niedziela, 26 marca 2017

Uwaga!

Przepraszam, ale dziś rozdziału nie będzie, pojawi się on dopiero za tydzień. Niestety z pewnych przyczyn osobistych nie miałam czasu, żeby go napisać. Przepraszam jeszcze raz i życzę siły na ten tydzień ;)
Mam nadzieję, że mi wybaczycie haha

Na pocieszenie macie tu jedno z moich ulubionych zdjęć <3



niedziela, 19 marca 2017

Rozdział 12 - OZOPZZ

Przepraszam kochani, że ostatnio dodaję rozdziały jeszcze później, ale mam od paru tygodni takie zagonienie w szkole, że nie mam czasu coś zjeść w sumie nawet ... nie wiem ile jeszcze to potrwa, więc proszę o cierpliwość i wyrozumiałość z Waszej strony. Na razie miłego czytania, a gdyby coś będę informować na bieżąco ;)

--------------------------------------------

Nie byłem pewny co zrobić, ale ciotka Tommy’ego upewniła mnie w tym, że mam za nią pójść.
-No rusz ten wilczy zad i chodź bo czas ucieka!
Tommy kiwnął głową na mnie, więc udałem się za nią. Po drodze kilka razy machnęła rękami, prawdopodobnie zdejmując czary, które mogły mi zagrozić.
-Em, a ja też mogę? – spytał niewinnie Tommy.
-No jasne Ratliff! A coś ty myślał?
Wzruszył ramionami, a ja na niego poczekałem. Złapaliśmy się za ręce i szliśmy dalej razem.
Schody niebezpiecznie skrzypiały pod naszym ciężarem. Zastanawiałem się jakim cudem ktoś, kto mieszka w takiej ruderze wygląda tak dobrze.
Zrozumiałem to dopiero po wejściu. Wow. To miejsce to istny pałac. Nie dziwię się, że matka Tommy’ego chciała zabrać jego i Lisę do siostry. Tu jest przepięknie. Od razu mi się spodobało. Szliśmy długim korytarzem, oświetlonym przez niezliczoną ilość świec. Rozglądałem się nieustannie, co nie uszło uwadze blondyna.
-Hej – zagadnął szeptem – podoba ci się tutaj?
-Jest obłędnie – odrzekłem, oglądając jakiś obraz.
-Mógłbym z nią pogadać. Jeśli chciałbyś tu zamieszkać – uśmiechnął się.
-Co? O nie, nie, nie. Nie ma mowy.
-Dlaczego?
-Nie będę się nikomu zwalał na głowę. Nie tak mnie wychowano.
-Tylko dlatego, że całe życie spędziłeś śpiąc na trawie, masz tam spędzić wieczność? Nigdy na to nie pozwolę. Znajdę nam dom. Obiecuję.
Ścisnąłem mocniej jego dłoń. Wiedziałem, że mówi prawdę.
Kiedy dotarliśmy do dużych podwójnych drzwi drgnąłem na widok jak otwierają się same. Weszliśmy do środka. Pokój był ogromny. Lustro, krzesła, stoły, okna. Wszystko było przepiękne. Nie mogłem oderwać wzroku.
-Ten dom jest powiększony od środka czarami, czy …?
-Zmieniłam jego wygląd od zewnątrz dla niepoznaki. No dobrze – spojrzała na nas, a my odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni – oj no już już, nie bójcie się. Nie gryzę przecież. Mnie naprawdę nie przeszkadza wasza miłość. Mnie ona cieszy okay?
-Jak to pani nie gryzie? – chrząknęła – Przepraszam. Jak to nie gryziesz?  Jesteś wampirem.
-Wiedźmą też. Tak jak mówiłam władam wodą. To nią się żywię.
-Oh – westchnąłem.
-No dobrze, nie ma czasu do stracenia. Podajcie mi ręce. Stańcie w kręgu.
Wykonaliśmy jej polecenia i chwyciliśmy się za ręce. Patrzyłem niezbyt pewnie na jej zamknięte powieki. Tommy zresztą też podchodził do tego nieco sceptycznie. Mamrotała coś pod nosem.
-Może was zaboleć.
-Co takiego?! – wrzasnęliśmy, ale nim się spostrzegliśmy przeszył nas obezwładniający ból.
Biegł od dłoni, przez ramię aż do wnętrza, ściskał serce, palił gardło. Słyszałem jakieś mamrotanie. W pokoju było jasno. Byłem tego pewien mimo, że zamknąłem powieki. Ból świdrował w moim ciele, błagałem, żeby to się skończyło. Po chwili zaczął wracać tą samą drogą, którą przyszedł. Dłoń, którą trzymałem Marissę zaczęła mnie palić. Chciałem się wyrwać, ale nie mogłem. Miałem wrażenie, że jesteśmy ze sobą sklejeni. Część bólu mnie opuściła, a część przerodziła się w przyjemne ciepło, które pozostało w mojej dłoni. Jak łaskotanie promieni słonecznych. Poczułem, że mnie  puszcza. Spojrzałem na jej uśmiech. Co to było?

*Tommy*
Myślałem, że będąc wampirem, nie będę w stanie odczuwać ból. Przynajmniej nie taki. Bolało mnie absolutnie wszystko. W tej chwili cieszyłem się, że nie jestem człowiekiem. Prawdopodobnie bym tego nie przeżył. Zaciskałem powieki, ale mimo to widziałem ogromną jasność, która rozświetliła wnętrze. Czułem jak ból wkrada mi się do serca i wraca przez ramię do dłoni, paląc w gardle. Kiedy jego część mnie opuścił na dłoni poczułem przyjemny chłód nocy, który tak uwielbiam.
Poczułem jak Marissa mnie puszcza, wyswobodziłem się i spojrzałem na nią pytającym spojrzeniem. Potem przerzuciłem wzrok na Adama, który oglądał coś na swojej ręce. Spojrzałem na tę, którą trzymała ciotka. W miejscu uścisku widniało coś czego tam wcześniej nie było.
Po wewnętrznej stronie dłoni widniał symbol czteroramiennej gwiazdy, która trzeba z nich stykała się z rogalem księżyca. Zza niej wyłaniały się promienie słońca. Oba ciała niebieskie były ciemniejsze w rogach. Patrzyłem na to jak urzeczony. Zastanawiałem się tylko dlaczego księżyc ma wyrazistszy kształt niż pozostałe elementy.
-Tommy spójrz – podbiegł do mnie i pokazał swoją rękę. Miał identyczny symbol. Tylko, że gwiazda była ukryta za słońcem i to ono było wyraźniejsze.
-Co to jest? – spytałem.
-To symbol nocy i dnia. Jesteście teraz ich współpanami. Możecie prosić je o pomoc i wzywać, kiedy będziecie potrzebne, ale nigdy nie wykorzystujcie tych umiejętności do złych celów, bo zemszczą się na was okrutnie.
-Czekaj jak to współpanami? – zdziwiłem się.
-A nie panami? – dopytywał Adam.
-Nie, współ. Noc i dzień rządzą się same, ale są na tyle przychylne, że wybrańcom udzielają wsparcia i oferują pomoc. Ale to muszą być wyjątkowe istoty. A wy tacy jesteście.
-Ale jak ty to możesz no bo … co?
-Zastanawiasz się skąd mam moc przydzielania tych zdolności? Noc i dzień to małżeństwo. To są normalne istoty. W ludzkiej postaci, no może nie do końca. Panują nad dobą. Ale to już inna historia. Znam ich, czasem mnie odwiedzają, przyjaźnimy się. Pozwolili mi.
-Oh – westchnąłem tylko. Tego już było za dużo.
-Dobra zbierajmy się, żebyśmy zdążyli na czas.
Zgodnie przytaknęliśmy i wyszliśmy z domu. Marissa zabezpieczyła dom czarami, a ja ponownie wziąłem Adama na plecy.  Już po chwili gnaliśmy przez las.
***
-Myślisz, że ile nam to zajmie? – warkot Leili rozniósł się głuchym echem po lesie.
-Normalnie około trzeciej bylibyśmy na miejscu, ale musimy roznieść zapach dalej, żeby ich zmylić, więc zajmie nam to więcej i po świcie dotrzemy do obozu – odrzekł Eber.
Leila warknęła. Neil razem z Brooke szli z tyłu, nie zbliżali się do rodziców. Trzymali się razem, nie chcieli się mieszać. Mama i najmłodsza wilczyca były całkowicie przeciwne temu przedsięwzięciu, Eber był najbardziej zawzięty, Adam zniknął nikt nie wiedział gdzie, jedynie Neil nie wiedział, po której stronie stanąć. Bał się starcia z wampirami, ale bał się też przeciwstawić ojcu. Cały czas był wściekły na brata za to, że wyjawił jego sekret.  Źle mu było z tym, że ojciec chciał go wydalić z rodziny i z tym, że w zamian za to oddalił się Adam. Do tego ta bitwa. To wszystko go przerastało. Nie potrafił sobie poradzić z własnym strachem.
W pewnym momencie zamyślił się tak bardzo, że znalazł się w miejscu zupełnie innym niż pozostali członkowie watahy. Nie poznawał tego terenu, wszystko było obce. Nie wyczuwał znajomego zapachu. Nie miał pojęcia gdzie jest. Rozglądał się w szaleńczym tempie, ale nic to nie dało. Nagły strach i stres zastopowały działanie wilczych zmysłów i przywróciły go do ludzkiej postaci. W lesie zapadał zmrok.

*Adam*
Znów ten nieprzyjemny świst powietrza w uszach i chłodny powiem na skórze. Zamknąłem oczy, wstrzymałem oddech. Chociaż to i tak było przyjemniejsze w porównaniu z tym co miało miejsce w domu Marissy. Dam radę.
Zatrzymaliśmy się nagle. Nie wiedziałem o co chodzi. Poprzednio zwalnialiśmy powoli. Tym razem naprawdę się ściemniało, był już wieczór. Może nawet późny.
-Czemu się zatrzymaliśmy? Gdzie jesteśmy? – pytałem.
-Jeszcze daleko od miejsca bitwy – odrzekł Tommy.
-Więc dlaczego stoimy? – nie rozumiałem.
-Dlatego – szepnęła Marissa, patrząc tępo w jeden punkt. Podążyliśmy wzrokiem za nią. Wśród suchych krzewów ukrywała się jakaś postać. Ludzka postać, ale o … znajomym zapachu?
-Neil? – spytałem i podszedłem ostrożnie bliżej. Osobnik nie miał zamiaru wyjść. Kiwnąłem głową na Tommy’ego i Marissę, by otoczyli go z drugiej strony, żeby nie dał rady uciec. Zrozumieli i w mgnieniu oka znaleźli się za nim. Ja wciąż szedłem od przodu.
-Neil? To ty?
-S-skąd znasz moje imię? – cały się trząsł.
-Bo jestem twoim bratem? Co ty nie poznajesz mnie?
-Adam? – ożywił się.
-No ja, a kto? Co ty nie widzisz mnie?
-J-jasne, że widzę.
-Nie chrzań. Znowu się zestresowałeś i nie możesz używać wilczych zmysłów?
-Skąd to wiesz?
-Bo cię znam.
-A gdzie są ci którzy byli z … - i w tym momencie się odwrócił. Marissa jeszcze wyglądała w miarę dobrze i przyjaźnie, nie licząc jej pomarszczonej bladej skóry. Natomiast gdy zobaczył Tommy’ego… - AAAAAAAAAAAAAA!!!!
-Neil uspokój się – warknąłem.
-To ty! Ty wtedy w lesie…! – krzyczał wskazując na Tomme’ego.
Ratliff ze stoickim spokojem zasyczał, najwyraźniej tak jak wtedy, gdy straszył Neila, czym sprawił, że i teraz zaczął krzyczeć głośniej.
-Dziękuję ci – powiedziałem ironicznie do swojego chłopaka.
-Nie ma za co – uśmiechnął się. Przewróciłem oczami.
-Neil uspokój się – chwyciłem go pod ramię i odciągnąłem na bok – oni są z nami.
-Od kiedy zdajesz się z wampirami?!
-Od kiedy zrozumiałem, że walka jest bez sensu! – wrzasnąłem mu prosto w twarz.
-I co się po mnie wydzierasz?! – od równie głośno co ja.
-Bo do ciebie nic nie dociera!
-A co ma docierać?! Że zdradziłeś własną rodzinę i przeszedłeś na stronę wroga?!
-Przeszedłem na własną stronę.
-Tak oczywiście!
-Neil, kiedy ty wreszcie zrozumiesz?! Plan ojca doprowadzi do zagłady rodziny!
-Co ty pieprzysz?!
-To co słyszysz! A myślisz, że wampiry polubownie rozstaną się z tymi terenami?!
-Może z łaski swojej trochę się uciszycie – wtrącił Tommy – chciałbym zauważyć, że tu jest echo, które daleko może zanieść waszą kłótnię.
-Ta masz rację.
-Ale…?! – zaczął Neil.
-Zamknij się.
-Potorturować go? – spytał blondyn. Spojrzałem na niego jak na wariata, a on mrugnął porozumiewawczo. Podpucha. Oczywiście.
-Co?! – wystraszył się.
-W sumie, czemu nie – wzruszyłem ramionami.
-Adam?!
-Posłuchaj – Ratliff podszedł do niego i oparł się na jego ramieniu. Strach go sparaliżował, nie mógł się ruszyć. Tommy zmienił kolor oczu i wysunął kły – nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru z nikim walczyć. Tylko, że mój ojciec ma inne zdanie na ten temat, z tego co wiem twój też. Jeśli chcę mogę zmiażdżyć ci rękę Ru i teraz i to jednym palcem. Wyobraź sobie, że kilka wampirów się na ciebie rzuca, ciebie i twoją rodzinę. Nie macie żadnych szans, wasze zęby nie zranią nas trwale. Jesteś pewny, że chcesz brać w tym udział? I n to patrzeć? Czy wolisz stanąć po naszej stronie i wymusić pokój, a potem odejść i żyć w spokoju?
***
-Nie pilnowałaś go?!
-A czy ja jestem jego niańką?! Chciałam zauważyć, że jestem młodsza niż on.
Eber warknął wściekle.
-To i tak nie zmienia faktu, że szłaś obok niego! Jak mogłaś nie zauważyć, że się odłączył?!
-Normalnie! Mam ważniejsze sprawy na głowie!
-Na przykład jakie?!
-Obmyślanie planu jak przeżyć tą waszą pieprzoną wojnę!
-Oh no super, obrończyni Adama. On jest zdrajcą, zostawił nas!
-On nie jest zdrajcą!
-Jeszcze parę godzin temu twierdziłaś co innego.
-Ale zrozumiałam, że byłam głupia.
-Brooke daj spokój, trudno Neil sobie poradzi. Idziemy.
-Przecież to skończony tchórz! Umrze ze strachu sam!
-I tak powinien opuścić watahę za to co zrobił. Poza tym słabe ogniwo decyduje o stadzie, takich trzeba się pozbyć.
-Nie poznaję cię.
-Co takiego?
-Nie poznaję cię. Gdzie się podział ten ojciec, który mówił, że stado jest najważniejsze?! Że jesteśmy jednością bez względu na wszystko! Gdzie jesteś tato?! Zatraciłeś się w tej durnej bitwie! I co ci da, że będziesz mieć cały ten las skoro pozwoliłeś odejść Adamowi, Neil zniknął! I co?! Masz to gdzieś! Skoro tak, ja też odchodzę.
-Coś ty powiedziała?
-Tak! Dobrze słyszałeś.
Eber stał jak wryty. Razem z Leilą stał i patrzył jakich córka zmienia się w wilka, a potem znika im z oczu i ginie pośród konarów drzew.

niedziela, 12 marca 2017

Rozdział 11 - OZOPZZ

Hej kochani! Przepraszam, że tak późno, ale mam teraz niezłe zagonienie w szkole i no lekcje itp to mówi chyba samo za siebie ... Tak czy tak miłego czytania! ;)

----------------------------------------

-A po co my tu w ogóle jesteśmy? I czemu jest tak ciemno? Jest już noc? Co to za miejsce? Tommy!
-Zamknij się. Nie, nie jest noc. Biegliśmy tu jakieś dziesięć minut, jest ta sama godzina która była. Jesteśmy w najodleglejszej części lasu, do której nikt się nie zapuszcza. Nawet zwierzęta omijają ten teren – mówił przyciszonym głosem.
-Więc po co tu jesteśmy? I dlaczego szepczesz? – również ściszyłem ton głosu.
-Bo nie chcę zepsuć niespodzianki. To jest chatka wodnej wiedźmy i musimy jej złożyć wizytę.
-Co?!
-Ciiii… - przytknął palec do ust.
-Po coś ty nas zabrał do jakiejś wiedźmy.
-A co boisz się? Uspokój się, bo uwierzę w plotki, które o tobie rozsiali.
Warknąłem w odpowiedzi.
-No właśnie. To jest moja ciotka i potrzebujemy jej pomocy do powodzenia naszej misji.
-Boże … przecież … skoro to twoja ciotka, to jest wampirem.
-No tak i?
-A ja?
-O kurwa zapomniałem. Dobra jakoś ją przekonam.
-Chyba nic z tego.
-Dlaczego? – spytał.
-Wygląda jakby nikogo nie było.
-Ale jest … uwierz – mówiąc to wpatrywał się w ściany domku, tak jakby chciał wzrokiem przeszyć jego ściany na wylot.
-Okay okay.
-Zostań tutaj. Nie ruszaj się. Nic ci się tu nie stanie, a jeśli byłbyś w niebezpieczeństwie wtedy idź za mną. Ja cię zwołam w odpowiednim momencie.
-Dobra.
Po tych słowach ruszył w stronę drewnianej konstrukcji. Myślałem, że skoro wiedźma, to będą jakieś zabezpieczenia, ale blondyn był już na schodach i nic się nie działo. Już po chwili pukał do drzwi. Długo nie było odpowiedzi, próbował parę razy aż w końcu pojawiło się uchylenie, a on ze swoją szybkością wślizgnął się do środka.
Stałem tam dłuższy czas. Nie wiedziałem co z sobą zrobić. Ciężar ciała opierałem raz na jednej raz na drugiej nodze. Po jakimś czasie znudziło mi się stanie, postanowiłem usiąść. Przykucnąłem, oparłem dłonie na ściółce i wyciągnąłem nogi przed siebie, by wygodnie się usadowić i poczekać na swojego chłopaka. Wtem poczułem wilgoć, a potem znalazłem się w ogromnej kałuży. Czyli chyba się nie myliłem z tymi zabezpieczeniami. Tylko czemu dopiero teraz? I … co to jest?! O nie, po co ja siadałem…

*Tommy*
Wszedłem do środka, aż się dziwiłem, że poszło tak łatwo. Spodziewałem się miliona pułapek, a tu poszło jak spłatka. To aż dziwne i podejrzane. Chyba powinno mnie to martwić. Zostawiłem Adama na zewnątrz i teraz się zastanawiam, czy słusznie. Nie no nic się mu nie stanie … chyba … Niech mnie ktoś zapewni, że nic się mu nie stanie!
Szedłem wzdłuż korytarza już nie wiem ile. W domu było ciemno. Jak wielkie to jest?! Wygląda na małe! Cholera może Adam miał rację, że nikogo nie ma?
Ledwie to pomyślałem wszędzie zapaliły się świece i ogarnęła mnie oślepiająca jasność. Spodziewałem się zawilgoconych ścian, pajęczyn i tak dalej, a wystrój był całkiem przytulny. Nagle w całym domu echem potoczył się głos.
-Kto tu jest? Jaki intruz ośmiela się nachodzić to miejsce?
Intruz? Dobre sobie.
-Em – zająknąłem się. Cholera, czemu mam tak sucho w gardle – Jestem Tommy Joe Ratliff. Wampir, syn Eleny.
Po moich słowach nastała cisza, dopiero po chwili usłyszałem ten głos ponownie.
-To niemożliwe.
-Możliwe. Czy zastałem Marissę?
-Elena nie żyje! Nie kłam śmieciu i mów kim jesteś!
-Co takiego?! Przecież Elena żyje właśnie od niej przychodzę! – może nikt się nie zorientuje, że to kłamstwo?
-Kłamiesz! – a jednak nie.
-Eh no dobra dobra. Może sie dokładnie stamtąd, ale rozmawiałem z nią dzisiaj! Przysięgam!
-Mów jak minąłeś pułapki.
Pułapki? Kurwa jakie pułapki?!
-Przecież żadnych nie było! Nie natknąłem się na nic! Sam się zdziwiłem – dodałem bardziej do siebie.
-To głupstwo, tylko syn Eleny, posiadacz ognia, mógłby tu wejść od tak.
-Ale ja nim jestem do cholery! I jej synem i posiadaczem ognia! Wiem, że Marissa jest siostrą Eleny, wiem, że się kontaktowały i że miały się spotkać! Wiem, że Marissa włada wodą, Elena powietrzem, ja ogniem, a moja siostra ziemią! I wiem, że siły rozłożyły się tak dlatego, że Marissa nie ma dzieci!
Hah jak to dobrze, że wszedłem do umysłu matki i wyciągnąłem te informacje plus gdzie ona mieszka i jak ma na imię. Czuję, że w tej bitwie przydadzą się wszystkie żywioły, by nasza strona wygrała.
-Skąd to wiesz? – usłyszałem po dłuższej chwili.
-Bo jestem jej synem, a ona w tej chwili potrzebuje pomocy! Dobra, może nie w tej chwili, ale za parę godzin znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Chce tego uniknąć, chcę ją chronić! I potrzebuję twojej pomocy, więc jeśli tu jesteś Marisso, a ten głos nie jest pieprzonym echem, to może raczysz się ujawnić i porozmawiasz z własnym siostrzeńcem twarzą w twarz! – straciłem cierpliwość i zacząłem krzyczeć co sił. Czas uciekał, nie miałem czasu na jej dziwne gierki.
Milczenie. Serio? Dzięki. Już miałem wychodzić, ale podwójne drzwi, które znajdowały się obok mnie otworzyły się, a mnie oślepiło jaskrawe światło dnia. Jak to możliwe skoro w lesie jest ciemno jak w nocy?
-Wejdź – usłyszałem łagodny ponury głos. Posłuchałem się.
Wewnątrz po mojej lewej ciągnęło się na prawie całą ścianę ogromne lustro w złotej ramie, bez żadnej smugi. Przez ogromne okna naprzeciwko drzwi wpadało światło szarego dnia. Gdzie się podziały te wybite szyby i pajęczyny? Aha no tak, czary. Jak ja mogłem być taki głupi? Dalej na prawo znajdowały się stoły i krzesła z czerwonymi aksamitnymi obiciami, a na suficie wisiał kryształowy żyrandol. No robiło to wrażenie. Przy stołach zauważyłem siwowłosą postać. Kobieta w kremowo bordowej sukni. Włosy miały niebieski połysk. Wodna wiedźma. Czyżby to …
-Marissa? – spytałem.
Kobieta podniosła na mnie wzrok. Ich błękit był niezwykle przejmujący. Mroźny, ale zarazem ciepły. Delikatne zmarszczki wyznaczyły na jej twarzy bruzdy. Wampiry mogą się zestarzeć?
-Naprawdę jesteś Tommy? Syn Eleny? – spytała cicho.
-Tak, naprawdę. A ty jesteś jej siostrą? Marissa?
-Tak.
-Jesteś wampirem?
-Tak.
-To dlaczego tak wyglądasz? Wampiry mogą się zestarzeć?
-Jeśli długo nie mają kontaktu z energią owszem. Energią i bliskimi.
-To jak ty się żywisz? Przecież istoty żywe to energia.
-Dzięki temu, że władam wodą potrafię jej stworzyć ile chcę. To nią się żywię, mnie krew nie jest potrzebna. A ty? Ognia raczej nie da się zjeść.
-Ja nie zabijam bez powodu. Co znajdę tym się pożywię, jeśli jest jakieś postrzelone zwierzę wtedy pomagam mu i się nie męczy.
-Przez to musisz częściej jeść.
-Możliwe, ale mnie to nie przeszkadza. Nie jestem mordercą … mimo że ojciec twierdzi inaczej.
-Nie sądziłam, że naprawdę jesteś tak szlachetny jak mówiła mi siostra. A o twoim ojcu mi nawet nie wspominaj.
-Dlaczego mówiłaś, że Elena nie żyje?
-Musiałam cię sprawdzić. W ogniu trzeba wywołać ogromne emocje, by wyprowadzić go z równowagi. Wiedziałam, że to podziała.
-Ah no tak. A ten kolor chatki to temu, że wodna wiedźma?
-Tak dokładnie.
-A czemu na zewnątrz jest taka mała, a wewnątrz to istny pałac?
-Czary Tommy. To jak wy mieszkacie?
-Pod gołym niebem, w lesie.
-Ah no tak, przecież twój ojciec tak bardzo dba o rodzinę. Właściwie czemu przychodzisz? I o jakim niebezpieczeństwie mówiłeś?
-Za parę godzin zaatakują wilkołaki.
-Co takiego?!
-Lambertowie konkretniej.
-O nie … żartujesz sobie prawda?
-Nie, nie żartuję. Chcą odzyskać swoje ziemie. Problem w tym, że ojciec uważa, że to jego tereny i chce z nimi walczyć.
-Co za kretyn! Mówiłam jej co o nim myślę! Że wiem jaki jest! Nie chciała mi ufać! Ehh … to po to przyszedłeś? Ale co ja mogę?
-I ja i Lisa odkryliśmy już swoje żywioły, ja i mój chłopak chcemy powstrzymać wojnę. Matka i siostra nam pomogą, ale, żeby wszystko poszło jak trzeba potrzebujemy jeszcze czwartego żywiołu … proszę pomóż nam – rzekłem błagalnie.
-Ty masz chłopaka? Jesteś gejem?
-Możliwe.
-A kim on jest? – jej głos nie brzmiał zbyt przychylnie.
-Eee nie wybuchniesz jak i powiem?
-Mów!
-Wilkołak … syn Lambertów …
-… Który?
-Adam.
-Na całe szczęście – odetchnęła z ulgą.
-Co? – nic z tego nie rozumiałem – normalna reakcja to o mój Boże i tak dalej. Czemu się cieszysz?
-Bo wiem, że to dobry chłopak.
-Co? Skąd?
-Tommy – uśmiechnęła się i spojrzała na mnie z politowaniem – jestem wiedźmą. Wiem takie rzeczy.
-Ah no tak. Jest na zewnątrz jakby co.
-O fajnie, mogę go poznać oso … czekaj jak to na zewnątrz? – wyraźnie się spięła. Coś mi zaświtało.
-A o jakich ty pułapkach mówiłaś?
Nagle serce przeszył mi ból idący od rubinowego serca, które dostałem od Lisy, a na zewnątrz usłyszeliśmy stłumiony wrzask.

*Adam*
-Pomocy! Tommy! Pomóż mi! – krzyczałem.
Kałuża, w której się znalazłem okazała się jakąś dziwną cieczą, która mnie unieruchomiła, a do tego wypełzły z niej jakieś macki. Co to było?! Zestresowałem się co spowodowało, że zmieniłem się w wilka. Wcale mi to nie ułatwiło sprawy, bo bestia tylko na to czekała. To coś wyraźnie nienawidziło wilków.
Po przemianie zamiast krzyków słychać było skowyt i piszczenie. Jak Mie to wkurzało. Nie dość, że to coś miażdżyło mi kości i płuca to jeszcze nie wiedziałem, czy mnie usłyszą. Ja nie chcę tak zginąć okay?! Pomocy Tommy wyłaź kurwa!
Po chwili takiej udręki, która zdawała się trwać wieczność, z domu wybiegł Tommy i jakaś kobieta, w biało bordowej sukni. Krzyknęła coś w niezrozumiałym języku i wycelowała we mnie dłońmi. Po chwili upadłem na suche liście, dysząc ciężko. Przemieniłem się dopiero kiedy trochę unormowałem oddech. Wtedy podbiegł do mnie Tommy, który był w niemałym szoku.
-Co to było?! – wrzasnął.
-Nie krzycz tak. To była jedna z pułapek – powiedziała ponuro, spuszczając głowę – mówiłam, tylko ty przejdziesz bez szwanku. I reszta żywiołów. Nikt inny się nie prześliźnie, zwłaszcza inny gatunek. Nie wiedziałam, że jesteś z kimś. Nie skrzywdziłabym nikogo, kto jest ci bliski – mówiła cicho.
-Wiem … ale … oh Adam nic ci nie jest? – kucnął przy mnie, położył dłoń na moim torsie, a drugą przyłożył do policzka, potem przeniósł na moją rękę i chwycił ją, przyciskając do swojego policzka. Pocałował mnie w nią i zaczął cicho szlochać. Cały się trząsł. Nie był zimny jak do tej pory. Był … ciepły … jak to możliwe?
-Wszystko dobrze skarbie … nic mi nie jest – wychrypiałem.
-Tak cię przepraszam, gdyby nie moja głupota nic by ci się nie stało.
-I tak byśmy nie weszli. Słyszałeś? I tak nie mógłbym wejść dalej. Moglibyśmy mieć więcej kłopotów.
-Może masz rację – wyszeptał i przetarł oczy.
-On ma rację – rzekła kobieta.
-Kim jesteś? – spytałem.
-Marissa. Wodna wiedźma, wampirzyca, siostra Eleny, a przez to ciotka Tommy’ego i Lisy. Władam wodą, a ty to Adam Lambert zgadza się? Miło mi cię poznać – uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę w moim kierunku. Byłem w szoku.
-Wow niezłe tytuły. I skąd znasz moje imię?
-Jestem wiedźmą haha, wiem kim jesteś.
-Mam się bać?
-Wyglądam strasznie?
-Eee nie.
-No to właśnie. Nic ci nie jest?
-Nie, już w porządku – usiadłem.
-Jak wy się kochacie … to takie słodkie, tak ślicznie razem wyglądacie – rozczulała się, patrząc to na mnie, to na Tommy’ego.
-Eee, ale ja jestem wilkołakiem.
-No tak.
-A Tommy to wampir.
-Ja to przecież wiem.
-I? Nic? Nie przeszkadza to pani?
-Oh już mnie tak nie postarzaj. Mnie to nic nie przeszkadza. Wiem, że jesteś idealny dla tego samotnika.
Tommy spojrzał najpierw na nią, potem na mnie i spuścił wzrok.
-Naprawdę?
-Tak. Naprawdę. A właśnie. To co z tą bitwą?
-Idziesz? – ożywił się blondyn i wstał.
-Tak. Chcę uratować siostrę.
-A ty jak się czujesz? – spytał mnie.
-Już dobrze.
-No to ruszajmy.
-Nie tak szybko. Potrzebny nam jeszcze jeden szczegół – powiedziała Marissa.
-Co takiego? - spytał. Ja sam patrzyłem z zaciekawieniem.
Kobieta spojrzała na mnie. Czemu mi się to nie spodobało?
-Ty – wskazała na mnie palcem.
-Ja? – zakrztusiłem się powietrzem.
-On?
-Tak ty. Chodź ze mną.
Spojrzałem na Tommy’ego, a on na mnie. Oboje byliśmy zdezorientowani.

 -A po co my tu w ogóle jesteśmy? I czemu jest tak ciemno? Jest już noc? Co to za miejsce? Tommy!
-Zamknij się. Nie, nie jest noc. Biegliśmy tu jakieś dziesięć minut, jest ta sama godzina która była. Jesteśmy w najodleglejszej części lasu, do której nikt się nie zapuszcza. Nawet zwierzęta omijają ten teren – mówił przyciszonym głosem.
-Więc po co tu jesteśmy? I dlaczego szepczesz? – również ściszyłem ton głosu.
-Bo nie chcę zepsuć niespodzianki. To jest chatka wodnej wiedźmy i musimy jej złożyć wizytę.
-Co?!
-Ciiii… - przytknął palec do ust.
-Po coś ty nas zabrał do jakiejś wiedźmy.
-A co boisz się? Uspokój się, bo uwierzę w plotki, które o tobie rozsiali.
Warknąłem w odpowiedzi.
-No właśnie. To jest moja ciotka i potrzebujemy jej pomocy do powodzenia naszej misji.
-Boże … przecież … skoro to twoja ciotka, to jest wampirem.
-No tak i?
-A ja?
-O kurwa zapomniałem. Dobra jakoś ją przekonam.
-Chyba nic z tego.
-Dlaczego? – spytał.
-Wygląda jakby nikogo nie było.
-Ale jest … uwierz – mówiąc to wpatrywał się w ściany domku, tak jakby chciał wzrokiem przeszyć jego ściany na wylot.
-Okay okay.
-Zostań tutaj. Nie ruszaj się. Nic ci się tu nie stanie, a jeśli byłbyś w niebezpieczeństwie wtedy idź za mną. Ja cię zwołam w odpowiednim momencie.
-Dobra.
Po tych słowach ruszył w stronę drewnianej konstrukcji. Myślałem, że skoro wiedźma, to będą jakieś zabezpieczenia, ale blondyn był już na schodach i nic się nie działo. Już po chwili pukał do drzwi. Długo nie było odpowiedzi, próbował parę razy aż w końcu pojawiło się uchylenie, a on ze swoją szybkością wślizgnął się do środka.
Stałem tam dłuższy czas. Nie wiedziałem co z sobą zrobić. Ciężar ciała opierałem raz na jednej raz na drugiej nodze. Po jakimś czasie znudziło mi się stanie, postanowiłem usiąść. Przykucnąłem, oparłem dłonie na ściółce i wyciągnąłem nogi przed siebie, by wygodnie się usadowić i poczekać na swojego chłopaka. Wtem poczułem wilgoć, a potem znalazłem się w ogromnej kałuży. Czyli chyba się nie myliłem z tymi zabezpieczeniami. Tylko czemu dopiero teraz? I … co to jest?! O nie, po co ja siadałem…

*Tommy*
Wszedłem do środka, aż się dziwiłem, że poszło tak łatwo. Spodziewałem się miliona pułapek, a tu poszło jak spłatka. To aż dziwne i podejrzane. Chyba powinno mnie to martwić. Zostawiłem Adama na zewnątrz i teraz się zastanawiam, czy słusznie. Nie no nic się mu nie stanie … chyba … Niech mnie ktoś zapewni, że nic się mu nie stanie!
Szedłem wzdłuż korytarza już nie wiem ile. W domu było ciemno. Jak wielkie to jest?! Wygląda na małe! Cholera może Adam miał rację, że nikogo nie ma?
Ledwie to pomyślałem wszędzie zapaliły się świece i ogarnęła mnie oślepiająca jasność. Spodziewałem się zawilgoconych ścian, pajęczyn i tak dalej, a wystrój był całkiem przytulny. Nagle w całym domu echem potoczył się głos.
-Kto tu jest? Jaki intruz ośmiela się nachodzić to miejsce?
Intruz? Dobre sobie.
-Em – zająknąłem się. Cholera, czemu mam tak sucho w gardle – Jestem Tommy Joe Ratliff. Wampir, syn Eleny.
Po moich słowach nastała cisza, dopiero po chwili usłyszałem ten głos ponownie.
-To niemożliwe.
-Możliwe. Czy zastałem Marissę?
-Elena nie żyje! Nie kłam śmieciu i mów kim jesteś!
-Co takiego?! Przecież Elena żyje właśnie od niej przychodzę! – może nikt się nie zorientuje, że to kłamstwo?
-Kłamiesz! – a jednak nie.
-Eh no dobra dobra. Może sie dokładnie stamtąd, ale rozmawiałem z nią dzisiaj! Przysięgam!
-Mów jak minąłeś pułapki.
Pułapki? Kurwa jakie pułapki?!
-Przecież żadnych nie było! Nie natknąłem się na nic! Sam się zdziwiłem – dodałem bardziej do siebie.
-To głupstwo, tylko syn Eleny, posiadacz ognia, mógłby tu wejść od tak.
-Ale ja nim jestem do cholery! I jej synem i posiadaczem ognia! Wiem, że Marissa jest siostrą Eleny, wiem, że się kontaktowały i że miały się spotkać! Wiem, że Marissa włada wodą, Elena powietrzem, ja ogniem, a moja siostra ziemią! I wiem, że siły rozłożyły się tak dlatego, że Marissa nie ma dzieci!
Hah jak to dobrze, że wszedłem do umysłu matki i wyciągnąłem te informacje plus gdzie ona mieszka i jak ma na imię. Czuję, że w tej bitwie przydadzą się wszystkie żywioły, by nasza strona wygrała.
-Skąd to wiesz? – usłyszałem po dłuższej chwili.
-Bo jestem jej synem, a ona w tej chwili potrzebuje pomocy! Dobra, może nie w tej chwili, ale za parę godzin znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Chce tego uniknąć, chcę ją chronić! I potrzebuję twojej pomocy, więc jeśli tu jesteś Marisso, a ten głos nie jest pieprzonym echem, to może raczysz się ujawnić i porozmawiasz z własnym siostrzeńcem twarzą w twarz! – straciłem cierpliwość i zacząłem krzyczeć co sił. Czas uciekał, nie miałem czasu na jej dziwne gierki.
Milczenie. Serio? Dzięki. Już miałem wychodzić, ale podwójne drzwi, które znajdowały się obok mnie otworzyły się, a mnie oślepiło jaskrawe światło dnia. Jak to możliwe skoro w lesie jest ciemno jak w nocy?
-Wejdź – usłyszałem łagodny ponury głos. Posłuchałem się.
Wewnątrz po mojej lewej ciągnęło się na prawie całą ścianę ogromne lustro w złotej ramie, bez żadnej smugi. Przez ogromne okna naprzeciwko drzwi wpadało światło szarego dnia. Gdzie się podziały te wybite szyby i pajęczyny? Aha no tak, czary. Jak ja mogłem być taki głupi? Dalej na prawo znajdowały się stoły i krzesła z czerwonymi aksamitnymi obiciami, a na suficie wisiał kryształowy żyrandol. No robiło to wrażenie. Przy stołach zauważyłem siwowłosą postać. Kobieta w kremowo bordowej sukni. Włosy miały niebieski połysk. Wodna wiedźma. Czyżby to …
-Marissa? – spytałem.
Kobieta podniosła na mnie wzrok. Ich błękit był niezwykle przejmujący. Mroźny, ale zarazem ciepły. Delikatne zmarszczki wyznaczyły na jej twarzy bruzdy. Wampiry mogą się zestarzeć?
-Naprawdę jesteś Tommy? Syn Eleny? – spytała cicho.
-Tak, naprawdę. A ty jesteś jej siostrą? Marissa?
-Tak.
-Jesteś wampirem?
-Tak.
-To dlaczego tak wyglądasz? Wampiry mogą się zestarzeć?
-Jeśli długo nie mają kontaktu z energią owszem. Energią i bliskimi.
-To jak ty się żywisz? Przecież istoty żywe to energia.
-Dzięki temu, że władam wodą potrafię jej stworzyć ile chcę. To nią się żywię, mnie krew nie jest potrzebna. A ty? Ognia raczej nie da się zjeść.
-Ja nie zabijam bez powodu. Co znajdę tym się pożywię, jeśli jest jakieś postrzelone zwierzę wtedy pomagam mu i się nie męczy.
-Przez to musisz częściej jeść.
-Możliwe, ale mnie to nie przeszkadza. Nie jestem mordercą … mimo że ojciec twierdzi inaczej.
-Nie sądziłam, że naprawdę jesteś tak szlachetny jak mówiła mi siostra. A o twoim ojcu mi nawet nie wspominaj.
-Dlaczego mówiłaś, że Elena nie żyje?
-Musiałam cię sprawdzić. W ogniu trzeba wywołać ogromne emocje, by wyprowadzić go z równowagi. Wiedziałam, że to podziała.
-Ah no tak. A ten kolor chatki to temu, że wodna wiedźma?
-Tak dokładnie.
-A czemu na zewnątrz jest taka mała, a wewnątrz to istny pałac?
-Czary Tommy. To jak wy mieszkacie?
-Pod gołym niebem, w lesie.
-Ah no tak, przecież twój ojciec tak bardzo dba o rodzinę. Właściwie czemu przychodzisz? I o jakim niebezpieczeństwie mówiłeś?
-Za parę godzin zaatakują wilkołaki.
-Co takiego?!
-Lambertowie konkretniej.
-O nie … żartujesz sobie prawda?
-Nie, nie żartuję. Chcą odzyskać swoje ziemie. Problem w tym, że ojciec uważa, że to jego tereny i chce z nimi walczyć.
-Co za kretyn! Mówiłam jej co o nim myślę! Że wiem jaki jest! Nie chciała mi ufać! Ehh … to po to przyszedłeś? Ale co ja mogę?
-I ja i Lisa odkryliśmy już swoje żywioły, ja i mój chłopak chcemy powstrzymać wojnę. Matka i siostra nam pomogą, ale, żeby wszystko poszło jak trzeba potrzebujemy jeszcze czwartego żywiołu … proszę pomóż nam – rzekłem błagalnie.
-Ty masz chłopaka? Jesteś gejem?
-Możliwe.
-A kim on jest? – jej głos nie brzmiał zbyt przychylnie.
-Eee nie wybuchniesz jak i powiem?
-Mów!
-Wilkołak … syn Lambertów …
-… Który?
-Adam.
-Na całe szczęście – odetchnęła z ulgą.
-Co? – nic z tego nie rozumiałem – normalna reakcja to o mój Boże i tak dalej. Czemu się cieszysz?
-Bo wiem, że to dobry chłopak.
-Co? Skąd?
-Tommy – uśmiechnęła się i spojrzała na mnie z politowaniem – jestem wiedźmą. Wiem takie rzeczy.
-Ah no tak. Jest na zewnątrz jakby co.
-O fajnie, mogę go poznać oso … czekaj jak to na zewnątrz? – wyraźnie się spięła. Coś mi zaświtało.
-A o jakich ty pułapkach mówiłaś?
Nagle serce przeszył mi ból idący od rubinowego serca, które dostałem od Lisy, a na zewnątrz usłyszeliśmy stłumiony wrzask.

*Adam*
-Pomocy! Tommy! Pomóż mi! – krzyczałem.
Kałuża, w której się znalazłem okazała się jakąś dziwną cieczą, która mnie unieruchomiła, a do tego wypełzły z niej jakieś macki. Co to było?! Zestresowałem się co spowodowało, że zmieniłem się w wilka. Wcale mi to nie ułatwiło sprawy, bo bestia tylko na to czekała. To coś wyraźnie nienawidziło wilków.
Po przemianie zamiast krzyków słychać było skowyt i piszczenie. Jak Mie to wkurzało. Nie dość, że to coś miażdżyło mi kości i płuca to jeszcze nie wiedziałem, czy mnie usłyszą. Ja nie chcę tak zginąć okay?! Pomocy Tommy wyłaź kurwa!
Po chwili takiej udręki, która zdawała się trwać wieczność, z domu wybiegł Tommy i jakaś kobieta, w biało bordowej sukni. Krzyknęła coś w niezrozumiałym języku i wycelowała we mnie dłońmi. Po chwili upadłem na suche liście, dysząc ciężko. Przemieniłem się dopiero kiedy trochę unormowałem oddech. Wtedy podbiegł do mnie Tommy, który był w niemałym szoku.
-Co to było?! – wrzasnął.
-Nie krzycz tak. To była jedna z pułapek – powiedziała ponuro, spuszczając głowę – mówiłam, tylko ty przejdziesz bez szwanku. I reszta żywiołów. Nikt inny się nie prześliźnie, zwłaszcza inny gatunek. Nie wiedziałam, że jesteś z kimś. Nie skrzywdziłabym nikogo, kto jest ci bliski – mówiła cicho.
-Wiem … ale … oh Adam nic ci nie jest? – kucnął przy mnie, położył dłoń na moim torsie, a drugą przyłożył do policzka, potem przeniósł na moją rękę i chwycił ją, przyciskając do swojego policzka. Pocałował mnie w nią i zaczął cicho szlochać. Cały się trząsł. Nie był zimny jak do tej pory. Był … ciepły … jak to możliwe?
-Wszystko dobrze skarbie … nic mi nie jest – wychrypiałem.
-Tak cię przepraszam, gdyby nie moja głupota nic by ci się nie stało.
-I tak byśmy nie weszli. Słyszałeś? I tak nie mógłbym wejść dalej. Moglibyśmy mieć więcej kłopotów.
-Może masz rację – wyszeptał i przetarł oczy.
-On ma rację – rzekła kobieta.
-Kim jesteś? – spytałem.
-Marissa. Wodna wiedźma, wampirzyca, siostra Eleny, a przez to ciotka Tommy’ego i Lisy. Władam wodą, a ty to Adam Lambert zgadza się? Miło mi cię poznać – uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę w moim kierunku. Byłem w szoku.
-Wow niezłe tytuły. I skąd znasz moje imię?
-Jestem wiedźmą haha, wiem kim jesteś.
-Mam się bać?
-Wyglądam strasznie?
-Eee nie.
-No to właśnie. Nic ci nie jest?
-Nie, już w porządku – usiadłem.
-Jak wy się kochacie … to takie słodkie, tak ślicznie razem wyglądacie – rozczulała się, patrząc to na mnie, to na Tommy’ego.
-Eee, ale ja jestem wilkołakiem.
-No tak.
-A Tommy to wampir.
-Ja to przecież wiem.
-I? Nic? Nie przeszkadza to pani?
-Oh już mnie tak nie postarzaj. Mnie to nic nie przeszkadza. Wiem, że jesteś idealny dla tego samotnika.
Tommy spojrzał najpierw na nią, potem na mnie i spuścił wzrok.
-Naprawdę?
-Tak. Naprawdę. A właśnie. To co z tą bitwą?
-Idziesz? – ożywił się blondyn i wstał.
-Tak. Chcę uratować siostrę.
-A ty jak się czujesz? – spytał mnie.
-Już dobrze.
-No to ruszajmy.
-Nie tak szybko. Potrzebny nam jeszcze jeden szczegół – powiedziała Marissa.
-Co takiego? - spytał. Ja sam patrzyłem z zaciekawieniem.
Kobieta spojrzała na mnie. Czemu mi się to nie spodobało?
-Ty – wskazała na mnie palcem.
-Ja? – zakrztusiłem się powietrzem.
-On?
-Tak ty. Chodź ze mną.
Spojrzałem na Tommy’ego, a on na mnie. Oboje byliśmy zdezorientowani.















niedziela, 5 marca 2017

Rozdział 10 - OZOPZZ

Witajcie kochani! Mam dziś tylko krótką informację, że z pewnych powodów przeniosłam się na Twitterze na inne nowe konto, jest to oficjalne konto EjSi (@/EjSi_AC) , więc jeśli chcecie o coś spytać odnośnie opowiadań, czy po prostu mieć ze mną kontakt, serdecznie zapraszam do obserwowania mnie i pisania. Nie gryzę, nie bójcie się ;) XD
A teraz miłej lektury kochani <3

---------------------------------

Natychmiast oderwałem się od Adama i spojrzałem w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Osoba, a właściwie mężczyzna, który nam przeszkodził nie był mi znany, lecz dla Adama chyba owszem. Lambert cofnął się gwałtownie, nagle blady jak ściana. Wtedy jakby cała zasłona prysła i do moich nozdrzy dotarł zapach osobnika. Ten sam, który wyczułem w lesie. Ojciec Adama… no to po nas…
-T-tato c-co ty tutaj robisz? – wydukał brunet.
-O to samo mógłbym zapytać ciebie.
„Jeszcze nigdy nie słyszałem tak grobowego głosu” – przemknęło mi przez myśl.
-No eee bo yyy my…
-Eee Yyy myyyy Adam litości … dlaczego szlajasz się gdzieś z wampirem zamiast wspierać rodzinę?! Na prawdę?! Jesteś zdrajcą?! … Gdzie ja popełniłem błąd? Jak śmiesz zdradzać własną rodzinę?! I to z nim?! – wskazał na mnie palcem. Byłem jednocześnie przerażony i wkurwiony.
-Ale … tato … - jąkał się Adam.
-Jakie ale tato?! Nie dość, że z nim łazisz, co jeszcze bym ci wybaczył, bo może planowałeś go potajemnie zabić. Ale nie! Lepiej się z nim lizać! Pewnie! Rozumiem, że wolisz facetów, ale nie sądziłem, że się puścisz z byle kim. I to jeszcze z wampirem! Jednym z najgorszych!
-Hola hola ja tu stoję – wtrąciłem się. Miałem tego nie robić, ale nie zniosę obrażania mnie.
-Nie … odzywaj … się … do … mnie … - wydyszał wściekle, gdy stanął naprzeciwko mnie. Moje oczy pociemniały. Wtedy odsunął się gwałtownie. Wystraszyłem go.
-Tato przecież ja …
-Nie jesteś już moim synem – powiedział stanowczo.
Nie no przegięcie. Czym niby Adam zawinił? Już wolałbym, żeby się na mnie rzucił … chociaż nie wiem jak bym się zachował. Jak jestem wściekły robię się nieobliczalny.
Patrzyłem na Adama, który był wyraźnie załamany.
-… co – wydukał – ale … jak to …
-Tak to! Sam się prosiłeś. Zresztą sam chciałeś odejść to proszę! Ułatwiłem ci sprawę. Nie chcę cię więcej widzieć na oczy…
Już miał odchodzić, kiedy poczułem nagły przypływ energii i rzuciłem się na niego. Przyparłem go do drzewa i zbliżyłem twarz maksymalnie do jego twarzy i wysunąłem kły.
-Słuchaj … możesz obwiniać każdego, ale nie jego. Nie tego, który był ci wierny jak pies tyle lat.
-No właśnie … był – wycharczał, gdyż trzymałem go za gardło.
-Ty skurwielu – wysyczałem, mocniej ściskając jego szyję.
-Tommy … - usłyszałem cichy szept Adama. Nic to nie dało byłem zbyt wściekły.
-Tommy … - dodał nieco głośniej.
Spojrzałem na zaczerwienioną twarz ojca Adama. „Tommy” – własne imię, wypowiedziane głosem ukochanego krążyło po mojej głowie. No tak. Przecież on oddycha, potrzebuje tlenu. Nie chciałem go udusić. Puściłem go. Upadł.
Patrzyłem na niego, jak się krztusi i powoli wstaje. Na ramieniu poczułem cieplą dłoń Adama. Czułem się jakby mnie ktoś podpalił.
-Jesteś potworem – wyszeptał ledwo słyszalnie w moim kierunku mężczyzna. Następnie spojrzał na Adama – nienawidzę was – rzekł, po czym wstał i uciekł.
-Tommy – rzekł łamiącym się głosem i wtulił w mój tors. Zaczął szlochać.
-Adam tak cie przepraszam – powiedziałem gładząc jego włosy.
-Za co?
-Że nas przyłapał twój ojciec, za tą sytuację, że go omal nie udusiłem, że cię przeze mnie nienawidzi…
-On mnie zawsze nienawidził…
-…że powiedział, że już nie jesteś jego synem … to moja wina, przepraszam.
-Nie masz za co przepraszać. Tak miało być.
-Gdybyś mnie nie poznał byłoby lepiej…
-Co ty pieprzysz?
-To co słyszysz.
-Przestań. Dopiero przy tobie zrozumiałem co to prawdziwa miłość.
-Adam ile my się znamy? Nie wiesz co mówisz.
-A powiedz mi, że nie czujesz tego co ja – spojrzał mi w oczy. Nigdy nie widziałem tak smutnego spojrzenia i nigdy mnie ono tak nie bolało.
-…czuję … ale kto normalny, by tak mówił po paru dniach znajomości?
-Mam gdzieś innych. Dla mnie liczysz się ty, rozumiesz? I tak miałem ich zostawić, bo chcę być przy tobie.
-No i o tym właśnie mówię. Nie jestem warty tego, żeby dla mnie porzucać rodzinę.
-To mój wybór. Nie dokonałem go przez ciebie. Dawno chciałem coś z tym zrobić, ale nigdy nie miałem odwagi i bałem się samotności.
-I to niby nie jest przeze mnie, oczywiście.
-Tommy przestań. Chcę tego i tyle. Inaczej bym się nie zgodził na to do czego doszło…
-…po prostu nie chcę, żebyś czegoś żałował.
-Nie będę. Ale nie zostawiaj mnie. Bo wiem, że tylko przy tobie będę szczęśliwy.
-Eh ja też sobie nie wyobrażam być z nikim innym niż z tobą.
-No widzisz?
-Widzę, ale po prostu się o ciebie martwię.
-A ja o ciebie.
-Boże zrób jeszcze jakiś melodramat z tego.
-Hahahaha kocham cię.
-A ja ciebie.
Spojrzałem mu w oczy i przycisnąłem wargi do jego ust. Trzymał mnie w pasie, a ja zarzuciłem ręce na jego kark. Uwielbiam to uczucie między nami. Jestem wampirem, więc teoretycznie nie żyję, ale przy nim czuję się tak, jakby w moich żyłach na nowo płynęła mój własna krew, a przez płuca przewijało się świeże powietrze. Tak bardzo za tym tęsknię. I przy nim mogę to znowu czuć.
-Adam?
-Tak?
-Dajesz mi życie wiesz?
-Co?
-Nie zrozumiesz.
-To mi to wyjaśnij.
-…nie wiesz jak to jest być martwym. Nie czucie niczego też boli.
-Co takiego?
-To ból chyba jeszcze większy.
-Byłeś kiedyś człowiekiem? Skąd … co?
-Adam … - spojrzałem na niego błagalnie i uśmiechnąłem się drwiąco – każdy wampir kiedyś był człowiekiem. Tylko nie każdy o tym pamięta.
-A ty? Pamiętasz prawda?
-Tak… aż za dobrze chyba. A przy tobie pamiętam bardziej.
-To komplement czy…?
-Komplement, bo ja tego nie chcę zapomnieć. Żyję, to znaczy istnieję taki jaki jestem, ale wolałbym się wrócić do tamtego dnia …
-Jakiego?
-Nieważne. Nie chcę o tym rozmawiać.
-Eh dobra, jak wolisz.
-Dziękuję.
-Za co?
-Za to, że szanujesz moją decyzję.
-Nie ma za co.
-Chodźmy stąd – powiedziałem – mam już dość tego miejsca.
-Ja też, masz rację, chodźmy stąd.
Chwyciliśmy się za ramiona i poszliśmy w głąb lasu.

***
-Nie wierzę. Po prostu nie wierzę.
-Uspokój się, co ci to da? – rzekła Leila.
-Jak to co mi to da?!
-No? A co ci da wściekanie się?
-Czy do ciebie nie dociera, że on się lizał z wampirem?!
-Nasz syn się po prostu zakochał, a skoro się całowali, to czuje do niego coś więcej.
-Twój syn. Ty nic nie rozumiesz.
-A twój to już nie?  I niby czego nie rozumiem?
-Mój już nie. Jest zdrajcą.
-Wiesz co?  Nie mogę cię słuchać.
-Co cię nagle ugryzło? – spytał Eber.
-Mnie?! Co ugryzło mnie?! Przecież to ty wiecznie czepiasz się Adama o najmniejsze błędy! Wiem, że się zakochał i wiem w kim! I cieszę się, że jest szczęśliwy i mam nadzieję, że będzie!
-Czyś ty się szaleju najadła?
-Nie, ale ty chyba głupoty tak.
-Co takiego?
-To co słyszysz.
-Osz ty…
-Em mamo? Tato? O co się kłócicie?
-O nic takiego synku – rzekła Leila do Neila, który do nich przyszedł.
-O nic takiego pff jasne – burczał pod nosem Eber.
-Chodzi o Adama, prawda?
-Chodzi o coś w co nie powinieneś się mieszać – podsumowała jego matka, która w tym samym czasie obrzuciła karcącym wzrokiem męża.
-Eh no dobra.
-Chodźcie – rzekł ojciec – ruszamy. Trzeba walczyć o swoje.
-Nie zaczekamy na Adama? – spytał Neil.
-Adam może się raczy pojawić – stwierdził Eber pogardliwym tonem.
Leila tego nie skomentowała. „Obyś zdążył ze swoją obietnicą synku” – pomyślała tylko i ruszyła za resztą, przyjmując postać jasnobrązowego wilka.

*Adam*
-Jesteś tego pewny?
-Czego?
-Że damy rade zapobiec bitwie.
-Bardziej niż pewny.
Podziwiam jego upór. Chciałbym tak mocno wierzyć, że nam się uda, ale nie potrafię. Mam wątpliwości i zastanawiam się dlaczego on ich nie ma.
Trochę czasu nam zeszło. Nie wiem, co teraz moi robią, czy jeszcze odpoczywają, szykują się do wyjścia, a może już są w drodze. Na razie szliśmy z Tommym przez las, ale coś mi nie pasowało. To nie te same drzewa.
-Eee Tommy?
-Tak?
-Dokąd idziemy?
-Przed bitwą musimy coś załatwić.
-Ale jak to? Przecież nie zdążymy na czas! Dokąd ty nas prowadzisz?
-Nie gorączkuj się tak, przecież … aha no tak.
-Co?
-Nie biegasz tak szybko jak ja, zapomniałem.
-Ty tak serio?!
-Co się drzesz?  Wskakuj.
-Co?
-Właź mi na plecy, a nie zadawaj głupie pytania. Mamy mało czasu.
-Utrzymasz mnie?
-Dlaczego nikt mnie nie docenia?! – gorączkował się.
-Oj no już dobrze dobrze, dlatego, że jesteś niemiłosiernie chudy.
-Zamknij się i właź.
Posłuchałem go. Schylił się, a ja wszedłem mu na plecy i oplotłem go nogami w pasie. Chwycił mnie. Cholera faktycznie silny jest.
-Trzymasz się? – spytał.
Gdy usłyszał moje potwierdzenie i zapewnienie ruszył z taką prędkością, że przez oczami widziałem tylko wielobarwną plamę, a w uszach gwizdał mi wiatr. Nie wiem, dokąd tak pędziliśmy, ale czułem, że to dla niego bardzo ważne.
W  czasie drogi nie pytałem o nic. Hah nawet nie za bardzo miałem jak. Nie byłem w stanie otworzyć ust, co chwila wstrzymywałem oddech, gdyż pęd powietrza nie pozwolił mi na zaczerpnięcie oddechu. Musiałem przetrwać, w sumie nie było aż tak źle, ale ta wyprawa do najprzyjemniejszych też nie należała.
Nie wiem, czy dalej byliśmy w lesie, ale chyba tak. Przed oczami mi pociemniało. Czyżby już był zmierzch? Ile my biegliśmy?! Myślałem, że parę chwil. Może Tommy przyspieszył czas? A idźże Adam, ty to masz debilne myśli.
Poczułem, że zwalniamy aż po chwili zatrzymaliśmy się na dobre. Rozejrzałem się. Dokoła nas były suche spróchniałe drzewa, a nad nami ich posplatane ze sobą gałęzie. Gdzie my do cholery byliśmy?! Było tu ciemniej niż w miejscu, z którego wyruszyliśmy.
Spojrzałem przed siebie na ciemnoniebieską chatkę z granatowym dachem. Okna miały powybijane szyby, a firanki zastąpiły pajęczyny, w których z pewnością czaili się lokatorzy. Wewnątrz nie paliło się światło. Miejsce wyglądało na opuszczone.

-Jesteśmy na miejscu – powiedział Tommy.