*Adam*
-Neil? – nie reagował – Neil? Przykro mi, ale musisz wybrać. My albo bitwa
taty.
-Adam jak możesz? – zwrócił się do mnie.
-Nie mogę, ale muszę. Kocham was i nie pozwolę, żeby wam się
coś stało.
Nie odpowiedział. Patrzył na mnie dłuższą chwilę. Tommy i
Marissa odsunęli się na bok, ale byli niespokojni, dało się zauważyć. Sam
stawałem się nerwowy, jednak musiałem przekonać brata.
-Adam – odezwał się Tommy – czas ucieka. Nie chcę was
popędzać, ale …
-Naprawdę? – Neil wszedł mu w słowo – Na tym ci zależy? Żeby
nas chronić? A nie uciec?
-Gdzie ci to przyszło do głowy? To prawda, chciałem odejść i
zacząć nowe życie, źle się tu czułem. Ale zawsze dobro moich bliskich stało dla
mnie na pierwszym miejscu.
-Serio?
-Serio. Neil mówię prawdę. Nie chcę dla was źle ja …
Nie zdążyłem dokończyć zdania, ponieważ wtulił w moje ciało.
Na początku stanąłem jak wryty dopiero po chwili oplotłem brata ramionami, a on
mocniej wtulił się w moje ciało. Drżał. Całą ta sytuacja go przerastała. Ojciec
wywarł za dużą presję na wszystkich i nie chciał przestać. Nie rozumiał, że to
wszystko nas niszczy nie tylko jako ludzi, ale przede wszystkim jako rodzinę.
-Neil? Więc jak? Staniesz po naszej stronie? – odsunąłem się
od brata i chwyciłem go za ramiona, żeby spojrzeć mu w oczy. Ten nie chciał
podnieść głowy i spojrzeć na mnie, lecz po chwili to jednak zrobił.
-Tak, jestem z wami.
-Naprawdę? – spytałem brata dla pewności z ogromnym
uśmiechem na twarzy, nie wierząc własnym uszom.
-Tak, no przecież poważnie mówię – również się uśmiechnął i
ponownie we mnie wtulił.
-Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę z …
-Ekhem – Tommy odchrząknął – nie chcę wam przerywać, ale
chyba się ciut spieszymy, nie uważacie?
-Tak … tak masz rację, musimy zapobiec bitwie, chodź Neil
idziemy.
-Już lecę braciszku – kopnął mnie w tyłek i zaczął się
śmiać.
-Ej! – wrzasnąłem.
-Uważaj mały, to moja robota – Tommy uśmiechnął się
przebiegle.
-Ale ja zawsze tak robię jak się pogodzimy. To braterskie
zawieszenie broni – oświadczył dumnie.
-Ty mały kurduplowaty …
-Adam – marudził blondyn.
-Eh tak masz rację, trzeba iść. Chodźcie! – krzyknąłem i
razem z Neilem zmieniliśmy się w wilki, a Tommy i Marissa pędzili przez las
obok nas.
*Tommy*
Cieszyłem się, że Adam pogodził się z bratem, i że Neil
zdecydował się stanąć po naszej stronie.
Mam nadzieję, że to coś wskóra. Jestem prawie pewny, że na miejscu
dołączą do nas także moja matka i
siostra, a wtedy ojciec zostanie sam przeciwko wilkołakom. Chyba nie będzie aż
tak głupi, żeby ich zaatakować w pojedynkę… Przynajmniej mm taką nadzieję…
-Tommy? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Adama. Teraz szliśmy
już spacerem. Z daleka na razie nie dobiegały żadne niepokojące odgłosy, a to
oznaczało, że mieliśmy jeszcze czas.
-Tak? – spytałem.
-Coś się stało? Czemu tak milczysz?
-A co mam mówić? Idziemy na wojnę między własnymi rodzinami
jako ta trzecia strona.
-Nie idziemy tam przecież po to, żeby walczyć, tylko żeby
tej walce zapobiec. Sam tak mówiłeś.
-Eh no wiem, ale co jeśli zmuszą nas do walki? W sensie
wiesz … nie będą chcieli nas słuchać.
-Wydaje mi się, że kiedy siostra i matka zobaczą mnie i
Neila po waszej stronie też się przyłączą. Nie chciały tej wojny.
-Czyli tak jak u mnie, też na to liczę.
-Widzisz, czyli nie ma aż tak źle.
-Adam?
-Tak?
-A co jeśli ojcowie się na siebie rzucą?
-Skarbie damy radę – położył mi dłoń na ramieniu – jesteśmy
razem, nie martw się.
-No, ale jeśli … co to za dźwięk? – usłyszałem szmer w
krzakach tuż obok. Adam najwyraźniej też.
-Czy to … - nie dokończył. Odsunął się ode mnie i zaczął
powoli kierować się w tamtą stronę, nie spuszczając z oka na wpół suchych, na
wpół pokrytych liśćmi gałęzi.
-Adam wracaj, to może być niebezpieczne, potrzebujemy cię –
„i ja cię potrzebuję” dodałem w myślach.
-Zaufaj mi, wiem co robię – rzekł niemalże szeptem.
„Ufff dobra ufam mu, dobra ufam mu, ufam mu, ufam mu, ufam…”
powtarzałem to sobie jak mantra do momentu aż zaczęło to dziwnie brzmieć nawet
w mojej głowie.
Kogo ja chciałem oszukać, cholernie się o niego bałem, nie
dość, że nie miałem pewności czy dziś nie zostaniemy rozdzieleni to jeszcze
stracić go przedwcześnie … nie przeżyłbym tego. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego
to akurat w nim się zakochałem i dlaczego to jemu oddałem swoje serce, ale tak
się stało i nie mam zamiaru się temu przeciwstawiać. Nie mam pojęcia, co
takiego w nim jest, że tak mnie przyciąga, ale może też lepiej jak pozostanie
to słodką tajemnicą, którą będę odkrywał po malutkim kawałeczku każdego dnia
przez jego dotyk i pocałunki ahh … chwila co ja to…? Aha, Adam uważaj!
Stałem w miejscu cały spięty i sparaliżowany strachem, nie
umiałem się ruszyć, ale gdybym usłyszał, że potrzebuje mojej pomocy wyprułbym
do przodu z prędkością światła. Na szczęście nie musiałem długo oczekiwać w
napięciu, bo już po paru sekundach usłyszałem stłumione głosy i rozmowę dwojga
ludzi. Kogo on tam spotkał?
-Co ty tu robisz? Skąd się tu wzięłaś?
-A ty to co? Gdzie ty
się szlajasz?
-Spytałem pierwszy.
-No i co?
-I jestem starszy?
-I?
-Odpowiadaj, a nie kłóć się ze mną!
-Nie kłócę się!
-Doprawdy? A co niby robisz?
-Rozmawiam.
-Polemizowałbym.
-To ten twój kochaś?
-A co ciebie to obchodzi?
-Ekhem – odchrząknąłem. Chyba o mnie mowa, więc mam prawo
się odezwać nie?
-No i widzisz co narobiłaś? – usłyszałem szept Adama.
-Ja? – oburzyła się dziewczyna.
-No a co, ja?!
-Kochani może wreszcie wyjdziecie i się pokażecie, co? –
odezwała się Marissa … dziękuję ciociu.
Przez chwilę było cicho, ale już po paru sekundach zza
krzaków wyszedł Adam, trzymając za ramiona jakąś młodą dziewczynę. Domyślam
się, że się znali, ale kto to do jasnej ciasnej jest?
-Emm – zaczął brunet – to ten, przedstawiam wam moją … no i
Neila siostrę, to jest Brooke.
-Brooke?! A co ty tutaj robisz?! – odezwał się młodszy
Lambert, który dopiero teraz ogarnął co się dzieje. Swoją drogą gratulacje, bo
ja dalej nie ogarnąłem.
-A ty?! Skąd się tu wziąłeś co?!
-Ej ej, nie pora na przepychanki słowne – wtrąciłem –
wyjaśnicie sobie wszystko potem, a jak na razie sprawa wygląda tak. To jest
Adam …
-Przecież ja i każdy to wie – przerwał mi.
-Zamknij się na chwilę proszę.
-Okej – uniósł ręce w geście poddania się.
-Dobra zaczną jeszcze raz – powiedziałem kręcąc głową i
patrząc na ukochanego, który uśmiechnął się niewinnie do mnie … kurde nie
potrafię się na niego gniewać – to jest Adam, to Neil, to moja ciotka Marissa,
ty to Brooke, a ja to Tommy i tak moja droga, jestem kochasiem twojego brata –
wskazałem na wszystkich, a potem przedstawiłem się sam, wrednie uśmiechając się
do nowoprzybyłej, na to ta tylko wywróciła oczami.
-I? Co w związku z tym? – dopytywała dalej.
-To w związku z tym, że jesteśmy tu po to, żeby powstrzymać
rodziny przed tą bezsensowną bitwą o ziemię.
-Wreszcie gadasz z sensem, skoro tak to wchodzę w to.
-Jezu wreszcie odpuściła – mruknąłem pod nosem.
-Słucham?
-Nie mów słucham, bo cię wyrucham.
-Eee Tommy? – zawahał się Adam.
-Wybaczcie już mi nerw puszczają – schowałem twarz w
dłoniach i przykucnąłem w miejscu, gdzie stałem. Adam natychmiast do mnie
podszedł i przytulił, a ja zacząłem wzdychać jego zapach, który działał na mnie
kojąco. Zawsze gdy go czułem, czułem też jego bliskość.
-Ruchaj to ty mojego brata …
-Brooke – syknął Lambert – już wystarczy. Daruj sobie.
-Oj no dobra dobra.
-Brooke, Adam ma rację – odezwał się Neil ku mojemu
zaskoczeniu.
-Co? Ty też przeciwko mnie? – jęknęła w stronę brata.
-Słuchaj też mi dziwnie z tym, że Adam woli facetów, i że
zakochał się w Ratliffie, ale to jego wybór, nie nasz, a ja osobiście po chwili
obserwacji tej dwójki widzę jak bardzo się kochają i jacy są razem szczęśliwi i
to się dla mnie liczy bardziej niż jakaś durna tradycja.
-Eee Neil? – odezwał się Adam – poważnie mówisz?
-Tak poważnie i przepraszam za to jakim bucem wobec ciebie
byłem.
-Stary nawet nie wiesz jak się cieszę, że to wszystko mówisz
– poczułem na policzku słoną ciecz, rozpłakał się. Eh chyba już wszyscy mamy
dość.
-Weź nie płacz, nie warto, serio.
-Właśnie, że warto. Jesteś moim bratem i cię kocham.
-Kurde pyłek mam w oku…
-Neil.
-Oj no co.
-Słuchajcie – odezwała się Marissa – to jest chwila wzruszeń
nie hamujcie uczuć. Bardzo nam to potem pomoże.
-Jesteś pewna? – spytałem.
-Tak, a nawet
bardziej niż pewna.
-A skąd ta pewność? – znowu głos zabrała Brooke.
-A myślisz kochana, że ja mało widziałam? – uśmiechnęła się.
-A no tak, w sumie racja.
-Hej.
-Tak?
-Wiesz, co powinnaś zrobić, prawda?
-Ale co?
-Brooke nie zgrywaj idiotki, bo nią nie jesteś – zdenerwował
się Adam.
-Eh no dobra, wiem.
Po tych słowach podeszła do mnie i kucnęła naprzeciwko.
Przyznam, że byłem nieco zdezorientowany.
-Przepraszam cię, nie chciałam cię zranić. Wiesz ja też
zwiałam od rodziców i szukałam Adama, bo już mnie męczy temat tej bitwy. Cieszę
się, że jesteście razem, jeśli jesteście szczęśliwi – dodała ciszej – ale jeśli
skrzywdzisz mojego brata…
-Spokojnie nie skrzywdzę – uśmiechnąłem się – dzięki.
Po tych słowach rozłożyłem ramiona i machnąłem dłońmi
zachęcająco.
-Co ty robisz?
-Chcę cię przytulić?
-Ale po co?
-Oh zamknij się i chodź – wywróciłem oczami.
Poddała się. Zbliżyła się do mnie, a ja ją objąłem. Potem
przyłączył się Adam, który stał za nami, a potem jeszcze Neil.
-A ty ciociu czemu
się nie dołączysz?
Miała tajemniczy wzrok i po chwili zaczęła odliczać „trzy … dwa
… jeden”. I w momencie, gdy z jej ust padło ciche jeden wszyscy z wrzaskiem
runęliśmy na ziemię.
-Eh dobrze, skoro już daliście całemu lasowi znać, gdzie
jesteśmy, przejdźmy do planu.
-Jakiego planu? – zdziwił się Neil rozmasowując sobie głowę.
-Przecież nie wejdziemy tam improwizując.
-A co masz konkretnie na myśli? – spytałem, dopiero po
chwili zauważając niebezpieczny błysk w jej oczach.

