niedziela, 5 listopada 2017

Rozdział 18 OZOPZZ - Ostatni

Witam Kochani! Wiem, wiem. Spóźniłam się, przepraszam. Mam dla was ostatni rozdział OZOPZZ, ale za parę tygodni (najprawdopodobniej po mojej osiemnastce) zacznę wstawiać nowe ff. W międzyczasie postaram się wrzucić imagin, o którym ciągle zapominam XD Nowe ff będzie zupełnie inne niż do tej pory.

Serdecznie zapraszam też na mój kanał na youtube, który niedawno (zakładka wideo) założyłam https://www.youtube.com/channel/UCeYdS35eX25ojSxOdSV-c-Q?view_as=subscriber
oraz instagrama https://www.instagram.com/xejsix/

Ale na razieeee miłej lektury ;)
Trzymajcie się cieplutko, wasza EjSi <3

-------------------------------------------------------

*Adam*
-Zostaw ją! – wrzasnąłem na całe gardło, lecz na tym krótkim dystansie zdążyłem się już całkowicie przemienić, a mój wilczy instynkt przybrał na sile.
Rzuciłem się z wyciągniętymi łapami w stronę wampira, trzymającego moją ukochaną siostrzyczkę. O dziwo zaskoczyłem go, dzięki czemu udało mi się go powalić i runął na brzuch rozluźniając uścisk tak, że mogła się wydostać i również zmienić się w wilka. Stałem całym ciężarem swoich przednich łap na jego plecach i dociskałem go do ziemi tak, by nie mógł zaatakować już nikogo więcej. Jak się okazało, gdy jestem wściekły mam o wiele więcej siły.
Brooke stała obok mnie i również warczała na niego … masę przekleństw, których jednak on nie mógł zrozumieć. Nagle do naszych uszu dobiegł głos Neila:
-Uważajcie!
Faktycznie na raz poczułem drżenie pod sobą, które przybierało na sile. Nie wiedziałem co się dzieje, ale zanim się zorientowałem już leżałem na ziemi przygnieciony jakimś niewidzialnym ciężarem, który sprawiał, że nie mogłem oddychać i dosłownie wyciskało mi powietrze z płuc. Zacząłem się krztusić i natychmiast odzyskałem ludzką postać. Chwilę później w całej otaczającej mnie przestrzeni odezwał się mrożący krew w żyłach syk. Ten dźwięk był nie do zniesienia, przeszywał całe moje ciało.
-Adam Lambert, syn Ebera i Leili we własnej osobie – brzmiał głos. Chciałem sobie zatkać uszy, ale nie byłem w stanie podnieść rąk.
-Czego chcesz? – wydukałem. Tylko na tyle starczyło mi siły.
-Patrzyć jak cierpisz, przegrywasz, jak cała twoja rodzinka traci to co chciała mi odebrać. Chcę patrzyć jak tracisz to, na czym ci najbardziej zależy  co najbardziej kochasz.
Patrzyłem z przerażeniem na kłęby czarnego dymu otaczające okolicę i uniemożliwiające widoczność. Nagle nade mną pojawiła się ogromna blada postać o czarnych jak smoła oczach. Ten widok przewyższał nawet najpotworniejsze koszmary nawiedzające nas w snach czy wybujałej wyobraźni. Sparaliżowało mnie. Nie byłem w stanie się ruszyć, gdy postać rozpościerała ogromne skórzaste skrzydła rozpościerały się nade mną zasłaniając widoczność do końca. Co więcej nadal czułem ogromny ciężar na swojej klatce piersiowej i z trudem łapałem oddech. Nie docierały do mnie żadne inne odgłosy poza moim urywanym oddechem.
*Tommy*
Gdy dobiegliśmy na miejsce nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem. Wszędzie unosiły się kłęby czarnego dymu, który ograniczał widoczność. Rozglądałem się gorączkowo, jednak nigdzie nie dostrzegłem reszty.
-Gdzie oni się podziali? – powiedziałem sam do siebie.
-Kto? – spytała Lisa.
Nie odpowiedziałem, usłyszałem jakiś szmer dochodzący z wnętrza czarnej mgły. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że to diabelstwo działa jako wygłuszenie. Nie miałem odwagi pomyśleć co działo się w środku. Machnąłem ręką na zdezorientowane dziewczyny.
-Chodźcie! Za mną! – krzyknąłem i pobiegły wraz ze mną w kierunku dymu.
Gdy wbiegliśmy do środka dotarł do mnie cały hałas i sprawił, że przytępiło mi zmysły. Upadłem na kolana zatykając uszy, jednak zaraz podbiegła do mnie Lisa i wetknęła mi to uszu jakiś materiał. Sama miała taki sam. Popatrzyłem na nią zdziwiony i wtedy pokazała mi, że to urwany kawałek materiału z jej sukni. Matka również miała zatkane uszy.
Dopiero po chwili wstałem i poszedłem szukać reszty. Nie zajęło mi to długo, gdyż już za niedługo usłyszałem stłumione przez materiał warczenie i krzyki. Zacząłem machać ręką, żeby odgarnąć uporczywy dym, jednak on zaraz napływał spowrotem. Przez chwilę dostrzegłem wilczą sylwetkę próbującą się rzucić na jakąś postać. Niestety zaraz czerń zasłoniła obraz spowrotem.
-Nie no, tak się nie da – rzekła matka i przykucnęła rozkładając ramiona i powoli unosząc się do góry sprawiła, że dym opuszczał okolice.
Dopiero wtedy ujrzeliśmy całość sceny rozgrywającej się przed naszymi oczami.
Brad leżał nieprzytomny pod drzewem, a przy nim warował jakiś wilk, odpędzając resztę. Dalej jakiś wilk walczył z moim ojcem … czyli to on był tą postacią … A zza wzgórza nadbiegała jeszcze para wilków. Marissa natomiast stała z boku z uniesionymi rękami gotowa wymierzyć cios.
Z początku myślałem, że wszystko jest w najlepszym porządku dopóki nie dotarło do mnie jedno … jednego wilka brakuje … gdzie jest Adam …
I wtedy go dostrzegłem, leżał na ziemi i ledwo się ruszał. Stałem jak wryty i dopiero kilka chwil później byłem gotowy, by się do niego zbliżyć. Niestety w momencie gdy miałem przy nim kucnąć drogę zastąpiły mi dwa wilki warczące na mnie, prawdopodobnie byli to jego rodzice.
-Przepuście mnie, muszę mu pomóc – warczenie przybrało na sile.
-Mówię poważnie, ustąpcie – nadal nic.
Jeden z nich wysunął się na przód odsłaniając szczękę ostrych zębów przeznaczonych do sprawnego rozprawiania się ze swoimi ofiarami.
W tej chwili spojrzenia moje i Marissy się spotkały. Rzuciła ostatnie spojrzenie na walczących i odwróciła się w naszym kierunku. Jak znikąd pojawiła się również moja matka i wywołała wiatr, który skłonił ich do odwrotu.
Sekundę później już byłem przy Adamie i głaskałem go po policzku. Był nieprzytomny, ledwo łapał oddech. Chciałem położyć dłoń na jego klatce piersiowej, jednak coś mnie odrzuciło, jakaś nieznana siła. Powoli starałem się położyć rękę we wcześniej zaplanowanym miejscu, jednak tym razem moje palce zaczęły płonąc. Nie spanikowałem, jakimś cudem wiedziałem, że tak ma być i z całych sił ścisnąłem coś co prawdopodobnie blokowało Adamowi dostęp do powietrza. Poczułem jak coś śliskiego zaczyna schnąć i się ulatniać. Pod wpływem płomieni coś długiego i zwiniętego przybrało barwę czarną, a następnie tak po prostu wyparowało.
Adam natychmiast wziął głęboki oddech i zaczął krztusić się powietrzem. Pocałowałem go w czoło i spojrzałem w przekrwione i załzawione oczy. Z początku był zdezorientowany, lecz gdy tylko mnie rozpoznał wtulił się we mnie.
Po chwili znowu pojawiła się para wilków. Tym razem na naszych oczach przybrały ludzką postać i zaczęły się w nas wpatrywać.
-Mamo – szepnął Adam, a kobieta natychmiast uklęknęła obok niego.
Uznałem, że dam im czas dla siebie i chciałem się stamtąd ulotnić, jednak zatrzymał mnie uścisk czyjejś ręki. Gdy się obejrzałem dostrzegłem siwiejącego mężczyznę, ojca Adama.
-Uratowałeś życie mojemu synowi – spojrzał mi w oczy – dziękuję.
Skinąłem głową w odpowiedzi i ruszyłem w stronę pozostałych.
Zobaczyłem Neila, który nadal walczył pomimo braku sił. Wykorzystałem moment, gdy na mnie spojrzał i kiwnąłem głową pokazując mu jego rodziców. Skorzystał z okazji robiąc unik i już chwilę później był przy rodzinie. Miło widzieć, że mimo wszystko nadal są razem. Przemknąłem do Brooke i podziękowałem jej za pilnowanie Brada, również jakimś cudem udało jej się  uciec do swoich, a przy mnie zaraz pojawiła się Lisa.
-Miło widzieć was wszystkich w jednym miejscu – przemówił ojciec – cieszę się, że wreszcie możemy pokazać kto tak naprawdę tu rządzi.
Dostrzegłem, że Brooke szykuje się do kolejnego ataku, ale pokręciłem głową by tego nie robiła. Teoretycznie mieliśmy plan … praktycznie … żadnego.
-Wreszcie wilki będą mogły raz na zawsze się przekonać jak nędznym są gatunkiem.
Zaśmiał się, zupełnie jakby było to coś śmiesznego. Dreszcz przebiegł mi jednak po plecach, gdy dostrzegłem jak matka podchodzi i chwyta go za dłoń. Spojrzeli sobie w oczy … i wtedy sprawy przybrały zupełnie inny obrót wydarzeń. Naprzeciwko nich stanęła Marissa, za nią poszła Lisa. Czułem, że i ja powinienem się ruszyć, a więc stanąłem obok nich. Nikt, nawet on sam nie wiedział co się dzieje, dostrzegałem strach w jego oczach. Wreszcie to on się bał. Mogłem zatriumfować, jednak Lisa złapała mnie za rękę.
-Jeszcze nie teraz – szepnęła zupełnie jakby czytała mi w myślach. Posłuchałem jej.
Po chwili matka uśmiechnęła się do Marissy i podeszła do nas. Staliśmy ramię w ramię jedno obok drugiego. W jednym momencie podnieśliśmy ręce i z każdej po kolei wypłynął strumień światła innego koloru. Biały z dłoni matki, niebieski od Marissy, zielony od Lisy i czerwony z mojej. Byłem zdziwiony. Strumienie pomknęły w stronę ojca unieruchamiając go i uniemożliwiając szarpanie.
-Nie powstrzymacie mnie, nie dacie rady.
-Nie, to ty nie dasz rady nam – odezwała się matka.
-Jak śmiesz?!
-To co dzieje się teraz Roger, powinno wydarzyć się dawno temu.
-Co takiego?!
-Żegnaj.
Po tych słowach krzyknęła: „TERAZ!” i z jej dłoni wychynął prawdziwy silny wiatr, Marissa uderzyła w niego strumieniem najczystszej wody jaki kiedykolwiek widziałem, a Lisa oplotła jego ciało soczyście zieloną lianą.
-Teraz – szepnęła, gdy przyszła moja kolej.
Nie panowałem nad tym co się działo. Moje ciało działało instynktownie. Z mojej dłoni wystrzelił najprawdziwszy ogień. Nie parzył mnie, raczej delikatnie łaskotał, dając przyjemne ciepło. Wreszcie mogłem zatriumfować widząc jego przerażenie. Ogień rosnął w miarę zbliżania się do niego. Wreszcie pochłonął go całego. Cała energia utworzyła ogromną kulę, która pokrywszy się ogniem pękła i rozsypała się w drobny popiół. Nie zostało nic.
Poczułem tylko uścisk obejmującej mnie osoby i tak dobrze znany zapach Adama oraz jego usta na moich. Dalej nie pamiętałem nic.
***
-Czyli naprawdę się kochacie? – rzekła Leila.
-Tak mamo – odrzekła Adam.
-Nie wierzę, że mój syn związał się z wampirem – westchnął mężczyzna.
-Eber – szturchnęła go żona.
-No co? To dziwne. Ważne, że jest szczęśliwy, ale i tak dziwne.
-Ehh cieszymy się Adam naprawdę, to cudowne – uśmiechnęła się do nas kobieta.
-Tommy naprawdę ogromnie  jesteśmy ci wdzięczni, że go uratowałeś.
-Nie ma za co, kocham go to normalne.
-To takie piękne Eber – wybuchnęła płaczem kobieta, po czym wtuliła się w jego ramię.
-Oh no kochanie już nie płacz, jest dobrze – odszedł z nią na bok, głaszcząc po ręce.
-Gratulacje stary nie ma co … a myślałem, że to ja szybciej kogoś wyrwę, a tu proszę – Neil poklepał bruneta po ramieniu.
-Neil! – oburzyła się Brooke.
-No co?
-Zamknij się. Cieszę się twoim szczęściem braciszku – zwróciła się do Adama i mocno przytuliła.
-Dzięki siostra – ucałował ją w policzek.
-A co do ciebie Ratliff – wskazała na mnie palcem i zrobiła udawaną wściekłą minę.
-Em tak? – spytałem niepewnie.
-Nawet nie próbuj go skrzywdzić, bo …
-Wiem, bo mnie zjesz.
-Dokładnie.
-Hahaha chodź tu młoda.
-Nie mów do mnie młoda.
-Daj spokój.
Wreszcie odpuściła i w trojkę się przytuliliśmy. Nie trwało to jednak długo, bo zaraz podeszły do nas moja mama, Lisa i Marissa.
-Cieszę się synku, że jesteś szczęśliwy – przytuliła mnie mama.
-Ja też, moja ochrona ciebie tutaj się kończy Hah, nie było nam pisane długo się widywać – westchnęła Marissa.
-Co ty mówisz?
-Nie odchodzicie? – spytała Lisa.
Popatrzyłem na Adama, oboje wiedzieliśmy, że tego chcemy.
-Odchodzimy – westchnąłem i spuściłem głowę.
-Szanuję twoją decyzję synku, to twój moment – rzekła mama.
-Dzięki mamo.
-Ja też, ważne żebyś zawsze był tak szczęśliwy jak dziś – powiedziała Lisa i objęła mnie. Wdychałem jej zapach.
-Chwila, a co z Bradem? – spytałem.
-Szczerze myślałem, że o to nie spytasz.
Obróciłem się jak na komendę, słysząc jego głos za sobą.
-Co z tobą? Jak się czujesz?
-Beznadziejnie … po tym jak cię traktowałem.
-Naprawdę?
-Tak … przepraszam cię za wszystko – spuścił głowę.
-Należy ci się ignorancja, ale jak widać też dużo wycierpiałeś. Chodź tu – rozłożyłem ramiona i objąłem go, łamiąc tym samym dzielące nas bariery.
Wreszcie brat przytulił brata, a jedna rodzina dogadała się z drugą.
-Gdzie się teraz podziejecie? – spytałem wreszcie mamy.
-Zamieszkają ze mną – odrzekła Marissa – pusto mi tam trochę.
-Uff ulżyło mi – westchnąłem.
-A właśnie Adam? – kobieta zwróciła się do niego.
-Tak?
-Rozmawiałam z twoimi rodzicami, oni też się wprowadzą.
-Naprawdę?
-Naprawdę.
-Jejku ja nie wiem c powiedzieć.
-Lepiej nic nie mów tylko całuj tego napaleńca – wtrąciła się Brooke.
Czemu ona trzymała za rękę Brada? Oj chyba ktoś się tu dogadał. Nie chciałem w to wnikać, chciałem się cieszyć Adamem, który od teraz był już tylko mój … na zawsze.
Kiedy znaleźliśmy się na boku objąłem go za szyję i przysunąłem bliżej.
-Już myślałem, że się tego nie doczekam – szepnął i odgarnął mi włosy z twarzy, uśmiechnął się.
-Już myślałem, że nigdy cię nie pocałuję. Mmm kocham cię.
-A ja ciebie,
I złączyliśmy nasze usta w czułym pocałunku, który był zupełnie inny niże poprzednie. Pełen radości i błogości jaka nastała w naszych sercach. Byliśmy spokojni o jutro. Mogliśmy być razem, a konflikty zostały zażegnane.
Z lekkim sercem chodziliśmy w stronę przyszłości.

Naszej przyszłości.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz