środa, 12 lipca 2017

Rozdział 14 - OZOPZZ

Witajcie kochani!!! ^^ Ja wiem, że ta wiadomość pewnie sprawi, że Wam buty ze skarpetkami spadną, ale OTO KOLEJNY ROZDZIAŁ! Wiem, że dłuuuuuugo go nie było, a ja dłuuuugo go obiecywałam, ale wenę dostałam dopiero wczoraj i właśnie skończyłam pisać. Świeżutki ciepły i jeszcze pachnący MIŁEJ LEKTURY KOCHANI! <3

-------------------------------------

- … i wtedy wchodzisz ty z Adamem, oni są w szoku, gęba do ziemi i koniec wojny. Wszystko jasne? – podsumowała Marissa z wielkim uśmiechem na twarzy i z długim suchym patykiem w ręce, który chyba miał byś wskaźnikiem na niewidzialnej planszy.
-Eee co?
-Nie jarze.
-Chwila co tu się od…
-Neil –przerwała mu Brooke groźnym tonem.
-…rąbało – dokończył chłopak po chwili milczenia, opuszczając palec wskazujący, który wzbił się w powietrze w trakcie wypowiadania tych słów.
-No ale co tu jest niejasnego? – zdziwiła się kobieta.
-Emm Ekhem ciociu bo ten no … bo mówiłaś strasznie szybko i – zacząłem, ale wpadła mi w słowo.
-Oj jejku trochę szybciej mówisz i już nie ogarniają. Myślałby kto, że wy we wszystkim tacy powolni – tu spojrzała znacząco na mnie i Adama.
-Co? – rozanielony uśmiech zniknął z jego twarzy, ustępując miejsca zdezorientowaniu.
-Eh – westchnąłem – jej chodziło o …
-Dokładnie – Adam zrobił wielkie oczy i  zarumienił się.
-Lubię powoli – bąknął.
-On jest wampirem, czego ty chcesz?
-Ej umiem być delikatny – oburzyłem się.
-Taa pewnie twój ojciec już by znalazł na to komentarz prawda? – spytała Marissa.
-Taaa eh dokładnie.
-Dobra – odezwała się Brooke, chyba zorientowała się, że nie jet to przyjemny temat – możesz powtórzyć jeszcze raz swój plan?
-Oczywiście. Więc zaczynamy od …

*W tym samym czasie*
-Dziś nie idziemy dalej - zarządził Eber.
-Robimy nocleg?
-Tak. A niby jak pójdziemy we dwoje? Osłabieni? Na pewną śmierć?!
-A czy to moja wina? – spytała Leila.
-A niby czyja?! Patrz jak swoje dzieci wychowałaś!
-Ooo teraz to są moje dzieci? Chyba się trochę zapędziłeś kochany. Za bardzo cię władza pochłonęła. To, że jesteś przywódcą watahy nie znaczy, że możesz wszystkim rozkazywać! W ogóle się nie liczysz z naszym zdaniem! Po co zaplanowałeś tą wojnę?! Patrz do czego doprowadziłeś! Wcale się nie dziwię, że dzieci odeszły! Sama bym tak zrobiła – dodała pod nosem.
-Więc dlaczego jeszcze tu ze mną jesteś?
-Bo wciąż liczę, że zmądrzejesz i się wycofasz.
-Nie wycofam się. Lambertowie się…
-Tak tak nie poddają znamy tą śpiewkę na pamięć. Prawda jest taka, że o sile nie świadczy walka za wszelką cenę tylko rozum i orientacja kiedy się wycofać, a kiedy nie poddawać.
-Czy ty mi coś sugerujesz? – podszedł do niej na niebezpieczną odległość. Choć ziarno strachu zasiało się w niej Amo, nie dała tego po sobie poznać. Stanęła z nim twarzą w twarz.
-To, że stałeś się tyranem? Owszem.
-Ty niewdzięczna …
Zamienił się w wilka, ona tak samo. Stanęli naprzeciw siebie i warczeli. Stanęli do osobistego pojedynku, jakby zapomnieli, że za niedługo czeka ich walka. Nerwy i stres spowodowane wydarzeniami ostatnich paru godzin osłabiły ich siły i wytrzymałość. Tempo było zbyt duże, tak jak napięcie między rodami i między członkami rodzin.
***
-I gdzie on się szlaja?! Jak raz w życiu jest potrzebny to go nie ma! – wrzeszczał najstarszy Ratliff.
-Raz w życiu? Chyba przesadzasz. To jest twój syn… - wstawiła się matka.
-To nie jest mój syn – wysyczał zbliżając twarz do jej twarzy na minimalną odległość.
-Chyba nie podejrzewasz mnie o zdradę?!
-Brad to zupełnie inny wampir. Lepszy. Porządny. Prawidłowy. Eh nie udał nam się Tommy.
-Że co?! Ty chyba nie wiesz co mówisz! Nigdy nie sądziłam, że usłyszę od ciebie takie słowa …
-To już wiesz…
-Chyba przesadzasz – wtrąciła się Lisa.
-Nie rozmawiaj ze mną, jesteś taka sama jak matka
-Nie uważam tego za obelgę – dodała dziewczyna, której łzy powoli napływały do oczu. Brakowało jej brata.
-Jesteście za słabi … po co ja tu jestem skoro sam dam im radę?
-Obyś się nie przeliczył – dodała żona.
-Oceniasz mnie jak traktuję Joe, a sama jak obchodzisz się z Bradleyem? Hm? Co? Wiecznie narzekasz, że jest podobny do mnie – rzucił oskarżycielsko.
-Oskarżasz mnie o to, że źle traktuję własne dzieci? – nie mogła uwierzyć własnym uszom. Szerzej otworzyła oczy, patrząc wprost na niego z niedowierzaniem.
-Dokładnie tak.
-Nie mam zamiaru tego komentować – westchnęła i odeszła parę metrów dalej. Oparła dłonie na korze starego dębu i przycisnęła czoło do pnia. Po chwili przykucnęła, chowając twarz w dłoniach.
-Nie komentujesz, bo wiesz, że mam rację – zbliżył się do niej i wykonał ten sam gest, by znaleźć się obok niej.
Ujął jej brodę i uniósł lekko tak, by mogła spojrzeć w jego pełne mroku, nie znające współczucia oczy. Wiedział jaką ma moc, domyślił się po ostatnim incydencie i żałował, że nie odkrył tego wcześniej. Był najpaskudniejszym z krwawych oprawców i chciał posiąść jej moc. Był niemal pewny, że ich dzieci są w posiadaniu pozostałych żywiołów. Wściekłość rozsadzała jego żyły, gdy zdał sobie sprawę, że jeden z najcenniejszych okazów – Tommy – uciekł mu sprzed nosa. Postanowił go znaleźć jak tylko …
-Przepraszam – westchnął nie mrużąc oczy ani na milimetr – nie jestem dobrym ojcem ani mężem. Wybacz mi – każde kolejne słowo było tylko sykiem, który była wstanie zrozumieć tylko ona.
Lisa przypatrywała się zdarzeniu z otwartymi ustami nie mogąc pojąć co właśnie odgrywa się przed jej oczami.
-Co tu się dzieje? – spytał Brad, który właśnie przybył, by oglądać najbardziej niecodzienną scenę, jaka była dana im zobaczyć.
Ich matka klęcząca pod drzewem z twarzą ujętą w lodowate dłonie ich ojca stawała się coraz bledsza. Patrzył w jej oczy wysysając w jakiś nierealny sposób cały ich blask. Zostali spowici mgłą, która gęstniała z każdą chwilą zagłuszając syki wampira, którego oboje uznawali za istotę, która wspólnie z matką dała i życie. W pewnym momencie ujrzeli jak od piersi i brzucha kobiety zamkniętej w tej tajemniczej poświacie w stronę jego coraz czerwieńszych ust wydobywają się bladoczerwone i białe blaski. Rodzeństwo spięło się w sobie, byli zbyt sparaliżowani strachem, by móc się ruszyć. Do Lisy najwcześniej dotarł fakt, że ojciec wykrył w matce tajemnicze źródło energii, którym właśnie się żywił, lecz nim wydobyła ze swojego sparaliżowanego gardła jakikolwiek dźwięk złowroga cisza lasu została przerwana.
-Kochanie – wysyczał po raz ostatni.
-Łżesz! – potężny wręcz ryk wyrwał się z tej drobnej istoty podnosząc ją z kolan tak, że górowała nad nim.
Wzbiła dłonie ku górze, by uciec od jego niedawno wyrosłych szkaradnych szponów, chcących schwycić jej ciało. Złość jaskrawą żółcią emanowała z jego oczu, które obrócił gwałtownie ku swojej córce. Gdy ruszył na nią upadła na ziemię, mając nadzieję, że w jakiś sposób ochroni się przed furią wampira. Pobiegł w jej stronę, ale nie zatrzymał się gdy do niej dotarł. Przeskoczył ją i chwytając Brada za rękę wbił mu pazury w przegub. Wrzasnął, ale jego nic to nie obchodziło. Szarpnął nim i najszybciej jak tylko się dało okrążył nieszczęsny teren i zniknął mknąc w przeciwnym kierunku.
Kobieta opadła powoli na ziemię i zbliżyła się ku córce.
-Nic ci nie jest? – spytała, a jej głos dobiegał jakby z oddali.
Pokręciła tylko przecząco głową, wtulając się w ciało swojej matki.

*Adam*
Zbliżała się noc. Postanowiliśmy przenocować. Mój ojciec na pewno nie zaatakuje z osłabionymi siłami, a Ratliffowie, nie mieli pojęcia gdzie są. Tak samo jak nie mieli pojęcia o nas. Nagle Tommy głośno krzyknął i z grymasem ogromnego bólu upadł na ziemię. Ściskał okolicę klatki piersiowej, w której leży serce. Nie namyślając się długo podbiegłem do niego i upadłem na kolana tuż przy jego twarzy. Była jeszcze bledsza niż zwykle. Wszyscy stanęli jak stali zbyt oszołomieni tym co się stało, by móc się ruszyć.
-Tommy! Co się dzieje?! Odezwij się! – krzyczałem jak w amoku.
Po chwili przestałem słyszeć swój głos. Sam czułem się jakbym tracił świadomość. Nie miałem pojęcia co się stało i co jest przyczyną, a zamknięte oczy blondyna i ciągły grymas bólu wcale nie pomagały mi w  dojściu do siebie. Nie wiem ile czasu minęło: parę sekund, minuta, a może kilka godzin. Wiem, że pierwszą osobą, która odzyskała zdrowe myślenie była Marissa. Podbiegła do mnie. Zaczęliśmy się szarpać, nie mogłem go opuścić. W końcu pomógł jej Neil i wspólnie odciągnęli mnie od ukochanego. Gdy tylko Brooke podeszła do mnie wtuliłem się w nią łkając.
Obserwowałem najmniejszy ruch Marissy, wszystkie jej poczynania. Widziałem jak kładzie dłoń na torsie Tommy’ego i przesuwa nią wzdłuż i wszerz z zaciętością na twarzy. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała bardzo szybko. Zdecydowanie za szybko. Wreszcie chyba znalazła to czego szukała, bo wsunęła dłoń pod materiał jego płaszcza i szarpnęła czymś co znajdowało się pod spodem. Gwałtowne skurcze ustąpiły i Joe zastygł w bezruchu z zamkniętymi ze zmęczenia oczami. Wyglądał jakby spał. Oddychał ciężko, wręcz dyszał.
Zostałem oswobodzony dopiero, gdy zaczął powoli rozchylać powieki i mrugać. Rozejrzał się z trudem kręcąc głową na boki. Miałem wrażenie, że moje serce na chwilę zatrzymało się w oczekiwaniu, a widząc w nim oznaki życia na nowo zaczęło bić i to ze zdwojoną siłą. Rzuciłem się w jego kierunku i ponownie uklęknąłem przy nim. Łzy spływały nadal strumieniami po mojej twarzy, mimo że od kilku chwil nie byłem już w stanie płakać. Próbowałem wydobyć z siebie głos, ale ten jak na złość uwiązł mi gdzieś głęboko w zaschniętym gardle. W zamian więc przytuliłem się do niego delikatnie. Jaką ulgę poczułem gdy jego drobne pale wplotły się między moje włosy i zaczęły je powoli przemierzać.
-Adam – usłyszałem ciche westchnienie.
-Ciii nic nie mów – pogłaskałem go po policzku, patrząc wprost w głęboki brąz jego tęczówek. Jeszcze nigdy nie widziałem tak pięknych oczu.
-Co się … - zaczął mimo moich usilnych próśb.
-…stało? Nie mamy pojęcia. Jak się czujesz? – spytałem.
-D-dob … jakoś … tak – westchnął.
-Jest osłabiony – rzekła Marissa.
-Nie dziwię się – wtrąciła się Brooke.
-Po takim ataku – pokiwał głową Neil siedzący na kamieniu nieopodal.
-Boli cię coś? – spytałem z troską.
Teraz to ja przeczesywałem jego lśniące blond włosy i przesuwałem dłonią po policzku. Był lekko wilgotny. To musiał być nie lada wysiłek skoro się trochę spocił. Przeniosłem palce na brzuch i tors. Poczułem, że oddycha spokojniej.
-Nie, teraz już nie, ale wcześniej – nie pozwoliłem mu dokończyć, gdyż musnąłem delikatnie jego usta.
Nie pozostał mi dłużny. Zaplótł palce na moim karku i przybliżył mnie najbardziej jak się dało. Wpił się łapczywie w moje wargi i nie miał zamiaru mnie puścić. Wsunął język do moich ust, a po moich plecach przebiegł elektryzujący dreszcz.
-Oh Tommy – westchnąłem wprost do jego ucha – kocham cię.
-Ja ciebie też – otarł się nosem o moją małżowinę. Kolejny dreszcz. Usłyszałem cichy pomruk, a zaraz po nim ciut nastąpiło znaczące chrząknięcie.
-Ej bo mi niezręcznie – zarumienił się Neil, na co wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. No prawie wszyscy.
Marissa patrzyła na nas z grobową miną. Ani trochę nie było jej do śmiechu.
-Ja wiem, że jesteście siebie spragnieni, ale to nie czas na to.
-Coś się stało? – zaniepokoił się Tommy.
-Sprawa jest poważna – ciągnęła dalej.
-Ale czy możemy się dowiedzieć o co chodzi? – Brooke zaczęła marudzić.
Kobieta spojrzała na Tommy’ego, a po chwili pokazała mu rubinowy medalion w kształcie serca o rozerwanym łańcuszku. Ten chyba zrozumiał co to znaczy, bo mina natychmiast mu zrzedła.
-To była wiadomość – powiedziała wreszcie – twoja matka i Lisa są w niebezpieczeństwie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz