środa, 12 lipca 2017

Rozdział 14 - OZOPZZ

Witajcie kochani!!! ^^ Ja wiem, że ta wiadomość pewnie sprawi, że Wam buty ze skarpetkami spadną, ale OTO KOLEJNY ROZDZIAŁ! Wiem, że dłuuuuuugo go nie było, a ja dłuuuugo go obiecywałam, ale wenę dostałam dopiero wczoraj i właśnie skończyłam pisać. Świeżutki ciepły i jeszcze pachnący MIŁEJ LEKTURY KOCHANI! <3

-------------------------------------

- … i wtedy wchodzisz ty z Adamem, oni są w szoku, gęba do ziemi i koniec wojny. Wszystko jasne? – podsumowała Marissa z wielkim uśmiechem na twarzy i z długim suchym patykiem w ręce, który chyba miał byś wskaźnikiem na niewidzialnej planszy.
-Eee co?
-Nie jarze.
-Chwila co tu się od…
-Neil –przerwała mu Brooke groźnym tonem.
-…rąbało – dokończył chłopak po chwili milczenia, opuszczając palec wskazujący, który wzbił się w powietrze w trakcie wypowiadania tych słów.
-No ale co tu jest niejasnego? – zdziwiła się kobieta.
-Emm Ekhem ciociu bo ten no … bo mówiłaś strasznie szybko i – zacząłem, ale wpadła mi w słowo.
-Oj jejku trochę szybciej mówisz i już nie ogarniają. Myślałby kto, że wy we wszystkim tacy powolni – tu spojrzała znacząco na mnie i Adama.
-Co? – rozanielony uśmiech zniknął z jego twarzy, ustępując miejsca zdezorientowaniu.
-Eh – westchnąłem – jej chodziło o …
-Dokładnie – Adam zrobił wielkie oczy i  zarumienił się.
-Lubię powoli – bąknął.
-On jest wampirem, czego ty chcesz?
-Ej umiem być delikatny – oburzyłem się.
-Taa pewnie twój ojciec już by znalazł na to komentarz prawda? – spytała Marissa.
-Taaa eh dokładnie.
-Dobra – odezwała się Brooke, chyba zorientowała się, że nie jet to przyjemny temat – możesz powtórzyć jeszcze raz swój plan?
-Oczywiście. Więc zaczynamy od …

*W tym samym czasie*
-Dziś nie idziemy dalej - zarządził Eber.
-Robimy nocleg?
-Tak. A niby jak pójdziemy we dwoje? Osłabieni? Na pewną śmierć?!
-A czy to moja wina? – spytała Leila.
-A niby czyja?! Patrz jak swoje dzieci wychowałaś!
-Ooo teraz to są moje dzieci? Chyba się trochę zapędziłeś kochany. Za bardzo cię władza pochłonęła. To, że jesteś przywódcą watahy nie znaczy, że możesz wszystkim rozkazywać! W ogóle się nie liczysz z naszym zdaniem! Po co zaplanowałeś tą wojnę?! Patrz do czego doprowadziłeś! Wcale się nie dziwię, że dzieci odeszły! Sama bym tak zrobiła – dodała pod nosem.
-Więc dlaczego jeszcze tu ze mną jesteś?
-Bo wciąż liczę, że zmądrzejesz i się wycofasz.
-Nie wycofam się. Lambertowie się…
-Tak tak nie poddają znamy tą śpiewkę na pamięć. Prawda jest taka, że o sile nie świadczy walka za wszelką cenę tylko rozum i orientacja kiedy się wycofać, a kiedy nie poddawać.
-Czy ty mi coś sugerujesz? – podszedł do niej na niebezpieczną odległość. Choć ziarno strachu zasiało się w niej Amo, nie dała tego po sobie poznać. Stanęła z nim twarzą w twarz.
-To, że stałeś się tyranem? Owszem.
-Ty niewdzięczna …
Zamienił się w wilka, ona tak samo. Stanęli naprzeciw siebie i warczeli. Stanęli do osobistego pojedynku, jakby zapomnieli, że za niedługo czeka ich walka. Nerwy i stres spowodowane wydarzeniami ostatnich paru godzin osłabiły ich siły i wytrzymałość. Tempo było zbyt duże, tak jak napięcie między rodami i między członkami rodzin.
***
-I gdzie on się szlaja?! Jak raz w życiu jest potrzebny to go nie ma! – wrzeszczał najstarszy Ratliff.
-Raz w życiu? Chyba przesadzasz. To jest twój syn… - wstawiła się matka.
-To nie jest mój syn – wysyczał zbliżając twarz do jej twarzy na minimalną odległość.
-Chyba nie podejrzewasz mnie o zdradę?!
-Brad to zupełnie inny wampir. Lepszy. Porządny. Prawidłowy. Eh nie udał nam się Tommy.
-Że co?! Ty chyba nie wiesz co mówisz! Nigdy nie sądziłam, że usłyszę od ciebie takie słowa …
-To już wiesz…
-Chyba przesadzasz – wtrąciła się Lisa.
-Nie rozmawiaj ze mną, jesteś taka sama jak matka
-Nie uważam tego za obelgę – dodała dziewczyna, której łzy powoli napływały do oczu. Brakowało jej brata.
-Jesteście za słabi … po co ja tu jestem skoro sam dam im radę?
-Obyś się nie przeliczył – dodała żona.
-Oceniasz mnie jak traktuję Joe, a sama jak obchodzisz się z Bradleyem? Hm? Co? Wiecznie narzekasz, że jest podobny do mnie – rzucił oskarżycielsko.
-Oskarżasz mnie o to, że źle traktuję własne dzieci? – nie mogła uwierzyć własnym uszom. Szerzej otworzyła oczy, patrząc wprost na niego z niedowierzaniem.
-Dokładnie tak.
-Nie mam zamiaru tego komentować – westchnęła i odeszła parę metrów dalej. Oparła dłonie na korze starego dębu i przycisnęła czoło do pnia. Po chwili przykucnęła, chowając twarz w dłoniach.
-Nie komentujesz, bo wiesz, że mam rację – zbliżył się do niej i wykonał ten sam gest, by znaleźć się obok niej.
Ujął jej brodę i uniósł lekko tak, by mogła spojrzeć w jego pełne mroku, nie znające współczucia oczy. Wiedział jaką ma moc, domyślił się po ostatnim incydencie i żałował, że nie odkrył tego wcześniej. Był najpaskudniejszym z krwawych oprawców i chciał posiąść jej moc. Był niemal pewny, że ich dzieci są w posiadaniu pozostałych żywiołów. Wściekłość rozsadzała jego żyły, gdy zdał sobie sprawę, że jeden z najcenniejszych okazów – Tommy – uciekł mu sprzed nosa. Postanowił go znaleźć jak tylko …
-Przepraszam – westchnął nie mrużąc oczy ani na milimetr – nie jestem dobrym ojcem ani mężem. Wybacz mi – każde kolejne słowo było tylko sykiem, który była wstanie zrozumieć tylko ona.
Lisa przypatrywała się zdarzeniu z otwartymi ustami nie mogąc pojąć co właśnie odgrywa się przed jej oczami.
-Co tu się dzieje? – spytał Brad, który właśnie przybył, by oglądać najbardziej niecodzienną scenę, jaka była dana im zobaczyć.
Ich matka klęcząca pod drzewem z twarzą ujętą w lodowate dłonie ich ojca stawała się coraz bledsza. Patrzył w jej oczy wysysając w jakiś nierealny sposób cały ich blask. Zostali spowici mgłą, która gęstniała z każdą chwilą zagłuszając syki wampira, którego oboje uznawali za istotę, która wspólnie z matką dała i życie. W pewnym momencie ujrzeli jak od piersi i brzucha kobiety zamkniętej w tej tajemniczej poświacie w stronę jego coraz czerwieńszych ust wydobywają się bladoczerwone i białe blaski. Rodzeństwo spięło się w sobie, byli zbyt sparaliżowani strachem, by móc się ruszyć. Do Lisy najwcześniej dotarł fakt, że ojciec wykrył w matce tajemnicze źródło energii, którym właśnie się żywił, lecz nim wydobyła ze swojego sparaliżowanego gardła jakikolwiek dźwięk złowroga cisza lasu została przerwana.
-Kochanie – wysyczał po raz ostatni.
-Łżesz! – potężny wręcz ryk wyrwał się z tej drobnej istoty podnosząc ją z kolan tak, że górowała nad nim.
Wzbiła dłonie ku górze, by uciec od jego niedawno wyrosłych szkaradnych szponów, chcących schwycić jej ciało. Złość jaskrawą żółcią emanowała z jego oczu, które obrócił gwałtownie ku swojej córce. Gdy ruszył na nią upadła na ziemię, mając nadzieję, że w jakiś sposób ochroni się przed furią wampira. Pobiegł w jej stronę, ale nie zatrzymał się gdy do niej dotarł. Przeskoczył ją i chwytając Brada za rękę wbił mu pazury w przegub. Wrzasnął, ale jego nic to nie obchodziło. Szarpnął nim i najszybciej jak tylko się dało okrążył nieszczęsny teren i zniknął mknąc w przeciwnym kierunku.
Kobieta opadła powoli na ziemię i zbliżyła się ku córce.
-Nic ci nie jest? – spytała, a jej głos dobiegał jakby z oddali.
Pokręciła tylko przecząco głową, wtulając się w ciało swojej matki.

*Adam*
Zbliżała się noc. Postanowiliśmy przenocować. Mój ojciec na pewno nie zaatakuje z osłabionymi siłami, a Ratliffowie, nie mieli pojęcia gdzie są. Tak samo jak nie mieli pojęcia o nas. Nagle Tommy głośno krzyknął i z grymasem ogromnego bólu upadł na ziemię. Ściskał okolicę klatki piersiowej, w której leży serce. Nie namyślając się długo podbiegłem do niego i upadłem na kolana tuż przy jego twarzy. Była jeszcze bledsza niż zwykle. Wszyscy stanęli jak stali zbyt oszołomieni tym co się stało, by móc się ruszyć.
-Tommy! Co się dzieje?! Odezwij się! – krzyczałem jak w amoku.
Po chwili przestałem słyszeć swój głos. Sam czułem się jakbym tracił świadomość. Nie miałem pojęcia co się stało i co jest przyczyną, a zamknięte oczy blondyna i ciągły grymas bólu wcale nie pomagały mi w  dojściu do siebie. Nie wiem ile czasu minęło: parę sekund, minuta, a może kilka godzin. Wiem, że pierwszą osobą, która odzyskała zdrowe myślenie była Marissa. Podbiegła do mnie. Zaczęliśmy się szarpać, nie mogłem go opuścić. W końcu pomógł jej Neil i wspólnie odciągnęli mnie od ukochanego. Gdy tylko Brooke podeszła do mnie wtuliłem się w nią łkając.
Obserwowałem najmniejszy ruch Marissy, wszystkie jej poczynania. Widziałem jak kładzie dłoń na torsie Tommy’ego i przesuwa nią wzdłuż i wszerz z zaciętością na twarzy. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała bardzo szybko. Zdecydowanie za szybko. Wreszcie chyba znalazła to czego szukała, bo wsunęła dłoń pod materiał jego płaszcza i szarpnęła czymś co znajdowało się pod spodem. Gwałtowne skurcze ustąpiły i Joe zastygł w bezruchu z zamkniętymi ze zmęczenia oczami. Wyglądał jakby spał. Oddychał ciężko, wręcz dyszał.
Zostałem oswobodzony dopiero, gdy zaczął powoli rozchylać powieki i mrugać. Rozejrzał się z trudem kręcąc głową na boki. Miałem wrażenie, że moje serce na chwilę zatrzymało się w oczekiwaniu, a widząc w nim oznaki życia na nowo zaczęło bić i to ze zdwojoną siłą. Rzuciłem się w jego kierunku i ponownie uklęknąłem przy nim. Łzy spływały nadal strumieniami po mojej twarzy, mimo że od kilku chwil nie byłem już w stanie płakać. Próbowałem wydobyć z siebie głos, ale ten jak na złość uwiązł mi gdzieś głęboko w zaschniętym gardle. W zamian więc przytuliłem się do niego delikatnie. Jaką ulgę poczułem gdy jego drobne pale wplotły się między moje włosy i zaczęły je powoli przemierzać.
-Adam – usłyszałem ciche westchnienie.
-Ciii nic nie mów – pogłaskałem go po policzku, patrząc wprost w głęboki brąz jego tęczówek. Jeszcze nigdy nie widziałem tak pięknych oczu.
-Co się … - zaczął mimo moich usilnych próśb.
-…stało? Nie mamy pojęcia. Jak się czujesz? – spytałem.
-D-dob … jakoś … tak – westchnął.
-Jest osłabiony – rzekła Marissa.
-Nie dziwię się – wtrąciła się Brooke.
-Po takim ataku – pokiwał głową Neil siedzący na kamieniu nieopodal.
-Boli cię coś? – spytałem z troską.
Teraz to ja przeczesywałem jego lśniące blond włosy i przesuwałem dłonią po policzku. Był lekko wilgotny. To musiał być nie lada wysiłek skoro się trochę spocił. Przeniosłem palce na brzuch i tors. Poczułem, że oddycha spokojniej.
-Nie, teraz już nie, ale wcześniej – nie pozwoliłem mu dokończyć, gdyż musnąłem delikatnie jego usta.
Nie pozostał mi dłużny. Zaplótł palce na moim karku i przybliżył mnie najbardziej jak się dało. Wpił się łapczywie w moje wargi i nie miał zamiaru mnie puścić. Wsunął język do moich ust, a po moich plecach przebiegł elektryzujący dreszcz.
-Oh Tommy – westchnąłem wprost do jego ucha – kocham cię.
-Ja ciebie też – otarł się nosem o moją małżowinę. Kolejny dreszcz. Usłyszałem cichy pomruk, a zaraz po nim ciut nastąpiło znaczące chrząknięcie.
-Ej bo mi niezręcznie – zarumienił się Neil, na co wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. No prawie wszyscy.
Marissa patrzyła na nas z grobową miną. Ani trochę nie było jej do śmiechu.
-Ja wiem, że jesteście siebie spragnieni, ale to nie czas na to.
-Coś się stało? – zaniepokoił się Tommy.
-Sprawa jest poważna – ciągnęła dalej.
-Ale czy możemy się dowiedzieć o co chodzi? – Brooke zaczęła marudzić.
Kobieta spojrzała na Tommy’ego, a po chwili pokazała mu rubinowy medalion w kształcie serca o rozerwanym łańcuszku. Ten chyba zrozumiał co to znaczy, bo mina natychmiast mu zrzedła.
-To była wiadomość – powiedziała wreszcie – twoja matka i Lisa są w niebezpieczeństwie.




niedziela, 2 lipca 2017

Magic of the Route 66 - Img #12 #Adommy

Hejoooo na razie nie mam weny na rozdział :/ ale na imaginy taaaak! Oto najnowszy miłego czytania :*
Pozdrawiam!
~Ejsi

-------------------------------------------

-Sto lat sto lat niech żyją nam! – zawył Monte, próbując śpiewać, jednak ilość alkoholu krążąca w jego żyłach mu to uniemożliwiała.
-I jeszcze raz! I jeszcze raz! – wtórował Terrance z ogromnym kuflem w ręce.
-To będziesz krzyczał w nocy – mruknął Tommy na ucho Adamowi, kiedy tylko schwycił go za biodro, żeby przybliżyć się do niego.
-Cicho skarbie – syknął ten z zadziornym uśmieszkiem i spojrzał mu w oczy z tym charakterystycznym błyskiem – dzięki chłopaki, ale serio nie trzeba aż takich wiwatów.
-Oh daj spokój jest taki piękny wieczór, że trzeba to uczcić – machnął ręką Sauli.
-A co wam tak zależy na uczczeniu tego wieczoru? – Tommy uniósł podejrzliwie brew.
-Oj no tak – kolejne spojrzenie – Ehh bo dziś wasza rocznica?
-Hehe i to chciałem usłyszeć – odrzekł blondyn, po czym soczyście pocałował Adama na co odpowiedziały im gromkie brawa zebranych w pokoju ludzi.
-Dobra kochani, my spadamy – rzucił Lambert i pociągnął za sobą chłopaka nadal odurzonego smakiem jego ust.
-Tylko ostrożnie!
-Szerokiej drogi!
Słyszeli za sobą krzyki znajomych, lecz nie zwracali już na to uwagi. W pośpiechu wsiedli do samochodu i wyruszyli z piskiem opon. Teraz nie liczyło się nic więcej niż oni. Byli tylko we dwoje i to miało znaczenie.
***
-Won't you get hip to this timely tip. When you make that California trip? Get your kicks on Route 66.” * – śpiewali wraz z radiem, w którym kręciła się płyta z piosenkami zgranymi specjalnie na tą okazję. Adam wiedział jak Tommy kocha Depeche Mode, więc zgrał specjalnie dla niego wersję tej piosenki wykonywaną przez nich.
-Boże jak ja kocham jeździć – westchnął blondyn.
-Tak bardzo cię rozumiem i się z tobą zgadzam – odrzekł Adam – zwłaszcza wieczorem.
-Zwłaszcza nocą.
-Kiedy nie ma korków.
-Wolne powietrze.
-Wiatr we włosach … w twoich wygląda pięknie – zamyślił się Lambert śledząc asfalt rozciągający się przed nimi. Żółte linie wyznaczające połowy jezdni były o dziwo doskonale widoczne w wieczornym półmroku, mimo że neonowe reklamy już zaczynały razić po oczach.
Jechali przed siebie podziwiając rozciągające się przed nimi suche pustkowia, oddalające się światła miasta, które zostawili za sobą ruszając na tą wyprawę. Nikłe chmury na horyzoncie rozmywały się wraz z coraz niżej opadającym za wzgórza słońcem pozostawiając w konsekwencji czyste niebo, które powoli rozjarzały kolejne ciała niebieskie. Jedna gwiazda, druga, trzecia, cała konstelacja i kolejna, i kolejna. Piękny widok. Okolica wraz z przemierzanymi kilometrami robiła się coraz czystsza od natrętnych tandetnych reklam aż wreszcie była całkowicie od nich wolna. Tommy miętosił w rękach mapę aż wreszcie zakończył tą zabawę i rzucił przedmiot na tylne siedzenie. Jechali w milczeniu. Wystawił głowę przez okno, a wiatr wywołany przejazdem samochodu zmierzwił mu włosy. Prychnął. Schował się do środka i zaczął układać starannie swoją grzywkę na nowo. Adam cały czas spoglądał na drogę przed siebie czasami przelotnie zerkając na niego. Teraz był właśnie ten moment. Nabrał powietrza w płuca i wypuścił je powoli.
-Tommy?
-Hm? – mruknął w odpowiedzi, nadal układając włosy.
-Tak sobie myślę…
-O czym?
-Dlaczego zdecydowaliśmy się na tą przejażdżkę?
-Bo marzy mi się ostry seks przy Route 66 – odpowiedział beznamiętnie kręcąc na palcu kosmyk włosów.
-Serio?
-Tak …znaczy … no tak.
-Mam się zatrzymać?
-Nie, jedź dalej.
-Dlaczego?
-Nie chcę, żeby to się stało, bo tak powiedziałem.
-To jak?
-Na spontana. Tak jest najlepiej.
-No zgadzam się.
-Więc widzisz – wreszcie na niego spojrzał z tą ulubioną przez Adama niewinność w jego brązowych oczach. Tak pięknie błyszczą w świetle gwiazd – pomyślał.
-A tak poważnie?
-Ale ja mówię poważnie.
-Nie przeczę. Ale po co my tędy jedziemy? Akurat tędy?
-Jak dla mnie to najlepsza trasa. Nie ma tu nikogo prócz nas…
-I gangów motorowych.
-Daj spokój. Prócz nas nie ma nikogo, nasza miłość do jazdy może znaleźć swoje ujście i tak dalej … i inne tego typu pierdoły.
-Za chwile ja będę szukał ujścia.
-Uwielbiam cię – roześmiał się Ratliff.
-Za co?
-Za te teksty … za to jaki jesteś … za to, że jesteś – te ostatnie słowa były wypowiedziane tak cicho, że ledwo dotarły do uszu Lamberta.
-Nie ma za co, też dziękuję za … to.
-To znaczy za co?
-Za ciebie … Jak myślisz ile jeszcze przetrwamy?
Tommy zamyślił się na chwilę. Dla Adama to milczenie trwało wieczność.
-Skoro przetrwaliśmy wtedy … – zaczął – to myślę, że już zawsze.
-W sensie co zawsze?
-Że zawsze będziemy razem kretynie. Ile ty piłeś?
-Aaa no tak. Myślę tak samo Hah byłbym mega szczęśliwy. Kocham cię wiesz?
-Ja ciebie też. I to bardzo.
Mówiąc to patrzyli sobie w oczy, pomimo tego, że byli cały czas w trasie. Z tego jednak względu Adam zaraz odwrócił wzrok.
Podróż trwała i trwała, oni jednak nie czuli tego ile czasu już minęło. Uwielbiali jazdę bez celu po pustych ulicach nie musząc liczyć czasu, a teraz mieli do tego idealna okazję.
-Hej ile my już jedziemy?
-Jakieś … trzy godziny?! Wow kiedy to zleciało?
-Nie mam pojęcia, ale jedno wiem na pewno …
-No?
-Że zaraz nie wytrzyma … zatrzymaj się albo będziesz mieć szyby czyszczone od środka.
-Ani mi się waż! – wrzasnął Adam i zatrzymał się z piskiem opon, gasząc tym wybuch śmiechu blondyna, który zbyt wcześnie odpinając pasy omal nie wylądował nosem na szybie.
-Ała, dzięki – mruknął rozmasowując skroń.
-Nie ma za co. Nie będziesz sikać w moim samochodzie.
-Nie miałem zamiaru, potem musiałbym w tym siedzieć.
-Dobra wyskakuj.
-Już już – Tommy uniósł ręce w geście poddania się i otworzył drzwi, a następnie wyszedł.
Brunet stukał palcami w kierownicę i próbował gwizdać w rytm własnego utworu, jednak niezbyt mu to wychodziło, więc poddał się po kilku sekundach. Po chwili od zaprzestania tej czynności do środka wparował Tommy dopinając spodnie i poprawiając się na siedzeniu. Podrapał się za uchem i spytał:
-Tooo co teraz?
-Nie wiem… jedziemy dalej, czy zawracamy?
-Jedźmy dalej.
-Jesteś pewien?
-Absolutnie tak.
-Eh okej.
-Nie chcesz?
-Chcę, ale kto wie co się kryje za zakrętem – spojrzał w dal.
-Oh daj spokój. Przecież nic nas nie zje. Wciskaj gaz i jedziemy dalej.
-Jak daleko chcesz jechać?
-Nie wiem, poprostu przed siebie.
-Paliwo się nam skończy.
-Spokojnie, mam plan – uśmiechnął się tajemniczo.
-To znaczy?
-Zobaczysz, a teraz jedź.
Adam posłuchał go, przekręcił kluczyk w stacyjce, wcisnął gaz i ruszyli przed siebie. Zaczęło go przytłaczać to, że są tu tylko we dwoje. Nie w złym sensie, nie miał Tommy’ego dość, wręcz przeciwnie, ale zaczęło go wypełniać przytłaczające poczucie pustki i samotności. Czuł się co najmniej tak jak by na świecie prócz ich dwójki nikogo już nie było. Potrząsnął głową, by odpędzić te ponure myśli. Ratliff wręcz przeciwnie, zdawał się być absolutnie zachwycony nocną wyprawą.
Za jakiś czas na horyzoncie ukazała się dziwna gwiazda, podejrzanie czerwona, wyrastała jakby z ziemi. Dopiero po ujechaniu kilku mil dostrzegli zarys budynku, a w zasadzie kilku, natomiast jeszcze dalej ujrzeli szyld „stacja benzynowa” oraz „motel 24/7”.
-Jedziemy tam? – zagadnął Tommy.
-Tak, przyda nam się paliwo – odrzekł Adam, obserwując spadający powoli licznik.
***
Gdy wreszcie dotarli i zaparkowali na stacji wysiedli z samochodu i rozejrzeli się po okolicy. Nie było wiatru, choć otwarte w czasie trasy okna sugerowały co innego. Powietrze było czyste, wolne od miejskiego pyłu i hałasu. Rozejrzeli się po okolicy oświetlonej przez neony wiszące na dachu nad ich głowami. Dawały różnokolorowe poświaty na piasek w okolicy porośnięty suchymi roślinami.
-Ładnie tu – mruknął Tommy.
-No … - urwał Adam, bo ledwo zdążył się odezwać usłyszeli za sobą rześki głos mężczyzny.
-Witam panowie, co słychać? Potrzebujecie zatankować? – spytał.
-Tak, skorzystamy z usług – blondyn parsknął śmiechem, za co został zgromiony wzrokiem przez Lamberta.
-Nie ma sprawy. Co tu robicie o tej porze? – ciągnął podchodząc do baku.
-Relaks. Odprężenie te sprawy – odrzekł Ratliff szurając nogą i trzymając ręce w kieszeniach, drążąc palcami dziurę w dnie.
-A rozumiem. Piękne miejsce na takie sprawy.
-Taaa trzeba przyznać – odpowiedział Adam.
-Będą panowie tak jechać po nocy? Wyglądacie mi na zmęczonych. Może zatrzymacie się w naszym motelu? Może nie mamy pięciu gwiazdek, ale myślę, że się wyśpicie.
-My… - zaczął Adam.
-Z wielką chęcią – odrzekł za niego Tommy szczerząc się od ucha do ucha.
-Wspaniale – uśmiechnął się mężczyzna – jestem Dave. Wejdźcie do środka, Caren zaraz wam coś przyszykuje do zjedzenia. Pewnie jesteście głodni.
Dopiero po jego słowach usłyszeli własne burczenie w brzuchu, wcześniej nie zdawali sobie z niego sprawy i zapomnieli co to głód.
-W sumie masz rację, ja jestem Adam, a to Tommy.
-Kumpelski wypad co? – Dave puścił im oczko.
-Coś w tym rodzaju – przyznał Tommy.
-To świetnie, dobra wskakujcie, a ja zajmę się waszym wozem. Do zobaczenia rano, miło was poznać – uśmiechnął się i poszedł oporządzić ich samochód.
Gdy weszli do środka od razu podeszła do nich szeroko uśmiechnięta blondynka w różowym fartuszku, niosła dwie karty dań.
-Witajcie kochani, co podać? Jestem Caren. Niby mamy menu, ale w sumie co zamówicie to to jesteśmy w stanie wykonać haha.
-Caren co ty znowu! – usłyszeli z kuchni.
-Oh zamknij się stary pryku, rzadko tu ktoś zagląda to niech chociaż zjedzą porządnie! – odkrzyknęła, po czym zwróciła się do nich – zresztą takie przystojniaki zasługują za porządne jedzenie. Zwłaszcza ty skarbeńku – zwróciła się do Tommy’ego.
-On już tak ma, co w niego nie wepchniesz to i tak będzie chudy jak patyk – machnął ręką Adam.
-Zazdro ja muszę dbać o linię, bo inaczej uhuhu – wywróciła oczami.
-Hah skąd ja to znam – mruknął Adam.
-Coś ty przecież świetnie wyglądasz.
-Od dawna mu to powtarzam – chrząknął Tommy.
-Zamknij się.
-Ale on ma rację, słuchaj go, a nie wymyślaj głupoty.
-Ale to prawda.
-Chrzanisz. Siadaj, gadaj na co masz ochotę, a ja wam zaraz przyniosę – powiedziała, spisała ich zamówienia i żwawym krokiem ruszyła do drzwi, za którymi zniknęła pozostawiając w pamięci chłopaków wspomnienie jej kołyszącego się końskiego ogona upiętego z prostych blond włosów.
-Ładna – rzekł Lambert.
-Nom.
-Ale wolę ciebie.
-Nom.
-A umiesz powiedzieć coś innego?
-Nom – wyszczerzył się. Brunet wywrócił oczami.
-Kretyn.
-Dureń.
-Wariat.
-Ale twój – blondyn posłał mu buziaka, a on udał, że go łapie i przykłada sobie do ust.
Po paru minutach rozmowy Caren wyszła zza drzwi , niosąc na obu rękach talerze z ich zamówieniami.
-Proszę i życzę smacznego.
-Dziękujemy – odrzekli z ustami pełnymi jedzenia. Było naprawdę dobre.
***
-Ale się objadłem – westchnął Tommy rzucając się na motelowo pościelone proste łóżko, aczkolwiek zaskakująco wygodne.
-Może wreszcie coś wypełni tą twoją chudą dupę – rzekł Adam siadając obok i kładąc mu rękę na kolanie.
-Co ty chcesz, żebym miał dupę Nikki Minaj?
-Nie, bo byś się na łóżku nie zmieścił … no i w samochodzie.
-Grabisz sobie.
Tym razem to Adam się wyszczerzył, a Tommy posłał u jedno ze swoich morderczych spojrzeń.
-Oj no co kochanie? Wiesz, że  żartuję.
-Wiem.
-No to co?
-Nic hihi.
-Eee a ty co?
-Nic.
-Co ty dziś jesteś jakiś taki – zaśmiał się Ratliff.
-Jaki?
-Dziwny … ale zarazem kurewsko seksowny – przygryzł wargę i odwrócił wzrok w momencie, gdy ten na niego spojrzał.
-Serio?
-Tak … nawet nie wiesz jak się powstrzymywałem w samochodzie, żeby się do ciebie nie dobrać.
-Teraz masz okazję – Adam również przygryzł wargę i zwilżył językiem usta, które nagle stały się dziwnie suche. Skóra paliła go od zbierających się emocji.
-Wiem … i zaraz ją wykorzystam – mówiąc to, podniósł się zaskakująco zwinnie i wylądował na biodrach bruneta.
Natychmiast wplótł palce w jego włosy i lekko ciągnął miękkie kosmyki. Pochylił się. Wdychał zapach jego ulubionego szamponu, który stosował Lambert. Migdały i cynamon. Tak cudownie mdły i przytłaczający, ale w niezwykły sposób otulający jego nozdrza i subtelnie wdzierający się do środka podrażniając wrażliwe komórki węchowe blondyna. Westchnął mu do ucha, co wywołało lodowato-gorące fale dreszcze na plecach przykutego do materaca niebieskookiego. Ten w odpowiedzi przejechał językiem po odsłoniętym fragmencie szyi Joe. Zdjął z niego koszulę, zostawiając cienki materiał podkoszulka, który miał pod spodem. Westchnął ponownie.
Lambert wykorzystał moment, w którym ciało blondyna stało się bezwładne i obrócił ich tak, że tym razem to on pochylał się nad nim.
-Mrrr pragnę cię – wymruczał mu do ucha, wsuwając dłoń pod jego ubranie i jeżdżąc nią po rozgrzanym torsie ukochanego.
Ten w odpowiedzi jękną jego imię i oplótł jego szyję rękami i przysunął bliżej. Oparł jego czoło o swoje i spytał:
-Adam?
-Tak?
-Kocham cię.
-Ja ciebie też kocham Tommy.
-Będziemy razem już na zawsze?
Lambert odsunął się na większą odległość, by móc objąć wzrokiem całe ciało leżącego pod nim blondyna. W jego oczach czaiło się potężne uczucie i coś co potwierdzało teorię blondyna, iż ubrania stanowią niewygodną granicę między nimi. Wreszcie zatrzymał wzrok na jego oczach i zatonął w bezkresnym głębokim brązie błyszczących źrenic.
-Tak, razem aż do skończenia świata.

*Cytat z piosenki: Nat King Cole - (Get Your Kicks On) Route 66