niedziela, 8 października 2017

Rozdział 17 - OZOPZZ

Witajcie kochani! Nie, nie zapomniałam o Was XD Dziś dodaję przedostatni rozdział, pewnie za 2 albo 3 tygodnie dodam ostatni. Później będzie krótka przerwa no i co dalej? Kolejne ff!
Życzę miłej lektury i siły na następny tydzień!  :D
---------------------------------------------------
Kiedy dobiegliśmy na miejsce zastaliśmy Brooke przyczajoną w krzakach i obserwującą scenę rozgrywającą się przed nią. Natychmiast przykucnęliśmy obok niej i ujrzeliśmy coś co przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Otóż ciemnowłosy mężczyzna trzymał za szyję niższego również ciemnowłosego chłopaka i przypierał go do obłupanej kory starego drzewa. Młodszy z dwójki syczał z bólu, widocznie nacisk jaki jego głowa wywierała na pień pod wpływem mężczyzny był nie mały. Słyszeliśmy jakieś szepty, lecz nie rozumiałem tego języka. Nagle dostrzegłem szczegół, który sprawił, że cały zadrżałem i spiąłem się w sobie. Chłopak miał kły, a sądząc po języku, którym posługiwał się starszy z dwójki oboje byli wampirami. Odruchowo spojrzałem na Tommy’ego i Marissę i tyle mi wystarczyło, żeby rozpoznać tych dwoje. Zapewne był to ojciec blondyna oraz jego brat. Z tego, co mi mówił nie dogadywał się z nimi, dlatego tak zdziwiły mnie łzy ukrywające się gdzieś w kącikach oczu mojego ukochanego. Szturchnąłem go lekko w ramię, zero reakcji. Powtórzyłem ruch. Spojrzał na mnie dopiero po chwili i przyłożył palec do ust na znak, że mam się nie odzywać. Spojrzałem na tamtych jeszcze raz w momencie, gdy chłopaka dosięgnął błękitny promień i wywołał głośny jęk bólu i przerażenia. Złapałem Tommy’ego za ramię i odciągnąłem stamtąd, a Marissa próbowała nakłonić do odejścia moje rodzeństwo.
-Tommy co się dzieje? – szepnąłem najciszej jak mogłem, obejmując jego drobne drżące ciało. Kompletnie nie rozumiałem tego co się z nim działo.
Ponownie brak odpowiedzi, tak jak chwilę temu.
-Proszę powiedz mi, widzę, ze coś jest nie tak – nie odpuszczałem – kochanie?
-A co chcesz wiedzieć? – burknął wreszcie w moją stronę.
-Czemu płaczesz. Mówiłeś, że nie dogadujesz się z nimi.
-Bo nie dogaduję, ale trafia mnie patrząc jak historia się powtarza.
-Co takiego?
-To samo robił mnie, gdy byłem młodszy, dlatego zacząłem uciekać, znienawidziłem to wszystko. Ironia, karał mnie za to, że nie jestem taki jak Brad, a teraz co?  Ciekawe za co mści się na nim.
-Co takiego?! – nie mogłem uwierzyć własnym uszom.
Nagle drgnął i cały zesztywniał wlepiając oczy gdzieś daleko przed siebie. Wystraszyłem się, że nadchodzi kolejny atak od medalionu.
-Tommy?
-Mama … Lisa …
-Co? Widzisz coś?
-Nie, ale skoro były w niebezpieczeństwie, a teraz oni są tu, to gdzie są one?
Spojrzał mi w oczy, widziałem jak bardzo był wystraszony. Sam poczułem na plecach lodowaty dreszcz przerażenia. Mam nadzieję, że nic im nie było. Nagle jakiś szmer i głos wyrwały mnie z zamyślenia.
-Brooke stój!
Spojrzałem w kierunku, gdzie była Marissa z Neilem i Brooke i natychmiast znalazłem się przy nich. Tommy pobiegł za mną.
-Co jest? Co się dzieje?! Gdzie jest Brooke?! – szeptałem pełen obaw i rozglądałem się za nią.
Marissa spojrzała na mnie i odwróciła głowę w kierunku, gdzie odbywał się spór między ojcem a synem. Myślałem, że moje serce stanęło, gdy dostrzegłem Brooke szykującą się do ataku.
Miałem już ruszyć za nią, gdy poczułem mocny uścisk na dłoni. Spojrzałem w dół i dostrzegłem blade palce blondyna. Podniosłem oczy wyżej natrafiając na jego pełne smutku spojrzenie.
-Zaczęło się – wyszeptał w głowie, a jego myśli dotarły do mnie.
-Wcześniej niż powinno – odrzekłem, również w myślach.
-Muszę iść do mamy i siostry – odparł.
-Będę z tobą … choćby nie wiem co …
-Na zawsze razem?
-Na zawsze razem.
Po tych słowach ująłem jego twarz w zmarznięte z emocji dłonie i przycisnąłem jego usta do swoich. Bałem się, że być może to nasz ostatni pocałunek, choć głęboko chciałem wierzyć, ze tak nie będzie i że po wszystkim znów będę mógł poczuć smak jego warg. Nie chciałem go wypuszczać, ale naglił nas czas. Wszystko trwało kilka sekund … a może kilka lat? Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Szkoda tylko, że to nie była prawda. Spojrzałem mu w oczy i po raz ostatni przed nieokreślenie długą rozłąką utonąłem w jego brązowych oczach, które teraz przypominały gorzką czekoladę. Nie tylko ze względu na kolor, ale i na emocje jakie nim targały emanując na zewnątrz. Gdy brałem oddech czułem jak jego obawy unosząc się w cząsteczkach tlenu wnikają do mojego organizmu i powodują ścisk mojego serca i płuc, nie pozwalając mi dalej oddychać.
Oderwałem się od niego natychmiastowo, gdy usłyszałem rozdzierający wrzask – Brooke … Momentalnie puściłem się pędem w kierunku, z którego dobiegł mnie głos. Tommy pobiegł w przeciwnym kierunku. W tamtym momencie serce bolało mnie jak jeszcze nigdy. Rozdzieliliśmy się, by ratować bliskich, nie oglądaliśmy się za siebie, mimo iż bardzo pragnęliśmy zostać przy sobie. W nas grała tylko nadzieja, że za niedługo ten koszmar się skończy i po raz kolejny będziemy blisko siebie i tylko ta nadzieja dawała nam ostatnią siłę do walki.
Gdy stanąłem na skraju skarpy, na której rosły suche krzewy, gdzie się ukrywaliśmy dostrzegłem jak Brad leżał w bezruchu na ziemi, a ojciec Tommy’ego trzyma za przegub Booke, która przez to nie mogła zmienić się w wilka. Warknąłem wściekle i ruszyłem do ataku. Nie dotarł do mnie ostrzegaczy ton głosu Marissy. Liczyło się dla mnie jedno: ocalić Brooke.
*Tommy*
Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek znajdę się w takiej sytuacji jak ta. Gnałem jak na złamanie karku przez tak dobrze mi znany las, który teraz był mi zupełnie obcy. W sercu, o istnieniu którego dowiedziałem się stosunkowo niedawno, miałem nadzieję, że mama i Lisa mają się dobrze, i że całe i zdrowe ukrywają się przed tym psycholem. Mimo iż podświadomie czułem, że nie mam się o co bać, nie chciałem temu ulec.  Wtedy mógłbym stać się mniej czujny i słaby.
Nie zwalniając tempa i podążając za instynktem pędziłem między gałęziami i zeschniętymi liśćmi w poszukiwaniu najważniejszych kobiet mojego życia. Nie darowałbym sobie gdyby coś im się stało, za bardzo je kochałem.
Po jakimś czasie musiałem przystanąć, byłem wyczerpany. Zdziwiłem się, nigdy mi się to nie zdarzyło, nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Oparłem dłoń o niski konar starego dębu i łapałem oddech. Nagle coś wyczułem. Rozejrzałem się, a na horyzoncie między gałęziami drzew ujrzałem dwie ukrywające się postaci. Natychmiast udałem się w tamtym kierunku, nie bacząc na powoli opuszczające mnie siły.
Kiedy byłem już blisko ponownie rozejrzałem się, jednak nigdzie nie dostrzegłem tamtych postaci. Czyżby mi się wydawało? I dopiero po chwili usłyszałem znajomy szept. Obróciłem się w tamtą stronę i poczułem przylegające do mnie drżące ciało Lisy. Objąłem ją natychmiast i przycisnąłem do siebie tak mocno jak tylko się dało. Długo trzymałem ją w ramionach. Zaraz potem wtuliłem się w matkę, wdychając pełną piersią zapach unoszący się z jej sukni. Gdy byłem mały zawsze mnie to uspokajało i rozwiewało wszystkie lęki i obawy. Aż  strach pomyśleć jak bardzo zmieniłem się od tamtego czasu. Tym razem poczułem to co wtedy. Jednak zaraz przypomniałem sobie co się dzieje i czemu ich szukałem.
-Jesteście całe? – wykrztusiłem wreszcie.
-Tak – odrzekła spokojnie matka.
-Chyba tak – rzekła Lisa – a ty?
-Można tak powiedzieć.
-Czemu? Co się dzieje? – zaniepokoiła się Brooke.
-Ojciec rozpoczął atak – wydusiłem z siebie z trudem, nie wierząc we własne słowa.
-Co takiego? – matka przyłożyła z niedowierzania dłoń o ust – kiedy?
-Parę minut temu. Poczułem, że coś wam grozi, ale nie mogłem przybiec wcześniej … niedawno byłem świadkiem …
-Czego? – ciągnęła starsza kobieta.
-Zaatakował … Brada …
-Co?! – krzyknęła Lisa – Wiedziałam, że to zrobi! Wiedziałam – krzyczała na całe gardło, łkając.
Lisa pomimo dystansu do naszego brata zawsze kochała go tak jakby nie zrobił nic złego, choć oboje wiemy jak było. Rzadko jednak pokazywała to jak bardzo boi się o nas, wszystko kryła w sobie … podobnie jak ja.
-Skąd wiedziałaś? – zdziwiłem się.
-Stąd, że najpierw zaatakował mamę, a potem …
-Ciii – ucieszyła ją matka.
-Co takiego?! – tym razem ja uniosłem głos.
-Nic, wszystko jest w porządku – ucięła kobieta.
-Jak możesz tak mówić? Co ci zrobił?!
-Nic mi nie jest, jak widać stoję na nogach cała i zdrowa.
-Ale … - nie dawałem za wygraną.
-Powietrze dobrze się mną opiekuje i mi sprzyja – zakończyła temat, patrząc mi w oczy i przeszywając na wylot.
Wtedy zrozumiałem, że przecież jej żywioł to powietrze, a żywioły opiekują się właścicielami … w tej chwili nie pamiętałem skąd to wiem. Moją nienaganną pamięć teraz kasował nadmiar emocji, głównie stresu i strachu, nad którymi starałem się zapanować, jednak nie zawsze mi się to udawało.
Odetchnąłem z ulgą, gdy dotarły do mnie jej słowa oraz gdy poczułem dotyk Lisy na ramieniu. Przysiadłem na ziemi i zacząłem się trząść. Kucnęły przy mnie i nic nie mówiły. Nie musiały. Ta sytuacja nie wymagała słów, rozumieliśmy się bez nich. To wszystko nas wykańczało i wypalało od środka.
Nagle zerwałem się na równe nogi, powodując u nich niemałe zdziwienie, ale i oprzytomnienie. Poczułem sygnał i usłyszałem tylko głos Adama w swojej głowie. „Pomocy!”
-Tommy? Co się dzieje? – spytała Lisa.
-Pamiętasz jak wyczułaś na mnie obcy zapach?
-Tak.
-Ta osoba teraz bardzo potrzebuje pomocy.
-To ruszamy, gdzie jest?
-Tylko jest problem. Nie jest jednym z nas – wyznałem im wreszcie, spuszczając głowę.
Chciałem, żeby wiedziały przed całą akcją, by potem się nie wycofały w trakcie. Potrzebowałem ich i ich wsparcia. Nie wiedziałem co się tam działo, ale wiedziałem, że czas mi ucieka jak piasek przez palce.
-Zakochałeś się prawda Tommy? – odezwała się matka.
-Tak – szepnąłem po chwili.
Podeszła do mnie i ułożyła swoje dłonie na moich ramionach. Po chwili uniosła palcem moją brodę, zmuszając mnie tym samym bym na nią spojrzał i nie odwracał wzroku.
-Zawsze byłeś dobrym i porządnym synem. Byłam z ciebie dumna każdego dnia i mimo matczynych obaw czułam i wiedziałam, że sobie poradzisz. Ufałam ci, ufam i nie przestanę ufać. Już dość wycierpiałeś, czas byś znalazł własną drogę. Jakakolwiek ona nie będzie, pamiętaj, że będę szczęśliwa, jeśli tylko ty też będziesz. Wasze szczęście jest dla mnie najważniejsze. Dobrze skarbie?
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Po prostu wyzwoliłem z siebie wszystkie emocje dzisiejszego dnia i dałem im upust w postaci ogromnych słonych łez, znaczących mokre ślady po moich policzkach. Wtuliłem się ponownie w jej ciało i szlochałem, a Lisa dołączyła do nas i szepnęła mi na ucho, że zgadza się ze wszystkimi słowami i nigdy mnie nie puści. W tym momencie znaczyło to dla mnie o wiele więcej niż znaczyłoby w innych okolicznościach.
-Dziękuję – wyszeptałem.
Po chwili całą trójką zmierzaliśmy w stronę Adama i reszty.
***
-Przestań w końcu warczeć – rzekła Leila.
Wilczyca wyczuwała czające się gdzieś w pobliżu zagrożenie i irytowało ją zachowanie jej męża.
-Mam ku temu powody.
-Ugh. Po prostu bądź na chwilę cicho.
-A to niby czemu?
-Eber do jasnej …
W tym momencie oboje usłyszeli ten sam wrzask co ich synowie, jednak byli znacznie dalej od miejsca, z którego dobiegł ich dźwięk. Znajdowali się po drugiej stronie wzgórza, ale echo dotarło o nich ze swoją stałą siłą.
-Brooke … - wypowiedzieli jednocześnie i zapominając o swoich sporach, zmieniwszy się w wilki ramię w ramię pobiegli razem przed siebie na ratunek.