niedziela, 19 marca 2017

Rozdział 12 - OZOPZZ

Przepraszam kochani, że ostatnio dodaję rozdziały jeszcze później, ale mam od paru tygodni takie zagonienie w szkole, że nie mam czasu coś zjeść w sumie nawet ... nie wiem ile jeszcze to potrwa, więc proszę o cierpliwość i wyrozumiałość z Waszej strony. Na razie miłego czytania, a gdyby coś będę informować na bieżąco ;)

--------------------------------------------

Nie byłem pewny co zrobić, ale ciotka Tommy’ego upewniła mnie w tym, że mam za nią pójść.
-No rusz ten wilczy zad i chodź bo czas ucieka!
Tommy kiwnął głową na mnie, więc udałem się za nią. Po drodze kilka razy machnęła rękami, prawdopodobnie zdejmując czary, które mogły mi zagrozić.
-Em, a ja też mogę? – spytał niewinnie Tommy.
-No jasne Ratliff! A coś ty myślał?
Wzruszył ramionami, a ja na niego poczekałem. Złapaliśmy się za ręce i szliśmy dalej razem.
Schody niebezpiecznie skrzypiały pod naszym ciężarem. Zastanawiałem się jakim cudem ktoś, kto mieszka w takiej ruderze wygląda tak dobrze.
Zrozumiałem to dopiero po wejściu. Wow. To miejsce to istny pałac. Nie dziwię się, że matka Tommy’ego chciała zabrać jego i Lisę do siostry. Tu jest przepięknie. Od razu mi się spodobało. Szliśmy długim korytarzem, oświetlonym przez niezliczoną ilość świec. Rozglądałem się nieustannie, co nie uszło uwadze blondyna.
-Hej – zagadnął szeptem – podoba ci się tutaj?
-Jest obłędnie – odrzekłem, oglądając jakiś obraz.
-Mógłbym z nią pogadać. Jeśli chciałbyś tu zamieszkać – uśmiechnął się.
-Co? O nie, nie, nie. Nie ma mowy.
-Dlaczego?
-Nie będę się nikomu zwalał na głowę. Nie tak mnie wychowano.
-Tylko dlatego, że całe życie spędziłeś śpiąc na trawie, masz tam spędzić wieczność? Nigdy na to nie pozwolę. Znajdę nam dom. Obiecuję.
Ścisnąłem mocniej jego dłoń. Wiedziałem, że mówi prawdę.
Kiedy dotarliśmy do dużych podwójnych drzwi drgnąłem na widok jak otwierają się same. Weszliśmy do środka. Pokój był ogromny. Lustro, krzesła, stoły, okna. Wszystko było przepiękne. Nie mogłem oderwać wzroku.
-Ten dom jest powiększony od środka czarami, czy …?
-Zmieniłam jego wygląd od zewnątrz dla niepoznaki. No dobrze – spojrzała na nas, a my odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni – oj no już już, nie bójcie się. Nie gryzę przecież. Mnie naprawdę nie przeszkadza wasza miłość. Mnie ona cieszy okay?
-Jak to pani nie gryzie? – chrząknęła – Przepraszam. Jak to nie gryziesz?  Jesteś wampirem.
-Wiedźmą też. Tak jak mówiłam władam wodą. To nią się żywię.
-Oh – westchnąłem.
-No dobrze, nie ma czasu do stracenia. Podajcie mi ręce. Stańcie w kręgu.
Wykonaliśmy jej polecenia i chwyciliśmy się za ręce. Patrzyłem niezbyt pewnie na jej zamknięte powieki. Tommy zresztą też podchodził do tego nieco sceptycznie. Mamrotała coś pod nosem.
-Może was zaboleć.
-Co takiego?! – wrzasnęliśmy, ale nim się spostrzegliśmy przeszył nas obezwładniający ból.
Biegł od dłoni, przez ramię aż do wnętrza, ściskał serce, palił gardło. Słyszałem jakieś mamrotanie. W pokoju było jasno. Byłem tego pewien mimo, że zamknąłem powieki. Ból świdrował w moim ciele, błagałem, żeby to się skończyło. Po chwili zaczął wracać tą samą drogą, którą przyszedł. Dłoń, którą trzymałem Marissę zaczęła mnie palić. Chciałem się wyrwać, ale nie mogłem. Miałem wrażenie, że jesteśmy ze sobą sklejeni. Część bólu mnie opuściła, a część przerodziła się w przyjemne ciepło, które pozostało w mojej dłoni. Jak łaskotanie promieni słonecznych. Poczułem, że mnie  puszcza. Spojrzałem na jej uśmiech. Co to było?

*Tommy*
Myślałem, że będąc wampirem, nie będę w stanie odczuwać ból. Przynajmniej nie taki. Bolało mnie absolutnie wszystko. W tej chwili cieszyłem się, że nie jestem człowiekiem. Prawdopodobnie bym tego nie przeżył. Zaciskałem powieki, ale mimo to widziałem ogromną jasność, która rozświetliła wnętrze. Czułem jak ból wkrada mi się do serca i wraca przez ramię do dłoni, paląc w gardle. Kiedy jego część mnie opuścił na dłoni poczułem przyjemny chłód nocy, który tak uwielbiam.
Poczułem jak Marissa mnie puszcza, wyswobodziłem się i spojrzałem na nią pytającym spojrzeniem. Potem przerzuciłem wzrok na Adama, który oglądał coś na swojej ręce. Spojrzałem na tę, którą trzymała ciotka. W miejscu uścisku widniało coś czego tam wcześniej nie było.
Po wewnętrznej stronie dłoni widniał symbol czteroramiennej gwiazdy, która trzeba z nich stykała się z rogalem księżyca. Zza niej wyłaniały się promienie słońca. Oba ciała niebieskie były ciemniejsze w rogach. Patrzyłem na to jak urzeczony. Zastanawiałem się tylko dlaczego księżyc ma wyrazistszy kształt niż pozostałe elementy.
-Tommy spójrz – podbiegł do mnie i pokazał swoją rękę. Miał identyczny symbol. Tylko, że gwiazda była ukryta za słońcem i to ono było wyraźniejsze.
-Co to jest? – spytałem.
-To symbol nocy i dnia. Jesteście teraz ich współpanami. Możecie prosić je o pomoc i wzywać, kiedy będziecie potrzebne, ale nigdy nie wykorzystujcie tych umiejętności do złych celów, bo zemszczą się na was okrutnie.
-Czekaj jak to współpanami? – zdziwiłem się.
-A nie panami? – dopytywał Adam.
-Nie, współ. Noc i dzień rządzą się same, ale są na tyle przychylne, że wybrańcom udzielają wsparcia i oferują pomoc. Ale to muszą być wyjątkowe istoty. A wy tacy jesteście.
-Ale jak ty to możesz no bo … co?
-Zastanawiasz się skąd mam moc przydzielania tych zdolności? Noc i dzień to małżeństwo. To są normalne istoty. W ludzkiej postaci, no może nie do końca. Panują nad dobą. Ale to już inna historia. Znam ich, czasem mnie odwiedzają, przyjaźnimy się. Pozwolili mi.
-Oh – westchnąłem tylko. Tego już było za dużo.
-Dobra zbierajmy się, żebyśmy zdążyli na czas.
Zgodnie przytaknęliśmy i wyszliśmy z domu. Marissa zabezpieczyła dom czarami, a ja ponownie wziąłem Adama na plecy.  Już po chwili gnaliśmy przez las.
***
-Myślisz, że ile nam to zajmie? – warkot Leili rozniósł się głuchym echem po lesie.
-Normalnie około trzeciej bylibyśmy na miejscu, ale musimy roznieść zapach dalej, żeby ich zmylić, więc zajmie nam to więcej i po świcie dotrzemy do obozu – odrzekł Eber.
Leila warknęła. Neil razem z Brooke szli z tyłu, nie zbliżali się do rodziców. Trzymali się razem, nie chcieli się mieszać. Mama i najmłodsza wilczyca były całkowicie przeciwne temu przedsięwzięciu, Eber był najbardziej zawzięty, Adam zniknął nikt nie wiedział gdzie, jedynie Neil nie wiedział, po której stronie stanąć. Bał się starcia z wampirami, ale bał się też przeciwstawić ojcu. Cały czas był wściekły na brata za to, że wyjawił jego sekret.  Źle mu było z tym, że ojciec chciał go wydalić z rodziny i z tym, że w zamian za to oddalił się Adam. Do tego ta bitwa. To wszystko go przerastało. Nie potrafił sobie poradzić z własnym strachem.
W pewnym momencie zamyślił się tak bardzo, że znalazł się w miejscu zupełnie innym niż pozostali członkowie watahy. Nie poznawał tego terenu, wszystko było obce. Nie wyczuwał znajomego zapachu. Nie miał pojęcia gdzie jest. Rozglądał się w szaleńczym tempie, ale nic to nie dało. Nagły strach i stres zastopowały działanie wilczych zmysłów i przywróciły go do ludzkiej postaci. W lesie zapadał zmrok.

*Adam*
Znów ten nieprzyjemny świst powietrza w uszach i chłodny powiem na skórze. Zamknąłem oczy, wstrzymałem oddech. Chociaż to i tak było przyjemniejsze w porównaniu z tym co miało miejsce w domu Marissy. Dam radę.
Zatrzymaliśmy się nagle. Nie wiedziałem o co chodzi. Poprzednio zwalnialiśmy powoli. Tym razem naprawdę się ściemniało, był już wieczór. Może nawet późny.
-Czemu się zatrzymaliśmy? Gdzie jesteśmy? – pytałem.
-Jeszcze daleko od miejsca bitwy – odrzekł Tommy.
-Więc dlaczego stoimy? – nie rozumiałem.
-Dlatego – szepnęła Marissa, patrząc tępo w jeden punkt. Podążyliśmy wzrokiem za nią. Wśród suchych krzewów ukrywała się jakaś postać. Ludzka postać, ale o … znajomym zapachu?
-Neil? – spytałem i podszedłem ostrożnie bliżej. Osobnik nie miał zamiaru wyjść. Kiwnąłem głową na Tommy’ego i Marissę, by otoczyli go z drugiej strony, żeby nie dał rady uciec. Zrozumieli i w mgnieniu oka znaleźli się za nim. Ja wciąż szedłem od przodu.
-Neil? To ty?
-S-skąd znasz moje imię? – cały się trząsł.
-Bo jestem twoim bratem? Co ty nie poznajesz mnie?
-Adam? – ożywił się.
-No ja, a kto? Co ty nie widzisz mnie?
-J-jasne, że widzę.
-Nie chrzań. Znowu się zestresowałeś i nie możesz używać wilczych zmysłów?
-Skąd to wiesz?
-Bo cię znam.
-A gdzie są ci którzy byli z … - i w tym momencie się odwrócił. Marissa jeszcze wyglądała w miarę dobrze i przyjaźnie, nie licząc jej pomarszczonej bladej skóry. Natomiast gdy zobaczył Tommy’ego… - AAAAAAAAAAAAAA!!!!
-Neil uspokój się – warknąłem.
-To ty! Ty wtedy w lesie…! – krzyczał wskazując na Tomme’ego.
Ratliff ze stoickim spokojem zasyczał, najwyraźniej tak jak wtedy, gdy straszył Neila, czym sprawił, że i teraz zaczął krzyczeć głośniej.
-Dziękuję ci – powiedziałem ironicznie do swojego chłopaka.
-Nie ma za co – uśmiechnął się. Przewróciłem oczami.
-Neil uspokój się – chwyciłem go pod ramię i odciągnąłem na bok – oni są z nami.
-Od kiedy zdajesz się z wampirami?!
-Od kiedy zrozumiałem, że walka jest bez sensu! – wrzasnąłem mu prosto w twarz.
-I co się po mnie wydzierasz?! – od równie głośno co ja.
-Bo do ciebie nic nie dociera!
-A co ma docierać?! Że zdradziłeś własną rodzinę i przeszedłeś na stronę wroga?!
-Przeszedłem na własną stronę.
-Tak oczywiście!
-Neil, kiedy ty wreszcie zrozumiesz?! Plan ojca doprowadzi do zagłady rodziny!
-Co ty pieprzysz?!
-To co słyszysz! A myślisz, że wampiry polubownie rozstaną się z tymi terenami?!
-Może z łaski swojej trochę się uciszycie – wtrącił Tommy – chciałbym zauważyć, że tu jest echo, które daleko może zanieść waszą kłótnię.
-Ta masz rację.
-Ale…?! – zaczął Neil.
-Zamknij się.
-Potorturować go? – spytał blondyn. Spojrzałem na niego jak na wariata, a on mrugnął porozumiewawczo. Podpucha. Oczywiście.
-Co?! – wystraszył się.
-W sumie, czemu nie – wzruszyłem ramionami.
-Adam?!
-Posłuchaj – Ratliff podszedł do niego i oparł się na jego ramieniu. Strach go sparaliżował, nie mógł się ruszyć. Tommy zmienił kolor oczu i wysunął kły – nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru z nikim walczyć. Tylko, że mój ojciec ma inne zdanie na ten temat, z tego co wiem twój też. Jeśli chcę mogę zmiażdżyć ci rękę Ru i teraz i to jednym palcem. Wyobraź sobie, że kilka wampirów się na ciebie rzuca, ciebie i twoją rodzinę. Nie macie żadnych szans, wasze zęby nie zranią nas trwale. Jesteś pewny, że chcesz brać w tym udział? I n to patrzeć? Czy wolisz stanąć po naszej stronie i wymusić pokój, a potem odejść i żyć w spokoju?
***
-Nie pilnowałaś go?!
-A czy ja jestem jego niańką?! Chciałam zauważyć, że jestem młodsza niż on.
Eber warknął wściekle.
-To i tak nie zmienia faktu, że szłaś obok niego! Jak mogłaś nie zauważyć, że się odłączył?!
-Normalnie! Mam ważniejsze sprawy na głowie!
-Na przykład jakie?!
-Obmyślanie planu jak przeżyć tą waszą pieprzoną wojnę!
-Oh no super, obrończyni Adama. On jest zdrajcą, zostawił nas!
-On nie jest zdrajcą!
-Jeszcze parę godzin temu twierdziłaś co innego.
-Ale zrozumiałam, że byłam głupia.
-Brooke daj spokój, trudno Neil sobie poradzi. Idziemy.
-Przecież to skończony tchórz! Umrze ze strachu sam!
-I tak powinien opuścić watahę za to co zrobił. Poza tym słabe ogniwo decyduje o stadzie, takich trzeba się pozbyć.
-Nie poznaję cię.
-Co takiego?
-Nie poznaję cię. Gdzie się podział ten ojciec, który mówił, że stado jest najważniejsze?! Że jesteśmy jednością bez względu na wszystko! Gdzie jesteś tato?! Zatraciłeś się w tej durnej bitwie! I co ci da, że będziesz mieć cały ten las skoro pozwoliłeś odejść Adamowi, Neil zniknął! I co?! Masz to gdzieś! Skoro tak, ja też odchodzę.
-Coś ty powiedziała?
-Tak! Dobrze słyszałeś.
Eber stał jak wryty. Razem z Leilą stał i patrzył jakich córka zmienia się w wilka, a potem znika im z oczu i ginie pośród konarów drzew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz