piątek, 28 września 2018

Broken open - Img #15 #Adommy + OGŁOSZENIE!!!

WIIIITAAAAAAAM KOCHANIIII!!!!!!!!! Okej wiem, wiem. Obiecywałam, a się nie pojawiłam. Przyznam się, że każdego dnia o Was myślałam i zastanawiałam się czy moja wena już się skończyła czy miałam kryzys twórczy, na szczęście to drugie. Ostatnie wydarzenia trochę namieszały mi w życiu i musiałam się pozbierać najpierw po maturze, no a teraz po tych wydarzeniach. Wczoraj miałam noc przemyśleń o moim pisaniu itp i napisałam imagin, który miałam napisać już dawno. Nie jest to wesoła historia, więc szykujcie chusteczki, a osoby o słabych nerwach nie czytajcie. Osobiście sama bardzo płakałam jak to pisałam i mam nadzieję, że taka historia nigdy się nie wydarzy, bo serce by mi pękło.
A co do pisania, cóż. Od poniedziałku zaczynam studia, więc będę miała jeszcze mniej czasu na pisanie, ale będę się starać, bo wczoraj przeczytałam kilka swoich prac i stwierdziłam, że nie mogę bez tego żyć. Pisanie daje mi zbyt wiele radości, by to porzucić, więc!!!! nie robię zasady wrzucania regularnie w określonym czasie tak jak kiedyś wrzucałam co niedzielę, nie. Kiedy będę mogła pisać i tworzyć będę to robić i będę wtedy dodawała prace. Nie będę tu regularnie, ale mam zamiar starać się by być jak najczęściej.
+ Jeśli kogoś interesuje temat moich studiów, jaki kierunek i jak mi będzie szło zapraszam na mojego twittera @pretty_vampirx lub @EjSi_AC, ewentualnie kotka, bo założyłam niedawno, link pojawi się na tt prawdopodobnie. Tak czy siak, jestem otwarta na wasze pytania i nie bójcie się do mnie pisać :)
Zapraszam także na mój instagram xejsi_acx

A TERAAAAAAAZ .... CZAS NA ... NOWIUTKI IMAGIN O TEMATYCE ADOMMY I TYTULE "BROKEN OPEN"!!!!!!!!

---------------------------------------------------------------------


Stukanie rozbrzmiewało w ciemnościach ogromnego domu. Stawiał kroki na schodach, kolejne i kolejne. Każdy z nich był powolny i ociężały. Nie miał ani sił ani chęci do życia. Skończył się pewien rozdział jego życia, szczęśliwy rozdział. Coś odeszło... A raczej ktoś. Ktoś kto dawał mu radość, siłę, nadzieję na lepsze jutro, że wszystko będzie dobrze. Osoba, która była dla niego podporą sama runęła z dnia na dzień jak domek z kart za sprawą wiatru, który wpadł do pokoju przez otwarte okno.
Cały czas miał w uszach dźwięk syren i obraz ambulansu, zabierającego jego ukochanego do szpitala z zatruciem alkoholowym. To miało być zwykłe przyjęcie. Oblanie durnego sukcesu, a teraz? Wszystko się skończyło, wszystko zniknęło. Nie na już sukcesu i żadnego już nie będzie. Nigdy.
Czuł się winny, to on zgodził się, żeby z nim iść, dał się przekonać i co mu z tego przyszło? Ból, smutek i rozpacz rozdzierająca jego serce na kawałki. Czuł się rozszarpywany od środka, choć na zewnątrz o tym, że coś nie gra świadczyły tylko łzy i rozmazany makijaż. Wewnętrznie był w piekle i nie widział stamtąd drogi ucieczki.
Wyczłapał na piętro i teraz sunął powoli do ich pokoju niczym widmo, które przemyka po cichu przez ciemne kąty, w które każdy boi się spojrzeć w czarną noc. Wziął głęboki oddech i otwarł drzwi, które skrzypnęły w zawiasach. Jakby i one wyrażały tym ból i tęsknotę za mężczyzną, otwierającym je każdego dnia. To był ich cichy martwy płacz.
Podszedł do łóżka i runął twarzą w poduszki, mocząc łzami pościel, która jeszcze parę dni temu otulała ciała ich obojga i trzymała ciepło, jakim się obdarzali podczas każdej nocy. Szloch wstrząsnął jego ciałem, a skowyt jaki wyrwał się z jego ust wraz z kolejną falą gorących, słonych łez odbił się echem od ścian, przypominając mu tym po raz kolejny, że został sam.
Od pogrzebu nie zapałał światła w domu, przebywał w absolutnej ciemności. Nie widywał się z nikim, nie był w stanie znieść czyjegokolwiek towarzystwa ... Nikt nie był nim. Nikt mu go nie potrafił zastąpić, a on coraz bardziej pogrążał się w rozpaczy i pustce jaka zapanowała w jego życiu.
Leżał teraz w pomiętej pościeli i wdychał resztki jego zapachu jakie się ostały. Mokry materiał ocierał się o skórę jego twarzy.
Zbliżała się noc, dzień był wyjątkowo smętny i pochmurny. Deszcz padał od samego rana i nawet teraz bębnił w okna, ale on już nawet tego nie zauważał. Po prostu istniał, choć tego nie chciał. Żałował, że to nie jego spotkała śmierć ... Albo chociaż, że nie zabrał się z nią jako pasażer na gapę.
-Dlaczego odszedłeś ... - szepnął w poduszkę - Dlaczego?! - wrzasnął po chwili zaciskając pięść i uderzając w nią.
Kolejny raz jego ciało przeszły dreszcze spowodowane płaczem, mimo że nie miał już nawet łez, co rozzłościło go jeszcze bardziej.
Usiadł szybko na materacu, bo poczuł, że z emocji ciągnie go na wymioty. Zatkał usta dłonią i zacisnął oczy, chcąc urobić jeszcze jedną łzę, która dałaby wytchnienie jego duszy.
W głowie przetaczały mu się nagłówki gazet o tym, ze piosenkarz nie żyje. Tweety i komentarze zrozpaczonych fanów. Czarno białe zdjęcia, na których się uśmiechał.
W głowie grała mu tylko jedna piosenka, on pierwszy ją usłyszał, była śpiewana do niego, bo on jeden wiedział, że cierpi i potrzebuje tych słów, ale teraz było znacznie gorzej ... A już nie miał mu kto tego zaśpiewać.
"Potłuczone kawałki pękają we mnie,
tak niedoskonałe jak ty"
- słyszał jego głos w głowie.
-Nie chcę, byś odszedł - mamrotał znów płacząc.
"Nie chcę widzieć cię poddającego się w zimnie.
Powietrze, którym oddychasz, wypełnia cię szarością.
Nie uciekaj, znajdź mnie."
Słyszał to wszystko wyraźnie.
-Chciałbym, ale nie wiem, gdzie jesteś. Tak bardzo bym chciał, żebyś tu był. Potrzebuję cię, chcę cię znowu czuć ... Czuć twoje ciepło, gdy byłem w twoich objęciach.... Dlaczego to się musiało stać?! ... Ja chyba do reszty zwariowałem, tak chcę gadać z tobą, że zacząłem rozmawiać z ciszą - westchnął blondyn.
„Potłuczone kawałki, pękają we mnie,
tak niedoskonałe jak ty.
Połóż tutaj, są tu bezpieczne, pozwolę ci być otwarcie rozbitym.
Ukryj się, przyznaj się sobie. że możemy być otwarcie rozbici."
-Pamiętam jak mi to śpiewałeś - pokiwał głową patrząc w ścianę - wszedłeś do mnie i powiedziałeś, że musisz mi to pokazać, a potem zaśpiewałeś to ... Hah odgarnąłeś mi włosy z czoła i powiedziałeś, że będzie dobrze ... Ale już nie jest i nigdy nie będzie... Wiem, chcesz, żebym był silny, ale zrozum, że tylko ty dawałeś mi siłę. Tylko ty byłeś w stanie sprawić, że stałem na nogach. Bez ciebie jestem niczym. Nie wiem czemu nas rozdzielono, ale nie mogę się z tym pogodzić.
Położył dłonie na skroniach i masował je lekko, rozbolała go głowa. Miał zatkany nos.
-Jeszcze raz ... Jeszcze chociaż jeden raz chciałbym cię zobaczyć ... Usłyszeć ... Przytulić ... Po prostu chciałbym cię mieć jeszcze na parę chwil, żeby móc ci powiedzieć jak bardzo cie kocham ... I nigdy nie przestanę ...
Gdy to mówił łzy kapały na jasne panele. Zaciskał zęby z całych sił, by kolejny krzyk nie wydobył się z jego zaciśniętego gardła. Pozwolił sobie tylko na szloch i szept bólu. W końcu westchnął i położył się na boku nadal patrząc w ścianę. Nie chciał spojrzeć w okno, bo to przypominało mu o nim. Zawsze on leżał od strony okna i mógł w nie patrzyć nad jego ciałem, czekając aż się obudzi, by obdarować go pocałunkami z rana. Już nigdy tego nie zazna. Wreszcie gdy znalazł miłość ona odeszła znów i zostawiła go samego. Ale tym razem było o wiele gorzej.
-Po prostu tęsknię Adam... - szepnął w pustkę, która go otaczała.
Wyczerpany kolejnym dniem płaczu zasnął, wsłuchany w krople deszczu bębniące o szybę.
Nie wiedział tylko, że za tą szybą znajdował się ktoś za kim tak bardzo tęsknił.
Brunet przyłożył przezroczystą dłoń do szyby, oparł o nią czoło i westchnął cicho. Po chwili pochylał się już nad ukochanym, skazanym na cierpienie samotności, która od zawsze tak go przerażała, mimo że nikomu się do tego nie przyznał.
Zebrał całą siłę woli i uniósł kant kołdry i nakrył nią zmarznięte ciało blondyna, a następnie ucałował go w czoło niewidzialnymi wargami.
-Ja też cię kocham Tommy. Na zawsze - mówiąc to opierał się znowu o szybę tym razem od wewnątrz, lecz zniknął nim ten zdążył się przebudzić.
Mężczyzna uchylił lekko powieki i obrócił się w stronę okna, by na nie spojrzeć, po czym nieprzytomny wtulił się w delikatny materiał pościeli i zasnął z jego imieniem na ustach.
-Adam...




środa, 27 czerwca 2018

Wędkarz - #3xS #1

(Opis w poprzednim poście.)

Zapraszam do czytania!!!

--------------------------------------------


-Melanie, chodź! Tam nic nie ma!
-Ale ja się boję mamusiu – wychlipała mała, przerażona dziewczynka.
-Skarbie, no, chodź. Zaufaj mi. Wiesz, że możesz – mówiła brązowowłosa kobieta, uśmiechając się zachęcająco do swojej córeczki.
Stała po kolana w wodzie, a na sobie miała strój kąpielowy. Kobieta postanowiła wybrać się z dzieckiem nad jezioro, gdyż była piękna pogoda wręcz zachęcająca do pływania. Poza tym chciała nauczyć dziewczynkę pływać, ponieważ za miesiąc mieli wspólnie lecieć na wakacje do Grecji. Nie miała pojęcia, czy jeszcze kiedyś nadarzy się taka okazja, by się tam wybrać, więc nie wyobrażała sobie, iż jej potomkini nie popływałaby w ciepłych wodach Morza Śródziemnego.
Tak zapaliła się na swój pomysł, że zupełnie zignorowała ostrzeżenia swojego taty oraz strach dziewczynki.
-No, chodź kochanie. Mówię, że nic ci się nie stanie – nalegała.
Zawsze była zawzięta, raz przynosiło to ogromne korzyści, gdyż nie rezygnowała łatwo z postawionego sobie celu. Choćby pojawiły się przeszkody, jakich inni nie potrafiliby przeskoczyć, ona zawsze parła do przodu. Wiele razy też zawziętość młodej kobiety pakowała ją w ogromne tarapaty, jednak tym razem sytuacja miała przerosnąć oczekiwania wszystkich.
-Nie. Nie wejdę – burczało dziecko.
-Eh … jak sobie chcesz – mruknęła brunetka zmęczona namawianiem córki – jeśli nie chcesz popływać ze mną, sama popływam.
Po tych słowach odeszła parę kroków od brzegu i rzuciła się w tył, opadając na taflę jeziora z rozłożonymi ramionami, jeszcze bardziej burząc powierzchnię, której spokój i tak był już zakłócony przez drobne fale, jakie wywołał spacer kobiety w wodzie.
Z uśmiechem na twarzy rozjaśnionej promieniami popołudniowego słońca dryfowała spokojnie przez toń znanego jej od lat zbiornika. Pływała tu od małego. To tutaj pierwszy raz tata zabrał ją, gdy miała nauczyć się pływać i chciała to powtórzyć właśnie w tej chwili, by zakorzenić to jako tradycję swojej rodziny. Chciała, by począwszy od niej, przez jej córkę i wnuki, a także prawnuki, każdy właśnie w tym jeziorze uczył się pływać. W swojej głowie, ozdobionej lśniącymi, prostymi włosami, zaplanowała to jako swego rodzaju rytuał przejścia.
Miała zamknięte oczy, była zrelaksowana jak nigdy. Takiej chwili pragnęła od dawna w swoim zwariowanym życiu, pełnym napięć. Tak bardzo pragnęła chwili tylko dla siebie, chwili relaksu, że nie dostrzegła drastycznie zmieniającej się pogody. Z transu wyrwały ją dopiero krzyki Melanie.
-Mamo! Za tobą! Uważaj!
Kobieta zdezorientowana uniosła głowę, a mokre włosy oblepiły jej lekko opalone plecy. Gdy spojrzała na córkę poczuła, że coś oplata jej nogę.
-Cholerne wodorosty – zaklęła pod nosem. Wtedy do jej uszu dobiegło miarowe mruczenie.
Znieruchomiała. Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, iż słońce, które ogrzewało otaczający ją  świat jeszcze parę chwil temu, zniknęło zasnute ciemnymi i grubymi chmurami.
-Co do cholery? – mruknęła rozglądając się … i wtedy to poczuła.
Chłodny powiew wiatru musnął jej nagą skórę pleców, osłoniętą jedynie w dwóch miejscach cienkimi paskami od bikini. Ziąb owiał ją i stopniowo otulał jej znieruchomiałe, sparaliżowane przerażeniem ciało niczym ta miła staruszka z sąsiedztwa, która z dobroci serca otula nas kocem, byśmy się ogrzali, gdy widzi nasze dreszcze. Niestety, w tym przypadku tej dobroci serca zabrakło, a istota znajdująca się za młodą kobietą nie była miłą staruszką z sąsiedztwa.
Cichy plusk wody wpił się boleśnie w jej uszy, zupełnie tak jakby ktoś ukłuł ją szpilką. Widziała skaczącą na brzegu jej małą córeczkę, widziała błyszczące łezki w jej drobniutkich dziecięcych oczkach, jednak nie była w stanie ani jej usłyszeć ani się poruszyć. Wiedziała, że znajduje się w miejscu, gdzie dzieje się coś bardzo złego, ale nie mogła zrobić nic. Widziała co się dzieje wokół niej, a jednak stała tam niczym zaklęta w posąg. Zimny posąg, który został na stałe przytwierdzony do dna jeziora, i który miał się za chwilę zapaść w muł, by już nigdy nie ujrzeć światła dziennego.
Z ciasno zaciśniętego gardła próbowała wydobyć choćby skrawek krzyku, gdy zobaczyła wyłaniającą się zza niej czarną łapę z długimi, zakrzywionymi, ostrymi szponami, które wydawałoby się, że tylko delikatnym muśnięciem rozetną jej skórę, tak jak robią to chirurdzy podczas operacji na niczego nieświadomych pacjentach.
Poczuła lodowaty dotyk na ustach, gdy istota wyrwana z koszmaru przyłożyła do nich swe pazury. W podrażnionych uwolnioną w jej ciele adrenaliną, wylewającą się strumieniami do żył, poczuła odór śmierci. Nigdy nie czuła takiego zapachu ani nikt nigdy nie powiedział ją jak pachnie śmierć, ale w tym momencie wiedziała, że tak musi pachnąć kostucha. Przez małżowinę uszną aż do wnętrza przewodu słuchowego prześliznął się paskudny, zimny syk, który zmroził krew w jej naczyniach krwionośnych. Poczuła, że znika, że zapada się w inny, nieznany jej świat.
-A teraz … pójdziesz ze mną – wydyszało „coś”.
-Mamoooo!!! – dopiero wtedy dotarł do niej przeraźliwy pisk dziecka, które stało na brzegu i widziało całe zdarzenie, które zmieniło je już na zawsze.

***

Melanie stała na brzegu i obserwowała błogi wyraz twarzy swojej mamy, unoszącej się w wodzie niczym liść, który opadł na taflę spokojnej wody.
-Może naprawdę nie ma się czego bać? – spytała sama siebie.
I w tym momencie dostrzegła najupiorniejszą scenę jaką przyszło jej kiedykolwiek oglądać. Niebo w mgnieniu oka zasnuło się czarnymi chmurami, a za kobietą w wodzie zaczęła unosić się biała, gęstniejąca i szarzejąca mgła. W pewnym momencie jej twarz owiał lodowaty wiatr, który sprawił, że dziewczynka zaczęła pocierać rączkami zmarznięte ramionka. We mgle ukazała się ogromna czarna postać, która poczęła wyciągać swoje szponiaste łapska w kierunku jej mamy.
-Mamo! Za tobą! Uważaj! – krzyknęła przerażona.
Kobieta uniosła głowę i znieruchomiała. Melanie krzyczała do niej ile tylko miała sił w swoich małych dziecięcych płuckach, ale na nic się to zdało. Brunetka patrzyła w jej oczy, ale sprawiała wrażenie jakoby nic nie dostrzegała. Miała puste i przepełnione lękiem spojrzenie.
Ostatnim co dziewczynka dostrzegła były ostre szpony zakrywające usta jej matki i mgła, która zaczęła ją otaczać.
-Mamooooo!!!
Wtedy we mgle pojawiły się jarzące się jaskrawożółtym blaskiem wąskie oczy. Melanie czuła jak zaczyna zapadać w sen. Z transu wyrwało ją ciepło dłoni, które oplotło jej zmarznięte ciałko oraz palce, które zasłoniły jej pole widzenia.
Gdy znów mogła spojrzeć na świat, mary nie było, jej mamy również.

***

-AAAAA!!!
Znów zerwała się z łóżka z nierównomiernym i szybkim oddechem oraz strużką potu spływającą po jej skroni. Nie miała pojęcia się znajduje, dopiero kilkakrotne zamruganie i rozejrzenie się po pomieszczeniu dało jej możliwość oceny sytuacji.
Znajdowała się w swoim łóżku, we własnym pokoju. Fioletowe ściany, szafa pod przeciwległą ścianą, plakaty rockowych i popowych artystów, ogromną ilością zastępujące tapety oraz otwarte okno z powiewającą firanką. Wszystko było na swoim miejscu. Na zewnątrz była piękna pogoda. Słychać było świergot ptaków, przecinających w locie powietrze o przyjemnym zapachu polnych traw i wody.
-Córeczko? Wszystko w porządku? – usłyszała stłumiony głos mężczyzny za drzwiami, które już po chwili otwarły się i stanął w nich jej tata.
-Tak, tak tato. Wszystko w porządku – odrzekła dziewczyna, siadając na łóżku i podkulając kolana pod brodę. Objęła je ramionami.
-Na pewno? Słyszałem jak krzyczała..
-Nic mi nie jest tato – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
-Ehh – westchnął mężczyzna – znowu ten sam sen?
Pokiwała głową.
-Raczej koszmar.
-Córeczko… - podszedł do niej i chciał usiąść obok na materacu, lecz ta wzdrygnęła się i spojrzała na niego zaczerwienionymi oczyma. Zawahał się.
-Powiedz mi – rzekła.
-Co takiego mam ci powiedzieć?
-Co oznacza ten koszmar? Dlaczego wciąż mi się śni? Każdego roku. Każdego roku, tego samego dnia, kilka dni przed i kilka dni po.
-Kochanie…
-Powiedz mi o co chodzi! – wykrzyczała – Wiem, że coś przede mną ukrywasz… Wszyscy ukrywacie – odwróciła głowę i spojrzała przed siebie.
-Nic przed tobą nie ukrywam.
-Doprawdy? – przeniosła na niego wzrok zaszklonych oczu – W takim razie powiedz mi, co się wydarzyło wtedy nad jeziorem?
Jej spojrzenie było miażdżące. Zawsze, gdy tak na niego patrzyła mięknął w sobie i nie potrafił pozbierać myśli. Przez te wszystkie lata nabawił się wręcz fobii przed tym pytaniem. Wierciło mu dziurę w uszach, która sięgało aż do mózgu, a następnie zapuszczała swoje ostre korzenie w całym jego ciele, zaciskając się wokół wszystkich organów, tkanek i komórek jakie tworzyły jego organizm naznaczony lękiem sprzed paru lat. Lękiem, który wywołało zdarzenie nad jeziorem. Nad tym właśnie, nieopodal którego znajdował się domek dziadka Melanie, w którym obecnie przebywali. Po śmierci żony nie chciał tu wracać nigdy więcej, ale dziewczynę coś tu ciągnęło. Nie mogła się powstrzymać, to miejsce odcisnęło na niej piętno i wtłoczyło w nią jakby żelazo, które przyciągał magnes, znajdujący się w samym sercu jeziora.
Pewnego lata Roger postanowił, że nie pojadą do dziadka Melanie. Chciał, by dziadek przeprowadził się do miasta, a oni pojechali nad morze, nad które on, Lilly i Melanie nigdy nie dotarli. W dniu podjęcia tej decyzji dziewczyna zaginęła. Szukał jej on, jego koledzy, policja. W końcu po dobie poszukiwań wpadł na pomysł, by zawitać tu. Siedziała na brzegu jeziora, dokładnie w tym miejscu, gdzie była, gdy wydarzyło się to … Nie miała pojęcia jak się tu dostała. Wtedy wiedział, że demoniczne siły na zawsze oplotły ją swoją siecią i niczym jojo będą ją przyciągać do siebie spowrotem, a ona będzie wracać niczym bumerang, by otrzeć się o szpony śmierci i znowu się od niej oddalić. Raz na rok. O tej samej porze. W rocznicę wypadku, jaki się wtedy wydarzył, a jaki on próbował przed nią zatuszować.
Dziś mijało jedenaście lat … Już jedenaście lat jest wdowcem i wychowuje samotnie córkę, która jest wręcz kopią jego ukochanej.
Ujął twarz dziewczyny w dłonie. „Jesteś taka podobna do matki” – pomyślał i uśmiechnął się.
-Co? – burknęła dziewczyna.
-Nic, nic.
-Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Kolejny raz. Kolejna decydująca chwila, którą tak odwlekał. Po raz kolejny bił się z myślami, co powinien zrobić. Wiedział, że powinna poznać prawdę, ale wciąż jest mała i niewinna … zupełnie jak wtedy …
Spojrzał jej w oczy i wziął głęboki wdech.
-Nic się nie wydarzyło kochanie – uśmiechnął się.
Nie, jeszcze nie teraz.
-Zejdź na śniadanie, zrobiłem kanapki – pogłaskał ją po kolanie, wstał i wyszedł, cicho zamykając drzwi.
Dziewczyna spojrzała podejrzliwie w kierunku, gdzie zniknął mężczyzna.
-I tak wiem, że kłamiesz, tato – szepnęła sama do siebie.
Spojrzała na plakat na przeciwległej ścianie, po czym rzuciła się na łóżko i nakryła twarz poduszką.

***

-Spóźniłaś się – rzekł jej tata, biorąc łyk kawy. Nie było w tym zdaniu pretensji do córki, raczej troska, że znowu ten koszmarny sen zaprzątał jej myśli.
-Przepraszam tato, musiałam ochłonąć.
-Rozumiem – spojrzała na nią.
Przypatrywał się jej przez chwilę. Uwielbiał obserwować jak proste włosy dziewczyny opadały jej na ramiona i twarz, gdy pochylała się nad talerzem, by zjeść śniadanie.
„Zupełnie jak twoja mama” – pomyślał.
-No co? – spytała przeżuwając.
-Nic takiego – uśmiechnął się ponuro.
-Przecież widzę, że coś się stało – nalegała Melanie.
-Eh po prostu … po prostu mam jeden z tych … ciężkich dni … - wydukał  z trudem. Myśl, że dziś jest kolejna rocznica tajemniczej śmierci ukochanej żony, a on tyle lat nie miał z kim porozmawiać, nawet własną córkę okłamywał dla jej dobra. To wszystko przytłaczało go coraz bardziej, i pomimo iż chciał ją wyznać jej prawdę, to właśnie tej prawdy bał się najbardziej.
-Chodzi o mamę?
To pytanie zawisło w powietrzu, a cisza, którą pociągnęło za sobą pociągnęło nakryła ich oboje niewidzialną zasłoną, którą zdjąć mogły jedynie słowa, które uwięzły im w gardle i dusiły oboje cienką, przezroczystą i bardzo mocno wrzynającą się w skórę pętlą.
-Tak – odpowiedział po jakimś czasie.
-Więc?
-Co więc?
-Więc może opowiesz mi w końcu, co się wtedy wydarzyło?
-Nic się nie wydarzyło, twoja mama miała wypadek, a ty uszłaś cało, bo siedziałaś w foteliku.
-Ale zmyślasz – przewróciła oczami.
-A co mam ci powiedzieć?! – podniósł głos i wstał od stołu.
-Prawdę?! – ona również zaczęła mówić głośniej.
-Jaką prawdę?!
-Nie wiem jaką! Nie wiem, co to było. Ale wiem co widziałam i żądam wyjaśnień! Chyba mi się należą, nie uważasz?!
-Nie mam pojęcia o czym mówisz – skwitował siadając.
-W takim razie daj znać kiedy będziesz gotowy na rozmowę – uderzyła pięścią w stół i wyszła, zostawiając niedokończone śniadanie.
Roger ukrył twarz w dłoniach i westchnął głęboko. Znowu.
Usłyszał trzask drzwi. Poszła nad jezioro. Na pewno.
-Co ja mam zrobić? – szepnął do siebie.
Znowu pokłócili się o śmierć Lilly. Wiedział, że dziewczyna ma rację i nie powinien jej okłamywać, ale bał się prawdy o przeklętych wodach, nad którymi znajdował się dom.
„Przyjdą po nią, zobaczysz” przemknęły mu przez głowę słowa dziadka Melanie, gdy wrócił do domu z przemarzniętą dziewczynką na rękach. Wiedział, że nadchodzi czas, kiedy i jego jedyna córeczka także odejdzie, prowadzona przez paskudną postać o ogromnych szponach.  Wiedział także, że dziewczyna musi jak najszybciej poznać prawdę … ale czy musiała akurat dzisiaj? Nie był na to gotowy.
Po policzkach mężczyzny popłynęły słone i gorące łzy. Nie radził sobie z ciężarem jaki na nim spoczął. Ułożenie fałszywej historii o śmierci matki, wmówienie jej, że to czego była świadkiem to tak naprawdę koszmarny sen. Ochrona dziewczyny przed ścigającymi ją demonami, wieloletnie milczenie i okłamywanie jej, a teraz? Obrócenie lat kłamstw w przyznanie się do oszustwa i wyznanie prawdy dziewczynie oraz liczenie się z tym, że się od niego odwróci. Do tego świadomość, że i ją wkrótce zabierze śmierć. Tego było dla niego zbyt wiele. Postanowił udać się do teścia na rozmowę, jednak wcześniej dał upust swoim słabościom. Rozpłakał się jak dziecko, które obudziło się z ohydnego koszmaru.
Rzecz w tym … że jego koszmar jeszcze nie dobiegł końca.

***

Mężczyzna usłyszał pukanie do drzwi. Siedział w swoim pokoju i rozwiązywał krzyżówkę. „To lek na pamięć, a w moim wieku bardzo się przydaje” powtarzał zawsze, gdy ktoś spytał go czemu tak to lubi.
-Proszę – odrzekł.
Drzwi otworzyły się i stanął w nich Roger. Teść podniósł wzrok znad gazety i wystarczyło mu jedno spojrzenie, aby wiedzieć co go trapi.
-Oh Roger, chodź synu. Siadaj, właśnie myślałem o tobie.
-Naprawdę? – spytał mężczyzna, przysuwając sobie krzesło blisko fotela staruszka i siadając na nim okrakiem. Położył dłonie na oparciu krzesła, a głowę na nich.
-Naprawdę. Eh Melanie tak trzasnęła drzwiami, że aż podskoczyłem. Poza tym słyszałem wasze podniesione głosy, domyśliłem się, że znowu o to poszło.
-Jak?
-Ostatnio coraz częściej się o to kłócicie, no i wiem jaka dziś data.
Brunet spuścił głowę.
-Nie załamuj się, ona zawsze z tobą jest. Przecież wiesz.
-Wiem … ciężko mi bez niej jak cholera.
-Rozumiem, mnie też nie było łatwo, gdy Aghata odeszła.
-Jak to się w ogóle stało?
Siwy mężczyzna spojrzał na niego, a następnie spuścił wzrok.
-Tak jak Lilly … po tylu latach … boli tak samo…
Mężczyzna był zszokowany. Nie wiedział co powiedzieć. Fakt, wiedział, że każda kobieta z ich rodziny odchodziła w młodym wieku w tragiczny sposób, ale nie wiedział, że za każdym razem to samo było przyczyną.
-Nie wiedziałem.
-Wiem – odrzekł staruszek – i tak już byłeś wystarczająco udręczony, nie widziałem powodu, by mówić ci wcześniej.
-Nawet nie wiesz jak mi przykro – powiedział Roger, patrząc w podłogę.
-Wiem.
Milczeli przez dłuższą chwilę. Oboje chcieli porozmawiać i wiedzieli, że musieli, lecz wydarzenia z przeszłości tłamsiły ich tak bardzo, iż wypowiedzenie słowa stawało się wręcz niemożliwie ciężkim wysiłkiem.
-Jestem beznadziejnym ojcem – brunet powiedział wreszcie to, co ciążyło na nim od wielu lat. Ukrył twarz w dłoniach.
-To nieprawda. Nikt z nas nie jest idealny, ale gdyby nie ty Melanie zginęłaby razem z Lilly. Wtedy nad jeziorem.
-I tak grozi jej niebezpieczeństwo.
-Jak każdemu z nas. Nie da się uniknąć tego, co nam pisane, ale ty świetnie chroniłeś ją przez te wszystkie lata.
-To i tak nie zmienia faktu, że…
-Że takiego ojca może jej pozazdrościć niejedno dziecko – nakrył jego dłoń swoją i spojrzał na niego dobrotliwie, uśmiechając się łagodnie.
-Tak uważasz?
-Jestem tego pewien.
Mężczyzna wziął głęboki oddech i omiótł spojrzeniem pokój, w którym przebywał z dziadkiem Melanie. Jego spojrzenie padło na ukochaną wędkę staruszka.
-Cieszę się, że zdecydowałeś się na tę rozmowę… - zaczął dziadek, ale mężczyzna obok nie dał mu skończyć. Nie zdecydował się, on nie miał wyboru.
-Dalej łowisz?
-Czasami, kiedy mam pewność, że na przynętę złapią się wyłącznie ryby – przybrał dziwny wyraz twarzy.
-Co masz na myśli?
-Mam na myśli to, że …
Blask słońca, który wpadał przez okno zniknął, a firanka, która spokojnie opadała z karnisza na szyby, odgradzając pokój od świata zewnętrznego, poczęła delikatnie podrygiwać.
Roger spiął się w sobie. Zawsze, gdy następowała gwałtowniejsza zmiana pogody krew zamarzała mu w żyłach, a tętno przybierało nienaturalnie szybkie tempo. Zwłaszcza, kiedy byli tutaj.
Staruszek dostrzegł wyraz twarzy syna i postanowił go uspokoić.
-Spokojnie, nad wodą to normalne. To tylko…
Lecz, gdy na zewnątrz zaczęło ciemnieć, a do pokoju wlał się lodowaty wiatr, targający koronkową tkaniną tak, że sięgnęła sufitu, a w międzyczasie usłyszeli pomruki burzy spojrzeli po sobie i wiedzieli już wszystko.
Oboje wybiegli z pokoju, zostawiając otwarte drzwi, co tylko spotęgowało przeciąg.

***

Melanie po kłótni z ojcem wybiegła z domu i pognała wprost nad jezioro. Nie wiedziała, gdzie chce uciec, jednak gnana nieznanym jej instynktem zawędrowała tutaj. Zawsze tak się kończyło, gdy tylko chciała pobyć sama.
Spacerowała teraz brzegiem, kopiąc niewinny kamyk trampkiem, po to, by następnie popchnąć go do wody. Była przygnębiona. Nie rozumiała, dlaczego tata tak boi się powiedzieć jej prawdę. Czy była aż tak straszna?
Cały czas przed oczami miała zjawę z koszmaru. Śniła o tym nie pierwszy raz. Zawsze wszystko się powtarzało i urywało w momencie, gdy jej tata brał ją na ręce.
Wzdrygnęła się. Nienawidziła tych obrazów w swojej wyobraźni. I choć starała się ufać ojcu, że to tylko dziwny, koszmarny sen, to coś nie dawało jej spokoju.
Zawsze mówili sobie wszystko odkąd zostali sami. Ona, tata i dziadek Joseph. Nie mieli przed sobą tajemnic. Zawsze w wakacje wyjeżdżali z tatą spośród ponurych, szarych blokowisk, pachnących miejską codziennością, by odwiedzić dziadka Joe. Wyjazdy odbywały się ku uciesze Mel, a ku ogromnemu przerażeniu jej ojca Rogera i podejrzeń dziadka Joe.
Właśnie dotarła do brzegu, na którym wszystko się zaczęło i miało się skończyć. Wyciągnęła telefon i chciała zadzwonić do Kate, swojej najlepszej przyjaciółki.
Jeden sygnał…
Drugi…
Trzeci…
-Szlag! – cisnęła telefonem w trawę.
Przeczesała włosy palcami i skierowała twarz ku niebu, zamykając oczy. Wzięła głęboki wdech, a następnie powoli wypuściła powietrze. Otworzyła oczy.
-Kocham to zadupie, ale za brak zasięgu szczerze nienawidzę – mruknęła do siebie, schylając się, by odszukać smart fon w wysokiej trawie. W duchu modliła się, żeby nie wpadł do jakiejś kałuży albo w błoto.
Zgięta w pół rozchylała dłonią szuwary i pałki wodne, by znaleźć urządzenie. Czuła jak słońce grzało ją po plecach. Zaczynała żałować, że ubrała bluzę i długie jeansy.
-Mam – uśmiechnęła się do siebie uradowana, gdy trzymała telefon w dłoni.
Rozejrzała się po spokojnej i gładkiej tafli jeziora i usiadła na brzegu, podkulając kolana pod brodę. Obserwowała brodzące w nim na odległym brzegu ptaki. Kiedy znowu spojrzała w niebo uświadomiła sobie, że jest zupełnie bezchmurne, a słońce raziło w oczy.
-Może jednak? – szepnęła do siebie i zagryzła wargę.
Przed oczami mignął jej obraz kobiety unoszącej się na wodzie z rozmarzonym wyrazem twarzy. Przez uszy przeleciał jej odległy głos, który słyszała dawno temu „Chodź, nie bój się. Jestem przy tobie”.
-Mamo – westchnęła dziewczyna i otarła łzę, która pozwoliła sobie na opuszczenie kącika jej oka bez pozwolenia. Zamrugała szybko.

***

-Gdzie się wybierasz? I czemu ja o tym nie wiem? – wymruczał jej do ucha mężczyzna, obejmując ją delikatnie w talii. Przejechał nosem po szyi ukochanej.
-Skarbie, nie teraz – odsunęła się brunetka.
-No dobra, dobra. To gdzie się wybieramy?
-Ja się wybieram. Z Melanie nad jezioro. Tata chce z tobą iść do lasu po drewno.
-Że co?! Mowy nie ma! Wykluczone! Nigdzie nie idziesz!
-Roger uspokój się. Mała usłyszy.
-Mam to gdzieś, nie pójdziecie nad żadne jezioro. Koniec, kropka.
-A to niby dlaczego? Mamy jechać nad morze, musi umieć pływać.
-To zabierzemy ją na basen, ale nie tutaj.
-Bo? – kobieta nie miała zamiaru ustąpić.
-Zapomniałaś już o słowach Joe? – mężczyzna był wyraźnie rozdrażniony.
-Oh błagam cię, chyba nie wierzysz w bajeczkę o Wędkarzu – roześmiała się.
-Jeśli chodzi o wasze bezpieczeństwo, to wierzę.
-Kochanie daj spokój. Tata uczył mnie tu pływać i nic mi się nie stało. Pff, tragizujesz. Idę z małą i koniec.
-Lilly…
-Mój tata ma już swoje lata, coś mu się mogło pomylić.
-Wątpię, ja…
-Melanie! – zawołała i wyszła z kuchni, kierując się w stronę sypialni dziewczynki – Jesteś gotowa? Wychodzimy!
Pięcioletnia Melanie, gdy tylko usłyszała kroki, zbliżające się w jej kierunku, z sercem w gardle uciekła na górę. Bała się, że rodzice dowiedzą się, że ich podsłuchała.
-Jus idę mamusiu! – odkrzyknęła kobiecie.
-Nie zrobisz tego – Roger oparł się o drzwi, zagradzając wyjście żonie, trzymającej na rękach córeczkę, która właśnie zbiegła na parter.
-To się zdziwisz – odrzekła i odepchnęła go, po czym wyszła trzaskając drzwiami.

***

Otworzyła oczy, które zamknęła chwilę temu.
-Ugh czemu kłamiesz tato.
Pomimo wieloletnich zapewnień ojca, że sytuacja, która miała miejsce dokładnie w tym miejscu jedenaście lat temu była snem, nie wierzyła w jego bajki. Wiedziała, co się wydarzyło. Jedyne czego potrzebowała, to usłyszeć prawdę z ust swojego taty, a ten nie kwapił się do tego.
Nagle wstała szybko i zaczęła zdejmować ubrania. Zaraz obok niej leżała sterta utworzona z czarnych jeansów, fioletowej bluzy, topu w biało-niebieskie paski na ramiączkach oraz jej ukochanych czarnych, lekko sfatygowanych trampek. Dziewczyna została jedynie w stroju kąpielowym.
-Cóż, pora na lekcję sprzed lat – rzekła do siebie, po czym zaczęła powoli schodzić do wody.
Najpierw robiła to niepewnie, ciecz była chłodna i gdy tylko zanurzyła w niej stopę przeszedł ją dreszcz. Nie poddała się jednak i po chwili stała już po kolana w jeziorze. Ignorując zmarznięcie, brnęła dalej, krok za krokiem. Kiedy oddaliła się parę metrów od lądu, a woda sięgała jej do pasa, postanowiła się zanurzyć po szyję. Powoli i spokojnie. Stopniowo zwilżała kolejne części ciała.
Kiedy w końcu delikatne fale poczęły uderzać o jej podbródek uśmiechnęła się. Wyciągnęła ręce przed siebie i spróbowała nimi ruszać tak jak robią to w filmach.
-Udało się … ja pływam – powiedziała do siebie szczęśliwa.
Nie posiadała się ze szczęścia i żałowała, że tyle lat się tego bała.
Po kilku minutach położyła się na wodzie na plecach, jak kobieta z jej wspomnień. Znowu sukces.
-Udało mi się … spójrz mamo – przymknęła oczy i z ogromnym uśmiechem na ustach oraz promieniami słońca, tańczącymi na jej bladej skórze, dryfowała pośród tafli.

***

Kiedy poczuła, że marznie od wiaterku, który zaczął wiać, skierowała się w stronę brzegu i popłynęła.
Po dotarciu na miejsce żałowała, że nie zabrała ze sobą ręcznika.
-A dobra, pochodzę to wyschnę – mruknęła do siebie.
Spacerowała tam i spowrotem, sprawdzając, czy zasięg jednak nie wrócił. Bez zmian.
W pewnym momencie przeleciało nad nią stado spłoszonych żurawi. Spojrzała na drugi brzeg, ale nic nie udało jej się dostrzec.
-Co do cholery? – zapytała sama siebie, po czym wzruszyła ramionami, nie znajdując odpowiedzi.
Uznała, że strój kąpielowy jest już w miarę suchy, więc założyła swoje ubrania. Poczuła przyjemne ciepło, zapinając zamek błyskawiczny bluzy, która spoczęła na jej zmarzniętym ciele.
-Eh schłodziło się – mruknęła do siebie.
Wyjęła z kieszeni telefon, chcąc sprawdzić, która godzina. Było po południu.
Gdy miała schować smart fon do kieszeni stało się coś dziwnego. Bateria ze swoich osiemdziesięciu siedmiu procent, zaczęła bardzo szybko spadać.
-Co tu się dzieje? – spytała lekko przerażona, a dreszcz przebiegł jej po plecach.
Szcześćdziesiąt. Czterdzieści trzy. Trzydzieści jeden. Dwadzieścia dwa. Siedemnaście. Jedenaście. Cztery. Czarny ekran. Nim dziewczyna zdążyła się poruszyć, telefon się wyłączył. Patrzyła z niekrytym zdziwieniem na urządzenie, które jeszcze chwilę temu było w pełni sprawne.
-Może tu są jakieś te, no … prądy magnetyczne, czy coś.
Z zamiarem powrotu do domu odwróciła się w kierunku posiadłości, gdy wtem w plecy uderzył ją gwałtowny wicher. Upadła, gdyż nie spodziewała się tego i straciła równowagę. Telefon wypadł jej z ręki i wpadł do jeziora. Usłyszała plusk.
-Nie! – wrzasnęła.
Uderzyła pięścią w trawę i warknęła. Podparła się rękoma i podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na drugi brzeg.
I wtedy to ujrzała.
Szybko rozprzestrzeniające się chmury na niebie gęstniały i czerniały w zastraszającym tempie. Po przeciwległej stronie jeziora uformował się bezkształtny biały dym, który z minuty na minutę i z sekundy na sekundę gęstniał i szarzał. Mgła.
Dziewczyna nie mogła oderwać wzroku od tego zjawiska. Wspomnienia zalały jej głowę paskudną mieszanką obrazów sprzed jedenastu lat.
Czuła narastający w żołądku skurcz, który powoli opanowywał jej jelita i przełyk. Nie była w stanie się poruszyć, zupełnie jak gdyby jej stopy wrosły w ziemię. Wzrok sztywno skierowany w stronę gęstniejącej mgły i ciemnej postaci formułującej się za nią.
W pewnym momencie zza mgły niczym zza zasłony wyjrzały na świat ponure, długie i ostre, czarne i połyskujące szpony.
„To on” pomyślała dziewczyna, lecz zdrętwiały język i zaschnięte gardło nie pozwoliły jej na wydanie z siebie choćby najcichszego dźwięku.
Istota zaczęła powoli wyłaniać się zza szarych kłębów i wyciągać swoje szponiaste łapska w kierunku Melanie.  Dziewczyna stała sparaliżowana strachem i nieznaną siłą, która nie pozwalała jej na wykonanie najmniejszego ruchu. Wpatrywała się rozszerzonymi do granic możliwości źrenicami w posuwające się w jej stronę zakapturzone czarne monstrum w poruszanej podmuchami wiatru wypłowiałej, czarnej i podziurawionej szacie, wystrzępionej tu i tam.
Oddech dziewczyny przyspieszył maksymalnie, zupełnie jak jej tętno. Po chwili z mgły wyłoniła się cała postać. W połyskującej, czarnej łapie, wyglądającej jak fragment przerażającego manekina z planu filmowego znajdowała się stara i wyschnięta wędka. Wydawało się, że wystarczy mocniejszy podmuch wiatru, by złamać drewno na pół.
Istota wydała z siebie pomruk, towarzyszący oddechowi, który lodowatym strumieniem powietrza wdarł się błyskawicznie do otwartych ust dziewczyny, stojącej na brzegu i niczym cieniutka niteczka, rozgałęziająca się na każdym rozwidleniu naczyń krwionośnych zaczęła krążyć w jej krwiobiegu, by po chwili utworzyć gęstą sieć, która gwałtownie się zwężając zatrzymała płynącą w niej czerwoną tkankę. Ręce Melanie natychmiastowo powędrowały w stronę jej szyi, jak gdyby ktoś odciął niewidzialne linki, trzymające je opuszczone w dół. Dusiła się. Wiatr rozwiewał jej proste, błyszczące, brązowe włosy.
Po chwili tej walki pod ciemnym kapturem rozjarzyły się dwa seledynowe punkciki, właściwie kreski. Z każdą sekundą rosły, rozszerzając się do momentu aż zaczęły przypominać upiorne oczy bestii z koszmaru, która samym wzrokiem potrafiła wyssać życie ze wszystkiego co ją otaczało.
„Coś” uniosło rękę, a szeroki rękaw szaty opadł nieco, odsłaniając czarne kości promieniową i łokciową. Dziewczyna poczuła napięcie kumulujące się w jej przełyku i podchodzące do gardła. Udało jej się pokonać duszącą sieć. Wrzasnęła, a wrzask ten był pełen strachu i przerażenia. Zimny i wysoki głos rozniósł się po okolicy, odbijając się echem.
Postać odchyliła rękę, w której trzymała wędkę, a następnie wyrzuciła ją do przodu, zarzucając przejrzystą żyłkę, zakończona ostrym haczykiem.
Zimny metal przeszył powietrze nieprzyjemnym sykiem i przechodząc przez skórę szyi, wbił się w krtań dziewczyny, rozcinając tętnicę szyjną. Krzyk przerażenia urwał się w połowie, a łzy napłynęły jej do oczu. Twarz zastygła w grymasie przerażenia, by po chwili zobojętnieć i przejść w pusty wyraz martwego posłuszeństwa.
Z szyi, w miejscu wbicia grotu małej, metalowej strzałki zaczęła cieknąć wąska strużka czerwonej cieczy, która również puściła się z kącika ust dziewczyny. Przekrzywiła głowę, tępo wpatrzona w postać przed nią, która drugą łapą zaczęła kręcić kołowrotkiem i powoli napinać żyłkę, na której końcu znajdował się haczyk wbity w Melanie. Jej oczy straciły barwę i zgasł w nich blask życia. Stała się najemnikiem tajemnej istoty, która teraz miała ją niczym psa, na smyczy i przyciągała do siebie.
Zimne oddechy Wędkarza tworzyły mgłę wokół dziewczyny, odgradzając ją od reszty świata.
Służąca szła do swojego pana, na wieczną służbę.

***

-Jeszcze raz to powtórz! – wrzasnął Roger do Joe, truchtającego obok niego.
-Poczekaj! Poczekaj … - wydyszał – Nie jestem już młody – stanął i przytrzymał się ręką gałęzi.
-Tato! Musimy ją znaleźć! Powtórz jeszcze raz ostatni fragment.
-To … było tak … „A najokrutniej zostanie ukarana … ta dziewczyna z rodu … która jako najmłodsza i bezdzietna padnie ofiarą… Wędka…”
-Tato, proszę nie stękaj tak!
-Do jasnej cholery! Mówiłem coś!
-Ugh! – warknął mężczyzna i uderzył z całej siły pięścią w drzewo. Zasyczał. Zabolało
-„A najokrutniej ukarana zostanie najmłodsza bezdzietna z tego rodu, która w poszukiwaniu poprzedniczki wtargnie na terytorium Wędkarza. Istoty, żywiącej się duszą i wykorzystującą ciało jako swego sługę. Tak oddzielona dusza od ciała przepadnie, a ciało na wieczne potępienie skazane błąkać się będzie w zaświatach i pomagać okrutnemu łowcy. Gdy owa ostatnia ofiara nadejdzie, Mroczny Pan zniknie wraz ze swoją hordą i zamknie wrota do tego świata, gdyż jego słudzy będą w komplecie.”
-Boże … to nie może być prawda…
-Nie dałeś mi skończyć.
-To mów!
-Można go pokonać, trzeba złamać jego wędkę.
-To ocali Melanie?
-Wątpliwe, że przeżyje, ale na pewno uratuje ją od służenia.
-To…
Ich rozmowę przerwał mrożący krew w żyłach kobiecy głos.
Spojrzeli po sobie i jak na komendę wypowiedzieli jedno słowo, które oboje mieli wypisane w oczach.
-Melanie…

***

Gdy dotarli na przeklęty brzeg jeziora dostrzegli dziewczynę, będącą  już w połowie drogi przez przerażająco gładką taflę w otoczeniu mgły, zbliżającą się do czarnej postaci.
-Melanie! – wrzasną Roger.
Mara zwróciła w ich stronę swoje martwe, jarzące się ślepia i charknęła jak rozwścieczony byk.
Dziewczyna w miarę prawdopodobnie ostatniego spaceru zaczęła zapadać się coraz niżej w muliste dno jeziora.
Roger zerwał się i pędem zmierzał ku córce przez wodę. Im bliżej był, tym bardziej obszar poza mgłą stawał się wzburzony, przez co mężczyzna giną zasłaniany przez ogromne fale, moczące jego ubrania.
Joe nie wierzył własnym oczom, i pomimo że przeżył wojnę i widział wiele okrucieństwa, a także podobną śmierć żony, to nie wierzył, że znów będzie świadkiem jeszcze potworniejszej sceny.
Poszedł w ślady Rogera i również zaczął brnąć przez fale.
-Pilnuj jej! Zajmę się nim! – wrzeszczał, próbując przekrzyczeć ryk fal.
-Tato!!!
Joe już nie słuchał, nie zwracał uwagi na mężczyznę walczącego z wodą i mgłą, by utrzymać córkę przy sobie.
Poczuł zimne ukłucie w klatce piersiowej i wygiął się do tyłu. Słyszał jedynie okrzyk przerażenia swojego zięcia. Nie dał się, nie pozwolił nad sobą zapanować i choć ujrzał długie ponure ramię, sięgające po niego, skupił całą siłę woli w sobie i wyprostował się. Na przekór szedł w kierunku zjawy, wiedział, że musi uratować wnuczkę, choćby miał przyprawić to życiem.
-Głupcze – chrapliwy głos dotarł do jego uszu, gdy był tusz przy starganej tkaninie postaci z koszmaru, która chwyciła go za gardło i uniosła do góry.
Zaczął wierzgać nogami i gdy zjawa już miała mu je unieruchomić udało mu się przełamać kruche kości potwora, co sprawiło, że mężczyzna upadł, a stwór zaryczał tak, że bębenki pękały w uszach. Joe kątem oka widział martwą Melanie, zbliżającą się w ich stronę.
-Nic ci już nie pomoże dziecko … - westchnął.
Po tych słowach rzucił się w kierunku wędki, za którą złapał obiema dłońmi na przeciwległych końcach i siłował się z nią, wyginając ją w pół.
Zanim bestia zdążyła go unieruchomić przełamał jej narzędzie z tryumfalnym okrzykiem, który na zawsze zawisł w powietrzu przerwany śmiertelnym szponem wbitym w jego plecy. Mężczyzna westchnął cicho i wygiął się do tyłu. Nić łącząca Melanie i potwora zerwała się i dziewczyna padła martwa w objęcia zrozpaczonego ojca. Demoniczna istota zaryczała wściekle i rozerwała się na tysiące szmacianych kawałków, które w zetknięciu z wodą zmieniły się w popiół i rozpuściły.
Z przełamanego drewna upiornej wędki zaczął wydobywać się syczący dym. Następnie ukazało się kilkanaście kobiecych sylwetek. Dwie, które były najbliżej miały zaskakująco żywe oczy.
-Joseph…
-Tato…
Martwe oddechy owiały go, a on nim zamknął oczy i odszedł na zawsze zdołał wystękać dwa słowa:
-Moje … najdroższe …
Po tym zamknął oczy i padł w wodę, budząc wodne kręgi, które wieść o jego śmierci zaniosły aż na brzeg.

***

Roger w ostatniej chwili zdążył dobiec do Melanie, nim ta upadła w wodę bez życia. Odgarnął z twarzy dziewczyny mokre włosy i przyłożył dłoń do jej skóry.
Nie żyła.
Wydał z siebie wrzask pełen rozpaczy i dosłownie poczuł jak jego serce pękło na drobne kawałeczki. Zaraz po tym do jego uszu dotarł przeszywający ryk bestii i zanim się obejrzał usłyszał donośny plusk.
Joe leżał w wodzie.
-Nie … - to było ostatnie co wypowiedział zanim upadł na kolana i zaczął bić pięściami w już spokojną taflę jeziora.

***

-Dobrze, niech pan się niczym nie przejmuje – powiedział mężczyzna w białym kitlu – przyjdę do pana rano, dobranoc.
-I jak? – usłyszał, gdy zamknął drzwi do sali.
-Nie wygląda to dobrze…
Po wydarzeniach nad jeziorem jakie spotkały Rogera, mężczyzna trafił do szpitala psychiatrycznego. W jego opowieść o utracie córki i teścia za sprawą przerażającego Wędkarza nikt nie chciał uwierzyć, a w szczególności policja.
Zdarzenie zostało zakwalifikowane jako utonięcie, a Roger dzięki swojej opowieści uniknął kary pozbawienia wolności za zamordowanie rodziny.
Dla ludzi nie było miejsca na fantastykę, dla nich wszystko było czarno białe.
Zdarzenie szybko obiegło cały świat, a Roger grał w nim najczarniejszą rolę. Wszyscy zapomnieli o troskliwym ojcu jakim był, a zrobili z niego potwora niesprawnego umysłowo.
Nad jezioro zaczęli się masowo zjeżdżać łowcy duchów i paranormalnych zdarzeń, nikt nie wierzył w jego słowa, które głosiły, że „koszmar już dobiegł końca. Nic tu nie znajdziecie.”
Zbliżała się kolejna rocznica tych wydarzeń. W szpitalu spędził jedenaście lat, a od kilku dni trawiła go wysoka gorączka. Leki nic nie pomagały, a co gorsze lekarze też nie mieli zamiaru nic więcej zdziałać. Dziennikarze już koczowali pod budynkiem, by ogłosić upragnioną dla świata nowinę.
„Roger H. nie żyje.”

***

Kiedy zapadła noc i nikogo nie dało się już usłyszeć, a pacjenci byli pogrążeni w głębokim śnie, do sali Rogera wlało się światło księżyca. Tego dnia była pełnia. Po chwili usłyszał syk i ujrzał mgłę, gęstniejącą koło jego łóżka. Z niej wyłoniły się trzy postaci.
Rozpoznał w nich Lilly, Melanie i Joe. Cała trójka uśmiechnęła się do niego.
Mężczyzna odpowiedział tym samym.
Żona wyszła mu naprzeciw i wyciągnęła do niego rękę, a on uczynił ten sam gest, uśmiechając się błogo.
-Pójdziesz z nami? – echo rozeszło się po pomieszczeniu.
Roger pokiwał głową i ułożył się wygodnie na poduszce i zamknął oczy.
Odszedł.



Spooky Scary Stories - #3xS

Hej hej Kochani! Witajcie! Jak widać powracam z dłuuuugiej przerwy. Niestety po maturach mój mózg to był jeden wielki flak. Dopiero teraz udało mi się zebrać wenę i oto macie to (moim skromnym zdaniem) cudeńko haha. Za niedługo pojawi się też nowe ff o Adommy, które mam nadzieję, że się Wam spodoba. 
Jak na razie przedstawiam Wam moje najnowsze dzieło. "Spooky Scary Stories" będę oznaczać jako #3xS i będzie to zbiór opowiadanek z dreszczykiem. Jeśli ktoś nie lubi takich klimatów niech nie czyta. Opowiadania będą pojedyncze, jedno nie jest częścią drugiego. (Chyba, że oznaczę np. "Cz, 1" i "Cz. 2" wiadomo. 
Zbiór opowiadań przeznaczony albo dla osób pełnoletnich albo dla osób, które nie jest łatwo ruszyć. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie są to "horrory" z wysokiej półki, aczkolwiek nie chcę wywołać uszczerbku na czyjejkolwiek psychice czy zdrowiu.

Dodawane nieregularnie.
Czytacie na własną odpowiedzialność.
3 inne słowa przewodnie to: strach, smutek, złe-zakończenie.

Pozdrawia EjSi!


sobota, 27 stycznia 2018

I hat(lov)e you! - Img #14 #Adommy + OGŁOSZENIE!!!

WITAM WAS KOCHANI!!! Serdecznie przepraszam, że znowu mnie nie było eh. Niestety nie mam za dobrych wiadomości. Widzicie w maju czeka mnie matura i muszę skupić się teraz maksymalnie na nauce. Jestem więc zmuszona jakby zawiesić na parę miesięcy swoją działalność. Nie łatwo mi to pisać, bo kocham pisać i tworzyć, ale nie będę miała na to teraz za dużo czasu. Mam jednak nadzieję, że kiedy wszystko się uspokoi będę mogła wrzucać różne rzeczy w miarę regularnie ... i jak pójdę na studia to też XD Bardzo proszę trzymajcie za mnie kciuki, a ja będę za Was. Naprawdę bardzo mi przykro z tego powodu eh, codziennie o Was myślałam i miałam wyrzuty sumienia, że nie mam czasu na zajęcie się stroną. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Mam też coś na pocieszenie. Jeśli wpadnie mi coś do głowy i napiszę to, to wrzucę to na bloga, jednak z pewnością będzie to nieregularnie i nic nie obiecuję, ale drobne wpisy mogą się raz na jakiś czas pojawiać. Wrócę całkowicie kiedy tylko będę w stanie, a na razie oto imagin dla Was w ramach przeprosin :) Nie gniewajcie się, dla mnie to też przykre możecie mi wierzyć na słowo.
Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia oraz tego co najlepsze!
~EjSi

PS. UWAGA! Zawiera przekleństwa i sceny erotyczne!
--------------------------------------------------------------------

Jechali autostradą wzdłuż jakiegoś pustkowia. Miasto było daleko za nimi, jedynie jasna łuna świateł odznaczająca się na niebie dawała znać, iż jest tam większe skupisko ludzi. Adamowi zależało na rozmowie z nim, bo podczas koncertu był wyjątkowo kapryśny. Pojechali jego samochodem we dwoje, bo nie chciał, aby ktoś z zespołu słyszał o czym będą rozmawiać.
"Przecież to nie może się powtarzać" - pomyślał.
Jechali dalej, ale nikt się nie odzywał.
-Zatrzymaj się - burknął nagle blondyn.
-Dlaczego?
-Bo mi niedobrze jak na ciebie patrzę - mruknął ciszej ostatnie słowa.
-O co ci chodzi?
-O nic, po prostu się kurwa zatrzymaj.
Adam zjechał na pobocze i wyłączył silnik. Myśląc, ze Tommy wysiądzie na chwilę w celu rozprawienia się z choroba lokomocyjną przylgnął plecami do oparcia fotela i westchnął głęboko.
-To bye - pomachał mu blondyn i wziął torbę, po czym trzasnął drzwiami.
-Chwila co?! - zerwał się Lambert i wysiadł za nim - a ty dokąd?!
-Tam, gdzie ciebie nie ma.
-Cholera Ratliff! Co się z tobą dzieje?!
-Powiedziałem ci. Co? Muzyka przytępiła ci słuch?
Po tych słowach odwrócił się do niego plecami i ruszył w kierunku, z którego jechali.
Adam milczał przez chwilę, nie wiedząc co powiedzieć. W końcu krzyknął za nim:
-Tommy!
Zero reakcji.
-Tommy!
Nadal nic.
-Ratliff do cholery wracaj tu kurwa!
Tommy stanął i wydawało się, że nasłuchuje. W końcu zacisnął pięść z całej siły, odwrócił się w jego stronę zaciskając żeby i ruszył z impetem prosto na niego, stawiając głośne kroki na chrupiących kamieniach leżących obok drogi na poboczu.
-A co ja jestem kurwa? Twój pies?! Aport Tommy przynieść patyk, tak?!
-Nie, jesteś moim basistą, któremu płacę za stanie z tyłu i brzdąkanie na gitarze, która bez prądu jest tylko przedmiotem.
-Uważaj na słowa.
-Ty też, Mówisz do swojego szefa.
-Gówno nie szefa - splunął - jesteś rozpuszczonym lalusiem z brokatem chyba nawet na dupie, jak byś mógł to byś ten mikrofon chyba przeruchał. Rzygać mi się chce jak to widzę! – krzyczał, nie zwracając uwagi na to jak bardzo jego głos niósł się po okolicy.
-Skończyłeś juz? - spytał urażony i mocno zirytowany Adam.
-Nie.
-To może się już zamknij, bo drzesz się po mnie o coś, co nawet nie jest prawdą, a główny problem masz ty.
-Ja?!
-Tak - podszedł do niego i przytknął mu palec do klatki piersiowej - ty.
-Nie dotykaj mnie.
-Bo co? I tak wiem, że o tym marzysz - spojrzał intensywnie w jego brązowe oczy, z których zdawały się strzelać iskry gotowe podpalić zapałkę, gdyby tylko ktoś przytknął mu ją do jego rogówki.
-Przestań pierdolić.
-Ja pierdolę? Myślisz, że nie widzę jak się ukrywasz za tym swoim pieprzonym basem? Widać ... Absolutnie ... Wszystko - wypowiadając te słowa brunet obniżał ton głosu i przybliżał swoją twarz do jego twarzy.
-Nienawidzę cię - syknął blondyn.
-Tak uważasz? - szepnął Adam unosząc brew. Złowrogie światełko przemknęło przez jego oczy ukryte w ciemnościach.
Mierzyli się spojrzeniami dopóki któryś z nich nie wykonał ruchu tak nagłego i niespodziewanego, że oboje wzdrygnęli się ze zdumienia. Rozpalone usta przylgnęły do drugich, również zwilżonych śliną z powodu ożywionej rozmowy. Spragnione wargi przesuwały się po swojej powierzchni tak delikatnie, a zarazem tak zdecydowanie, że przypominały krawieckie nożyce, krojące jedwab i zszywające kawałki w jedno. Gorące powietrze uciekało z ust i niknęło w głuchej ciszy i ciemnym mroku chłodnej nocy. Dyszeli, a ich świszczące oddechy i pojękiwania tworzyły swego rodzaju symfonię, której nigdy nie byliby w stanie zagrać na scenie wśród widowni.
W pewnym momencie Adam gwałtownie przyparł Tommy'ego do drzwi swojego samochodu i językiem rozchylił jego usta wciskając go do środka i sunąc po podniebieniu, co wywołało u chłopaka serie dreszczy połączonych z jękami. Osunął się po zimnym metalu tak, że gdyby nie zwinne i mocne dłonie bruneta, już leżałby na asfalcie.
-Zmroziło cię panie spierdalaj-bo-cię-nienawidzę?
-Jeszcze jedno słowo i się odegram - wyruszał wściekle blondyn.
-Hmm myślę, że zrobię to szybciej - mruknął Adam w jego szyję i przejechał po niej językiem, wyrywając z jego gardła kolejna porcje westchnień.
W chwili, gdy Tommy był w stanie otępienia, brunet wykorzystał okazję i położył dłoń na jego kroczu oraz ścisnął lekko. Wyczuł twardą męskość chłopaka, który stał już ledwo żywy przy samochodzie piosenkarza.
Adam zauważył to, lecz posunął się dalej, wsuwając zwinne palce pod materiał jego ubrań i zaczął go powoli masować. Ratliff zajęczał przeciągle i strącił czucie w nogach, jednak brunet był na to gotowy. Szybko otworzył drzwi i wepchnął tam mldejącego z podniecenia gitarzystę a następnie wcisnął się za nim do środka i zamknął drzwi.
Zsunął mu spodnie razem z bokserkami i wziął jego przytoczenie do rąk, a potem dołączył także usta i spragniony sprawia komuś rozkoszy język. Pieścił nim główkę chłopaka wykonując okrężne ruchy, brał go do ust tak głęboko jak miał na to ochotę. Delikatnie ściskał jego jądra i przesuwał dłonią po całej długości. Ciche westchnienia zamieniły się w krzyki rozkoszy, gdy począł go ssać.
Tommy podniósł głowę, ale widok bruneta między jego udami doprowadzał go do istnego szaleństwa.
-Dalej mnie nienawidzisz? - spytał Adam pochylając się nad nim i całując jego rozpalonego wargi.
-C-co ...?
-Chyba ktoś tu odpłynął - szepnął niebieskooki wprost do jego ucha.
-Ahh - kolejne westchnienie, które doprowadziło Adama do następnych skurczy w podbrzuszu.
-Chciałeś tego - stwierdził patrząc w oczy dochodzącego do siebie chłopaka.
-Chciałem ... Rozgryzłeś mnie okej?
-To znaczy? Co masz na myśli? - podparł się na jednej dłoni i spoglądał na niego z góry.
-Kocham cie okej? I pragnę.
-Hah da się zauważyć.
-Dzięki.
-Nie powiedziałem... - nie dał mu skończyć.
-Nic nie powiedziałeś. To co się wydarzyło nie miało m...
-Też cię kocham...i pragnę.
-Na-naprawde? - jąkał się Tommy.
-Tak, naprawdę.
Wziął dłoń blondyna i wsunął pod swoja bluzkę, położył na brzuchu. Chłopak z początku niepewny zaraz po cichych zachętach Adama nabrał pewności siebie i przejechał parę razy po jego torsie.
Złączyli swoje usta po raz kolejny w pocałunku pełnym namiętności, którego oboje pragnęli od dnia, w którym się spotkali lecz żaden nie chciał się do tego przyznać.
-Kocham cie - jęknął mu w usta blondyn.
-Mhmm, a ja ciebie - westchnął Adam.

-Dobrze ... Ale oficjalnie i tak cię nienawidzę - uśmiechnął się złowrogo Tommy na co brunet tylko oblizał usta i cmoknął go w policzek.



czwartek, 14 grudnia 2017

Gorąca kawa - #Drarry #Img

Witajcie kochani! Dziś troszkę inne klimaty, bardziej dla fanów Harry'ego Pottera i shipperów Drarry ;) Pierwszy raz publikuję coś w tym stylu. Mam nadzieję, że Wam się spodoba, ponieważ ... pisałam to w gimnazjum, a obecnie kończę liceum także XD siedziałam wczoraj nad tym i wprowadzałam poprawki, żeby miało ręce i nogi haha, możliwe, że będzie się to dało wyczuć, no ale dobrze więcej nie przeciągam.
Dodam tylko, że wiem, że ociągam się trochę z ff, ale wiecie jak to jest - wena. Postaram się być może w przyszłym tygodniu albo coś, wstawić prolog.
Miłego czytania słoneczka i mam nadzieję, że dam wam tym zastrzyk dobrego humoru ;)

------------------------------------------------------

*Draco*
 -A więc to by było na tyle. Do widzenia  - powiedział Draco na zakończenie lekcji.
-Do widzenia! - krzyknęła klasa.
 -Do widzenia, panie Malfoy -rzekła przeciągle Jane, szczupła i wysoka brunetka, której od dawna podobał się jej nauczyciel języka angielskiego.  Jest od niej o pięć lat starszy, ale ona wyraźnie nic sobie z tego nie robiła.
 -Jane, czy ty myślisz, ze jestem aż tak głupi? Z nauczycielem się nie flirtuje, a teraz do widzenia, bo wyślę cię do dyrektora za próbę uwodzenia nauczyciela - rzekł szorstko Draco, patrząc nastolatce w oczy zimnym, przenikliwym spojrzeniem.
 Dziewczyna zrobiła obrażoną minę, zarzuciła włosami i wyszła z klasy, zamykając drzwi z takim impetem, ze aż zatrzęsły się w nawiasach.
"Głupiutka - pomyślał Draco - nigdy bym się z nią nie umówił, to by było niezgodne z moją moralnością, a przede wszystkim z moim poziomem."
Prychnął jeszcze pod nosem, komentując w ten sposób zachowanie małolaty i zaczął pakować swoje rzeczy z biurka.

*Harry*
 -Dobrze to tyle na dzisiaj i pamiętajcie, że za tydzień jest kartkówka! - Harry próbował przekrzyczeć rozemocjonowaną końcem lekcji biologii klasę.
 -Ale z czego?! - oburzył się James.
 -Z męskiego układu rozrodczego - wyjaśnił Harry.
-No ale …
-James, to było na dzisiejszej lekcji, trzeba było słuchać.
 -Ale jak ja tak nie potrafię się uczyć i nic nie umiem to co?
-To sie nauczysz.
 -A jak nie będę mieć czasu?
 -To zajrzysz w majtki i będziesz już wszystko wiedział - odrzekł Harry, przez co „zgasił” klasowego cwaniaka i nieuka, a klasa wybuchnęła śmiechem.
-Ale... -  James chciał jeszcze podjąć walkę o swoją reputację, ale nie dokończył, bo Harry spojrzał na niego groźnie.
 -No cóż, jest pan twardą sztuką panie Potter – rzekł James, na co Harry zastygł w bezruchu i podniósł na chłopaka z nad dziennika tak przenikliwy wzrok, że klasowy cwaniaczek skulił się w sobie  i nie miał już więcej odwagi podskakiwać.
-Do widzenia – wykrztusił tylko i wyszedł z pomieszczenia tak szybko jak potrafił.
 -Ha, ale ma pan do niego podejście, ja nie mogę go w ciągu czterdziestu pięciu minut lekcji zmusić do milczenia słowami, a pan robi to w ciągu dwóch minut. Niesamowite. Bardzo dobrze Potter - uśmiechnęła sie do niego pani Flower, wychowawczyni klasy Jamesa.
 -Dziękuję pani, ale musze już iść odnieść dziennik i takie tam  - Harry próbował się wykręcić.
 Miał nadzieję, że po tej lekcji wreszcie zobaczy się ze swoim chłopakiem, bo jak na złość uczyli dziś w dwóch rożnych końcach szkoły. Nikt nie wiedział, że są razem, bo co by mugole pomyśleli? Muszą się więc ukrywać. Nie musieliby co prawda, ale niestety wydało się, że to oni zniszczyli gmach Ministerstwa Magii, po tym jak zrzucili z władzy Kingsley'a, przez co zostali wygnani na pięć lat i zostały im jeszcze cztery. Potem i tak nie wiedzą co ich czeka, więc należy zachować ostrożność i odnaleźć się w świecie jugoli, tak znienawidzonym przez nich obu. Draco z powodu wychowania w chorobliwej obsesji n punkcie czystości krwi, a Harry z powodu jego ukochanego wujostwa Dursley’ów, którzy tak bardzo umilali mu dzieciństwo, że modlił się o śmierć podczas zwykłego wynoszenia śmieci byle tylko nie wrócić już do ich domu.
-Skądże znowu. Mia  zaczekaj – zwróciła się do uczennicy jeszcze pakującej plecak -  ty odnieś dziennik, a ja zapraszam cię Potter na herbatkę. Mam teraz okienko i wiem, że ty też -odrzekła pani Flower.
 Podała dziennik dziewczynie, a Harry'ego zaczęła ciągnąc w stronę swojego gabinetu, który był jeszcze dalej, o ile to możliwe, od miejsca, w którym przebywał jego ukochany.
 -No dobrze - przystał niechętnie Harry.
Mimo, ze pracował w tej szkole dopiero rok, wiedział, ze z panią Flower nie należy zadzierać. Jest to tęga kobieta o ciemnych blond włosach w wieku około czterdziestu paru lat, a gdy się na coś uprze ma siłę niczym trzech zapaśników sumo. Jest strasznie zmienna, jeśli się z nią zgadzasz jest dla ciebie miła, ale jeśli jesteś przeciw niej, to potrafi być tak wredna, że zechcesz rzucić w nią Morderczym Zaklęciem, a i to nie wystarczy. Już miał z nią taki incydent, ale w ostatniej chwili został na całe szczęście powstrzymany, bo kto wie, co by było.

*Draco*
 "Gdzie on jest? Przecież miał tu teraz być! Trudno, jak nie zobaczę go za godzinę to karę dostanie w domu i nie "karę" tylko KARĘ! Okrutną i bezlitosną!" – wykrzykiwał w głowie Draco układając swój plan zemsty na Harrym za to, że nie raczył się pojawić w pokoju nauczycielskim o godzinie, na którą byli umówieni.
-Dzień dobry - rzekł mijając w drzwiach dyrektora, po czym poszedł na kolejną lekcję angielskiego.
-No już, siadajcie. Dzien dobry! - krzyknął próbując przekrzyczeć szóstą klasę.
-Dzień dobry panie Malfoy! - od razu się uspokoili, bo wyczuli w jego głosie, że jest nieco sfrustrowany, a dobrze wiedzą, że wtedy lepiej go nie denerwować.
 Posłusznie zajęli miejsca i wsłuchali sie w słowa nauczyciela.

 *Harry*
 -No ... i wtedy ja jej mowie, że to fatalny pomysł, a ona, że wcale nie, a ja ... ha ... a ja jej na to, że nie zniżam się do jej poziomu, a ona na to tak poczerwieniała, że wyglądała gorzej jak pomidorahahahahha hahahah hahahaha, eh, śmieszne prawda? – przynudzała pani Flower, na którą jedna filiżanka herbaty działa jak dziesięć butelek piwa, a ona pochłania jedną filiżankę w pięć minut … a minut zostało jeszcze trzydzieści.
 -Bahardzo - Harry nauczył się tak dobrze kłamać, że choć nie słucha to zawsze dobrze odpowie.
 -No ... i wtedy ona ... - kolejna filiżanka - po...wie...dzia...ła – kolejne pięć minut - że... jestem – filiżanka - wredną... zdrajczynią - pięć minut - a ... ja... jej... yh hlip.
„O nie, ona zaczyna ryczeć, tylko nie to, to po mnie. Ona znowu użyje mojego czasu jak chusteczki na swoje problemy, jeszcze dziesięć minut, osiem minut, siedem minut, kurde czemu to tak wolno leci ... trzy minuty, dwie minuty, minuta, sześćdziesiąt sekund trzydzieści, piętnaście, dziesięć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden…"
Dzwonek zadzwonił.
 -O rany, ale ten czas leci, muszę już iść, do widzenia! - krzyknął Harry i wybiegł z gabinetu nie patrząc za siebie.
 "Czemu ta ropucha męczy tylko mnie?" – pomyślał.

*Draco*
 -Na następną lekcję macie zrobić strony pięćdziesiąt, pięćdziesiąt jeden i pięćdziesiąt dwa w ćwiczeniach!
 -Czemuu?
 -Bo takie jest życie, no już, pakować się i do widzenia! - krzyknął sfrustrowany Draco, a gdy uczniowie wybiegli w popłochu, uśmiechnął się do siebie.
 "A już myślałem, że straciłem to coś … Nie, wtedy nie byłby mi posłuszny, heh, nie wytrzymam, jeśli go nie zobaczę" – mówił do siebie w myślach wkładając notes i długopisy do torby.

 *Harry*
 "Muszę być tam przed nim. Muszę. Być. Tam. Przed. Nim. Muszę!!!"
Harry przebiegał korytarze jak jego Błyskawica. Omal nie potrącił jakiegoś chłopaka, ale miał to gdzieś, był już tylko dziesięć metrów od drzwi do pokoju nauczycielskiego, dwa  metry, jest już w środku. Wpadł tak zdyszany jakby obiegł Londyn dookoła. Pozostali patrzyli na niego jak na wariata, ale on sie tym nie przejął, usiadł na krześle, torbę z papierami rzucił pod stół i czekał na niego, próbując złapać oddech.

 *Draco*
 "Pewnie znów się spóźni, nie ma co się śpieszyć" - pomyślał blondyn, przemierzając powoli korytarze i patrząc z góry na tych, którzy go denerwują … czyli na wszystkich. Zatopił rękę w swoich włosach i powoli przeczesał je swoimi długimi palcami.
"Kurde, żeby to on je czesał, on jest taki seksowny, że aż słów brak ahh" – westchnął w głowie.
 Wszystkie myśli młodego Malfoy'a krążyły wokół tego jedynego, jego chłopaka, bruneta w okrągłych okularach, który być może jest teraz w pokoju nauczycielskim. Oby był.

*Harry*
 -Potter, a coś ty taki zdyszany -  spytała pani Bluejeans, nauczycielka matematyki.
 -Po prostu chciałem jak najszybciej napić sie gorącej kawy - odrzekł Harry.
 -Niech zgadnę, pani Flower? Znowu? Niechże ona ci da spokój. Nie powinna przelewać swoich urojeń na ciebie. Jak się uwolniłeś?
 -Dzwonek.
 -Ile lekcji?
 -Jedna.
-To dobrze, że chociaż jedna, a nie dwie, moje biedactwo. No dobrze, ja już muszę iść.
 -Tak, do widzenia.
 Była końcówka przerwy, pokój nauczycielski pustoszał, a on wciąż się nie pojawił.
„Co jest grane do cholery?”
 Harry podszedł do automatu i kupił sobie dużą latte z cynamonem, po czym wziął duży łyk. Gdy wrzątek wlał się do jego gardła od razu poczuł się o wiele lepiej, a stres jakby wyparował razem z parą z jego napoju, po czym powrócił na swoje miejsce i usiadł na tym samym krześle co wcześniej. Czekał na niego.
Dzwonek.
Brak.
Jego brak.

*Draco*
 -Dobra, chyba trzeba się pośpieszyć, za chwilę lekcja, ale dobrze, że mam teraz okienko -mruknął do siebie Draco, będąc już jakieś sto metrów od pokoju nauczycielskiego.
 Już by tam był, ale zatrzymał go jeszcze dyrektor.
Okej trzydzieści metrów, dwadzieścia, dziesięć, pięć, iiii ....

*Harry i Draco*
 Harry siedział przy stole i dopijał kawę, gdy nagle drzwi otworzyły się i do pustego już pokoju wszedł Draco, jednak jego twarz w przeciwieństwie do twarzy Harry'ego wykrzywił szyderczy uśmiech. Swoją torbę położył pod oknem i również kupił sobie dużą latte z cynamonem. Potem oparł się o ścianę i popijając kawę patrzył na Harry'ego, który również wpatrywał się w chłopaka, stojącego na przeciwko. W pewnym momencie Draco niebezpiecznie zmrużył oczy, kubek z napojem postawił na parapecie takiej wielkości, ze można było na nim leżeć i powoli podszedł do Harry'ego, po czym jedna rękę schował do kieszeni, a drugą oparł się o stół. Brunet w okularach  patrzył na byłego Ślizgona jak zahipnotyzowany. Dla niego każdy ruch blondyna był jak narkotyk, a jego dotyk jak inny świat. Świat, w którym są tylko on i Draco.
-Nie było cię godzinę temu - powiedział przeciągle Malfoy.
 -Wiem. Wybacz. Pani Flower - odrzekł Harry, wstając i stając na przeciwko blondyna, tak, że stali twarzą w twarz.
 -O nie! Znowu ta łzawa smarkaczka?! I ona się dziwi, że nie panuje nad uczniami.
 -Niestety.
 -Dobra, pieprzyć to. To może ... się odstresujemy ... – powiedział znowu przeciągle Draco, podchodząc do Harry'ego jeszcze bliżej.
 -Mhmmmm.... -mruknął brunet.
 -No więc ... czekaj ... - szepnął Draco podchodząc do drzwi i przekręcając klucz w zamku.
Brunet patrzył na niego ze zdziwieniem.
-A jakby ktoś tu wpadł? ... Dobra to na czym my? Ah tak. Na tym.
Po tych słowach Draco przyłożył swe rozpalone usta do równie czerwonych wargach Pottera. Całowali się najpierw delikatnie, ale z każdą chwilą wpijali się sobie w usta coraz bardziej i coraz bardziej namiętnie. W pewnej chwili brunet zaczął rozwiązywać Draco jego szmaragdowy krawat, który pomagał mu wybrać dziś rano, a potem zdejmować jego srebrny garnitur i rozpinać białą koszulę. Blondyn nie pozostał mu dłużny i zaczął robić to samo z czerwonym krawatem Harry'ego, który też pomagał mu dziś przed pracą wybrać, a także zsunął mu z ramion czarny garnitur i białą koszule.
 -Czekałem na to cały dzień - wyszeptał mu do ucha.
 -A ja? Zwłaszcza jak słuchałem tych łzawych historyjek to...
-Ciiiii... ta chwila należy do nas.
Po tych słowach wplótł rękę we włosy Harry'ego, natomiast on zaczął przejeżdżać palcami po umięśnionym brzuchu blondyna, gdy nagle ...
*Puk, puk*
 -Fuck - zaklął Draco - ty idź, bierz ciuchy i do szafy, a ja się zajmę gośćmi. No już! - wyszeptal najciszej jak mógł, bo ktoś znajdujący się za drzwiami mógł ich usłyszeć.
Malfoy szybko ubrał koszulę i zapiął ją, garnitur powiesił na krześle, a krawat wziął do reki i udawał, że go poprawiał podczas, gdy Harry zbierał ubrania i na pół goły ładował się do ciasnej szafy.
-Tak? W czym mogę pomóc? - spytał syn Lucjusza opanowanym tonem, choć Wybraniec wiedział, że jego ukochany jest wściekły, ponieważ im przeszkodzono. Mogli się tego jednak spodziewać, w końcu to szkoła.
 -Przyszedłem po kredę.
- Dobra. Proszę - powiedział blondyn z wymuszonym uśmiechem.
-Wyłaź – rzucił przez ramię, gdy zamknął drzwi z uczniem powrotem na klucz.
 Harry wyszedł.
-Dobra to na czym my? - spytał Draco znów wpijając się w jego słodkie usta.

-Skończymy w domu, bo za chwilę dzwonek. Szykuj się, będzie gorąco.


poniedziałek, 4 grudnia 2017

Ballada o Wiedźminie

W ostatnich dniach mam niezłą jazdę na tytułową postać XD Osobiście nie wiem, czy mój utwór można zaliczyć do zbioru ballad, na pewno nie jakaś wybitna, ale jestem zadowolona. Jest to utwór, który nie powinien być rozumiany na jednej płaszczyźnie, ma że tak powiem drugie dno. Nie będę się o tym rozpisywać w internecie co dana linijka oznacza, zostawiam to dla siebie. Powiem tylko, że proszę o szacunek, bo jest to dla mnie coś ważnego. I powtarzam, nie cłość jest o Wiedźminie XD Część tak, inna część nie, w innej części oba sensy się przeplatają. Jeśli macie jakieś przemyślenia dzielcie się nimi w komentarzu lub prywatnie, z chęcią poczytam jak to odbieracie ;) No ... miłej lektury! ;)

-------------------------------------------------

Ten, co przemierza górski szlak.
Ten, co bez strachu w noc mknie.
Ten, co pędzi przez czarny las.
Ten, co nie boi się stromych skarp.
To on. Nieustraszony.

Włosów biel, kamienna twarz,
przeorana w części dwie
przez znak. Zostawiły go bestie.
Chronić chciałeś, a łupem padłeś sam.
Chciały cię zabić. Nie zdołały.
Zbyt szybki dla śmierci, zbyt wolny by…
Nie.

Naznaczony.
Już wiadomo kimżeś jest.

Ostry miecz w zasięgu dłoni,
świata przed złem chroni,
potęgą ramienia niczym ze stali.
On ocali.

Wierzysz bratku?
Wierzę szczerze.
On istnieje.
Głupstwa pleciesz.

Patrzę w okno. Sypie śnieg.
Zamieć w szyby miota.

Pozwól synu. Wytłumaczę. Ja…
Zobaczysz.

Gdy iść będziesz w ciemną noc
- nie bój się. Wołaj go.
Gdy dopadnie cię co złego
- wołaj go kolego.
Wołaj ile w płucach sił.
On nie jedno pobił, zabił, zbił.

A dziś mi się śnił.
Srebrna głowa, czerwień ślepiów.
Koszmar koszmarów, nadzieja wędrowników.

Spotkałem go pewnego dnia.
Dostojny, czysty jak łza.
Naznaczony wiekuiście,
oczy bystre i przejrzyste.
Przetną nie jeden
najmroczniejszy nawet mrok.

Na koniu siedział swem.
A włosy szarpał mu wiatr.
Na jednej stali ze skał.
On … i jego brat.
Wiem, że tam był. To Świat.
Choć człowieka tak mało w człowieku,
z Nim on w zgodzie żył.
Niesnasek brak. Ni bitew, kłótń.
Ramię w ramię codziennie już
przemierzał z nim, nie patrząc w dal.

Gwiaździsta noc, sunie cień.
Deszczu szum, wiatru zew.
Parskanie konia, paniczny krzyk.
Zawisł ktoś tam.
Nie on.
To ten
kto wymierzając sprawiedliwość
skazał na nią się.

Odciśnięty w błocie ślad, parę kropel krwi.
Gdzie natury zew, pośród ludzkich drwin?

A wył … choć cicho …
A łkał … nie patrząc nikomu w twarz.
Jak wilk. To jego los.
Jego serce. Jego głos.

Ręce stwardniałe od bicia mar,
byś miał spokojne sny.
Wyczulony słuch,
abyś ty mógł głuchym być.
Zarysowane żelastwo na piersiach,
na plecach stal.

Biały wilk, ze szponów Śmierci drwi.
Dziki zwierz, nie dba tracąc krwi.
Przeznaczenie spełnia,
gdy ty nie kiwasz palcem.
Samotny zakonnik, bez celu,
w wiecznej tułaczce.

Ale Wiedźminie!
Ty nie miałeś kochać …
Miał ci być brak serca
i ludzkich zachowań!
I cóżeś uczynił?!
Ją biorąc w ramiona…?

Żyjąc zasadami i tak żeś
Niepokorny.
Będąc sam
Pełno ludu wokół ciebie.
Miło jest
Śmiać się swoim w twarz?
Bo ustanowili to,
co nie mogło trwać.

Nieidealny świat.
Chciałżeś go zmienić, hę?
Ulepszyć?
Nie ty jeden.
Udało się?
Nie widzę tego.

Widzę Zło, Plugastwo, Czerń.
Nie widzę Jego.

Lecz czy brak we wzroku
oznaką braku  obecności?
Ja wierzę żeś jest
i walczysz niezłomnie.
Hej!
I wiem, żeś przy mnie!
Każdego dnia…
W każdej chwili, momencie
nędznego życia.

Przeistoczysz mnie!
Gdy dojdę do Twych bram
ja to wiem!
Mieszkańcu wszędobylski
Coś jest w rzece, w kamieniu
i w krzewie niskim.

Tyś jest, gdy Cię nie ma.
I jesteś, gdyś jest.
A podaję Ci dłoń,
bo z Tobą dalej iść chcę.

Bo niestraszna ci żadna burza,
żaden gąszcz.
Wykorzystać umiesz to, co w sobie masz.

Naucz mnie!
Jak to jest Tobą być.
Niełatwe to …
lecz podejmuję się gry.

I przyjmij mój krzyk,
którym wyrzekam się siebie.
To kim byłem, kim jestem.
Kim będę
oddaję Tobie.

Pokaż jak wojować.
Zawężony świat.
Czy jest tak wielki jak mówią nam?

Czy w Układzie Słonecznym więcej jest planet?
O tak.
Każdy z nas.

Widzę płonący deszcz.
Nie przeraża to cię?

A czegóż się bać
Gdy tak słabnie ich blask?
Wypaleni, pokonali siebie sami.
Nie zawsze trzeba sił.
Nie zawsze walka wręcz.
Czasem stój, podziwiaj co dzieje się.
Zasady mają zakres, możesz dotknąć granic,
lecz ich nie przekraczaj!
Nie ma nic za nimi…
Nie ma nic za nami.

Połóż mi dłoń na ramieniu.
Przyjmij pod Swe skrzydła.
O tak. Czuję to wyraźnie.
Nie, nie opuszczaj mnie.

Ja będę tam. Czasem krok przed tobą,
czasem pójdę obok.
Swoje tempo mam. Zatrzymam się.
Dobiegnij mnie. Dość masz sił.
Nie brałbym cię, gdyby nie.

Gdy upadniesz, nie wyciągaj ręki.
Wstań młody wilku, tak trzeba.
Bądź silny.
Bądź niezłomny i głodny,
ale nie prymitywne smaki.
Co znajdziesz żuj aż poczujesz drugi raz
co to znaczy dobrze jeść.
I miel, i miel, i czekaj na swoje.
Wkrótce przyjdzie
nagroda za czyny twoje.

Lecz gdy upadniesz
Ja będę przy tobie.
Umrzeć nie pozwolę,
idziemy w jedną drogę.
I mam w tobie cel.
Nie nadaje się każdy,
lecz każdy się nadaje.
To twoja nauka.
Zachowaj ją w sercu,
mądrze dziel, rozdawaj dobrze.

Czy rozumiesz już
swej wędrówki sens?
Jeśli nie – zawróć.
Jeśli tak – staraj się.