Zapraszam do czytania!!!
--------------------------------------------
-Melanie, chodź! Tam nic nie ma!
-Ale ja się boję mamusiu – wychlipała mała, przerażona
dziewczynka.
-Skarbie, no, chodź. Zaufaj mi. Wiesz, że możesz – mówiła
brązowowłosa kobieta, uśmiechając się zachęcająco do swojej córeczki.
Stała po kolana w wodzie, a na sobie miała strój kąpielowy.
Kobieta postanowiła wybrać się z dzieckiem nad jezioro, gdyż była piękna pogoda
wręcz zachęcająca do pływania. Poza tym chciała nauczyć dziewczynkę pływać,
ponieważ za miesiąc mieli wspólnie lecieć na wakacje do Grecji. Nie miała
pojęcia, czy jeszcze kiedyś nadarzy się taka okazja, by się tam wybrać, więc
nie wyobrażała sobie, iż jej potomkini nie popływałaby w ciepłych wodach Morza
Śródziemnego.
Tak zapaliła się na swój pomysł, że zupełnie zignorowała
ostrzeżenia swojego taty oraz strach dziewczynki.
-No, chodź kochanie. Mówię, że nic ci się nie stanie –
nalegała.
Zawsze była zawzięta, raz przynosiło to ogromne korzyści,
gdyż nie rezygnowała łatwo z postawionego sobie celu. Choćby pojawiły się
przeszkody, jakich inni nie potrafiliby przeskoczyć, ona zawsze parła do
przodu. Wiele razy też zawziętość młodej kobiety pakowała ją w ogromne
tarapaty, jednak tym razem sytuacja miała przerosnąć oczekiwania wszystkich.
-Nie. Nie wejdę – burczało dziecko.
-Eh … jak sobie chcesz – mruknęła brunetka zmęczona
namawianiem córki – jeśli nie chcesz popływać ze mną, sama popływam.
Po tych słowach odeszła parę kroków od brzegu i rzuciła się
w tył, opadając na taflę jeziora z rozłożonymi ramionami, jeszcze bardziej burząc
powierzchnię, której spokój i tak był już zakłócony przez drobne fale, jakie
wywołał spacer kobiety w wodzie.
Z uśmiechem na twarzy rozjaśnionej promieniami
popołudniowego słońca dryfowała spokojnie przez toń znanego jej od lat zbiornika.
Pływała tu od małego. To tutaj pierwszy raz tata zabrał ją, gdy miała nauczyć
się pływać i chciała to powtórzyć właśnie w tej chwili, by zakorzenić to jako
tradycję swojej rodziny. Chciała, by począwszy od niej, przez jej córkę i
wnuki, a także prawnuki, każdy właśnie w tym jeziorze uczył się pływać. W
swojej głowie, ozdobionej lśniącymi, prostymi włosami, zaplanowała to jako
swego rodzaju rytuał przejścia.
Miała zamknięte oczy, była zrelaksowana jak nigdy. Takiej
chwili pragnęła od dawna w swoim zwariowanym życiu, pełnym napięć. Tak bardzo
pragnęła chwili tylko dla siebie, chwili relaksu, że nie dostrzegła drastycznie
zmieniającej się pogody. Z transu wyrwały ją dopiero krzyki Melanie.
-Mamo! Za tobą! Uważaj!
Kobieta zdezorientowana uniosła głowę, a mokre włosy
oblepiły jej lekko opalone plecy. Gdy spojrzała na córkę poczuła, że coś oplata
jej nogę.
-Cholerne wodorosty – zaklęła pod nosem. Wtedy do jej uszu
dobiegło miarowe mruczenie.
Znieruchomiała. Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, iż
słońce, które ogrzewało otaczający ją świat jeszcze parę chwil temu, zniknęło
zasnute ciemnymi i grubymi chmurami.
-Co do cholery? – mruknęła rozglądając się … i wtedy to
poczuła.
Chłodny powiew wiatru musnął jej nagą skórę pleców,
osłoniętą jedynie w dwóch miejscach cienkimi paskami od bikini. Ziąb owiał ją i
stopniowo otulał jej znieruchomiałe, sparaliżowane przerażeniem ciało niczym ta
miła staruszka z sąsiedztwa, która z dobroci serca otula nas kocem, byśmy się
ogrzali, gdy widzi nasze dreszcze. Niestety, w tym przypadku tej dobroci serca
zabrakło, a istota znajdująca się za młodą kobietą nie była miłą staruszką z
sąsiedztwa.
Cichy plusk wody wpił się boleśnie w jej uszy, zupełnie tak
jakby ktoś ukłuł ją szpilką. Widziała skaczącą na brzegu jej małą córeczkę,
widziała błyszczące łezki w jej drobniutkich dziecięcych oczkach, jednak nie
była w stanie ani jej usłyszeć ani się poruszyć. Wiedziała, że znajduje się w
miejscu, gdzie dzieje się coś bardzo złego, ale nie mogła zrobić nic. Widziała
co się dzieje wokół niej, a jednak stała tam niczym zaklęta w posąg. Zimny
posąg, który został na stałe przytwierdzony do dna jeziora, i który miał się za
chwilę zapaść w muł, by już nigdy nie ujrzeć światła dziennego.
Z ciasno zaciśniętego gardła próbowała wydobyć choćby
skrawek krzyku, gdy zobaczyła wyłaniającą się zza niej czarną łapę z długimi,
zakrzywionymi, ostrymi szponami, które wydawałoby się, że tylko delikatnym
muśnięciem rozetną jej skórę, tak jak robią to chirurdzy podczas operacji na
niczego nieświadomych pacjentach.
Poczuła lodowaty dotyk na ustach, gdy istota wyrwana z
koszmaru przyłożyła do nich swe pazury. W podrażnionych uwolnioną w jej ciele
adrenaliną, wylewającą się strumieniami do żył, poczuła odór śmierci. Nigdy nie
czuła takiego zapachu ani nikt nigdy nie powiedział ją jak pachnie śmierć, ale
w tym momencie wiedziała, że tak musi pachnąć kostucha. Przez małżowinę uszną
aż do wnętrza przewodu słuchowego prześliznął się paskudny, zimny syk, który
zmroził krew w jej naczyniach krwionośnych. Poczuła, że znika, że zapada się w
inny, nieznany jej świat.
-A teraz … pójdziesz ze mną – wydyszało „coś”.
-Mamoooo!!! – dopiero wtedy dotarł do niej przeraźliwy pisk
dziecka, które stało na brzegu i widziało całe zdarzenie, które zmieniło je już
na zawsze.
***
Melanie stała na brzegu i obserwowała błogi wyraz twarzy
swojej mamy, unoszącej się w wodzie niczym liść, który opadł na taflę spokojnej
wody.
-Może naprawdę nie ma się czego bać? – spytała sama siebie.
I w tym momencie dostrzegła najupiorniejszą scenę jaką
przyszło jej kiedykolwiek oglądać. Niebo w mgnieniu oka zasnuło się czarnymi
chmurami, a za kobietą w wodzie zaczęła unosić się biała, gęstniejąca i
szarzejąca mgła. W pewnym momencie jej twarz owiał lodowaty wiatr, który
sprawił, że dziewczynka zaczęła pocierać rączkami zmarznięte ramionka. We mgle
ukazała się ogromna czarna postać, która poczęła wyciągać swoje szponiaste
łapska w kierunku jej mamy.
-Mamo! Za tobą! Uważaj! – krzyknęła przerażona.
Kobieta uniosła głowę i znieruchomiała. Melanie krzyczała do
niej ile tylko miała sił w swoich małych dziecięcych płuckach, ale na nic się
to zdało. Brunetka patrzyła w jej oczy, ale sprawiała wrażenie jakoby nic nie
dostrzegała. Miała puste i przepełnione lękiem spojrzenie.
Ostatnim co dziewczynka dostrzegła były ostre szpony
zakrywające usta jej matki i mgła, która zaczęła ją otaczać.
-Mamooooo!!!
Wtedy we mgle pojawiły się jarzące się jaskrawożółtym
blaskiem wąskie oczy. Melanie czuła jak zaczyna zapadać w sen. Z transu wyrwało
ją ciepło dłoni, które oplotło jej zmarznięte ciałko oraz palce, które
zasłoniły jej pole widzenia.
Gdy znów mogła spojrzeć na świat, mary nie było, jej mamy
również.
***
-AAAAA!!!
Znów zerwała się z łóżka z nierównomiernym i szybkim
oddechem oraz strużką potu spływającą po jej skroni. Nie miała pojęcia się
znajduje, dopiero kilkakrotne zamruganie i rozejrzenie się po pomieszczeniu
dało jej możliwość oceny sytuacji.
Znajdowała się w swoim łóżku, we własnym pokoju. Fioletowe
ściany, szafa pod przeciwległą ścianą, plakaty rockowych i popowych artystów, ogromną
ilością zastępujące tapety oraz otwarte okno z powiewającą firanką. Wszystko
było na swoim miejscu. Na zewnątrz była piękna pogoda. Słychać było świergot
ptaków, przecinających w locie powietrze o przyjemnym zapachu polnych traw i
wody.
-Córeczko? Wszystko w porządku? – usłyszała stłumiony głos
mężczyzny za drzwiami, które już po chwili otwarły się i stanął w nich jej
tata.
-Tak, tak tato. Wszystko w porządku – odrzekła dziewczyna,
siadając na łóżku i podkulając kolana pod brodę. Objęła je ramionami.
-Na pewno? Słyszałem jak krzyczała..
-Nic mi nie jest tato – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
-Ehh – westchnął mężczyzna – znowu ten sam sen?
Pokiwała głową.
-Raczej koszmar.
-Córeczko… - podszedł do niej i chciał usiąść obok na
materacu, lecz ta wzdrygnęła się i spojrzała na niego zaczerwienionymi oczyma.
Zawahał się.
-Powiedz mi – rzekła.
-Co takiego mam ci powiedzieć?
-Co oznacza ten koszmar? Dlaczego wciąż mi się śni? Każdego
roku. Każdego roku, tego samego dnia, kilka dni przed i kilka dni po.
-Kochanie…
-Powiedz mi o co chodzi! – wykrzyczała – Wiem, że coś przede
mną ukrywasz… Wszyscy ukrywacie – odwróciła głowę i spojrzała przed siebie.
-Nic przed tobą nie ukrywam.
-Doprawdy? – przeniosła na niego wzrok zaszklonych oczu – W
takim razie powiedz mi, co się wydarzyło wtedy nad jeziorem?
Jej spojrzenie było miażdżące. Zawsze, gdy tak na niego
patrzyła mięknął w sobie i nie potrafił pozbierać myśli. Przez te wszystkie
lata nabawił się wręcz fobii przed tym pytaniem. Wierciło mu dziurę w uszach,
która sięgało aż do mózgu, a następnie zapuszczała swoje ostre korzenie w całym
jego ciele, zaciskając się wokół wszystkich organów, tkanek i komórek jakie
tworzyły jego organizm naznaczony lękiem sprzed paru lat. Lękiem, który
wywołało zdarzenie nad jeziorem. Nad tym właśnie, nieopodal którego znajdował
się domek dziadka Melanie, w którym obecnie przebywali. Po śmierci żony nie
chciał tu wracać nigdy więcej, ale dziewczynę coś tu ciągnęło. Nie mogła się
powstrzymać, to miejsce odcisnęło na niej piętno i wtłoczyło w nią jakby
żelazo, które przyciągał magnes, znajdujący się w samym sercu jeziora.
Pewnego lata Roger postanowił, że nie pojadą do dziadka
Melanie. Chciał, by dziadek przeprowadził się do miasta, a oni pojechali nad
morze, nad które on, Lilly i Melanie nigdy nie dotarli. W dniu podjęcia tej
decyzji dziewczyna zaginęła. Szukał jej on, jego koledzy, policja. W końcu po
dobie poszukiwań wpadł na pomysł, by zawitać tu. Siedziała na brzegu jeziora,
dokładnie w tym miejscu, gdzie była, gdy wydarzyło się to … Nie miała pojęcia
jak się tu dostała. Wtedy wiedział, że demoniczne siły na zawsze oplotły ją
swoją siecią i niczym jojo będą ją przyciągać do siebie spowrotem, a ona będzie
wracać niczym bumerang, by otrzeć się o szpony śmierci i znowu się od niej
oddalić. Raz na rok. O tej samej porze. W rocznicę wypadku, jaki się wtedy
wydarzył, a jaki on próbował przed nią zatuszować.
Dziś mijało jedenaście lat … Już jedenaście lat jest wdowcem
i wychowuje samotnie córkę, która jest wręcz kopią jego ukochanej.
Ujął twarz dziewczyny w dłonie. „Jesteś taka podobna do
matki” – pomyślał i uśmiechnął się.
-Co? – burknęła dziewczyna.
-Nic, nic.
-Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Kolejny raz. Kolejna decydująca chwila, którą tak odwlekał. Po
raz kolejny bił się z myślami, co powinien zrobić. Wiedział, że powinna poznać
prawdę, ale wciąż jest mała i niewinna … zupełnie jak wtedy …
Spojrzał jej w oczy i wziął głęboki wdech.
-Nic się nie wydarzyło kochanie – uśmiechnął się.
Nie, jeszcze nie teraz.
-Zejdź na śniadanie, zrobiłem kanapki – pogłaskał ją po
kolanie, wstał i wyszedł, cicho zamykając drzwi.
Dziewczyna spojrzała podejrzliwie w kierunku, gdzie zniknął
mężczyzna.
-I tak wiem, że kłamiesz, tato – szepnęła sama do siebie.
Spojrzała na plakat na przeciwległej ścianie, po czym
rzuciła się na łóżko i nakryła twarz poduszką.
***
-Spóźniłaś się – rzekł jej tata, biorąc łyk kawy. Nie było w
tym zdaniu pretensji do córki, raczej troska, że znowu ten koszmarny sen
zaprzątał jej myśli.
-Przepraszam tato, musiałam ochłonąć.
-Rozumiem – spojrzała na nią.
Przypatrywał się jej przez chwilę. Uwielbiał obserwować jak
proste włosy dziewczyny opadały jej na ramiona i twarz, gdy pochylała się nad
talerzem, by zjeść śniadanie.
„Zupełnie jak twoja mama” – pomyślał.
-No co? – spytała przeżuwając.
-Nic takiego – uśmiechnął się ponuro.
-Przecież widzę, że coś się stało – nalegała Melanie.
-Eh po prostu … po prostu mam jeden z tych … ciężkich dni …
- wydukał z trudem. Myśl, że dziś jest
kolejna rocznica tajemniczej śmierci ukochanej żony, a on tyle lat nie miał z
kim porozmawiać, nawet własną córkę okłamywał dla jej dobra. To wszystko
przytłaczało go coraz bardziej, i pomimo iż chciał ją wyznać jej prawdę, to
właśnie tej prawdy bał się najbardziej.
-Chodzi o mamę?
To pytanie zawisło w powietrzu, a cisza, którą pociągnęło za
sobą pociągnęło nakryła ich oboje niewidzialną zasłoną, którą zdjąć mogły
jedynie słowa, które uwięzły im w gardle i dusiły oboje cienką, przezroczystą i
bardzo mocno wrzynającą się w skórę pętlą.
-Tak – odpowiedział po jakimś czasie.
-Więc?
-Co więc?
-Więc może opowiesz mi w końcu, co się wtedy wydarzyło?
-Nic się nie wydarzyło, twoja mama miała wypadek, a ty
uszłaś cało, bo siedziałaś w foteliku.
-Ale zmyślasz – przewróciła oczami.
-A co mam ci powiedzieć?! – podniósł głos i wstał od stołu.
-Prawdę?! – ona również zaczęła mówić głośniej.
-Jaką prawdę?!
-Nie wiem jaką! Nie wiem, co to było. Ale wiem co widziałam
i żądam wyjaśnień! Chyba mi się należą, nie uważasz?!
-Nie mam pojęcia o czym mówisz – skwitował siadając.
-W takim razie daj znać kiedy będziesz gotowy na rozmowę –
uderzyła pięścią w stół i wyszła, zostawiając niedokończone śniadanie.
Roger ukrył twarz w dłoniach i westchnął głęboko. Znowu.
Usłyszał trzask drzwi. Poszła nad jezioro. Na pewno.
-Co ja mam zrobić? – szepnął do siebie.
Znowu pokłócili się o śmierć Lilly. Wiedział, że dziewczyna
ma rację i nie powinien jej okłamywać, ale bał się prawdy o przeklętych wodach,
nad którymi znajdował się dom.
„Przyjdą po nią, zobaczysz” przemknęły mu przez głowę słowa
dziadka Melanie, gdy wrócił do domu z przemarzniętą dziewczynką na rękach.
Wiedział, że nadchodzi czas, kiedy i jego jedyna córeczka także odejdzie,
prowadzona przez paskudną postać o ogromnych szponach. Wiedział także, że dziewczyna musi jak
najszybciej poznać prawdę … ale czy musiała akurat dzisiaj? Nie był na to
gotowy.
Po policzkach mężczyzny popłynęły słone i gorące łzy. Nie
radził sobie z ciężarem jaki na nim spoczął. Ułożenie fałszywej historii o
śmierci matki, wmówienie jej, że to czego była świadkiem to tak naprawdę
koszmarny sen. Ochrona dziewczyny przed ścigającymi ją demonami, wieloletnie
milczenie i okłamywanie jej, a teraz? Obrócenie lat kłamstw w przyznanie się do
oszustwa i wyznanie prawdy dziewczynie oraz liczenie się z tym, że się od niego
odwróci. Do tego świadomość, że i ją wkrótce zabierze śmierć. Tego było dla
niego zbyt wiele. Postanowił udać się do teścia na rozmowę, jednak wcześniej
dał upust swoim słabościom. Rozpłakał się jak dziecko, które obudziło się z
ohydnego koszmaru.
Rzecz w tym … że jego koszmar jeszcze nie dobiegł końca.
***
Mężczyzna usłyszał pukanie do drzwi. Siedział w swoim pokoju
i rozwiązywał krzyżówkę. „To lek na pamięć, a w moim wieku bardzo się przydaje”
powtarzał zawsze, gdy ktoś spytał go czemu tak to lubi.
-Proszę – odrzekł.
Drzwi otworzyły się i stanął w nich Roger. Teść podniósł
wzrok znad gazety i wystarczyło mu jedno spojrzenie, aby wiedzieć co go trapi.
-Oh Roger, chodź synu. Siadaj, właśnie myślałem o tobie.
-Naprawdę? – spytał mężczyzna, przysuwając sobie krzesło
blisko fotela staruszka i siadając na nim okrakiem. Położył dłonie na oparciu
krzesła, a głowę na nich.
-Naprawdę. Eh Melanie tak trzasnęła drzwiami, że aż
podskoczyłem. Poza tym słyszałem wasze podniesione głosy, domyśliłem się, że
znowu o to poszło.
-Jak?
-Ostatnio coraz częściej się o to kłócicie, no i wiem jaka
dziś data.
Brunet spuścił głowę.
-Nie załamuj się, ona zawsze z tobą jest. Przecież wiesz.
-Wiem … ciężko mi bez niej jak cholera.
-Rozumiem, mnie też nie było łatwo, gdy Aghata odeszła.
-Jak to się w ogóle stało?
Siwy mężczyzna spojrzał na niego, a następnie spuścił wzrok.
-Tak jak Lilly … po tylu latach … boli tak samo…
Mężczyzna był zszokowany. Nie wiedział co powiedzieć. Fakt,
wiedział, że każda kobieta z ich rodziny odchodziła w młodym wieku w tragiczny
sposób, ale nie wiedział, że za każdym razem to samo było przyczyną.
-Nie wiedziałem.
-Wiem – odrzekł staruszek – i tak już byłeś wystarczająco
udręczony, nie widziałem powodu, by mówić ci wcześniej.
-Nawet nie wiesz jak mi przykro – powiedział Roger, patrząc
w podłogę.
-Wiem.
Milczeli przez dłuższą chwilę. Oboje chcieli porozmawiać i
wiedzieli, że musieli, lecz wydarzenia z przeszłości tłamsiły ich tak bardzo,
iż wypowiedzenie słowa stawało się wręcz niemożliwie ciężkim wysiłkiem.
-Jestem beznadziejnym ojcem – brunet powiedział wreszcie to,
co ciążyło na nim od wielu lat. Ukrył twarz w dłoniach.
-To nieprawda. Nikt z nas nie jest idealny, ale gdyby nie ty
Melanie zginęłaby razem z Lilly. Wtedy nad jeziorem.
-I tak grozi jej niebezpieczeństwo.
-Jak każdemu z nas. Nie da się uniknąć tego, co nam pisane,
ale ty świetnie chroniłeś ją przez te wszystkie lata.
-To i tak nie zmienia faktu, że…
-Że takiego ojca może jej pozazdrościć niejedno dziecko –
nakrył jego dłoń swoją i spojrzał na niego dobrotliwie, uśmiechając się
łagodnie.
-Tak uważasz?
-Jestem tego pewien.
Mężczyzna wziął głęboki oddech i omiótł spojrzeniem pokój, w
którym przebywał z dziadkiem Melanie. Jego spojrzenie padło na ukochaną wędkę
staruszka.
-Cieszę się, że zdecydowałeś się na tę rozmowę… - zaczął
dziadek, ale mężczyzna obok nie dał mu skończyć. Nie zdecydował się, on nie
miał wyboru.
-Dalej łowisz?
-Czasami, kiedy mam pewność, że na przynętę złapią się
wyłącznie ryby – przybrał dziwny wyraz twarzy.
-Co masz na myśli?
-Mam na myśli to, że …
Blask słońca, który wpadał przez okno zniknął, a firanka,
która spokojnie opadała z karnisza na szyby, odgradzając pokój od świata
zewnętrznego, poczęła delikatnie podrygiwać.
Roger spiął się w sobie. Zawsze, gdy następowała
gwałtowniejsza zmiana pogody krew zamarzała mu w żyłach, a tętno przybierało
nienaturalnie szybkie tempo. Zwłaszcza, kiedy byli tutaj.
Staruszek dostrzegł wyraz twarzy syna i postanowił go uspokoić.
-Spokojnie, nad wodą to normalne. To tylko…
Lecz, gdy na zewnątrz zaczęło ciemnieć, a do pokoju wlał się
lodowaty wiatr, targający koronkową tkaniną tak, że sięgnęła sufitu, a w
międzyczasie usłyszeli pomruki burzy spojrzeli po sobie i wiedzieli już
wszystko.
Oboje wybiegli z pokoju, zostawiając otwarte drzwi, co tylko
spotęgowało przeciąg.
***
Melanie po kłótni z ojcem wybiegła z domu i pognała wprost
nad jezioro. Nie wiedziała, gdzie chce uciec, jednak gnana nieznanym jej
instynktem zawędrowała tutaj. Zawsze tak się kończyło, gdy tylko chciała pobyć
sama.
Spacerowała teraz brzegiem, kopiąc niewinny kamyk trampkiem,
po to, by następnie popchnąć go do wody. Była przygnębiona. Nie rozumiała,
dlaczego tata tak boi się powiedzieć jej prawdę. Czy była aż tak straszna?
Cały czas przed oczami miała zjawę z koszmaru. Śniła o tym
nie pierwszy raz. Zawsze wszystko się powtarzało i urywało w momencie, gdy jej
tata brał ją na ręce.
Wzdrygnęła się. Nienawidziła tych obrazów w swojej
wyobraźni. I choć starała się ufać ojcu, że to tylko dziwny, koszmarny sen, to
coś nie dawało jej spokoju.
Zawsze mówili sobie wszystko odkąd zostali sami. Ona, tata i
dziadek Joseph. Nie mieli przed sobą tajemnic. Zawsze w wakacje wyjeżdżali z
tatą spośród ponurych, szarych blokowisk, pachnących miejską codziennością, by
odwiedzić dziadka Joe. Wyjazdy odbywały się ku uciesze Mel, a ku ogromnemu
przerażeniu jej ojca Rogera i podejrzeń dziadka Joe.
Właśnie dotarła do brzegu, na którym wszystko się zaczęło i
miało się skończyć. Wyciągnęła telefon i chciała zadzwonić do Kate, swojej
najlepszej przyjaciółki.
Jeden sygnał…
Drugi…
Trzeci…
-Szlag! – cisnęła telefonem w trawę.
Przeczesała włosy palcami i skierowała twarz ku niebu,
zamykając oczy. Wzięła głęboki wdech, a następnie powoli wypuściła powietrze.
Otworzyła oczy.
-Kocham to zadupie, ale za brak zasięgu szczerze nienawidzę
– mruknęła do siebie, schylając się, by odszukać smart fon w wysokiej trawie. W
duchu modliła się, żeby nie wpadł do jakiejś kałuży albo w błoto.
Zgięta w pół rozchylała dłonią szuwary i pałki wodne, by
znaleźć urządzenie. Czuła jak słońce grzało ją po plecach. Zaczynała żałować,
że ubrała bluzę i długie jeansy.
-Mam – uśmiechnęła się do siebie uradowana, gdy trzymała
telefon w dłoni.
Rozejrzała się po spokojnej i gładkiej tafli jeziora i
usiadła na brzegu, podkulając kolana pod brodę. Obserwowała brodzące w nim na
odległym brzegu ptaki. Kiedy znowu spojrzała w niebo uświadomiła sobie, że jest
zupełnie bezchmurne, a słońce raziło w oczy.
-Może jednak? – szepnęła do siebie i zagryzła wargę.
Przed oczami mignął jej obraz kobiety unoszącej się na
wodzie z rozmarzonym wyrazem twarzy. Przez uszy przeleciał jej odległy głos,
który słyszała dawno temu „Chodź, nie bój się. Jestem przy tobie”.
-Mamo – westchnęła dziewczyna i otarła łzę, która pozwoliła
sobie na opuszczenie kącika jej oka bez pozwolenia. Zamrugała szybko.
***
-Gdzie się wybierasz? I czemu ja o tym nie wiem? – wymruczał
jej do ucha mężczyzna, obejmując ją delikatnie w talii. Przejechał nosem po
szyi ukochanej.
-Skarbie, nie teraz – odsunęła się brunetka.
-No dobra, dobra. To gdzie się wybieramy?
-Ja się wybieram. Z Melanie nad jezioro. Tata chce z tobą
iść do lasu po drewno.
-Że co?! Mowy nie ma! Wykluczone! Nigdzie nie idziesz!
-Roger uspokój się. Mała usłyszy.
-Mam to gdzieś, nie pójdziecie nad żadne jezioro. Koniec,
kropka.
-A to niby dlaczego? Mamy jechać nad morze, musi umieć
pływać.
-To zabierzemy ją na basen, ale nie tutaj.
-Bo? – kobieta nie miała zamiaru ustąpić.
-Zapomniałaś już o słowach Joe? – mężczyzna był wyraźnie
rozdrażniony.
-Oh błagam cię, chyba nie wierzysz w bajeczkę o Wędkarzu –
roześmiała się.
-Jeśli chodzi o wasze bezpieczeństwo, to wierzę.
-Kochanie daj spokój. Tata uczył mnie tu pływać i nic mi się
nie stało. Pff, tragizujesz. Idę z małą i koniec.
-Lilly…
-Mój tata ma już swoje lata, coś mu się mogło pomylić.
-Wątpię, ja…
-Melanie! – zawołała i wyszła z kuchni, kierując się w
stronę sypialni dziewczynki – Jesteś gotowa? Wychodzimy!
Pięcioletnia Melanie, gdy tylko usłyszała kroki, zbliżające
się w jej kierunku, z sercem w gardle uciekła na górę. Bała się, że rodzice
dowiedzą się, że ich podsłuchała.
-Jus idę mamusiu! – odkrzyknęła kobiecie.
-Nie zrobisz tego – Roger oparł się o drzwi, zagradzając
wyjście żonie, trzymającej na rękach córeczkę, która właśnie zbiegła na parter.
-To się zdziwisz – odrzekła i odepchnęła go, po czym wyszła
trzaskając drzwiami.
***
Otworzyła oczy, które zamknęła chwilę temu.
-Ugh czemu kłamiesz tato.
Pomimo wieloletnich zapewnień ojca, że sytuacja, która miała
miejsce dokładnie w tym miejscu jedenaście lat temu była snem, nie wierzyła w
jego bajki. Wiedziała, co się wydarzyło. Jedyne czego potrzebowała, to usłyszeć
prawdę z ust swojego taty, a ten nie kwapił się do tego.
Nagle wstała szybko i zaczęła zdejmować ubrania. Zaraz obok
niej leżała sterta utworzona z czarnych jeansów, fioletowej bluzy, topu w
biało-niebieskie paski na ramiączkach oraz jej ukochanych czarnych, lekko
sfatygowanych trampek. Dziewczyna została jedynie w stroju kąpielowym.
-Cóż, pora na lekcję sprzed lat – rzekła do siebie, po czym
zaczęła powoli schodzić do wody.
Najpierw robiła to niepewnie, ciecz była chłodna i gdy tylko
zanurzyła w niej stopę przeszedł ją dreszcz. Nie poddała się jednak i po chwili
stała już po kolana w jeziorze. Ignorując zmarznięcie, brnęła dalej, krok za
krokiem. Kiedy oddaliła się parę metrów od lądu, a woda sięgała jej do pasa,
postanowiła się zanurzyć po szyję. Powoli i spokojnie. Stopniowo zwilżała
kolejne części ciała.
Kiedy w końcu delikatne fale poczęły uderzać o jej podbródek
uśmiechnęła się. Wyciągnęła ręce przed siebie i spróbowała nimi ruszać tak jak
robią to w filmach.
-Udało się … ja pływam – powiedziała do siebie szczęśliwa.
Nie posiadała się ze szczęścia i żałowała, że tyle lat się
tego bała.
Po kilku minutach położyła się na wodzie na plecach, jak
kobieta z jej wspomnień. Znowu sukces.
-Udało mi się … spójrz mamo – przymknęła oczy i z ogromnym
uśmiechem na ustach oraz promieniami słońca, tańczącymi na jej bladej skórze,
dryfowała pośród tafli.
***
Kiedy poczuła, że marznie od wiaterku, który zaczął wiać,
skierowała się w stronę brzegu i popłynęła.
Po dotarciu na miejsce żałowała, że nie zabrała ze sobą
ręcznika.
-A dobra, pochodzę to wyschnę – mruknęła do siebie.
Spacerowała tam i spowrotem, sprawdzając, czy zasięg jednak
nie wrócił. Bez zmian.
W pewnym momencie przeleciało nad nią stado spłoszonych
żurawi. Spojrzała na drugi brzeg, ale nic nie udało jej się dostrzec.
-Co do cholery? – zapytała sama siebie, po czym wzruszyła
ramionami, nie znajdując odpowiedzi.
Uznała, że strój kąpielowy jest już w miarę suchy, więc
założyła swoje ubrania. Poczuła przyjemne ciepło, zapinając zamek błyskawiczny
bluzy, która spoczęła na jej zmarzniętym ciele.
-Eh schłodziło się – mruknęła do siebie.
Wyjęła z kieszeni telefon, chcąc sprawdzić, która godzina.
Było po południu.
Gdy miała schować smart fon do kieszeni stało się coś
dziwnego. Bateria ze swoich osiemdziesięciu siedmiu procent, zaczęła bardzo
szybko spadać.
-Co tu się dzieje? – spytała lekko przerażona, a dreszcz
przebiegł jej po plecach.
Szcześćdziesiąt. Czterdzieści trzy. Trzydzieści jeden.
Dwadzieścia dwa. Siedemnaście. Jedenaście. Cztery. Czarny ekran. Nim dziewczyna
zdążyła się poruszyć, telefon się wyłączył. Patrzyła z niekrytym zdziwieniem na
urządzenie, które jeszcze chwilę temu było w pełni sprawne.
-Może tu są jakieś te, no … prądy magnetyczne, czy coś.
Z zamiarem powrotu do domu odwróciła się w kierunku
posiadłości, gdy wtem w plecy uderzył ją gwałtowny wicher. Upadła, gdyż nie
spodziewała się tego i straciła równowagę. Telefon wypadł jej z ręki i wpadł do
jeziora. Usłyszała plusk.
-Nie! – wrzasnęła.
Uderzyła pięścią w trawę i warknęła. Podparła się rękoma i
podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na drugi brzeg.
I wtedy to ujrzała.
Szybko rozprzestrzeniające się chmury na niebie gęstniały i
czerniały w zastraszającym tempie. Po przeciwległej stronie jeziora uformował
się bezkształtny biały dym, który z minuty na minutę i z sekundy na sekundę
gęstniał i szarzał. Mgła.
Dziewczyna nie mogła oderwać wzroku od tego zjawiska.
Wspomnienia zalały jej głowę paskudną mieszanką obrazów sprzed jedenastu lat.
Czuła narastający w żołądku skurcz, który powoli opanowywał
jej jelita i przełyk. Nie była w stanie się poruszyć, zupełnie jak gdyby jej
stopy wrosły w ziemię. Wzrok sztywno skierowany w stronę gęstniejącej mgły i
ciemnej postaci formułującej się za nią.
W pewnym momencie zza mgły niczym zza zasłony wyjrzały na
świat ponure, długie i ostre, czarne i połyskujące szpony.
„To on” pomyślała dziewczyna, lecz zdrętwiały język i
zaschnięte gardło nie pozwoliły jej na wydanie z siebie choćby najcichszego
dźwięku.
Istota zaczęła powoli wyłaniać się zza szarych kłębów i
wyciągać swoje szponiaste łapska w kierunku Melanie. Dziewczyna stała sparaliżowana strachem i
nieznaną siłą, która nie pozwalała jej na wykonanie najmniejszego ruchu.
Wpatrywała się rozszerzonymi do granic możliwości źrenicami w posuwające się w
jej stronę zakapturzone czarne monstrum w poruszanej podmuchami wiatru
wypłowiałej, czarnej i podziurawionej szacie, wystrzępionej tu i tam.
Oddech dziewczyny przyspieszył maksymalnie, zupełnie jak jej
tętno. Po chwili z mgły wyłoniła się cała postać. W połyskującej, czarnej
łapie, wyglądającej jak fragment przerażającego manekina z planu filmowego
znajdowała się stara i wyschnięta wędka. Wydawało się, że wystarczy mocniejszy
podmuch wiatru, by złamać drewno na pół.
Istota wydała z siebie pomruk, towarzyszący oddechowi, który
lodowatym strumieniem powietrza wdarł się błyskawicznie do otwartych ust
dziewczyny, stojącej na brzegu i niczym cieniutka niteczka, rozgałęziająca się
na każdym rozwidleniu naczyń krwionośnych zaczęła krążyć w jej krwiobiegu, by
po chwili utworzyć gęstą sieć, która gwałtownie się zwężając zatrzymała płynącą
w niej czerwoną tkankę. Ręce Melanie natychmiastowo powędrowały w stronę jej
szyi, jak gdyby ktoś odciął niewidzialne linki, trzymające je opuszczone w dół.
Dusiła się. Wiatr rozwiewał jej proste, błyszczące, brązowe włosy.
Po chwili tej walki pod ciemnym kapturem rozjarzyły się dwa
seledynowe punkciki, właściwie kreski. Z każdą sekundą rosły, rozszerzając się
do momentu aż zaczęły przypominać upiorne oczy bestii z koszmaru, która samym
wzrokiem potrafiła wyssać życie ze wszystkiego co ją otaczało.
„Coś” uniosło rękę, a szeroki rękaw szaty opadł nieco,
odsłaniając czarne kości promieniową i łokciową. Dziewczyna poczuła napięcie
kumulujące się w jej przełyku i podchodzące do gardła. Udało jej się pokonać
duszącą sieć. Wrzasnęła, a wrzask ten był pełen strachu i przerażenia. Zimny i
wysoki głos rozniósł się po okolicy, odbijając się echem.
Postać odchyliła rękę, w której trzymała wędkę, a następnie
wyrzuciła ją do przodu, zarzucając przejrzystą żyłkę, zakończona ostrym
haczykiem.
Zimny metal przeszył powietrze nieprzyjemnym sykiem i przechodząc
przez skórę szyi, wbił się w krtań dziewczyny, rozcinając tętnicę szyjną. Krzyk
przerażenia urwał się w połowie, a łzy napłynęły jej do oczu. Twarz zastygła w
grymasie przerażenia, by po chwili zobojętnieć i przejść w pusty wyraz martwego
posłuszeństwa.
Z szyi, w miejscu wbicia grotu małej, metalowej strzałki
zaczęła cieknąć wąska strużka czerwonej cieczy, która również puściła się z
kącika ust dziewczyny. Przekrzywiła głowę, tępo wpatrzona w postać przed nią,
która drugą łapą zaczęła kręcić kołowrotkiem i powoli napinać żyłkę, na której
końcu znajdował się haczyk wbity w Melanie. Jej oczy straciły barwę i zgasł w
nich blask życia. Stała się najemnikiem tajemnej istoty, która teraz miała ją
niczym psa, na smyczy i przyciągała do siebie.
Zimne oddechy Wędkarza tworzyły mgłę wokół dziewczyny,
odgradzając ją od reszty świata.
Służąca szła do swojego pana, na wieczną służbę.
***
-Jeszcze raz to powtórz! – wrzasnął Roger do Joe,
truchtającego obok niego.
-Poczekaj! Poczekaj … - wydyszał – Nie jestem już młody –
stanął i przytrzymał się ręką gałęzi.
-Tato! Musimy ją znaleźć! Powtórz jeszcze raz ostatni
fragment.
-To … było tak … „A najokrutniej zostanie ukarana … ta
dziewczyna z rodu … która jako najmłodsza i bezdzietna padnie ofiarą… Wędka…”
-Tato, proszę nie stękaj tak!
-Do jasnej cholery! Mówiłem coś!
-Ugh! – warknął mężczyzna i uderzył z całej siły pięścią w
drzewo. Zasyczał. Zabolało
-„A najokrutniej ukarana zostanie najmłodsza bezdzietna z
tego rodu, która w poszukiwaniu poprzedniczki wtargnie na terytorium Wędkarza.
Istoty, żywiącej się duszą i wykorzystującą ciało jako swego sługę. Tak
oddzielona dusza od ciała przepadnie, a ciało na wieczne potępienie skazane
błąkać się będzie w zaświatach i pomagać okrutnemu łowcy. Gdy owa ostatnia
ofiara nadejdzie, Mroczny Pan zniknie wraz ze swoją hordą i zamknie wrota do
tego świata, gdyż jego słudzy będą w komplecie.”
-Boże … to nie może być prawda…
-Nie dałeś mi skończyć.
-To mów!
-Można go pokonać, trzeba złamać jego wędkę.
-To ocali Melanie?
-Wątpliwe, że przeżyje, ale na pewno uratuje ją od służenia.
-To…
Ich rozmowę przerwał mrożący krew w żyłach kobiecy głos.
Spojrzeli po sobie i jak na komendę wypowiedzieli jedno
słowo, które oboje mieli wypisane w oczach.
-Melanie…
***
Gdy dotarli na przeklęty brzeg jeziora dostrzegli
dziewczynę, będącą już w połowie drogi
przez przerażająco gładką taflę w otoczeniu mgły, zbliżającą się do czarnej
postaci.
-Melanie! – wrzasną Roger.
Mara zwróciła w ich stronę swoje martwe, jarzące się ślepia
i charknęła jak rozwścieczony byk.
Dziewczyna w miarę prawdopodobnie ostatniego spaceru zaczęła
zapadać się coraz niżej w muliste dno jeziora.
Roger zerwał się i pędem zmierzał ku córce przez wodę. Im
bliżej był, tym bardziej obszar poza mgłą stawał się wzburzony, przez co
mężczyzna giną zasłaniany przez ogromne fale, moczące jego ubrania.
Joe nie wierzył własnym oczom, i pomimo że przeżył wojnę i
widział wiele okrucieństwa, a także podobną śmierć żony, to nie wierzył, że
znów będzie świadkiem jeszcze potworniejszej sceny.
Poszedł w ślady Rogera i również zaczął brnąć przez fale.
-Pilnuj jej! Zajmę się nim! – wrzeszczał, próbując
przekrzyczeć ryk fal.
-Tato!!!
Joe już nie słuchał, nie zwracał uwagi na mężczyznę
walczącego z wodą i mgłą, by utrzymać córkę przy sobie.
Poczuł zimne ukłucie w klatce piersiowej i wygiął się do
tyłu. Słyszał jedynie okrzyk przerażenia swojego zięcia. Nie dał się, nie
pozwolił nad sobą zapanować i choć ujrzał długie ponure ramię, sięgające po
niego, skupił całą siłę woli w sobie i wyprostował się. Na przekór szedł w
kierunku zjawy, wiedział, że musi uratować wnuczkę, choćby miał przyprawić to
życiem.
-Głupcze – chrapliwy głos dotarł do jego uszu, gdy był tusz
przy starganej tkaninie postaci z koszmaru, która chwyciła go za gardło i
uniosła do góry.
Zaczął wierzgać nogami i gdy zjawa już miała mu je
unieruchomić udało mu się przełamać kruche kości potwora, co sprawiło, że
mężczyzna upadł, a stwór zaryczał tak, że bębenki pękały w uszach. Joe kątem
oka widział martwą Melanie, zbliżającą się w ich stronę.
-Nic ci już nie pomoże dziecko … - westchnął.
Po tych słowach rzucił się w kierunku wędki, za którą złapał
obiema dłońmi na przeciwległych końcach i siłował się z nią, wyginając ją w
pół.
Zanim bestia zdążyła go unieruchomić przełamał jej narzędzie
z tryumfalnym okrzykiem, który na zawsze zawisł w powietrzu przerwany
śmiertelnym szponem wbitym w jego plecy. Mężczyzna westchnął cicho i wygiął się
do tyłu. Nić łącząca Melanie i potwora zerwała się i dziewczyna padła martwa w
objęcia zrozpaczonego ojca. Demoniczna istota zaryczała wściekle i rozerwała
się na tysiące szmacianych kawałków, które w zetknięciu z wodą zmieniły się w
popiół i rozpuściły.
Z przełamanego drewna upiornej wędki zaczął wydobywać się
syczący dym. Następnie ukazało się kilkanaście kobiecych sylwetek. Dwie, które
były najbliżej miały zaskakująco żywe oczy.
-Joseph…
-Tato…
Martwe oddechy owiały go, a on nim zamknął oczy i odszedł na
zawsze zdołał wystękać dwa słowa:
-Moje … najdroższe …
Po tym zamknął oczy i padł w wodę, budząc wodne kręgi, które
wieść o jego śmierci zaniosły aż na brzeg.
***
Roger w ostatniej chwili zdążył dobiec do Melanie, nim ta
upadła w wodę bez życia. Odgarnął z twarzy dziewczyny mokre włosy i przyłożył dłoń
do jej skóry.
Nie żyła.
Wydał z siebie wrzask pełen rozpaczy i dosłownie poczuł jak
jego serce pękło na drobne kawałeczki. Zaraz po tym do jego uszu dotarł
przeszywający ryk bestii i zanim się obejrzał usłyszał donośny plusk.
Joe leżał w wodzie.
-Nie … - to było ostatnie co wypowiedział zanim upadł na
kolana i zaczął bić pięściami w już spokojną taflę jeziora.
***
-Dobrze, niech pan się niczym nie przejmuje – powiedział
mężczyzna w białym kitlu – przyjdę do pana rano, dobranoc.
-I jak? – usłyszał, gdy zamknął drzwi do sali.
-Nie wygląda to dobrze…
Po wydarzeniach nad jeziorem jakie spotkały Rogera,
mężczyzna trafił do szpitala psychiatrycznego. W jego opowieść o utracie córki
i teścia za sprawą przerażającego Wędkarza nikt nie chciał uwierzyć, a w szczególności
policja.
Zdarzenie zostało zakwalifikowane jako utonięcie, a Roger
dzięki swojej opowieści uniknął kary pozbawienia wolności za zamordowanie
rodziny.
Dla ludzi nie było miejsca na fantastykę, dla nich wszystko
było czarno białe.
Zdarzenie szybko obiegło cały świat, a Roger grał w nim
najczarniejszą rolę. Wszyscy zapomnieli o troskliwym ojcu jakim był, a zrobili
z niego potwora niesprawnego umysłowo.
Nad jezioro zaczęli się masowo zjeżdżać łowcy duchów i
paranormalnych zdarzeń, nikt nie wierzył w jego słowa, które głosiły, że
„koszmar już dobiegł końca. Nic tu nie znajdziecie.”
Zbliżała się kolejna rocznica tych wydarzeń. W szpitalu
spędził jedenaście lat, a od kilku dni trawiła go wysoka gorączka. Leki nic nie
pomagały, a co gorsze lekarze też nie mieli zamiaru nic więcej zdziałać.
Dziennikarze już koczowali pod budynkiem, by ogłosić upragnioną dla świata
nowinę.
„Roger H. nie żyje.”
***
Kiedy zapadła noc i nikogo nie dało się już usłyszeć, a
pacjenci byli pogrążeni w głębokim śnie, do sali Rogera wlało się światło
księżyca. Tego dnia była pełnia. Po chwili usłyszał syk i ujrzał mgłę,
gęstniejącą koło jego łóżka. Z niej wyłoniły się trzy postaci.
Rozpoznał w nich Lilly, Melanie i Joe. Cała trójka
uśmiechnęła się do niego.
Mężczyzna odpowiedział tym samym.
Żona wyszła mu naprzeciw i wyciągnęła do niego rękę, a on
uczynił ten sam gest, uśmiechając się błogo.
-Pójdziesz z nami? – echo rozeszło się po pomieszczeniu.
Roger pokiwał głową i ułożył się wygodnie na poduszce i
zamknął oczy.
Odszedł.

