-------------------------------------
- … i wtedy wchodzisz ty z Adamem, oni są w szoku, gęba do
ziemi i koniec wojny. Wszystko jasne? – podsumowała Marissa z wielkim uśmiechem
na twarzy i z długim suchym patykiem w ręce, który chyba miał byś wskaźnikiem
na niewidzialnej planszy.
-Eee co?
-Nie jarze.
-Chwila co tu się od…
-Neil –przerwała mu Brooke groźnym tonem.
-…rąbało – dokończył chłopak po chwili milczenia,
opuszczając palec wskazujący, który wzbił się w powietrze w trakcie
wypowiadania tych słów.
-No ale co tu jest niejasnego? – zdziwiła się kobieta.
-Emm Ekhem ciociu bo ten no … bo mówiłaś strasznie szybko i
– zacząłem, ale wpadła mi w słowo.
-Oj jejku trochę szybciej mówisz i już nie ogarniają.
Myślałby kto, że wy we wszystkim tacy powolni – tu spojrzała znacząco na mnie i
Adama.
-Co? – rozanielony uśmiech zniknął z jego twarzy, ustępując
miejsca zdezorientowaniu.
-Eh – westchnąłem – jej chodziło o …
-Dokładnie – Adam zrobił wielkie oczy i zarumienił się.
-Lubię powoli – bąknął.
-On jest wampirem, czego ty chcesz?
-Ej umiem być delikatny – oburzyłem się.
-Taa pewnie twój ojciec już by znalazł na to komentarz
prawda? – spytała Marissa.
-Taaa eh dokładnie.
-Dobra – odezwała się Brooke, chyba zorientowała się, że nie
jet to przyjemny temat – możesz powtórzyć jeszcze raz swój plan?
-Oczywiście. Więc zaczynamy od …
*W tym samym czasie*
-Dziś nie idziemy dalej - zarządził Eber.
-Robimy nocleg?
-Tak. A niby jak pójdziemy we dwoje? Osłabieni? Na pewną
śmierć?!
-A czy to moja wina? – spytała Leila.
-A niby czyja?! Patrz jak swoje dzieci wychowałaś!
-Ooo teraz to są moje dzieci? Chyba się trochę zapędziłeś
kochany. Za bardzo cię władza pochłonęła. To, że jesteś przywódcą watahy nie
znaczy, że możesz wszystkim rozkazywać! W ogóle się nie liczysz z naszym
zdaniem! Po co zaplanowałeś tą wojnę?! Patrz do czego doprowadziłeś! Wcale się
nie dziwię, że dzieci odeszły! Sama bym tak zrobiła – dodała pod nosem.
-Więc dlaczego jeszcze tu ze mną jesteś?
-Bo wciąż liczę, że zmądrzejesz i się wycofasz.
-Nie wycofam się. Lambertowie się…
-Tak tak nie poddają znamy tą śpiewkę na pamięć. Prawda jest
taka, że o sile nie świadczy walka za wszelką cenę tylko rozum i orientacja
kiedy się wycofać, a kiedy nie poddawać.
-Czy ty mi coś sugerujesz? – podszedł do niej na
niebezpieczną odległość. Choć ziarno strachu zasiało się w niej Amo, nie dała
tego po sobie poznać. Stanęła z nim twarzą w twarz.
-To, że stałeś się tyranem? Owszem.
-Ty niewdzięczna …
Zamienił się w wilka, ona tak samo. Stanęli naprzeciw siebie
i warczeli. Stanęli do osobistego pojedynku, jakby zapomnieli, że za niedługo
czeka ich walka. Nerwy i stres spowodowane wydarzeniami ostatnich paru godzin osłabiły
ich siły i wytrzymałość. Tempo było zbyt duże, tak jak napięcie między rodami i
między członkami rodzin.
***
-I gdzie on się szlaja?! Jak raz w życiu jest potrzebny to
go nie ma! – wrzeszczał najstarszy Ratliff.
-Raz w życiu? Chyba przesadzasz. To jest twój syn… -
wstawiła się matka.
-To nie jest mój syn – wysyczał zbliżając twarz do jej
twarzy na minimalną odległość.
-Chyba nie podejrzewasz mnie o zdradę?!
-Brad to zupełnie inny wampir. Lepszy. Porządny. Prawidłowy.
Eh nie udał nam się Tommy.
-Że co?! Ty chyba nie wiesz co mówisz! Nigdy nie sądziłam, że
usłyszę od ciebie takie słowa …
-To już wiesz…
-Chyba przesadzasz – wtrąciła się Lisa.
-Nie rozmawiaj ze mną, jesteś taka sama jak matka
-Nie uważam tego za obelgę – dodała dziewczyna, której łzy powoli
napływały do oczu. Brakowało jej brata.
-Jesteście za słabi … po co ja tu jestem skoro sam dam im
radę?
-Obyś się nie przeliczył – dodała żona.
-Oceniasz mnie jak traktuję Joe, a sama jak obchodzisz się z
Bradleyem? Hm? Co? Wiecznie narzekasz, że jest podobny do mnie – rzucił oskarżycielsko.
-Oskarżasz mnie o to, że źle traktuję własne dzieci? – nie mogła
uwierzyć własnym uszom. Szerzej otworzyła oczy, patrząc wprost na niego z
niedowierzaniem.
-Dokładnie tak.
-Nie mam zamiaru tego komentować – westchnęła i odeszła parę
metrów dalej. Oparła dłonie na korze starego dębu i przycisnęła czoło do pnia.
Po chwili przykucnęła, chowając twarz w dłoniach.
-Nie komentujesz, bo wiesz, że mam rację – zbliżył się do
niej i wykonał ten sam gest, by znaleźć się obok niej.
Ujął jej brodę i uniósł lekko tak, by mogła spojrzeć w jego
pełne mroku, nie znające współczucia oczy. Wiedział jaką ma moc, domyślił się
po ostatnim incydencie i żałował, że nie odkrył tego wcześniej. Był
najpaskudniejszym z krwawych oprawców i chciał posiąść jej moc. Był niemal
pewny, że ich dzieci są w posiadaniu pozostałych żywiołów. Wściekłość
rozsadzała jego żyły, gdy zdał sobie sprawę, że jeden z najcenniejszych okazów –
Tommy – uciekł mu sprzed nosa. Postanowił go znaleźć jak tylko …
-Przepraszam – westchnął nie mrużąc oczy ani na milimetr –
nie jestem dobrym ojcem ani mężem. Wybacz mi – każde kolejne słowo było tylko
sykiem, który była wstanie zrozumieć tylko ona.
Lisa przypatrywała się zdarzeniu z otwartymi ustami nie
mogąc pojąć co właśnie odgrywa się przed jej oczami.
-Co tu się dzieje? – spytał Brad, który właśnie przybył, by
oglądać najbardziej niecodzienną scenę, jaka była dana im zobaczyć.
Ich matka klęcząca pod drzewem z twarzą ujętą w lodowate
dłonie ich ojca stawała się coraz bledsza. Patrzył w jej oczy wysysając w jakiś
nierealny sposób cały ich blask. Zostali spowici mgłą, która gęstniała z każdą
chwilą zagłuszając syki wampira, którego oboje uznawali za istotę, która
wspólnie z matką dała i życie. W pewnym momencie ujrzeli jak od piersi i
brzucha kobiety zamkniętej w tej tajemniczej poświacie w stronę jego coraz
czerwieńszych ust wydobywają się bladoczerwone i białe blaski. Rodzeństwo
spięło się w sobie, byli zbyt sparaliżowani strachem, by móc się ruszyć. Do
Lisy najwcześniej dotarł fakt, że ojciec wykrył w matce tajemnicze źródło
energii, którym właśnie się żywił, lecz nim wydobyła ze swojego sparaliżowanego
gardła jakikolwiek dźwięk złowroga cisza lasu została przerwana.
-Kochanie – wysyczał po raz ostatni.
-Łżesz! – potężny wręcz ryk wyrwał się z tej drobnej istoty
podnosząc ją z kolan tak, że górowała nad nim.
Wzbiła dłonie ku górze, by uciec od jego niedawno wyrosłych szkaradnych
szponów, chcących schwycić jej ciało. Złość jaskrawą żółcią emanowała z jego
oczu, które obrócił gwałtownie ku swojej córce. Gdy ruszył na nią upadła na
ziemię, mając nadzieję, że w jakiś sposób ochroni się przed furią wampira.
Pobiegł w jej stronę, ale nie zatrzymał się gdy do niej dotarł. Przeskoczył ją
i chwytając Brada za rękę wbił mu pazury w przegub. Wrzasnął, ale jego nic to
nie obchodziło. Szarpnął nim i najszybciej jak tylko się dało okrążył
nieszczęsny teren i zniknął mknąc w przeciwnym kierunku.
Kobieta opadła powoli na ziemię i zbliżyła się ku córce.
-Nic ci nie jest? – spytała, a jej głos dobiegał jakby z
oddali.
Pokręciła tylko przecząco głową, wtulając się w ciało swojej
matki.
*Adam*
Zbliżała się noc. Postanowiliśmy przenocować. Mój ojciec na
pewno nie zaatakuje z osłabionymi siłami, a Ratliffowie, nie mieli pojęcia
gdzie są. Tak samo jak nie mieli pojęcia o nas. Nagle Tommy głośno krzyknął i z
grymasem ogromnego bólu upadł na ziemię. Ściskał okolicę klatki piersiowej, w
której leży serce. Nie namyślając się długo podbiegłem do niego i upadłem na
kolana tuż przy jego twarzy. Była jeszcze bledsza niż zwykle. Wszyscy stanęli
jak stali zbyt oszołomieni tym co się stało, by móc się ruszyć.
-Tommy! Co się dzieje?! Odezwij się! – krzyczałem jak w
amoku.
Po chwili przestałem słyszeć swój głos. Sam czułem się
jakbym tracił świadomość. Nie miałem pojęcia co się stało i co jest przyczyną,
a zamknięte oczy blondyna i ciągły grymas bólu wcale nie pomagały mi w dojściu do siebie. Nie wiem ile czasu minęło:
parę sekund, minuta, a może kilka godzin. Wiem, że pierwszą osobą, która
odzyskała zdrowe myślenie była Marissa. Podbiegła do mnie. Zaczęliśmy się
szarpać, nie mogłem go opuścić. W końcu pomógł jej Neil i wspólnie odciągnęli
mnie od ukochanego. Gdy tylko Brooke podeszła do mnie wtuliłem się w nią
łkając.
Obserwowałem najmniejszy ruch Marissy, wszystkie jej
poczynania. Widziałem jak kładzie dłoń na torsie Tommy’ego i przesuwa nią
wzdłuż i wszerz z zaciętością na twarzy. Jego klatka piersiowa unosiła się i
opadała bardzo szybko. Zdecydowanie za szybko. Wreszcie chyba znalazła to czego
szukała, bo wsunęła dłoń pod materiał jego płaszcza i szarpnęła czymś co znajdowało
się pod spodem. Gwałtowne skurcze ustąpiły i Joe zastygł w bezruchu z
zamkniętymi ze zmęczenia oczami. Wyglądał jakby spał. Oddychał ciężko, wręcz
dyszał.
Zostałem oswobodzony dopiero, gdy zaczął powoli rozchylać
powieki i mrugać. Rozejrzał się z trudem kręcąc głową na boki. Miałem wrażenie,
że moje serce na chwilę zatrzymało się w oczekiwaniu, a widząc w nim oznaki
życia na nowo zaczęło bić i to ze zdwojoną siłą. Rzuciłem się w jego kierunku i
ponownie uklęknąłem przy nim. Łzy spływały nadal strumieniami po mojej twarzy,
mimo że od kilku chwil nie byłem już w stanie płakać. Próbowałem wydobyć z
siebie głos, ale ten jak na złość uwiązł mi gdzieś głęboko w zaschniętym
gardle. W zamian więc przytuliłem się do niego delikatnie. Jaką ulgę poczułem
gdy jego drobne pale wplotły się między moje włosy i zaczęły je powoli
przemierzać.
-Adam – usłyszałem ciche westchnienie.
-Ciii nic nie mów – pogłaskałem go po policzku, patrząc
wprost w głęboki brąz jego tęczówek. Jeszcze nigdy nie widziałem tak pięknych
oczu.
-Co się … - zaczął mimo moich usilnych próśb.
-…stało? Nie mamy pojęcia. Jak się czujesz? – spytałem.
-D-dob … jakoś … tak – westchnął.
-Jest osłabiony – rzekła Marissa.
-Nie dziwię się – wtrąciła się Brooke.
-Po takim ataku – pokiwał głową Neil siedzący na kamieniu
nieopodal.
-Boli cię coś? – spytałem z troską.
Teraz to ja przeczesywałem jego lśniące blond włosy i przesuwałem
dłonią po policzku. Był lekko wilgotny. To musiał być nie lada wysiłek skoro
się trochę spocił. Przeniosłem palce na brzuch i tors. Poczułem, że oddycha
spokojniej.
-Nie, teraz już nie, ale wcześniej – nie pozwoliłem mu
dokończyć, gdyż musnąłem delikatnie jego usta.
Nie pozostał mi dłużny. Zaplótł palce na moim karku i
przybliżył mnie najbardziej jak się dało. Wpił się łapczywie w moje wargi i nie
miał zamiaru mnie puścić. Wsunął język do moich ust, a po moich plecach
przebiegł elektryzujący dreszcz.
-Oh Tommy – westchnąłem wprost do jego ucha – kocham cię.
-Ja ciebie też – otarł się nosem o moją małżowinę. Kolejny
dreszcz. Usłyszałem cichy pomruk, a zaraz po nim ciut nastąpiło znaczące
chrząknięcie.
-Ej bo mi niezręcznie – zarumienił się Neil, na co wszyscy wybuchnęliśmy
śmiechem. No prawie wszyscy.
Marissa patrzyła na nas z grobową miną. Ani trochę nie było
jej do śmiechu.
-Ja wiem, że jesteście siebie spragnieni, ale to nie czas na
to.
-Coś się stało? – zaniepokoił się Tommy.
-Sprawa jest poważna – ciągnęła dalej.
-Ale czy możemy się dowiedzieć o co chodzi? – Brooke zaczęła
marudzić.
Kobieta spojrzała na Tommy’ego, a po chwili pokazała mu
rubinowy medalion w kształcie serca o rozerwanym łańcuszku. Ten chyba zrozumiał
co to znaczy, bo mina natychmiast mu zrzedła.
-To była wiadomość – powiedziała wreszcie – twoja matka i
Lisa są w niebezpieczeństwie.

