------------------------------------------------
-Więc o czym chciałeś ze mną gadać? – spytał Tommy, gdy
tylko zajęli miejsce przy stoliku w kawiarni. Natychmiast podeszła do nich
kelnerka i spytała, czego sobie życzą, więc zamówili po kawie, nie zważając na
późną porę. Było bowiem po dwudziestej pierwszej.
-Eh o nas – westchnął Adam i spojrzał w blat.
-O nas? Jakich nas? Nie ma i nigdy nie będzie żadnych nas.
Kiedy sobie to wreszcie wbijesz do tego tępego łba? – podniósł lekko głos. Nie
chciał dać po sobie poznać, że ruszyła go ta odpowiedź. Zdziwiła go jednak jego agresja wobec tych słów. Powinien być obojętny, ale nie potrafił.
-Tommy…
-Żadne Tommy…
-Daj mi dokończyć – wycedził brunet przez zaciśnięte zęby.
Basista spojrzał na niego niechętnie.
-Ok mów.
-Dziękuję. Chodzi mi o nasze wspólne występy.
-To ty zacząłeś nie ja.
-Wiem. Ale po prostu … zastanawia mnie, czy dla ciebie to
serio jest takie obojętne i nic nieznaczące?
-Tak. To tylko gra, by zadowolić fanów. Nic więcej – gdy to
mówił nawet nie mrugnął, patrzył mu prosto w oczy, które nagle jakby straciły
swój blask. Uwielbiał w nie patrzeć i choć usilnie temu zaprzeczał, tak było.
Zastanawiał się kiedy nauczył się tak dobrze kłamać? A może
nie był w tym mistrzem, bo jego kłamstwa do niego nie trafiały. Wyczuwał własny
podstęp, słabość i strach, do których nigdy nikomu by się nie przyznał i choć
cieszyło go, że ludzie nie widzieli z czym się zmaga, to zastanawiał się jak
można być tak ślepym na ludzkie zbłądzenie. Tak, stan, w którym się znajdował
nazywał osobistym zbłądzeniem, zagubieniem w samym sobie i utratą siebie
samego, ale nie mógł nic poradzić na to, że stawał się innym człowiekiem. A
może zawsze nim był, a prawdziwe „ja” odkrywa dopiero teraz? Może wcześniej
ukrywał się tak bardzo, że sam tego nie zauważał?
-Halo Ratliff tu ziemia – Adam pstryknął mu palcami przed
oczami utkwionymi nieruchomo w filiżance kawy, którą jakiś czas temu przyniosła
kelnerka.
-Hm? – uniósł na niego nieprzytomny wzrok.
-Odleciałeś.
„Jak wczoraj na koncercie” – odezwał się głos w jego głowie.
„Zamknij się” – pomyślał blondyn.
-Odlecieć to ja mogę samolotem byle dalej od ciebie –
mruknął, upijając łyk. Właśnie zadał sobie kolejny cios w serce.
-Chyba nie mówisz poważnie? – w głosie wokalisty dało się
dostrzec trwogę. Nie chciał go stracić, a wiedział, że Tommy jest zdolny do
takich czynów.
-Jak mnie wkurzysz, to czemu nie? Nikt i nic mi nie stoi na
przeszkodzie, mogę robić co chcę – spojrzał w okno, za którym przechodzili
pojedynczy ludzie, pospiesznie rozkładając parasole. Najwyraźniej zaczęło
padać, a on nie miał nawet kaptura.
„Zajebiście” – pomyślał.
-A kontrakt?
-To tylko świstek, można go zerwać i jestem wolny.
-A ja?
-Co ty? – spojrzał na niego.
-Czy serio nic dla ciebie nie znaczę?
-Jesteś moim szefem, dajesz mi kasę i robotę, a ja swoje
zaangażowanie i pasję w to. To tyle.
Zdawał sobie sprawę, że każdym swoim słowem wbijał kolejne
kolce i zadawał nowe rany, które pozostawią blizny w sercu wrażliwego
mężczyzny, siedzącego przed nim. Może miał w sobie coś z sadysty, lecz czemu to
co robił zadawało ból również jemu? I co ważniejsze, czemu wciąż szedł w
zaparte i nie ustąpił i powiedział, że to nie prawda?
Otóż bał się. Bał się reakcji innych, reakcji całego
otoczenia, rodziny, reakcji Adama. Bał
się tego kim się stał, a kim dotąd nie był. To była dla niego zupełnie nowa
sytuacja, która przerażała go na każdym kroku i chciał cofnąć czas, ale nie
dało się. Tamten Tommy odszedł w zapomnienie. Na jego miejsce przyszedł nowy
Tommy, ten któremu ktoś uświadomił, że wcześniej szukał nie tam gdzie trzeba. I
tym kimś był Adam, w którym się zakochał, a do czego bał się przyznać sam przed
sobą, a co dopiero przed innymi.
-O czym myślisz?
-Nie twoja sprawa okay? Odwalisz się wreszcie, czy mam
powiedzieć dosadniej? – patrzył na niego gniewnie.
-Ale Tommy zrozum …
-Niby co? – do jego wnętrza wkradła się podejrzliwość, nie
podobał mu się ton mężczyzny.
-To, że dla mnie to nie jest obojętne. To dotykanie cię na
scenie. Nie czujesz tego? Ja cię kocham…
-Nie … ty tego nie powiedziałeś, prawda?
-Powiedziałem.
-Odwołaj to!!!
-Nie mam zamiaru zaprzeć się tego, co jest prawdziwe – rzekł
Adam.
-Dobrze – uśmiechnął się wściekle i wstał od stołu – więc
właśnie widziałeś mnie ostatni raz.
Po tych słowach szybkim krokiem opuścił lokal, a gdy tylko
wyszedł na ulicę puścił się pędem przed siebie. Tego już było dla niego za
dużo, to wszystko go przerastało. Nie wiedział, w którym momencie pojawiły się
uczucia, które opętały jego serce i ukierunkowały na osobę, której tak starał
się unikać i której z początku tak nienawidził.
Latarnie w parku oświetlały mu drogę, gdy biegł. Deszcz padał coraz mocniej, a on robił się coraz bardziej przemoczony, ale nie zważał na to. Potrzebował ciszy do przemyśleń, musiał się skupić, a to było odpowiednie miejsce. Przysiadł na najbliższej ławce, podkulił kolana pod brodę i objął je ramionami. Ukrył twarz i pozwolił sobie na chwilę słabości.
Latarnie w parku oświetlały mu drogę, gdy biegł. Deszcz padał coraz mocniej, a on robił się coraz bardziej przemoczony, ale nie zważał na to. Potrzebował ciszy do przemyśleń, musiał się skupić, a to było odpowiednie miejsce. Przysiadł na najbliższej ławce, podkulił kolana pod brodę i objął je ramionami. Ukrył twarz i pozwolił sobie na chwilę słabości.
„I tak każdy uzna, że to deszcz” – pomyślał.
***
Adam wciąż siedział osłupiały w kawiarni i gapił się w
stolik, przy którym siedział. Spojrzał na filiżankę blondyna. Tamten upił tylko
trochę.
„Nie … on nie mógł mówić poważnie.”
Słowa blondyna dźwięczały mu w głowie najgorszym echem jakie
istniało na tym świecie. Nigdy nie czuł się tak źle. Było mu smutno, targała
nim rozpacz i nienawiść do samego siebie, że był zbyt bezpośredni. Że zapomniał
się jakim człowiekiem jest jego ukochany Tommy i że potrzeba mieć do niego
wyczucie.
„Jak mogłem to wszystko aż tak spaprać?”
Podparł twarz na dłoniach i zaczął szybko mrugać, by osuszyć
zaszklone od łez oczy.
„Nie, nie teraz …. I nie tutaj” – przyrzekł sobie.
Nie wiedział nawet, gdzie chłopak mógł się udać, a na pewno
nie odnajdzie jego śladu, przecież padał deszcz.
„W sumie mam to gdzieś, muszę się przejść” – powiedział do
siebie w myślach, po czym wstał od stolika i wyszedł, zostawiając na blacie
pieniądze za zamówienie oraz drobny napiwek. Następnie wyszedł na zewnątrz i
poprawiwszy kołnierz od płaszcza udał się przed siebie. Oczywiście okłamał sam
siebie, a właściwie próbował. Dobrze wiedział, że Tommy nie jest dla niego
obojętny, znaczył dla niego o wiele więcej niż zwykły basista.
***
Tommy wciąż siedział na obranej przez siebie ławce. Był zbyt
skupiony na sobie i na tym jak zmarzł, by dostrzec skradający się cień.
-Tommy?
-Boże Adam to ty? Musisz się tak kuźwa skradać? – nie był
zadowolony, że ktoś przyłapał go w stanie załamania emocjonalnego.
-Tak. Matko tak się cieszę, że cię widzę – podszedł i chciał
go przytulić, jednak ten odsunął się od niego gwałtownie.
-Nie zbliżaj się.
-Przecież się trzęsiesz.
-Odejdź stąd, chcę być sam.
-Nie mam zamiaru.
-Zostaw mnie! – krzyknął.
-Chyba śnisz, nie po tym jak cię znalazłem.
-Dlaczego musisz taki być?
-Raczej dlaczego ty jesteś jaki jesteś. Zaufaj mi choć raz –
pogłaskał delikatnie jego dłoń, a po ciele blondyna rozlało się przyjemne
ciepło.
-Nie potrafię – wyszeptał po chwili.
-Nie potrafisz, czy nie chcesz?
-Nie … nie wiem.
-Dlaczego? Oh naprawdę wolisz tu marznąć i moknąć?
Po tych słowach blondyn spojrzał mu w oczy.
-Nie potrafię ci się przyznać do tego, co teraz siedzi mi w
głowie.
-A co ci siedzi w głowie? Tommy naprawdę możesz mi wszystko
powiedzieć. To zostanie tylko między nami. Nikomu nie powiem, możesz mi zaufać.
Basista pochylił głowę, a mokra od deszczu grzywka
przykleiła mu się do czoła. Westchnął i wyplątał się z ramion Adama i wstał. Milczał
chwilę, nie potrafił znaleźć słów, a Adam nie chciał na niego naciskać, mimo że
zżerała go ogromna ciekawość. Czuł, że cierpliwość mu się opłaci.
-Adam ja … nie … nie ja nie potrafię.
-Tommy spokojnie – Adam wstał z ławki i chwycił go za
ramiona – dasz radę tylko się uspokój.
-Nie ja nie mogę. Nie
potrafię rozumiesz?! Zostaw mnie
– próbował się wyrwać, lecz wokalista złapał go mocniej i przyciągnął do siebie,
tak, że stykali się czołami. Mimo, że Ratliffowi nie bardzo odpowiadała taka
bliskość z brunetem, nie wyrywał się i nie protestował.
-Powiedz mi w końcu … co cię tak dręczy? Myślisz, że będę
potrafił spać spokojnie? Nie uwierzę, że nic dla ciebie nie znaczę, nie po tym
jak lgniesz do mnie na scenie. Tak, czuję to, więc powiedz tu i teraz o co ci
chodzi. Albo się przyznaj, że nie jestem ci obojętny albo powiedz, że masz mnie
gdzieś i mnie nienawidzisz. Pozwolę ci odejść, rozwiążemy kontrakt i jesteś
wolny jak chciałeś. Tylko powiedz to co czujesz, tu i teraz – mówił Lambert,
któremu z emocji łzy spływały po policzkach. Nie chciał, by Tommy podjął się
drugiej opcji, jednak wiedział, że tak się może stać. Nie potrafił tylko znieść
myśli, że mógł źle odczytać jego gesty.
-Adam ja …
-Tak Tommy? – spytał drżącym głosem.
-Kocham cię … - szepnął niewyraźnie.
-C-co? – brunet myślał, że się przesłyszał. Te słowa
przecież nie mogły paść i to z ust Tommy’ego.
-Kocham cię – blondyn przełamał się, by spojrzeć mu w oczy i
w tym samym czasie poczuł jak uścisk wokalisty słabnie – Adam? Wszystko okay? –
spytał odsuwającego się od niego mężczyznę.
-Nie … ty tego nie mogłeś powiedzieć …
-Hah no widzisz … a jednak powiedziałem.
-Ale … jak to? Tommy kiedy to się zaczęło?
-Nie wiem … wiem, że cię kocham i tylko ty się dla mnie
liczysz.
Adam stał jak osłupiały z otwartymi ustami, jednak już po
chwili pchnięty nagłym impulsem podszedł do chłopaka i chwycił go za ramiona
przyciągając najbliżej jak się da, po czym złączył ich spragnione siebie od
dawna usta w czułym pocałunku, w który każdy z nich przelewał wszystkie
targające nim uczucia. Tommy z początku onieśmielony gestem niebieskookiego po
chwili odwzajemnił czułości i oplótł go w pasie, czując ciepło rozsadzające
jego podbrzusze. To czego się tak bał, wszystkie obawy zniknęły. Adam go nie
odrzucił, był jego, a on był Adama.
-Tak się cieszę, że
to powiedziałeś – wyszeptał Adam, opierając jego czoło o swoje.
-Naprawdę? – blondyn uśmiechnął się nieśmiało.
-Nawet nie wiesz jak długo czekałem na usłyszenie tego z
twoich ust. Kocham cię – powiedział i ponownie złączył ich usta w namiętnym
pocałunku.
Nie zważali na to, że robi się zimniej, a oni są
przemoczeni. Liczyło się to, że teraz byli sami tu i teraz. Byli wreszcie
razem. Długo musieli na siebie czekać, żyjąc na co dzień obok. Bo najczęściej
jest tak, że tam gdzie mamy najbliżej, mamy najdalej.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz