niedziela, 5 marca 2017

Rozdział 10 - OZOPZZ

Witajcie kochani! Mam dziś tylko krótką informację, że z pewnych powodów przeniosłam się na Twitterze na inne nowe konto, jest to oficjalne konto EjSi (@/EjSi_AC) , więc jeśli chcecie o coś spytać odnośnie opowiadań, czy po prostu mieć ze mną kontakt, serdecznie zapraszam do obserwowania mnie i pisania. Nie gryzę, nie bójcie się ;) XD
A teraz miłej lektury kochani <3

---------------------------------

Natychmiast oderwałem się od Adama i spojrzałem w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Osoba, a właściwie mężczyzna, który nam przeszkodził nie był mi znany, lecz dla Adama chyba owszem. Lambert cofnął się gwałtownie, nagle blady jak ściana. Wtedy jakby cała zasłona prysła i do moich nozdrzy dotarł zapach osobnika. Ten sam, który wyczułem w lesie. Ojciec Adama… no to po nas…
-T-tato c-co ty tutaj robisz? – wydukał brunet.
-O to samo mógłbym zapytać ciebie.
„Jeszcze nigdy nie słyszałem tak grobowego głosu” – przemknęło mi przez myśl.
-No eee bo yyy my…
-Eee Yyy myyyy Adam litości … dlaczego szlajasz się gdzieś z wampirem zamiast wspierać rodzinę?! Na prawdę?! Jesteś zdrajcą?! … Gdzie ja popełniłem błąd? Jak śmiesz zdradzać własną rodzinę?! I to z nim?! – wskazał na mnie palcem. Byłem jednocześnie przerażony i wkurwiony.
-Ale … tato … - jąkał się Adam.
-Jakie ale tato?! Nie dość, że z nim łazisz, co jeszcze bym ci wybaczył, bo może planowałeś go potajemnie zabić. Ale nie! Lepiej się z nim lizać! Pewnie! Rozumiem, że wolisz facetów, ale nie sądziłem, że się puścisz z byle kim. I to jeszcze z wampirem! Jednym z najgorszych!
-Hola hola ja tu stoję – wtrąciłem się. Miałem tego nie robić, ale nie zniosę obrażania mnie.
-Nie … odzywaj … się … do … mnie … - wydyszał wściekle, gdy stanął naprzeciwko mnie. Moje oczy pociemniały. Wtedy odsunął się gwałtownie. Wystraszyłem go.
-Tato przecież ja …
-Nie jesteś już moim synem – powiedział stanowczo.
Nie no przegięcie. Czym niby Adam zawinił? Już wolałbym, żeby się na mnie rzucił … chociaż nie wiem jak bym się zachował. Jak jestem wściekły robię się nieobliczalny.
Patrzyłem na Adama, który był wyraźnie załamany.
-… co – wydukał – ale … jak to …
-Tak to! Sam się prosiłeś. Zresztą sam chciałeś odejść to proszę! Ułatwiłem ci sprawę. Nie chcę cię więcej widzieć na oczy…
Już miał odchodzić, kiedy poczułem nagły przypływ energii i rzuciłem się na niego. Przyparłem go do drzewa i zbliżyłem twarz maksymalnie do jego twarzy i wysunąłem kły.
-Słuchaj … możesz obwiniać każdego, ale nie jego. Nie tego, który był ci wierny jak pies tyle lat.
-No właśnie … był – wycharczał, gdyż trzymałem go za gardło.
-Ty skurwielu – wysyczałem, mocniej ściskając jego szyję.
-Tommy … - usłyszałem cichy szept Adama. Nic to nie dało byłem zbyt wściekły.
-Tommy … - dodał nieco głośniej.
Spojrzałem na zaczerwienioną twarz ojca Adama. „Tommy” – własne imię, wypowiedziane głosem ukochanego krążyło po mojej głowie. No tak. Przecież on oddycha, potrzebuje tlenu. Nie chciałem go udusić. Puściłem go. Upadł.
Patrzyłem na niego, jak się krztusi i powoli wstaje. Na ramieniu poczułem cieplą dłoń Adama. Czułem się jakby mnie ktoś podpalił.
-Jesteś potworem – wyszeptał ledwo słyszalnie w moim kierunku mężczyzna. Następnie spojrzał na Adama – nienawidzę was – rzekł, po czym wstał i uciekł.
-Tommy – rzekł łamiącym się głosem i wtulił w mój tors. Zaczął szlochać.
-Adam tak cie przepraszam – powiedziałem gładząc jego włosy.
-Za co?
-Że nas przyłapał twój ojciec, za tą sytuację, że go omal nie udusiłem, że cię przeze mnie nienawidzi…
-On mnie zawsze nienawidził…
-…że powiedział, że już nie jesteś jego synem … to moja wina, przepraszam.
-Nie masz za co przepraszać. Tak miało być.
-Gdybyś mnie nie poznał byłoby lepiej…
-Co ty pieprzysz?
-To co słyszysz.
-Przestań. Dopiero przy tobie zrozumiałem co to prawdziwa miłość.
-Adam ile my się znamy? Nie wiesz co mówisz.
-A powiedz mi, że nie czujesz tego co ja – spojrzał mi w oczy. Nigdy nie widziałem tak smutnego spojrzenia i nigdy mnie ono tak nie bolało.
-…czuję … ale kto normalny, by tak mówił po paru dniach znajomości?
-Mam gdzieś innych. Dla mnie liczysz się ty, rozumiesz? I tak miałem ich zostawić, bo chcę być przy tobie.
-No i o tym właśnie mówię. Nie jestem warty tego, żeby dla mnie porzucać rodzinę.
-To mój wybór. Nie dokonałem go przez ciebie. Dawno chciałem coś z tym zrobić, ale nigdy nie miałem odwagi i bałem się samotności.
-I to niby nie jest przeze mnie, oczywiście.
-Tommy przestań. Chcę tego i tyle. Inaczej bym się nie zgodził na to do czego doszło…
-…po prostu nie chcę, żebyś czegoś żałował.
-Nie będę. Ale nie zostawiaj mnie. Bo wiem, że tylko przy tobie będę szczęśliwy.
-Eh ja też sobie nie wyobrażam być z nikim innym niż z tobą.
-No widzisz?
-Widzę, ale po prostu się o ciebie martwię.
-A ja o ciebie.
-Boże zrób jeszcze jakiś melodramat z tego.
-Hahahaha kocham cię.
-A ja ciebie.
Spojrzałem mu w oczy i przycisnąłem wargi do jego ust. Trzymał mnie w pasie, a ja zarzuciłem ręce na jego kark. Uwielbiam to uczucie między nami. Jestem wampirem, więc teoretycznie nie żyję, ale przy nim czuję się tak, jakby w moich żyłach na nowo płynęła mój własna krew, a przez płuca przewijało się świeże powietrze. Tak bardzo za tym tęsknię. I przy nim mogę to znowu czuć.
-Adam?
-Tak?
-Dajesz mi życie wiesz?
-Co?
-Nie zrozumiesz.
-To mi to wyjaśnij.
-…nie wiesz jak to jest być martwym. Nie czucie niczego też boli.
-Co takiego?
-To ból chyba jeszcze większy.
-Byłeś kiedyś człowiekiem? Skąd … co?
-Adam … - spojrzałem na niego błagalnie i uśmiechnąłem się drwiąco – każdy wampir kiedyś był człowiekiem. Tylko nie każdy o tym pamięta.
-A ty? Pamiętasz prawda?
-Tak… aż za dobrze chyba. A przy tobie pamiętam bardziej.
-To komplement czy…?
-Komplement, bo ja tego nie chcę zapomnieć. Żyję, to znaczy istnieję taki jaki jestem, ale wolałbym się wrócić do tamtego dnia …
-Jakiego?
-Nieważne. Nie chcę o tym rozmawiać.
-Eh dobra, jak wolisz.
-Dziękuję.
-Za co?
-Za to, że szanujesz moją decyzję.
-Nie ma za co.
-Chodźmy stąd – powiedziałem – mam już dość tego miejsca.
-Ja też, masz rację, chodźmy stąd.
Chwyciliśmy się za ramiona i poszliśmy w głąb lasu.

***
-Nie wierzę. Po prostu nie wierzę.
-Uspokój się, co ci to da? – rzekła Leila.
-Jak to co mi to da?!
-No? A co ci da wściekanie się?
-Czy do ciebie nie dociera, że on się lizał z wampirem?!
-Nasz syn się po prostu zakochał, a skoro się całowali, to czuje do niego coś więcej.
-Twój syn. Ty nic nie rozumiesz.
-A twój to już nie?  I niby czego nie rozumiem?
-Mój już nie. Jest zdrajcą.
-Wiesz co?  Nie mogę cię słuchać.
-Co cię nagle ugryzło? – spytał Eber.
-Mnie?! Co ugryzło mnie?! Przecież to ty wiecznie czepiasz się Adama o najmniejsze błędy! Wiem, że się zakochał i wiem w kim! I cieszę się, że jest szczęśliwy i mam nadzieję, że będzie!
-Czyś ty się szaleju najadła?
-Nie, ale ty chyba głupoty tak.
-Co takiego?
-To co słyszysz.
-Osz ty…
-Em mamo? Tato? O co się kłócicie?
-O nic takiego synku – rzekła Leila do Neila, który do nich przyszedł.
-O nic takiego pff jasne – burczał pod nosem Eber.
-Chodzi o Adama, prawda?
-Chodzi o coś w co nie powinieneś się mieszać – podsumowała jego matka, która w tym samym czasie obrzuciła karcącym wzrokiem męża.
-Eh no dobra.
-Chodźcie – rzekł ojciec – ruszamy. Trzeba walczyć o swoje.
-Nie zaczekamy na Adama? – spytał Neil.
-Adam może się raczy pojawić – stwierdził Eber pogardliwym tonem.
Leila tego nie skomentowała. „Obyś zdążył ze swoją obietnicą synku” – pomyślała tylko i ruszyła za resztą, przyjmując postać jasnobrązowego wilka.

*Adam*
-Jesteś tego pewny?
-Czego?
-Że damy rade zapobiec bitwie.
-Bardziej niż pewny.
Podziwiam jego upór. Chciałbym tak mocno wierzyć, że nam się uda, ale nie potrafię. Mam wątpliwości i zastanawiam się dlaczego on ich nie ma.
Trochę czasu nam zeszło. Nie wiem, co teraz moi robią, czy jeszcze odpoczywają, szykują się do wyjścia, a może już są w drodze. Na razie szliśmy z Tommym przez las, ale coś mi nie pasowało. To nie te same drzewa.
-Eee Tommy?
-Tak?
-Dokąd idziemy?
-Przed bitwą musimy coś załatwić.
-Ale jak to? Przecież nie zdążymy na czas! Dokąd ty nas prowadzisz?
-Nie gorączkuj się tak, przecież … aha no tak.
-Co?
-Nie biegasz tak szybko jak ja, zapomniałem.
-Ty tak serio?!
-Co się drzesz?  Wskakuj.
-Co?
-Właź mi na plecy, a nie zadawaj głupie pytania. Mamy mało czasu.
-Utrzymasz mnie?
-Dlaczego nikt mnie nie docenia?! – gorączkował się.
-Oj no już dobrze dobrze, dlatego, że jesteś niemiłosiernie chudy.
-Zamknij się i właź.
Posłuchałem go. Schylił się, a ja wszedłem mu na plecy i oplotłem go nogami w pasie. Chwycił mnie. Cholera faktycznie silny jest.
-Trzymasz się? – spytał.
Gdy usłyszał moje potwierdzenie i zapewnienie ruszył z taką prędkością, że przez oczami widziałem tylko wielobarwną plamę, a w uszach gwizdał mi wiatr. Nie wiem, dokąd tak pędziliśmy, ale czułem, że to dla niego bardzo ważne.
W  czasie drogi nie pytałem o nic. Hah nawet nie za bardzo miałem jak. Nie byłem w stanie otworzyć ust, co chwila wstrzymywałem oddech, gdyż pęd powietrza nie pozwolił mi na zaczerpnięcie oddechu. Musiałem przetrwać, w sumie nie było aż tak źle, ale ta wyprawa do najprzyjemniejszych też nie należała.
Nie wiem, czy dalej byliśmy w lesie, ale chyba tak. Przed oczami mi pociemniało. Czyżby już był zmierzch? Ile my biegliśmy?! Myślałem, że parę chwil. Może Tommy przyspieszył czas? A idźże Adam, ty to masz debilne myśli.
Poczułem, że zwalniamy aż po chwili zatrzymaliśmy się na dobre. Rozejrzałem się. Dokoła nas były suche spróchniałe drzewa, a nad nami ich posplatane ze sobą gałęzie. Gdzie my do cholery byliśmy?! Było tu ciemniej niż w miejscu, z którego wyruszyliśmy.
Spojrzałem przed siebie na ciemnoniebieską chatkę z granatowym dachem. Okna miały powybijane szyby, a firanki zastąpiły pajęczyny, w których z pewnością czaili się lokatorzy. Wewnątrz nie paliło się światło. Miejsce wyglądało na opuszczone.

-Jesteśmy na miejscu – powiedział Tommy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz