czwartek, 14 grudnia 2017

Gorąca kawa - #Drarry #Img

Witajcie kochani! Dziś troszkę inne klimaty, bardziej dla fanów Harry'ego Pottera i shipperów Drarry ;) Pierwszy raz publikuję coś w tym stylu. Mam nadzieję, że Wam się spodoba, ponieważ ... pisałam to w gimnazjum, a obecnie kończę liceum także XD siedziałam wczoraj nad tym i wprowadzałam poprawki, żeby miało ręce i nogi haha, możliwe, że będzie się to dało wyczuć, no ale dobrze więcej nie przeciągam.
Dodam tylko, że wiem, że ociągam się trochę z ff, ale wiecie jak to jest - wena. Postaram się być może w przyszłym tygodniu albo coś, wstawić prolog.
Miłego czytania słoneczka i mam nadzieję, że dam wam tym zastrzyk dobrego humoru ;)

------------------------------------------------------

*Draco*
 -A więc to by było na tyle. Do widzenia  - powiedział Draco na zakończenie lekcji.
-Do widzenia! - krzyknęła klasa.
 -Do widzenia, panie Malfoy -rzekła przeciągle Jane, szczupła i wysoka brunetka, której od dawna podobał się jej nauczyciel języka angielskiego.  Jest od niej o pięć lat starszy, ale ona wyraźnie nic sobie z tego nie robiła.
 -Jane, czy ty myślisz, ze jestem aż tak głupi? Z nauczycielem się nie flirtuje, a teraz do widzenia, bo wyślę cię do dyrektora za próbę uwodzenia nauczyciela - rzekł szorstko Draco, patrząc nastolatce w oczy zimnym, przenikliwym spojrzeniem.
 Dziewczyna zrobiła obrażoną minę, zarzuciła włosami i wyszła z klasy, zamykając drzwi z takim impetem, ze aż zatrzęsły się w nawiasach.
"Głupiutka - pomyślał Draco - nigdy bym się z nią nie umówił, to by było niezgodne z moją moralnością, a przede wszystkim z moim poziomem."
Prychnął jeszcze pod nosem, komentując w ten sposób zachowanie małolaty i zaczął pakować swoje rzeczy z biurka.

*Harry*
 -Dobrze to tyle na dzisiaj i pamiętajcie, że za tydzień jest kartkówka! - Harry próbował przekrzyczeć rozemocjonowaną końcem lekcji biologii klasę.
 -Ale z czego?! - oburzył się James.
 -Z męskiego układu rozrodczego - wyjaśnił Harry.
-No ale …
-James, to było na dzisiejszej lekcji, trzeba było słuchać.
 -Ale jak ja tak nie potrafię się uczyć i nic nie umiem to co?
-To sie nauczysz.
 -A jak nie będę mieć czasu?
 -To zajrzysz w majtki i będziesz już wszystko wiedział - odrzekł Harry, przez co „zgasił” klasowego cwaniaka i nieuka, a klasa wybuchnęła śmiechem.
-Ale... -  James chciał jeszcze podjąć walkę o swoją reputację, ale nie dokończył, bo Harry spojrzał na niego groźnie.
 -No cóż, jest pan twardą sztuką panie Potter – rzekł James, na co Harry zastygł w bezruchu i podniósł na chłopaka z nad dziennika tak przenikliwy wzrok, że klasowy cwaniaczek skulił się w sobie  i nie miał już więcej odwagi podskakiwać.
-Do widzenia – wykrztusił tylko i wyszedł z pomieszczenia tak szybko jak potrafił.
 -Ha, ale ma pan do niego podejście, ja nie mogę go w ciągu czterdziestu pięciu minut lekcji zmusić do milczenia słowami, a pan robi to w ciągu dwóch minut. Niesamowite. Bardzo dobrze Potter - uśmiechnęła sie do niego pani Flower, wychowawczyni klasy Jamesa.
 -Dziękuję pani, ale musze już iść odnieść dziennik i takie tam  - Harry próbował się wykręcić.
 Miał nadzieję, że po tej lekcji wreszcie zobaczy się ze swoim chłopakiem, bo jak na złość uczyli dziś w dwóch rożnych końcach szkoły. Nikt nie wiedział, że są razem, bo co by mugole pomyśleli? Muszą się więc ukrywać. Nie musieliby co prawda, ale niestety wydało się, że to oni zniszczyli gmach Ministerstwa Magii, po tym jak zrzucili z władzy Kingsley'a, przez co zostali wygnani na pięć lat i zostały im jeszcze cztery. Potem i tak nie wiedzą co ich czeka, więc należy zachować ostrożność i odnaleźć się w świecie jugoli, tak znienawidzonym przez nich obu. Draco z powodu wychowania w chorobliwej obsesji n punkcie czystości krwi, a Harry z powodu jego ukochanego wujostwa Dursley’ów, którzy tak bardzo umilali mu dzieciństwo, że modlił się o śmierć podczas zwykłego wynoszenia śmieci byle tylko nie wrócić już do ich domu.
-Skądże znowu. Mia  zaczekaj – zwróciła się do uczennicy jeszcze pakującej plecak -  ty odnieś dziennik, a ja zapraszam cię Potter na herbatkę. Mam teraz okienko i wiem, że ty też -odrzekła pani Flower.
 Podała dziennik dziewczynie, a Harry'ego zaczęła ciągnąc w stronę swojego gabinetu, który był jeszcze dalej, o ile to możliwe, od miejsca, w którym przebywał jego ukochany.
 -No dobrze - przystał niechętnie Harry.
Mimo, ze pracował w tej szkole dopiero rok, wiedział, ze z panią Flower nie należy zadzierać. Jest to tęga kobieta o ciemnych blond włosach w wieku około czterdziestu paru lat, a gdy się na coś uprze ma siłę niczym trzech zapaśników sumo. Jest strasznie zmienna, jeśli się z nią zgadzasz jest dla ciebie miła, ale jeśli jesteś przeciw niej, to potrafi być tak wredna, że zechcesz rzucić w nią Morderczym Zaklęciem, a i to nie wystarczy. Już miał z nią taki incydent, ale w ostatniej chwili został na całe szczęście powstrzymany, bo kto wie, co by było.

*Draco*
 "Gdzie on jest? Przecież miał tu teraz być! Trudno, jak nie zobaczę go za godzinę to karę dostanie w domu i nie "karę" tylko KARĘ! Okrutną i bezlitosną!" – wykrzykiwał w głowie Draco układając swój plan zemsty na Harrym za to, że nie raczył się pojawić w pokoju nauczycielskim o godzinie, na którą byli umówieni.
-Dzień dobry - rzekł mijając w drzwiach dyrektora, po czym poszedł na kolejną lekcję angielskiego.
-No już, siadajcie. Dzien dobry! - krzyknął próbując przekrzyczeć szóstą klasę.
-Dzień dobry panie Malfoy! - od razu się uspokoili, bo wyczuli w jego głosie, że jest nieco sfrustrowany, a dobrze wiedzą, że wtedy lepiej go nie denerwować.
 Posłusznie zajęli miejsca i wsłuchali sie w słowa nauczyciela.

 *Harry*
 -No ... i wtedy ja jej mowie, że to fatalny pomysł, a ona, że wcale nie, a ja ... ha ... a ja jej na to, że nie zniżam się do jej poziomu, a ona na to tak poczerwieniała, że wyglądała gorzej jak pomidorahahahahha hahahah hahahaha, eh, śmieszne prawda? – przynudzała pani Flower, na którą jedna filiżanka herbaty działa jak dziesięć butelek piwa, a ona pochłania jedną filiżankę w pięć minut … a minut zostało jeszcze trzydzieści.
 -Bahardzo - Harry nauczył się tak dobrze kłamać, że choć nie słucha to zawsze dobrze odpowie.
 -No ... i wtedy ona ... - kolejna filiżanka - po...wie...dzia...ła – kolejne pięć minut - że... jestem – filiżanka - wredną... zdrajczynią - pięć minut - a ... ja... jej... yh hlip.
„O nie, ona zaczyna ryczeć, tylko nie to, to po mnie. Ona znowu użyje mojego czasu jak chusteczki na swoje problemy, jeszcze dziesięć minut, osiem minut, siedem minut, kurde czemu to tak wolno leci ... trzy minuty, dwie minuty, minuta, sześćdziesiąt sekund trzydzieści, piętnaście, dziesięć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden…"
Dzwonek zadzwonił.
 -O rany, ale ten czas leci, muszę już iść, do widzenia! - krzyknął Harry i wybiegł z gabinetu nie patrząc za siebie.
 "Czemu ta ropucha męczy tylko mnie?" – pomyślał.

*Draco*
 -Na następną lekcję macie zrobić strony pięćdziesiąt, pięćdziesiąt jeden i pięćdziesiąt dwa w ćwiczeniach!
 -Czemuu?
 -Bo takie jest życie, no już, pakować się i do widzenia! - krzyknął sfrustrowany Draco, a gdy uczniowie wybiegli w popłochu, uśmiechnął się do siebie.
 "A już myślałem, że straciłem to coś … Nie, wtedy nie byłby mi posłuszny, heh, nie wytrzymam, jeśli go nie zobaczę" – mówił do siebie w myślach wkładając notes i długopisy do torby.

 *Harry*
 "Muszę być tam przed nim. Muszę. Być. Tam. Przed. Nim. Muszę!!!"
Harry przebiegał korytarze jak jego Błyskawica. Omal nie potrącił jakiegoś chłopaka, ale miał to gdzieś, był już tylko dziesięć metrów od drzwi do pokoju nauczycielskiego, dwa  metry, jest już w środku. Wpadł tak zdyszany jakby obiegł Londyn dookoła. Pozostali patrzyli na niego jak na wariata, ale on sie tym nie przejął, usiadł na krześle, torbę z papierami rzucił pod stół i czekał na niego, próbując złapać oddech.

 *Draco*
 "Pewnie znów się spóźni, nie ma co się śpieszyć" - pomyślał blondyn, przemierzając powoli korytarze i patrząc z góry na tych, którzy go denerwują … czyli na wszystkich. Zatopił rękę w swoich włosach i powoli przeczesał je swoimi długimi palcami.
"Kurde, żeby to on je czesał, on jest taki seksowny, że aż słów brak ahh" – westchnął w głowie.
 Wszystkie myśli młodego Malfoy'a krążyły wokół tego jedynego, jego chłopaka, bruneta w okrągłych okularach, który być może jest teraz w pokoju nauczycielskim. Oby był.

*Harry*
 -Potter, a coś ty taki zdyszany -  spytała pani Bluejeans, nauczycielka matematyki.
 -Po prostu chciałem jak najszybciej napić sie gorącej kawy - odrzekł Harry.
 -Niech zgadnę, pani Flower? Znowu? Niechże ona ci da spokój. Nie powinna przelewać swoich urojeń na ciebie. Jak się uwolniłeś?
 -Dzwonek.
 -Ile lekcji?
 -Jedna.
-To dobrze, że chociaż jedna, a nie dwie, moje biedactwo. No dobrze, ja już muszę iść.
 -Tak, do widzenia.
 Była końcówka przerwy, pokój nauczycielski pustoszał, a on wciąż się nie pojawił.
„Co jest grane do cholery?”
 Harry podszedł do automatu i kupił sobie dużą latte z cynamonem, po czym wziął duży łyk. Gdy wrzątek wlał się do jego gardła od razu poczuł się o wiele lepiej, a stres jakby wyparował razem z parą z jego napoju, po czym powrócił na swoje miejsce i usiadł na tym samym krześle co wcześniej. Czekał na niego.
Dzwonek.
Brak.
Jego brak.

*Draco*
 -Dobra, chyba trzeba się pośpieszyć, za chwilę lekcja, ale dobrze, że mam teraz okienko -mruknął do siebie Draco, będąc już jakieś sto metrów od pokoju nauczycielskiego.
 Już by tam był, ale zatrzymał go jeszcze dyrektor.
Okej trzydzieści metrów, dwadzieścia, dziesięć, pięć, iiii ....

*Harry i Draco*
 Harry siedział przy stole i dopijał kawę, gdy nagle drzwi otworzyły się i do pustego już pokoju wszedł Draco, jednak jego twarz w przeciwieństwie do twarzy Harry'ego wykrzywił szyderczy uśmiech. Swoją torbę położył pod oknem i również kupił sobie dużą latte z cynamonem. Potem oparł się o ścianę i popijając kawę patrzył na Harry'ego, który również wpatrywał się w chłopaka, stojącego na przeciwko. W pewnym momencie Draco niebezpiecznie zmrużył oczy, kubek z napojem postawił na parapecie takiej wielkości, ze można było na nim leżeć i powoli podszedł do Harry'ego, po czym jedna rękę schował do kieszeni, a drugą oparł się o stół. Brunet w okularach  patrzył na byłego Ślizgona jak zahipnotyzowany. Dla niego każdy ruch blondyna był jak narkotyk, a jego dotyk jak inny świat. Świat, w którym są tylko on i Draco.
-Nie było cię godzinę temu - powiedział przeciągle Malfoy.
 -Wiem. Wybacz. Pani Flower - odrzekł Harry, wstając i stając na przeciwko blondyna, tak, że stali twarzą w twarz.
 -O nie! Znowu ta łzawa smarkaczka?! I ona się dziwi, że nie panuje nad uczniami.
 -Niestety.
 -Dobra, pieprzyć to. To może ... się odstresujemy ... – powiedział znowu przeciągle Draco, podchodząc do Harry'ego jeszcze bliżej.
 -Mhmmmm.... -mruknął brunet.
 -No więc ... czekaj ... - szepnął Draco podchodząc do drzwi i przekręcając klucz w zamku.
Brunet patrzył na niego ze zdziwieniem.
-A jakby ktoś tu wpadł? ... Dobra to na czym my? Ah tak. Na tym.
Po tych słowach Draco przyłożył swe rozpalone usta do równie czerwonych wargach Pottera. Całowali się najpierw delikatnie, ale z każdą chwilą wpijali się sobie w usta coraz bardziej i coraz bardziej namiętnie. W pewnej chwili brunet zaczął rozwiązywać Draco jego szmaragdowy krawat, który pomagał mu wybrać dziś rano, a potem zdejmować jego srebrny garnitur i rozpinać białą koszulę. Blondyn nie pozostał mu dłużny i zaczął robić to samo z czerwonym krawatem Harry'ego, który też pomagał mu dziś przed pracą wybrać, a także zsunął mu z ramion czarny garnitur i białą koszule.
 -Czekałem na to cały dzień - wyszeptał mu do ucha.
 -A ja? Zwłaszcza jak słuchałem tych łzawych historyjek to...
-Ciiiii... ta chwila należy do nas.
Po tych słowach wplótł rękę we włosy Harry'ego, natomiast on zaczął przejeżdżać palcami po umięśnionym brzuchu blondyna, gdy nagle ...
*Puk, puk*
 -Fuck - zaklął Draco - ty idź, bierz ciuchy i do szafy, a ja się zajmę gośćmi. No już! - wyszeptal najciszej jak mógł, bo ktoś znajdujący się za drzwiami mógł ich usłyszeć.
Malfoy szybko ubrał koszulę i zapiął ją, garnitur powiesił na krześle, a krawat wziął do reki i udawał, że go poprawiał podczas, gdy Harry zbierał ubrania i na pół goły ładował się do ciasnej szafy.
-Tak? W czym mogę pomóc? - spytał syn Lucjusza opanowanym tonem, choć Wybraniec wiedział, że jego ukochany jest wściekły, ponieważ im przeszkodzono. Mogli się tego jednak spodziewać, w końcu to szkoła.
 -Przyszedłem po kredę.
- Dobra. Proszę - powiedział blondyn z wymuszonym uśmiechem.
-Wyłaź – rzucił przez ramię, gdy zamknął drzwi z uczniem powrotem na klucz.
 Harry wyszedł.
-Dobra to na czym my? - spytał Draco znów wpijając się w jego słodkie usta.

-Skończymy w domu, bo za chwilę dzwonek. Szykuj się, będzie gorąco.


poniedziałek, 4 grudnia 2017

Ballada o Wiedźminie

W ostatnich dniach mam niezłą jazdę na tytułową postać XD Osobiście nie wiem, czy mój utwór można zaliczyć do zbioru ballad, na pewno nie jakaś wybitna, ale jestem zadowolona. Jest to utwór, który nie powinien być rozumiany na jednej płaszczyźnie, ma że tak powiem drugie dno. Nie będę się o tym rozpisywać w internecie co dana linijka oznacza, zostawiam to dla siebie. Powiem tylko, że proszę o szacunek, bo jest to dla mnie coś ważnego. I powtarzam, nie cłość jest o Wiedźminie XD Część tak, inna część nie, w innej części oba sensy się przeplatają. Jeśli macie jakieś przemyślenia dzielcie się nimi w komentarzu lub prywatnie, z chęcią poczytam jak to odbieracie ;) No ... miłej lektury! ;)

-------------------------------------------------

Ten, co przemierza górski szlak.
Ten, co bez strachu w noc mknie.
Ten, co pędzi przez czarny las.
Ten, co nie boi się stromych skarp.
To on. Nieustraszony.

Włosów biel, kamienna twarz,
przeorana w części dwie
przez znak. Zostawiły go bestie.
Chronić chciałeś, a łupem padłeś sam.
Chciały cię zabić. Nie zdołały.
Zbyt szybki dla śmierci, zbyt wolny by…
Nie.

Naznaczony.
Już wiadomo kimżeś jest.

Ostry miecz w zasięgu dłoni,
świata przed złem chroni,
potęgą ramienia niczym ze stali.
On ocali.

Wierzysz bratku?
Wierzę szczerze.
On istnieje.
Głupstwa pleciesz.

Patrzę w okno. Sypie śnieg.
Zamieć w szyby miota.

Pozwól synu. Wytłumaczę. Ja…
Zobaczysz.

Gdy iść będziesz w ciemną noc
- nie bój się. Wołaj go.
Gdy dopadnie cię co złego
- wołaj go kolego.
Wołaj ile w płucach sił.
On nie jedno pobił, zabił, zbił.

A dziś mi się śnił.
Srebrna głowa, czerwień ślepiów.
Koszmar koszmarów, nadzieja wędrowników.

Spotkałem go pewnego dnia.
Dostojny, czysty jak łza.
Naznaczony wiekuiście,
oczy bystre i przejrzyste.
Przetną nie jeden
najmroczniejszy nawet mrok.

Na koniu siedział swem.
A włosy szarpał mu wiatr.
Na jednej stali ze skał.
On … i jego brat.
Wiem, że tam był. To Świat.
Choć człowieka tak mało w człowieku,
z Nim on w zgodzie żył.
Niesnasek brak. Ni bitew, kłótń.
Ramię w ramię codziennie już
przemierzał z nim, nie patrząc w dal.

Gwiaździsta noc, sunie cień.
Deszczu szum, wiatru zew.
Parskanie konia, paniczny krzyk.
Zawisł ktoś tam.
Nie on.
To ten
kto wymierzając sprawiedliwość
skazał na nią się.

Odciśnięty w błocie ślad, parę kropel krwi.
Gdzie natury zew, pośród ludzkich drwin?

A wył … choć cicho …
A łkał … nie patrząc nikomu w twarz.
Jak wilk. To jego los.
Jego serce. Jego głos.

Ręce stwardniałe od bicia mar,
byś miał spokojne sny.
Wyczulony słuch,
abyś ty mógł głuchym być.
Zarysowane żelastwo na piersiach,
na plecach stal.

Biały wilk, ze szponów Śmierci drwi.
Dziki zwierz, nie dba tracąc krwi.
Przeznaczenie spełnia,
gdy ty nie kiwasz palcem.
Samotny zakonnik, bez celu,
w wiecznej tułaczce.

Ale Wiedźminie!
Ty nie miałeś kochać …
Miał ci być brak serca
i ludzkich zachowań!
I cóżeś uczynił?!
Ją biorąc w ramiona…?

Żyjąc zasadami i tak żeś
Niepokorny.
Będąc sam
Pełno ludu wokół ciebie.
Miło jest
Śmiać się swoim w twarz?
Bo ustanowili to,
co nie mogło trwać.

Nieidealny świat.
Chciałżeś go zmienić, hę?
Ulepszyć?
Nie ty jeden.
Udało się?
Nie widzę tego.

Widzę Zło, Plugastwo, Czerń.
Nie widzę Jego.

Lecz czy brak we wzroku
oznaką braku  obecności?
Ja wierzę żeś jest
i walczysz niezłomnie.
Hej!
I wiem, żeś przy mnie!
Każdego dnia…
W każdej chwili, momencie
nędznego życia.

Przeistoczysz mnie!
Gdy dojdę do Twych bram
ja to wiem!
Mieszkańcu wszędobylski
Coś jest w rzece, w kamieniu
i w krzewie niskim.

Tyś jest, gdy Cię nie ma.
I jesteś, gdyś jest.
A podaję Ci dłoń,
bo z Tobą dalej iść chcę.

Bo niestraszna ci żadna burza,
żaden gąszcz.
Wykorzystać umiesz to, co w sobie masz.

Naucz mnie!
Jak to jest Tobą być.
Niełatwe to …
lecz podejmuję się gry.

I przyjmij mój krzyk,
którym wyrzekam się siebie.
To kim byłem, kim jestem.
Kim będę
oddaję Tobie.

Pokaż jak wojować.
Zawężony świat.
Czy jest tak wielki jak mówią nam?

Czy w Układzie Słonecznym więcej jest planet?
O tak.
Każdy z nas.

Widzę płonący deszcz.
Nie przeraża to cię?

A czegóż się bać
Gdy tak słabnie ich blask?
Wypaleni, pokonali siebie sami.
Nie zawsze trzeba sił.
Nie zawsze walka wręcz.
Czasem stój, podziwiaj co dzieje się.
Zasady mają zakres, możesz dotknąć granic,
lecz ich nie przekraczaj!
Nie ma nic za nimi…
Nie ma nic za nami.

Połóż mi dłoń na ramieniu.
Przyjmij pod Swe skrzydła.
O tak. Czuję to wyraźnie.
Nie, nie opuszczaj mnie.

Ja będę tam. Czasem krok przed tobą,
czasem pójdę obok.
Swoje tempo mam. Zatrzymam się.
Dobiegnij mnie. Dość masz sił.
Nie brałbym cię, gdyby nie.

Gdy upadniesz, nie wyciągaj ręki.
Wstań młody wilku, tak trzeba.
Bądź silny.
Bądź niezłomny i głodny,
ale nie prymitywne smaki.
Co znajdziesz żuj aż poczujesz drugi raz
co to znaczy dobrze jeść.
I miel, i miel, i czekaj na swoje.
Wkrótce przyjdzie
nagroda za czyny twoje.

Lecz gdy upadniesz
Ja będę przy tobie.
Umrzeć nie pozwolę,
idziemy w jedną drogę.
I mam w tobie cel.
Nie nadaje się każdy,
lecz każdy się nadaje.
To twoja nauka.
Zachowaj ją w sercu,
mądrze dziel, rozdawaj dobrze.

Czy rozumiesz już
swej wędrówki sens?
Jeśli nie – zawróć.
Jeśli tak – staraj się.


środa, 15 listopada 2017

Maybe it's rain our feelings - Img #13 #Adommy

Więc z okazji moich 18-stych urodzin JA daję imagin WAM :D Dziękuję Wam kochani, że jesteście <3

------------------------------------------------

-Więc o czym chciałeś ze mną gadać? – spytał Tommy, gdy tylko zajęli miejsce przy stoliku w kawiarni. Natychmiast podeszła do nich kelnerka i spytała, czego sobie życzą, więc zamówili po kawie, nie zważając na późną porę. Było bowiem po dwudziestej pierwszej.
-Eh o nas – westchnął Adam i spojrzał w blat.
-O nas? Jakich nas? Nie ma i nigdy nie będzie żadnych nas. Kiedy sobie to wreszcie wbijesz do tego tępego łba? – podniósł lekko głos. Nie chciał dać po sobie poznać, że ruszyła go ta odpowiedź. Zdziwiła  go jednak jego agresja wobec tych słów.  Powinien być obojętny, ale nie potrafił.
-Tommy…
-Żadne Tommy…
-Daj mi dokończyć – wycedził brunet przez zaciśnięte zęby. Basista spojrzał na niego niechętnie.
-Ok mów.
-Dziękuję. Chodzi mi o nasze wspólne występy.
-To ty zacząłeś nie ja.
-Wiem. Ale po prostu … zastanawia mnie, czy dla ciebie to serio jest takie obojętne i nic nieznaczące?
-Tak. To tylko gra, by zadowolić fanów. Nic więcej – gdy to mówił nawet nie mrugnął, patrzył mu prosto w oczy, które nagle jakby straciły swój blask. Uwielbiał w nie patrzeć i choć usilnie temu zaprzeczał, tak było.
Zastanawiał się kiedy nauczył się tak dobrze kłamać? A może nie był w tym mistrzem, bo jego kłamstwa do niego nie trafiały. Wyczuwał własny podstęp, słabość i strach, do których nigdy nikomu by się nie przyznał i choć cieszyło go, że ludzie nie widzieli z czym się zmaga, to zastanawiał się jak można być tak ślepym na ludzkie zbłądzenie. Tak, stan, w którym się znajdował nazywał osobistym zbłądzeniem, zagubieniem w samym sobie i utratą siebie samego, ale nie mógł nic poradzić na to, że stawał się innym człowiekiem. A może zawsze nim był, a prawdziwe „ja” odkrywa dopiero teraz? Może wcześniej ukrywał się tak bardzo, że sam tego nie zauważał?
-Halo Ratliff tu ziemia – Adam pstryknął mu palcami przed oczami utkwionymi nieruchomo w filiżance kawy, którą jakiś czas temu przyniosła kelnerka.
-Hm? – uniósł na niego nieprzytomny wzrok.
-Odleciałeś.
„Jak wczoraj na koncercie” – odezwał się głos w jego głowie.
„Zamknij się” – pomyślał blondyn.
-Odlecieć to ja mogę samolotem byle dalej od ciebie – mruknął, upijając łyk. Właśnie zadał sobie kolejny cios w serce.
-Chyba nie mówisz poważnie? – w głosie wokalisty dało się dostrzec trwogę. Nie chciał go stracić, a wiedział, że Tommy jest zdolny do takich czynów.
-Jak mnie wkurzysz, to czemu nie? Nikt i nic mi nie stoi na przeszkodzie, mogę robić co chcę – spojrzał w okno, za którym przechodzili pojedynczy ludzie, pospiesznie rozkładając parasole. Najwyraźniej zaczęło padać, a on nie miał nawet kaptura.
„Zajebiście” – pomyślał.
-A kontrakt?
-To tylko świstek, można go zerwać i jestem wolny.
-A ja?
-Co ty? – spojrzał na niego.
-Czy serio nic dla ciebie nie znaczę?
-Jesteś moim szefem, dajesz mi kasę i robotę, a ja swoje zaangażowanie i pasję w to. To tyle.
Zdawał sobie sprawę, że każdym swoim słowem wbijał kolejne kolce i zadawał nowe rany, które pozostawią blizny w sercu wrażliwego mężczyzny, siedzącego przed nim. Może miał w sobie coś z sadysty, lecz czemu to co robił zadawało ból również jemu? I co ważniejsze, czemu wciąż szedł w zaparte i nie ustąpił i powiedział, że to nie prawda?
Otóż bał się. Bał się reakcji innych, reakcji całego otoczenia, rodziny,  reakcji Adama. Bał się tego kim się stał, a kim dotąd nie był. To była dla niego zupełnie nowa sytuacja, która przerażała go na każdym kroku i chciał cofnąć czas, ale nie dało się. Tamten Tommy odszedł w zapomnienie. Na jego miejsce przyszedł nowy Tommy, ten któremu ktoś uświadomił, że wcześniej szukał nie tam gdzie trzeba. I tym kimś był Adam, w którym się zakochał, a do czego bał się przyznać sam przed sobą, a co dopiero przed innymi.
-O czym myślisz?
-Nie twoja sprawa okay? Odwalisz się wreszcie, czy mam powiedzieć dosadniej? – patrzył na niego gniewnie.
-Ale Tommy zrozum …
-Niby co? – do jego wnętrza wkradła się podejrzliwość, nie podobał mu się ton mężczyzny.
-To, że dla mnie to nie jest obojętne. To dotykanie cię na scenie. Nie czujesz tego? Ja cię kocham…
-Nie … ty tego nie powiedziałeś, prawda?
-Powiedziałem.
-Odwołaj to!!!
-Nie mam zamiaru zaprzeć się tego, co jest prawdziwe – rzekł Adam.
-Dobrze – uśmiechnął się wściekle i wstał od stołu – więc właśnie widziałeś mnie ostatni raz.
Po tych słowach szybkim krokiem opuścił lokal, a gdy tylko wyszedł na ulicę puścił się pędem przed siebie. Tego już było dla niego za dużo, to wszystko go przerastało. Nie wiedział, w którym momencie pojawiły się uczucia, które opętały jego serce i ukierunkowały na osobę, której tak starał się unikać i której z początku tak nienawidził.
Latarnie w parku oświetlały mu drogę, gdy biegł. Deszcz padał coraz mocniej, a on robił się coraz bardziej przemoczony, ale nie zważał na to. Potrzebował ciszy do przemyśleń, musiał się skupić, a to było odpowiednie miejsce. Przysiadł na najbliższej ławce, podkulił kolana pod brodę i objął je ramionami. Ukrył twarz i pozwolił sobie na chwilę słabości.
„I tak każdy uzna, że to deszcz” – pomyślał.
***
Adam wciąż siedział osłupiały w kawiarni i gapił się w stolik, przy którym siedział. Spojrzał na filiżankę blondyna. Tamten upił tylko trochę.
„Nie … on nie mógł mówić poważnie.”
Słowa blondyna dźwięczały mu w głowie najgorszym echem jakie istniało na tym świecie. Nigdy nie czuł się tak źle. Było mu smutno, targała nim rozpacz i nienawiść do samego siebie, że był zbyt bezpośredni. Że zapomniał się jakim człowiekiem jest jego ukochany Tommy i że potrzeba mieć do niego wyczucie.
„Jak mogłem to wszystko aż tak spaprać?”
Podparł twarz na dłoniach i zaczął szybko mrugać, by osuszyć zaszklone od łez oczy.
„Nie, nie teraz …. I nie tutaj” – przyrzekł sobie.
Nie wiedział nawet, gdzie chłopak mógł się udać, a na pewno nie odnajdzie jego śladu, przecież padał deszcz.
„W sumie mam to gdzieś, muszę się przejść” – powiedział do siebie w myślach, po czym wstał od stolika i wyszedł, zostawiając na blacie pieniądze za zamówienie oraz drobny napiwek. Następnie wyszedł na zewnątrz i poprawiwszy kołnierz od płaszcza udał się przed siebie. Oczywiście okłamał sam siebie, a właściwie próbował. Dobrze wiedział, że Tommy nie jest dla niego obojętny, znaczył dla niego o wiele więcej niż zwykły basista.
***
Tommy wciąż siedział na obranej przez siebie ławce. Był zbyt skupiony na sobie i na tym jak zmarzł, by dostrzec skradający się cień.
-Tommy?
-Boże Adam to ty? Musisz się tak kuźwa skradać? – nie był zadowolony, że ktoś przyłapał go w stanie załamania emocjonalnego.
-Tak. Matko tak się cieszę, że cię widzę – podszedł i chciał go przytulić, jednak ten odsunął się od niego gwałtownie.
-Nie zbliżaj się.
-Przecież się trzęsiesz.
-Odejdź stąd, chcę być sam.
-Nie mam zamiaru.
-Zostaw mnie! – krzyknął.
-Chyba śnisz, nie po tym jak cię znalazłem.
-Dlaczego musisz taki być?
-Raczej dlaczego ty jesteś jaki jesteś. Zaufaj mi choć raz – pogłaskał delikatnie jego dłoń, a po ciele blondyna rozlało się przyjemne ciepło.
-Nie potrafię – wyszeptał po chwili.
-Nie potrafisz, czy nie chcesz?
-Nie … nie wiem.
-Dlaczego? Oh naprawdę wolisz tu marznąć i moknąć?
Po tych słowach blondyn spojrzał mu w oczy.
-Nie potrafię ci się przyznać do tego, co teraz siedzi mi w głowie.
-A co ci siedzi w głowie? Tommy naprawdę możesz mi wszystko powiedzieć. To zostanie tylko między nami. Nikomu nie powiem, możesz mi zaufać.
Basista pochylił głowę, a mokra od deszczu grzywka przykleiła mu się do czoła. Westchnął i wyplątał się z ramion Adama i wstał. Milczał chwilę, nie potrafił znaleźć słów, a Adam nie chciał na niego naciskać, mimo że zżerała go ogromna ciekawość. Czuł, że cierpliwość mu się opłaci.
-Adam ja … nie … nie ja nie potrafię.
-Tommy spokojnie – Adam wstał z ławki i chwycił go za ramiona – dasz radę tylko się uspokój.
-Nie ja nie mogę. Nie  potrafię  rozumiesz?! Zostaw mnie – próbował się wyrwać, lecz wokalista złapał go mocniej i przyciągnął do siebie, tak, że stykali się czołami. Mimo, że Ratliffowi nie bardzo odpowiadała taka bliskość z brunetem, nie wyrywał się i nie protestował.
-Powiedz mi w końcu … co cię tak dręczy? Myślisz, że będę potrafił spać spokojnie? Nie uwierzę, że nic dla ciebie nie znaczę, nie po tym jak lgniesz do mnie na scenie. Tak, czuję to, więc powiedz tu i teraz o co ci chodzi. Albo się przyznaj, że nie jestem ci obojętny albo powiedz, że masz mnie gdzieś i mnie nienawidzisz. Pozwolę ci odejść, rozwiążemy kontrakt i jesteś wolny jak chciałeś. Tylko powiedz to co czujesz, tu i teraz – mówił Lambert, któremu z emocji łzy spływały po policzkach. Nie chciał, by Tommy podjął się drugiej opcji, jednak wiedział, że tak się może stać. Nie potrafił tylko znieść myśli, że mógł źle odczytać jego gesty.
-Adam ja …
-Tak Tommy? – spytał drżącym głosem.
-Kocham cię … - szepnął niewyraźnie.
-C-co? – brunet myślał, że się przesłyszał. Te słowa przecież nie mogły paść i to z ust Tommy’ego.
-Kocham cię – blondyn przełamał się, by spojrzeć mu w oczy i w tym samym czasie poczuł jak uścisk wokalisty słabnie – Adam? Wszystko okay? – spytał odsuwającego się od niego mężczyznę.
-Nie … ty tego nie mogłeś powiedzieć …
-Hah no widzisz … a jednak powiedziałem.
-Ale … jak to? Tommy kiedy to się zaczęło?
-Nie wiem … wiem, że cię kocham i tylko ty się dla mnie liczysz.
Adam stał jak osłupiały z otwartymi ustami, jednak już po chwili pchnięty nagłym impulsem podszedł do chłopaka i chwycił go za ramiona przyciągając najbliżej jak się da, po czym złączył ich spragnione siebie od dawna usta w czułym pocałunku, w który każdy z nich przelewał wszystkie targające nim uczucia. Tommy z początku onieśmielony gestem niebieskookiego po chwili odwzajemnił czułości i oplótł go w pasie, czując ciepło rozsadzające jego podbrzusze. To czego się tak bał, wszystkie obawy zniknęły. Adam go nie odrzucił, był jego, a on był Adama.
-Tak  się cieszę, że to powiedziałeś – wyszeptał Adam, opierając jego czoło o swoje.
-Naprawdę? – blondyn uśmiechnął się nieśmiało.
-Nawet nie wiesz jak długo czekałem na usłyszenie tego z twoich ust. Kocham cię – powiedział i ponownie złączył ich usta w namiętnym pocałunku.

Nie zważali na to, że robi się zimniej, a oni są przemoczeni. Liczyło się to, że teraz byli sami tu i teraz. Byli wreszcie razem. Długo musieli na siebie czekać, żyjąc na co dzień obok. Bo najczęściej jest tak, że tam gdzie mamy najbliżej, mamy najdalej.


niedziela, 5 listopada 2017

Rozdział 18 OZOPZZ - Ostatni

Witam Kochani! Wiem, wiem. Spóźniłam się, przepraszam. Mam dla was ostatni rozdział OZOPZZ, ale za parę tygodni (najprawdopodobniej po mojej osiemnastce) zacznę wstawiać nowe ff. W międzyczasie postaram się wrzucić imagin, o którym ciągle zapominam XD Nowe ff będzie zupełnie inne niż do tej pory.

Serdecznie zapraszam też na mój kanał na youtube, który niedawno (zakładka wideo) założyłam https://www.youtube.com/channel/UCeYdS35eX25ojSxOdSV-c-Q?view_as=subscriber
oraz instagrama https://www.instagram.com/xejsix/

Ale na razieeee miłej lektury ;)
Trzymajcie się cieplutko, wasza EjSi <3

-------------------------------------------------------

*Adam*
-Zostaw ją! – wrzasnąłem na całe gardło, lecz na tym krótkim dystansie zdążyłem się już całkowicie przemienić, a mój wilczy instynkt przybrał na sile.
Rzuciłem się z wyciągniętymi łapami w stronę wampira, trzymającego moją ukochaną siostrzyczkę. O dziwo zaskoczyłem go, dzięki czemu udało mi się go powalić i runął na brzuch rozluźniając uścisk tak, że mogła się wydostać i również zmienić się w wilka. Stałem całym ciężarem swoich przednich łap na jego plecach i dociskałem go do ziemi tak, by nie mógł zaatakować już nikogo więcej. Jak się okazało, gdy jestem wściekły mam o wiele więcej siły.
Brooke stała obok mnie i również warczała na niego … masę przekleństw, których jednak on nie mógł zrozumieć. Nagle do naszych uszu dobiegł głos Neila:
-Uważajcie!
Faktycznie na raz poczułem drżenie pod sobą, które przybierało na sile. Nie wiedziałem co się dzieje, ale zanim się zorientowałem już leżałem na ziemi przygnieciony jakimś niewidzialnym ciężarem, który sprawiał, że nie mogłem oddychać i dosłownie wyciskało mi powietrze z płuc. Zacząłem się krztusić i natychmiast odzyskałem ludzką postać. Chwilę później w całej otaczającej mnie przestrzeni odezwał się mrożący krew w żyłach syk. Ten dźwięk był nie do zniesienia, przeszywał całe moje ciało.
-Adam Lambert, syn Ebera i Leili we własnej osobie – brzmiał głos. Chciałem sobie zatkać uszy, ale nie byłem w stanie podnieść rąk.
-Czego chcesz? – wydukałem. Tylko na tyle starczyło mi siły.
-Patrzyć jak cierpisz, przegrywasz, jak cała twoja rodzinka traci to co chciała mi odebrać. Chcę patrzyć jak tracisz to, na czym ci najbardziej zależy  co najbardziej kochasz.
Patrzyłem z przerażeniem na kłęby czarnego dymu otaczające okolicę i uniemożliwiające widoczność. Nagle nade mną pojawiła się ogromna blada postać o czarnych jak smoła oczach. Ten widok przewyższał nawet najpotworniejsze koszmary nawiedzające nas w snach czy wybujałej wyobraźni. Sparaliżowało mnie. Nie byłem w stanie się ruszyć, gdy postać rozpościerała ogromne skórzaste skrzydła rozpościerały się nade mną zasłaniając widoczność do końca. Co więcej nadal czułem ogromny ciężar na swojej klatce piersiowej i z trudem łapałem oddech. Nie docierały do mnie żadne inne odgłosy poza moim urywanym oddechem.
*Tommy*
Gdy dobiegliśmy na miejsce nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem. Wszędzie unosiły się kłęby czarnego dymu, który ograniczał widoczność. Rozglądałem się gorączkowo, jednak nigdzie nie dostrzegłem reszty.
-Gdzie oni się podziali? – powiedziałem sam do siebie.
-Kto? – spytała Lisa.
Nie odpowiedziałem, usłyszałem jakiś szmer dochodzący z wnętrza czarnej mgły. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że to diabelstwo działa jako wygłuszenie. Nie miałem odwagi pomyśleć co działo się w środku. Machnąłem ręką na zdezorientowane dziewczyny.
-Chodźcie! Za mną! – krzyknąłem i pobiegły wraz ze mną w kierunku dymu.
Gdy wbiegliśmy do środka dotarł do mnie cały hałas i sprawił, że przytępiło mi zmysły. Upadłem na kolana zatykając uszy, jednak zaraz podbiegła do mnie Lisa i wetknęła mi to uszu jakiś materiał. Sama miała taki sam. Popatrzyłem na nią zdziwiony i wtedy pokazała mi, że to urwany kawałek materiału z jej sukni. Matka również miała zatkane uszy.
Dopiero po chwili wstałem i poszedłem szukać reszty. Nie zajęło mi to długo, gdyż już za niedługo usłyszałem stłumione przez materiał warczenie i krzyki. Zacząłem machać ręką, żeby odgarnąć uporczywy dym, jednak on zaraz napływał spowrotem. Przez chwilę dostrzegłem wilczą sylwetkę próbującą się rzucić na jakąś postać. Niestety zaraz czerń zasłoniła obraz spowrotem.
-Nie no, tak się nie da – rzekła matka i przykucnęła rozkładając ramiona i powoli unosząc się do góry sprawiła, że dym opuszczał okolice.
Dopiero wtedy ujrzeliśmy całość sceny rozgrywającej się przed naszymi oczami.
Brad leżał nieprzytomny pod drzewem, a przy nim warował jakiś wilk, odpędzając resztę. Dalej jakiś wilk walczył z moim ojcem … czyli to on był tą postacią … A zza wzgórza nadbiegała jeszcze para wilków. Marissa natomiast stała z boku z uniesionymi rękami gotowa wymierzyć cios.
Z początku myślałem, że wszystko jest w najlepszym porządku dopóki nie dotarło do mnie jedno … jednego wilka brakuje … gdzie jest Adam …
I wtedy go dostrzegłem, leżał na ziemi i ledwo się ruszał. Stałem jak wryty i dopiero kilka chwil później byłem gotowy, by się do niego zbliżyć. Niestety w momencie gdy miałem przy nim kucnąć drogę zastąpiły mi dwa wilki warczące na mnie, prawdopodobnie byli to jego rodzice.
-Przepuście mnie, muszę mu pomóc – warczenie przybrało na sile.
-Mówię poważnie, ustąpcie – nadal nic.
Jeden z nich wysunął się na przód odsłaniając szczękę ostrych zębów przeznaczonych do sprawnego rozprawiania się ze swoimi ofiarami.
W tej chwili spojrzenia moje i Marissy się spotkały. Rzuciła ostatnie spojrzenie na walczących i odwróciła się w naszym kierunku. Jak znikąd pojawiła się również moja matka i wywołała wiatr, który skłonił ich do odwrotu.
Sekundę później już byłem przy Adamie i głaskałem go po policzku. Był nieprzytomny, ledwo łapał oddech. Chciałem położyć dłoń na jego klatce piersiowej, jednak coś mnie odrzuciło, jakaś nieznana siła. Powoli starałem się położyć rękę we wcześniej zaplanowanym miejscu, jednak tym razem moje palce zaczęły płonąc. Nie spanikowałem, jakimś cudem wiedziałem, że tak ma być i z całych sił ścisnąłem coś co prawdopodobnie blokowało Adamowi dostęp do powietrza. Poczułem jak coś śliskiego zaczyna schnąć i się ulatniać. Pod wpływem płomieni coś długiego i zwiniętego przybrało barwę czarną, a następnie tak po prostu wyparowało.
Adam natychmiast wziął głęboki oddech i zaczął krztusić się powietrzem. Pocałowałem go w czoło i spojrzałem w przekrwione i załzawione oczy. Z początku był zdezorientowany, lecz gdy tylko mnie rozpoznał wtulił się we mnie.
Po chwili znowu pojawiła się para wilków. Tym razem na naszych oczach przybrały ludzką postać i zaczęły się w nas wpatrywać.
-Mamo – szepnął Adam, a kobieta natychmiast uklęknęła obok niego.
Uznałem, że dam im czas dla siebie i chciałem się stamtąd ulotnić, jednak zatrzymał mnie uścisk czyjejś ręki. Gdy się obejrzałem dostrzegłem siwiejącego mężczyznę, ojca Adama.
-Uratowałeś życie mojemu synowi – spojrzał mi w oczy – dziękuję.
Skinąłem głową w odpowiedzi i ruszyłem w stronę pozostałych.
Zobaczyłem Neila, który nadal walczył pomimo braku sił. Wykorzystałem moment, gdy na mnie spojrzał i kiwnąłem głową pokazując mu jego rodziców. Skorzystał z okazji robiąc unik i już chwilę później był przy rodzinie. Miło widzieć, że mimo wszystko nadal są razem. Przemknąłem do Brooke i podziękowałem jej za pilnowanie Brada, również jakimś cudem udało jej się  uciec do swoich, a przy mnie zaraz pojawiła się Lisa.
-Miło widzieć was wszystkich w jednym miejscu – przemówił ojciec – cieszę się, że wreszcie możemy pokazać kto tak naprawdę tu rządzi.
Dostrzegłem, że Brooke szykuje się do kolejnego ataku, ale pokręciłem głową by tego nie robiła. Teoretycznie mieliśmy plan … praktycznie … żadnego.
-Wreszcie wilki będą mogły raz na zawsze się przekonać jak nędznym są gatunkiem.
Zaśmiał się, zupełnie jakby było to coś śmiesznego. Dreszcz przebiegł mi jednak po plecach, gdy dostrzegłem jak matka podchodzi i chwyta go za dłoń. Spojrzeli sobie w oczy … i wtedy sprawy przybrały zupełnie inny obrót wydarzeń. Naprzeciwko nich stanęła Marissa, za nią poszła Lisa. Czułem, że i ja powinienem się ruszyć, a więc stanąłem obok nich. Nikt, nawet on sam nie wiedział co się dzieje, dostrzegałem strach w jego oczach. Wreszcie to on się bał. Mogłem zatriumfować, jednak Lisa złapała mnie za rękę.
-Jeszcze nie teraz – szepnęła zupełnie jakby czytała mi w myślach. Posłuchałem jej.
Po chwili matka uśmiechnęła się do Marissy i podeszła do nas. Staliśmy ramię w ramię jedno obok drugiego. W jednym momencie podnieśliśmy ręce i z każdej po kolei wypłynął strumień światła innego koloru. Biały z dłoni matki, niebieski od Marissy, zielony od Lisy i czerwony z mojej. Byłem zdziwiony. Strumienie pomknęły w stronę ojca unieruchamiając go i uniemożliwiając szarpanie.
-Nie powstrzymacie mnie, nie dacie rady.
-Nie, to ty nie dasz rady nam – odezwała się matka.
-Jak śmiesz?!
-To co dzieje się teraz Roger, powinno wydarzyć się dawno temu.
-Co takiego?!
-Żegnaj.
Po tych słowach krzyknęła: „TERAZ!” i z jej dłoni wychynął prawdziwy silny wiatr, Marissa uderzyła w niego strumieniem najczystszej wody jaki kiedykolwiek widziałem, a Lisa oplotła jego ciało soczyście zieloną lianą.
-Teraz – szepnęła, gdy przyszła moja kolej.
Nie panowałem nad tym co się działo. Moje ciało działało instynktownie. Z mojej dłoni wystrzelił najprawdziwszy ogień. Nie parzył mnie, raczej delikatnie łaskotał, dając przyjemne ciepło. Wreszcie mogłem zatriumfować widząc jego przerażenie. Ogień rosnął w miarę zbliżania się do niego. Wreszcie pochłonął go całego. Cała energia utworzyła ogromną kulę, która pokrywszy się ogniem pękła i rozsypała się w drobny popiół. Nie zostało nic.
Poczułem tylko uścisk obejmującej mnie osoby i tak dobrze znany zapach Adama oraz jego usta na moich. Dalej nie pamiętałem nic.
***
-Czyli naprawdę się kochacie? – rzekła Leila.
-Tak mamo – odrzekła Adam.
-Nie wierzę, że mój syn związał się z wampirem – westchnął mężczyzna.
-Eber – szturchnęła go żona.
-No co? To dziwne. Ważne, że jest szczęśliwy, ale i tak dziwne.
-Ehh cieszymy się Adam naprawdę, to cudowne – uśmiechnęła się do nas kobieta.
-Tommy naprawdę ogromnie  jesteśmy ci wdzięczni, że go uratowałeś.
-Nie ma za co, kocham go to normalne.
-To takie piękne Eber – wybuchnęła płaczem kobieta, po czym wtuliła się w jego ramię.
-Oh no kochanie już nie płacz, jest dobrze – odszedł z nią na bok, głaszcząc po ręce.
-Gratulacje stary nie ma co … a myślałem, że to ja szybciej kogoś wyrwę, a tu proszę – Neil poklepał bruneta po ramieniu.
-Neil! – oburzyła się Brooke.
-No co?
-Zamknij się. Cieszę się twoim szczęściem braciszku – zwróciła się do Adama i mocno przytuliła.
-Dzięki siostra – ucałował ją w policzek.
-A co do ciebie Ratliff – wskazała na mnie palcem i zrobiła udawaną wściekłą minę.
-Em tak? – spytałem niepewnie.
-Nawet nie próbuj go skrzywdzić, bo …
-Wiem, bo mnie zjesz.
-Dokładnie.
-Hahaha chodź tu młoda.
-Nie mów do mnie młoda.
-Daj spokój.
Wreszcie odpuściła i w trojkę się przytuliliśmy. Nie trwało to jednak długo, bo zaraz podeszły do nas moja mama, Lisa i Marissa.
-Cieszę się synku, że jesteś szczęśliwy – przytuliła mnie mama.
-Ja też, moja ochrona ciebie tutaj się kończy Hah, nie było nam pisane długo się widywać – westchnęła Marissa.
-Co ty mówisz?
-Nie odchodzicie? – spytała Lisa.
Popatrzyłem na Adama, oboje wiedzieliśmy, że tego chcemy.
-Odchodzimy – westchnąłem i spuściłem głowę.
-Szanuję twoją decyzję synku, to twój moment – rzekła mama.
-Dzięki mamo.
-Ja też, ważne żebyś zawsze był tak szczęśliwy jak dziś – powiedziała Lisa i objęła mnie. Wdychałem jej zapach.
-Chwila, a co z Bradem? – spytałem.
-Szczerze myślałem, że o to nie spytasz.
Obróciłem się jak na komendę, słysząc jego głos za sobą.
-Co z tobą? Jak się czujesz?
-Beznadziejnie … po tym jak cię traktowałem.
-Naprawdę?
-Tak … przepraszam cię za wszystko – spuścił głowę.
-Należy ci się ignorancja, ale jak widać też dużo wycierpiałeś. Chodź tu – rozłożyłem ramiona i objąłem go, łamiąc tym samym dzielące nas bariery.
Wreszcie brat przytulił brata, a jedna rodzina dogadała się z drugą.
-Gdzie się teraz podziejecie? – spytałem wreszcie mamy.
-Zamieszkają ze mną – odrzekła Marissa – pusto mi tam trochę.
-Uff ulżyło mi – westchnąłem.
-A właśnie Adam? – kobieta zwróciła się do niego.
-Tak?
-Rozmawiałam z twoimi rodzicami, oni też się wprowadzą.
-Naprawdę?
-Naprawdę.
-Jejku ja nie wiem c powiedzieć.
-Lepiej nic nie mów tylko całuj tego napaleńca – wtrąciła się Brooke.
Czemu ona trzymała za rękę Brada? Oj chyba ktoś się tu dogadał. Nie chciałem w to wnikać, chciałem się cieszyć Adamem, który od teraz był już tylko mój … na zawsze.
Kiedy znaleźliśmy się na boku objąłem go za szyję i przysunąłem bliżej.
-Już myślałem, że się tego nie doczekam – szepnął i odgarnął mi włosy z twarzy, uśmiechnął się.
-Już myślałem, że nigdy cię nie pocałuję. Mmm kocham cię.
-A ja ciebie,
I złączyliśmy nasze usta w czułym pocałunku, który był zupełnie inny niże poprzednie. Pełen radości i błogości jaka nastała w naszych sercach. Byliśmy spokojni o jutro. Mogliśmy być razem, a konflikty zostały zażegnane.
Z lekkim sercem chodziliśmy w stronę przyszłości.

Naszej przyszłości.



niedziela, 8 października 2017

Rozdział 17 - OZOPZZ

Witajcie kochani! Nie, nie zapomniałam o Was XD Dziś dodaję przedostatni rozdział, pewnie za 2 albo 3 tygodnie dodam ostatni. Później będzie krótka przerwa no i co dalej? Kolejne ff!
Życzę miłej lektury i siły na następny tydzień!  :D
---------------------------------------------------
Kiedy dobiegliśmy na miejsce zastaliśmy Brooke przyczajoną w krzakach i obserwującą scenę rozgrywającą się przed nią. Natychmiast przykucnęliśmy obok niej i ujrzeliśmy coś co przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Otóż ciemnowłosy mężczyzna trzymał za szyję niższego również ciemnowłosego chłopaka i przypierał go do obłupanej kory starego drzewa. Młodszy z dwójki syczał z bólu, widocznie nacisk jaki jego głowa wywierała na pień pod wpływem mężczyzny był nie mały. Słyszeliśmy jakieś szepty, lecz nie rozumiałem tego języka. Nagle dostrzegłem szczegół, który sprawił, że cały zadrżałem i spiąłem się w sobie. Chłopak miał kły, a sądząc po języku, którym posługiwał się starszy z dwójki oboje byli wampirami. Odruchowo spojrzałem na Tommy’ego i Marissę i tyle mi wystarczyło, żeby rozpoznać tych dwoje. Zapewne był to ojciec blondyna oraz jego brat. Z tego, co mi mówił nie dogadywał się z nimi, dlatego tak zdziwiły mnie łzy ukrywające się gdzieś w kącikach oczu mojego ukochanego. Szturchnąłem go lekko w ramię, zero reakcji. Powtórzyłem ruch. Spojrzał na mnie dopiero po chwili i przyłożył palec do ust na znak, że mam się nie odzywać. Spojrzałem na tamtych jeszcze raz w momencie, gdy chłopaka dosięgnął błękitny promień i wywołał głośny jęk bólu i przerażenia. Złapałem Tommy’ego za ramię i odciągnąłem stamtąd, a Marissa próbowała nakłonić do odejścia moje rodzeństwo.
-Tommy co się dzieje? – szepnąłem najciszej jak mogłem, obejmując jego drobne drżące ciało. Kompletnie nie rozumiałem tego co się z nim działo.
Ponownie brak odpowiedzi, tak jak chwilę temu.
-Proszę powiedz mi, widzę, ze coś jest nie tak – nie odpuszczałem – kochanie?
-A co chcesz wiedzieć? – burknął wreszcie w moją stronę.
-Czemu płaczesz. Mówiłeś, że nie dogadujesz się z nimi.
-Bo nie dogaduję, ale trafia mnie patrząc jak historia się powtarza.
-Co takiego?
-To samo robił mnie, gdy byłem młodszy, dlatego zacząłem uciekać, znienawidziłem to wszystko. Ironia, karał mnie za to, że nie jestem taki jak Brad, a teraz co?  Ciekawe za co mści się na nim.
-Co takiego?! – nie mogłem uwierzyć własnym uszom.
Nagle drgnął i cały zesztywniał wlepiając oczy gdzieś daleko przed siebie. Wystraszyłem się, że nadchodzi kolejny atak od medalionu.
-Tommy?
-Mama … Lisa …
-Co? Widzisz coś?
-Nie, ale skoro były w niebezpieczeństwie, a teraz oni są tu, to gdzie są one?
Spojrzał mi w oczy, widziałem jak bardzo był wystraszony. Sam poczułem na plecach lodowaty dreszcz przerażenia. Mam nadzieję, że nic im nie było. Nagle jakiś szmer i głos wyrwały mnie z zamyślenia.
-Brooke stój!
Spojrzałem w kierunku, gdzie była Marissa z Neilem i Brooke i natychmiast znalazłem się przy nich. Tommy pobiegł za mną.
-Co jest? Co się dzieje?! Gdzie jest Brooke?! – szeptałem pełen obaw i rozglądałem się za nią.
Marissa spojrzała na mnie i odwróciła głowę w kierunku, gdzie odbywał się spór między ojcem a synem. Myślałem, że moje serce stanęło, gdy dostrzegłem Brooke szykującą się do ataku.
Miałem już ruszyć za nią, gdy poczułem mocny uścisk na dłoni. Spojrzałem w dół i dostrzegłem blade palce blondyna. Podniosłem oczy wyżej natrafiając na jego pełne smutku spojrzenie.
-Zaczęło się – wyszeptał w głowie, a jego myśli dotarły do mnie.
-Wcześniej niż powinno – odrzekłem, również w myślach.
-Muszę iść do mamy i siostry – odparł.
-Będę z tobą … choćby nie wiem co …
-Na zawsze razem?
-Na zawsze razem.
Po tych słowach ująłem jego twarz w zmarznięte z emocji dłonie i przycisnąłem jego usta do swoich. Bałem się, że być może to nasz ostatni pocałunek, choć głęboko chciałem wierzyć, ze tak nie będzie i że po wszystkim znów będę mógł poczuć smak jego warg. Nie chciałem go wypuszczać, ale naglił nas czas. Wszystko trwało kilka sekund … a może kilka lat? Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Szkoda tylko, że to nie była prawda. Spojrzałem mu w oczy i po raz ostatni przed nieokreślenie długą rozłąką utonąłem w jego brązowych oczach, które teraz przypominały gorzką czekoladę. Nie tylko ze względu na kolor, ale i na emocje jakie nim targały emanując na zewnątrz. Gdy brałem oddech czułem jak jego obawy unosząc się w cząsteczkach tlenu wnikają do mojego organizmu i powodują ścisk mojego serca i płuc, nie pozwalając mi dalej oddychać.
Oderwałem się od niego natychmiastowo, gdy usłyszałem rozdzierający wrzask – Brooke … Momentalnie puściłem się pędem w kierunku, z którego dobiegł mnie głos. Tommy pobiegł w przeciwnym kierunku. W tamtym momencie serce bolało mnie jak jeszcze nigdy. Rozdzieliliśmy się, by ratować bliskich, nie oglądaliśmy się za siebie, mimo iż bardzo pragnęliśmy zostać przy sobie. W nas grała tylko nadzieja, że za niedługo ten koszmar się skończy i po raz kolejny będziemy blisko siebie i tylko ta nadzieja dawała nam ostatnią siłę do walki.
Gdy stanąłem na skraju skarpy, na której rosły suche krzewy, gdzie się ukrywaliśmy dostrzegłem jak Brad leżał w bezruchu na ziemi, a ojciec Tommy’ego trzyma za przegub Booke, która przez to nie mogła zmienić się w wilka. Warknąłem wściekle i ruszyłem do ataku. Nie dotarł do mnie ostrzegaczy ton głosu Marissy. Liczyło się dla mnie jedno: ocalić Brooke.
*Tommy*
Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek znajdę się w takiej sytuacji jak ta. Gnałem jak na złamanie karku przez tak dobrze mi znany las, który teraz był mi zupełnie obcy. W sercu, o istnieniu którego dowiedziałem się stosunkowo niedawno, miałem nadzieję, że mama i Lisa mają się dobrze, i że całe i zdrowe ukrywają się przed tym psycholem. Mimo iż podświadomie czułem, że nie mam się o co bać, nie chciałem temu ulec.  Wtedy mógłbym stać się mniej czujny i słaby.
Nie zwalniając tempa i podążając za instynktem pędziłem między gałęziami i zeschniętymi liśćmi w poszukiwaniu najważniejszych kobiet mojego życia. Nie darowałbym sobie gdyby coś im się stało, za bardzo je kochałem.
Po jakimś czasie musiałem przystanąć, byłem wyczerpany. Zdziwiłem się, nigdy mi się to nie zdarzyło, nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Oparłem dłoń o niski konar starego dębu i łapałem oddech. Nagle coś wyczułem. Rozejrzałem się, a na horyzoncie między gałęziami drzew ujrzałem dwie ukrywające się postaci. Natychmiast udałem się w tamtym kierunku, nie bacząc na powoli opuszczające mnie siły.
Kiedy byłem już blisko ponownie rozejrzałem się, jednak nigdzie nie dostrzegłem tamtych postaci. Czyżby mi się wydawało? I dopiero po chwili usłyszałem znajomy szept. Obróciłem się w tamtą stronę i poczułem przylegające do mnie drżące ciało Lisy. Objąłem ją natychmiast i przycisnąłem do siebie tak mocno jak tylko się dało. Długo trzymałem ją w ramionach. Zaraz potem wtuliłem się w matkę, wdychając pełną piersią zapach unoszący się z jej sukni. Gdy byłem mały zawsze mnie to uspokajało i rozwiewało wszystkie lęki i obawy. Aż  strach pomyśleć jak bardzo zmieniłem się od tamtego czasu. Tym razem poczułem to co wtedy. Jednak zaraz przypomniałem sobie co się dzieje i czemu ich szukałem.
-Jesteście całe? – wykrztusiłem wreszcie.
-Tak – odrzekła spokojnie matka.
-Chyba tak – rzekła Lisa – a ty?
-Można tak powiedzieć.
-Czemu? Co się dzieje? – zaniepokoiła się Brooke.
-Ojciec rozpoczął atak – wydusiłem z siebie z trudem, nie wierząc we własne słowa.
-Co takiego? – matka przyłożyła z niedowierzania dłoń o ust – kiedy?
-Parę minut temu. Poczułem, że coś wam grozi, ale nie mogłem przybiec wcześniej … niedawno byłem świadkiem …
-Czego? – ciągnęła starsza kobieta.
-Zaatakował … Brada …
-Co?! – krzyknęła Lisa – Wiedziałam, że to zrobi! Wiedziałam – krzyczała na całe gardło, łkając.
Lisa pomimo dystansu do naszego brata zawsze kochała go tak jakby nie zrobił nic złego, choć oboje wiemy jak było. Rzadko jednak pokazywała to jak bardzo boi się o nas, wszystko kryła w sobie … podobnie jak ja.
-Skąd wiedziałaś? – zdziwiłem się.
-Stąd, że najpierw zaatakował mamę, a potem …
-Ciii – ucieszyła ją matka.
-Co takiego?! – tym razem ja uniosłem głos.
-Nic, wszystko jest w porządku – ucięła kobieta.
-Jak możesz tak mówić? Co ci zrobił?!
-Nic mi nie jest, jak widać stoję na nogach cała i zdrowa.
-Ale … - nie dawałem za wygraną.
-Powietrze dobrze się mną opiekuje i mi sprzyja – zakończyła temat, patrząc mi w oczy i przeszywając na wylot.
Wtedy zrozumiałem, że przecież jej żywioł to powietrze, a żywioły opiekują się właścicielami … w tej chwili nie pamiętałem skąd to wiem. Moją nienaganną pamięć teraz kasował nadmiar emocji, głównie stresu i strachu, nad którymi starałem się zapanować, jednak nie zawsze mi się to udawało.
Odetchnąłem z ulgą, gdy dotarły do mnie jej słowa oraz gdy poczułem dotyk Lisy na ramieniu. Przysiadłem na ziemi i zacząłem się trząść. Kucnęły przy mnie i nic nie mówiły. Nie musiały. Ta sytuacja nie wymagała słów, rozumieliśmy się bez nich. To wszystko nas wykańczało i wypalało od środka.
Nagle zerwałem się na równe nogi, powodując u nich niemałe zdziwienie, ale i oprzytomnienie. Poczułem sygnał i usłyszałem tylko głos Adama w swojej głowie. „Pomocy!”
-Tommy? Co się dzieje? – spytała Lisa.
-Pamiętasz jak wyczułaś na mnie obcy zapach?
-Tak.
-Ta osoba teraz bardzo potrzebuje pomocy.
-To ruszamy, gdzie jest?
-Tylko jest problem. Nie jest jednym z nas – wyznałem im wreszcie, spuszczając głowę.
Chciałem, żeby wiedziały przed całą akcją, by potem się nie wycofały w trakcie. Potrzebowałem ich i ich wsparcia. Nie wiedziałem co się tam działo, ale wiedziałem, że czas mi ucieka jak piasek przez palce.
-Zakochałeś się prawda Tommy? – odezwała się matka.
-Tak – szepnąłem po chwili.
Podeszła do mnie i ułożyła swoje dłonie na moich ramionach. Po chwili uniosła palcem moją brodę, zmuszając mnie tym samym bym na nią spojrzał i nie odwracał wzroku.
-Zawsze byłeś dobrym i porządnym synem. Byłam z ciebie dumna każdego dnia i mimo matczynych obaw czułam i wiedziałam, że sobie poradzisz. Ufałam ci, ufam i nie przestanę ufać. Już dość wycierpiałeś, czas byś znalazł własną drogę. Jakakolwiek ona nie będzie, pamiętaj, że będę szczęśliwa, jeśli tylko ty też będziesz. Wasze szczęście jest dla mnie najważniejsze. Dobrze skarbie?
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Po prostu wyzwoliłem z siebie wszystkie emocje dzisiejszego dnia i dałem im upust w postaci ogromnych słonych łez, znaczących mokre ślady po moich policzkach. Wtuliłem się ponownie w jej ciało i szlochałem, a Lisa dołączyła do nas i szepnęła mi na ucho, że zgadza się ze wszystkimi słowami i nigdy mnie nie puści. W tym momencie znaczyło to dla mnie o wiele więcej niż znaczyłoby w innych okolicznościach.
-Dziękuję – wyszeptałem.
Po chwili całą trójką zmierzaliśmy w stronę Adama i reszty.
***
-Przestań w końcu warczeć – rzekła Leila.
Wilczyca wyczuwała czające się gdzieś w pobliżu zagrożenie i irytowało ją zachowanie jej męża.
-Mam ku temu powody.
-Ugh. Po prostu bądź na chwilę cicho.
-A to niby czemu?
-Eber do jasnej …
W tym momencie oboje usłyszeli ten sam wrzask co ich synowie, jednak byli znacznie dalej od miejsca, z którego dobiegł ich dźwięk. Znajdowali się po drugiej stronie wzgórza, ale echo dotarło o nich ze swoją stałą siłą.
-Brooke … - wypowiedzieli jednocześnie i zapominając o swoich sporach, zmieniwszy się w wilki ramię w ramię pobiegli razem przed siebie na ratunek.





niedziela, 17 września 2017

Rozdział 16 - OZOPZZ

Witajcie kochani! Wybaczcie, że znowu była taka długa przerwa, jednak wynikała ona z czystego braku weny, a nie cierpię pisać na siłę. Postaram się wstawiać częściej chociaż, bądźcie wyrozumiali 3 klasa liceum i ogrom nauki ... ale pisać będę spokojnie haha. Powoli będę kończyć OZOPZZ, ale już myślę nad kolejnym ff ;)
Szczęśliwego roku szkolnego. Damy radę!

--------------------------------------------

-Tommy? – nie mogłem uwierzyć, że stoi przede mną.
-Nie, śpiąca królewna.
-Czyli to ty – uśmiech przemknął mi przez trupiobladą ze strachu twarz, gdy usłyszałem jego odpowiedź. Brakowało mi jego sarkazmu.
-No oczywiście, że ja, a kto niby?
-Tommy skarbie tak się cieszę, że wróciłeś – Marissa natychmiast do niego podbiegła i przytuliła, jednak on odsunął się od niej.
-Nie podchodź – szepnął.
-Tommy ja …
-Nie mam ochoty z tobą rozmawiać – odrzekł ponuro.
Gdy dostrzegłem łzy w oczach kobiety postanowiłem się za nią wstawić. Wiem, że zabolało go jej zachowanie, ale to nie fair w stosunku do niej. Podszedłem do niej i położyłem dłoń na jej ramieniu, by dodać jej otuchy i by wiedziała, że ma wsparcie. Otarła słoną kroplę czającą  się w kąciku jej oka, po czym nakryła moje palce swoimi. Były zimne jak lód, a skóra na nich nadal blada i pomarszczona. Blondyn patrzył na nas uważnie, widać było, że zdziwił go mój gest.
-Tommy proszę wysłucha jej. Dość się nacierpiała.
-Słucham? Stajesz po jej stronie? Jeszcze parę godzin temu…
-Wiem co zaszło, ale gdy cię nie było rozmawialiśmy. Uważam, że powinieneś jej wysłuchać.
-Nie jestem pewny – mruknął pod nosem.
-Tommy zgódź się … proszę – błagała.
Spojrzał najpierw na mnie, potem na nią. Wahał się chwilę, jednak ostatecznie kiwnął głową.
-Zostawię was samych – lekko pchnąłem kobietę w jego stronę.
-Nie! Chcę, żebyś przy tym był.
-Na pewno?  Uważam, że powinniście…
-Na pewno. Inaczej się nie zgodzę.
-Adam proszę, muszę z nim porozmawiać – Marissa ścisnęła mnie za rękę. Spojrzałem po kolei na jedno i drugie.
-Jesteś uparty jak osioł – burknąłem w stronę Ratliffa,  a następnie udałem się z nimi w stronę dogasającego ogniska.
***
-Co to było?! – wrzasnęła roztrzęsiona Lisa – Mamo co  tu się stało?!
-Kochanie spokojnie – matka próbowała ją uspokoić, ale nie szło jej zbyt dobrze.
-Jak mam się uspokoić?! Co tata robił?! Gdzie zabrał Brada?! Co tu się…?!
-Spokój! – podniosła głos, sprawiając, że córka skupiła na niej całą swoją uwagę.
-Powiesz mi? – spytała nieśmiało.
-Powiem, ale musisz mnie wysłuchać uważnie, to podstawowy warunek.
Lisa kiwnęła głową. Kobieta westchnęła.
-Nie będzie to łagodna historia i nie opowiadałabym ci jej ani nie tłumaczyła tego, gdybyś nie była świadkiem zdarzenia, jednak okoliczności są inne. Powinnaś wiedzieć. Otóż twój ojciec jak sama widziałaś, nie mogąc mnie nakłonić do swoich racji próbował wyssać ze mnie energię, żebym przeszła na jego stronę. Po moim małym pokazie podczas jego kłótni z Tommym z pewnością zrozumiał, że posiadam jeden z czterech żywiołów. Ten wampir nie jest idiotą, a wręcz przeciwnie, więc na pewno zdążył się już zorientować, że wy również je odziedziczyliście. A przynajmniej myśli, że Tommy i Brad, dlatego porwał jego, a nie ciebie. Ciebie kochanie nie wziął pod uwagę. Ale się myli.
-Czemu się myli? W czym? Co to znaczy?
-To znaczy, że twój ojciec żywi taką nienawiść do mojej siostry, że nawet jej nie wziął pod uwagę.
-Co? Siostry? Jakiej siostry?
-Mojej siostry.
-Ty masz siostrę?!
-Tak, a wy macie ciocię.
-Co takiego? Czemu nigdy o niej nie mówiłaś?
-Zaraz ci wszystko wytłumaczę spokojnie tylko daj mi dokończyć.
-Ale…
-Lisa – spojrzała na nią ostrzegawczo.
-Dobrze już dobrze. Mów dalej.
-Więc twój ojciec się myli. Żywioły posiadam ja, ty Tommy i moja siostra Marissa – uniosła rękę w górę, by uciszyć córkę zanim znowu zacznie zadawać pytania – Brad nie ma predyspozycji do tego, zbyt dużo odziedziczył po twoim ojcu. Żywioły nie tolerują nienawiści i kochają miłość. Oni są przeciwieństwem przedstawionych cech, dlatego nie było szans, żeby któryś żywioł zmienił właściciela na twojego ojca czy Brada. On jednak o tym nie wie i jest przekonany, że o tym, czy ktoś jest właścicielem czy nie stanowi siła, jaką widać. To tak nie działa. Jak widać na szczęście.
-Wow nieźle się porobiło – tylko tyle Lisa dała radę z siebie wydusić, była w szoku.
-Nie da się ukryć kochanie.
-Opowiesz mi teraz o cioci?
-Tak skarbie. Otóż Marissa jest wiedźmą wodną i …
-Wiedźmą wodną?! – patrzyła na nią z niedowierzaniem tak jak patrzy małe dziecko, gdy widzi coś po raz pierwszy.
-Miałaś nie przerywać. Tak Marissa jest wiedźmą wodą i mieszka w nieuczęszczanej części tego lasu daleko stąd. Sprawowałam nad wami opiekę, a z nią cały czas utrzymywałam kontakt, z czego twój ojciec nie był zadowolony. Z czasem zaczęła to robić w tajemnicy, ale kiedy zaczęłam podejrzewać, że ty i Tommy jesteście w posiadaniu żywiołów natychmiast ją o tym powiadomiłam. Gdy moje podejrzenia okazały się słuszne otoczyłyśmy waszą dwójkę szczególną opieką.
-A Brad?
-Brada pod swoją opiekę wziął ojciec. Bariera jaką wytwarza jest dla Marissy nie do przebicia. Możliwe, że i on ma jakieś swoje źródło energii niestety kłócącej się z tą naszą. Ja mogę go chronić tylko matczyną miłością.
-Dlaczego tak się stało?
-Roger nigdy nie był zadowolony, że was otaczam szczególną opieką. Nie mógł zrozumieć czemu i myślał, że odrzucam Brada. Nigdy tak nie było … Potem mu to wmówił nastawiając o przeciw nam i robiąc z niego swojego osobistego pachołka. Brad jest zbyt słaby, by się wyłamać, a ja nie mam możliwości, żeby to zrobić za niego. Magia wampirów rządzi się swoimi prawami, jest piękna, ale niebezpieczna. Zwłaszcza, gdy gdzieś panuje niezgoda ma wtedy wręcz niszczycielką moc, czego dowód masz w naszej rodzinie.
-Rozumiem. To wszystko jest dla mnie zbyt ciężkie do pojęcia mamo … - wyznała Lisa spuszczając głowę.
-Nie dziwię się kochanie ani trochę. To jest dużo dla ciebie.
-Czyli jaki jest rozkład żywiołów?
-Ja władam powietrzem, ty ziemią, Tommy to ogień, a Marissa wodą.
-Wow no nieźle.
-Wiem kochanie.
-A tak właściwie to gdzie jest Tommy? – spytała nagle cała spinając się.
-Nie mam pojęcia. Mam tylko nadzieję, że jest cały i zdrowy.
-Nic mu nie jest.
-Skąd wiesz? – zdziwiła się matka.
-Dałam mu wisior.
-Oh dob… a wytłumaczyłaś mu jak to działa?
-Tak.
-A wiesz, że z początku jest on niebezpieczny?
-Co takiego?
-O Drakulo …
-Co się dzieje?
-Z początku możesz nawet nie wyczuwać, że jest źle jeśli Tommy nie przeszedł próby.
-Co to znaczy?
-Że i tak jest zagrożony …
-Co?! Mamo co teraz będzie?
-Nie wiem … miejmy nadzieję, że dobrze …
***
-Tato dokąd mnie zabierasz? – pytał wystraszony Brad. Nigdy nie widział ojca w takim stanie. Zawsze czuł się przy nim dobrze i bezpiecznie, ale tym razem się go bał.
-Zamknij się i siedź cicho – warknął do niego.
-Ale…
-Żadnego ale! – wrzasnął wściekle.
Chłopak chciał się wyrwać z jego uścisku, ale gdy ten tylko to poczuł umocnił ścisk, doprowadzając go do bólu. Syknął, ale natychmiast tego pożałował, gdy usłyszał szyderczy śmiech wampira.
-Puść! – krzyknął w rozpaczy. Mężczyzna zatrzymał się i przyparł go do drzewa, przytrzymując za szyję.
-Najpierw powiedz mi jaki dzierżysz żywioł – wysyczał.
-Co t-tak-kieg-o? – wycharczał brunet, nie mając pojęcia o co chodzi.
-Nie łżyj!
-Ale j-ja nie w-wiem o c-czym t-ty mów…
-Nie kłam!
-Nie kłamię! – łzy strachu napłynęły mu do oczu.
-Nie puszczę cię póki nie powiesz.
-Ale ja nie wiem o co chodzi… co robiłeś mamie? – szepnął przerażony. Zaraz tego pożałował.
-Milcz! – wrzasnął po raz kolejny, a chłopak poczuł na prawym policzku mroźny prąd, który zmienił się w tępy ból. Jeszcze nigdy tak się nie bał.
Patrzył w czarne i puste oczy ojca i zaczynał zastanawiać się, czy jeszcze ujrzy tej nocy gwiazdy.

*Adam*
-I dlatego tak postąpiłam… wiem jak działa na ciebie takie postępowanie, ale to wisior wyzwala ze mnie co najgorsze. Zależy mi, żeby cię chronić, a wtedy panuje nade mną strach i …
-Już dobrze ciociu, rozumiem. Nie musisz się tłumaczyć.
-Na pewno?
-Tak.
-Czyli wybaczysz mi?
-Zrobiłem to już dawno – rozłożył ramiona, a kobieta łkając wtuliła się w niego i zacisnęła pięści na jego płaszczu. Pogładził ją po włosach.
-Ja też cię przepraszam – burknąłem.
-A ty niby za co?
-Za moje zachowanie, nie powinienem był…
-Cicho, to ja przesadziłem. Zawsze się obrażam o byle co.
-Wcale nie.
-Ja wiem jaki jestem okej? Tym razem to moja wina – puścił kobietę i podszedł do mnie.
-Eh no okej, ale przestanę się kłócić pod jednym warunkiem.
-Jakim? – zdziwił się.
-Takim – powiedziałem, po czym złączyłem nasze usta w całość.
-Skończyliście już? – nagle znikąd pojawił się Neil.
-Neil, nie przeszkadzaj nam – jęknąłem.
-Brooke zniknęła.
Jak na zawołanie oderwaliśmy się od siebie.
-Co takiego?!
-Usłyszała jakieś krzyki w lesie i pobiegła to sprawdzić.
-Przecież to śmiertelnie niebezpieczne! – krzyknęła wystraszona Marissa.
-Wiem, mówiłem jej, ale nie słyszała – rzekł zrozpaczony.
-Co usłyszała? – spytałem.
Nagle wszyscy zamilkliśmy nasłuchując.
-Mów! Wiem, że wiesz!
-…
-Nie łżyj!
-…
-Powtarzam ostatni raz!
-…
Potem usłyszeliśmy dziwny krzyk, który urwał się w połowie.
-To.
Spojrzeliśmy po sobie i bez chwili namysłu ruszyliśmy w tamtą stronę.



środa, 2 sierpnia 2017

Rozdział 15 - OZOPZZ

-Co? Jak to?! – poderwał się natychmiast, ale ja przycisnąłem go spowrotem do ściółki – to nie może być…
-To prawda. Niestety. Z tego co widziałam twój ojciec ich zaatakował.
-Nie może być…
-Chwila, czy ktoś nam wyjaśni o co chodzi? – spytała podenerwowana Brooke.
-Jak to „widziałaś”? – dołączyłem się do pytania.
-W krysztale. To specjalny kamień, zamknięta w nim jest magia wampirów – wytłumaczyła Marissa.
-Nie rozumiem.
-Eh – westchnęła – jeśli wampir dostanie taki wisior i go założy, magia wnika do jego serca i łączy się z nim już na zawsze. Po zdjęciu działa nadal tylko słabiej. Dostarcza informacji co dzieje się z osobami, które są dla tego wampira ważne. Na innych stworzeniach też działa, ale słabo, a nawet może je zabić.
-Zabić?! – wykrzyknęła Brooke.
-Tak, ktoś musi dostać pozwolenie, by go używać, nie musi być oficjalne może być nieme. Medalion sam rozpoznaje kto jest wrogiem.
-Czyli to jest … - przerwano mi w połowie pytania.
-Symbol miłości. A myślałeś, że czemu ma taki kształt? – udzieliła mi odpowiedzi, a następnie zwróciła się w stronę Tommy’ego – dostałeś go od Lisy prawda?
-T-tak, ale ona mówiła, że łączy mnie z jedną osobą – zdumiał się.
-Lisa jest mądra i inteligentna, to dobra i kochająca dziewczyna. Ten komu pozwoli się do siebie zbliżyć będzie prawdziwym szczęściarzem. Niestety nie miała tu racji.
Tommy spojrzał na mnie. Dopiero po chwili zrozumiałem, co miał na myśli. Ścisnął moją dłoń.
-Chyba nie muszę mówić, że upoważniam ciebie, prawda?
-Nie, nie musisz – patrzyłem w tej chwili na niego jak najcenniejszy skarb świata, który możliwe, że mogłem stracić parę minut temu i to, o ironio, przez coś dzięki czemu miał mieć możliwość uratowania swoich bliskich.
-Czy te ataki … zawsze są takie silne? – spytał przestraszony. Pogłaskałem go po policzku, żeby dodać mu otuchy.
-Nie. Pierwszy zawsze jest najgorszy, dlatego powinno się robić próby ehh szkoda, że o tym ci już nie wspomniała. To mogło się źle skończyć, dobrze, że byliśmy z tobą – wytłumaczyła Marissa.
Czyli się nie myliłem … cholera.
-Po pewnym czasie przeradza się to tylko w zwykły ból głowy – kontynuowała - nagłe uderzenie zimnego prądu w skroń, jedną lub obie. Automatycznie zamykają ci się oczy i przykładasz palce w bolące miejsce, przez to z zewnątrz docierają do ciebie ograniczone informacje i jesteś w stanie zobaczyć szczegółową, krótka projekcję z miejsca zdarzenia, tak zwaną wizję. Możesz ocenić czas i odległość, a nawet wysłać telepatycznie energię, by starczyła tej osobie do walki zanim się zjawisz. Znacznie przyspiesza też twoją umiejętność poruszania się, a nawet umożliwia teleportację.
Wszyscy gapiliśmy się  na nią w osłupieniu. Nie mogłem uwierzyć, że taka mała z pozoru rzecz może dać tak wiele.
-Wow, taki mały wisiorek tyle potrafi? – zdziwił się Neil.
Marissa popatrzyła na niego groźnie.
-Cooś mi mówi, że źle to ująłeś bracie – szturchnęła go Brooke.
-Ale… – zająknął się.
-To nie jest taki sobie zwykły wisiorek! – wybuchnęła kobieta – to nie jest tania ozdóbka, jaką kupisz w sklepie śmiertelników! To złoto jest warte całych kosztowności tego świata, że o rubinie nie wspomnę! Nie masz pojęcia o czym mówisz! Ja! Ja go wykonałam, to moje dzieło!
-Ciociu spokojnie – nieśmiało odezwał się Tommy.
Ponownie byłem w szoku. Odkąd poznaliśmy Marissę nie miała jeszcze chwili takiego wybuchu. Widać było, że ten wisior wiele dla niej znaczył i że mój brat nie okazał jej i jej pracy należnego szacunku.
-Czy ty masz pojęcie ile mojej magii w to włożyłam?!
-Nie… - bąknął.
-Nic dziwnego, jesteś tylko zwykłym wilkiem – auć? Zabolało. Nie mogłem tego tak zostawić.
-Zwykłym wilkiem? Ah tak? Tym dla ciebie jesteśmy? Bandą pchlarzy?! Czyli jednak wampir i wilkołak nie mogą żyć ani razem ani obok siebie co? – rzekłem z kpiną w głosie.
-Może faktycznie wasi ojcowie mieli rację – dodała gorzko – może niepotrzebnie się wtrącamy.
-Że co? – Tommy nie  wytrzymał – Czyli tego chcecie?! Wojny tak?! Zabawne, mieliśmy ich powstrzymać, a macie zamiar wszcząć własną? Nie wierze, że dałem się na to nabrać. Wszystkie istoty mają zapał autodestrukcji, nie myliłem się, że jestem inny.
-Nie powstrzymasz instynktów – powiedziała Marissa.
-Ah tak? To patrz.
Wstał wyrywając rękę z mojego uścisku, a następnie pochylił się nade mną składając rozpaczliwy pocałunek na moich ustach. Był gorzki, czułem w nim jad smutku i zawodu. Wszyscy patrzyli na naszą dwójkę. W pewnej chwili moje wargi owiał chłodny podmuch, zrobiło mi się zimno, ale nie na ciele, raczej czułem to w sercu. Ton jego głosu, a właściwie syku przyprawiał mnie o dreszcze, wyrzuty sumienia i coś czego nie byłem w stanie opisać. Gdy usłyszałem jego słowa poczułem ból.
-Czyli jeśli rzucę nieodpowiednie słowo na mnie też zaczniesz warczeć? Może jednak za wcześnie, może faktycznie nie jesteśmy sobie pisani. Szkoda, bo przy tobie czułem się jak przy nikim innym. Jak widać powinienem być zamknięty, taki los jest mi pisany. Samotność. Bez nikogo. Nie musisz opuszczać rodziny. Sam odchodzę – słowa sączyły się z jego warg i przebijały całego mnie niczym osikowe kołki, którymi według ludzi zabija się takich jak on. Ostatnie zdanie jednak zabolało najmocniej – Waruj piesku, najlepiej przy swoim ojcu, jesteś silny dasz sobie radę.
Po tych słowach puścił mnie i zniknął. Nie byłem w stanie go gonić, nie byłem w stanie się ruszyć. Nie byłem w stanie zrobić nic.  Nie sądziłem, że sprawy tak się potoczą. Gapiłem w się przed siebie jak ostatni dureń.
-Co się stało? Adam co on ci powiedział? – spytała Brooke, a po chwili, gdy dostrzegła mokre ślady na mojej twarzy dodała – czemu płaczesz?
-Nic … po prostu nic – wydukałem.
-Przepraszam – westchnęła Marissa – ten wisior zawsze wyzwala ze mnie takie emocje, ale nigdy aż tak. Coś z nim nie tak, ktoś musiał go zatruć… Nieważne. Adam co on ci powiedział?
Obróciłem twarz w jej kierunku, ale nie musiałem się odzywać. Wystarczyło moje spojrzenie, które teraz zapewne było puste i zimne jak nigdy dotąd. Opuściły mnie wszystkie siły i jakiekolwiek chęci. Teraz było mi wszystko jedno, a perspektywa wieczności zaczęła mnie przytłaczać i przerażać. Nie powiedziałem nic. Spuściła głowę. Zrozumiała.

*Tommy*
Myślałem, że jest inny, taki jak ja. Że nie da się porwać emocjom. Myliłem się. Eh.
Przebiegłem dość spory kawałek. Obecnie znajdowałem się na północnym krańcu lasu, w mojej ulubionej grocie. Chłód. Zazwyczaj pomagał mi myśleć, ale dziś przyprawiał mnie o dreszcze i przypominał mi o pustce jaka zapanowała w moim sercu.
Może to ja nawaliłem? …  Nie.
Za dużo sobie naobiecywałem, zrobiłem coś czego nigdy nie robiłem i czego nigdy nie powinienem. Dałem się porwać emocjom, ale … on był tego warty. Przez ten incydent nie wyrzekłem się uczuć do niego, nie byłem w stanie.
Ale teraz, gdy jestem daleko od niego zacząłem jakoś inaczej myśleć. Czy my się nie pospieszyliśmy? Możliwe, teraz już tego nie odwrócę. Biję się z własnymi myślami, czy pozwolić się w tym zatracić czy narazić oboje na ból i to przerwać? Nie wiem. Czuję, że bez niego jestem już zbyt słaby na samotność, która nigdy mi nie doskwierała.
Oh Adam, coś ty ze mną zrobił?
*Adam*
-Nie odpowiada.
-Ile razy próbowałeś?
-Ze sto, nie wiem. Ugh dlaczego się nie odzywa?! – wrzasnąłem rozpaczliwie.
-Blokuje umysł. Przestań, nic to nie da. Tylko się zmęczysz – powiedziała Marissa z ponurą miną, grzebiąc patykiem w świeżo rozpalonym ognisku.
-Zabawne, a już zaczynałam go lubić. Kretyn – parsknęła Brooke.
-Nie waż się tak o nim mówić! – oburzyłem się – Nie znasz go nawet.
-A ty go niby znasz? Jaki jest jego ulubiony kolor? Jak nazywa się jego matka? Ile ma lat? Skąd jest? Wiesz to?
Nie odpowiedziałem, spuściłem głowę. Było mi wstyd, faktycznie tego nie wiedziałem.
-Więc na mnie nie warcz.
-Brooke daj mu spokój – westchnął  Neil.
-Jak oni mogą się „kochać” – zrobiła cudzysłów w powietrzu – jak nawet się nie znają?!
-Miłość jest zazwyczaj ślepa skarbie – popatrzyła na nią Marissa.
-Aha, oczywiście. W życiu bym się nie zakochała w kimś kogo pierwszy raz na oczy widzę pfff – założyła ręce na piersiach.
-A ty się kiedykolwiek dziecko zakochałaś? – spytała Marissa nadal patrząc w płomienie, które rzucały na jej twarz jaśniejące cienie i smugi.
-Nie – odrzekła buntowniczo.
-Więc z łaski swojej nie wypowiadaj się w kwestiach, o których nie masz najmniejszego pojęcia.
-Ale …
-Milcz.
-Dlaczego taka jesteś? – spytałem.
Spojrzała na mnie. Miała puste spojrzenie, oczy przepełnione smutkiem spoglądały na mnie, a suche wargi ledwo się rozchylały, gdy przemówiła drżącym głosem:
-Właśnie przez swoją głupotę straciłam siostrzeńca … nadal będziesz pytać?
-Przecież to nie twoja wina.
-Nie powinnam dać się ponieść emocjom. Przecież wiem jak tego nie lubi.
-Skąd to wiesz? Poznaliście się parę godzin temu.
-Aleś ty naiwny. Jego matka, a moja siostra kontaktowałyśmy się regularnie, dodatkowo kiedy wyczułam silne pole magiczne w lesie, które często się przemieszczało, zainteresowało mnie. Myślałam, że to intruz, a to był jeden z żywiołów. Ogień, to był Tommy. Kiedy okazało się, że dzieci mojej siostry są w posiadaniu dwóch żywiołów musiałam je chronić. Nie miały o tym pojęcia, ale odpierałam od nich każde niebezpieczeństwo, w dzień i w nocy. Hah z Tommym nie było łatwo, ale czuwać nad nim to była czysta przyjemność. Patrzyć jak sobie radzi, dorasta, rozwija się. Wiedziałam, że wyrośnie silny i dojrzały i nie pomyliłam się. A teraz? Już nie jest pod moją opieką, ona wygasła wraz ze spotkaniem, nałożeniem wisioru i zerwaniem go. Zakłóciłam przepływ magii, straciłam z nim kontakt… Już nie wiem co się z nim dzieje … czy wróci … nawaliłam przed tym co chciał powstrzymać. Zniszczyłam i jego i was. Przepraszam tak bardzo – łzy popłynęły po jej twarzy, którą schowała w lekko pomarszczonych dłoniach.
Dopiero teraz dostrzegłem zmiany w jej wyglądzie. Skóra stała się bledsza i jakby bardziej wysuszona. Rubinowe oczy pocieniały do barwy herbacianej, a ostro i wyraźnie zarysowane wąskie usta stały się bledsze. Pojawiły się zmarszczki i nawet jej piękna suknia pokryła się kurzem. Powiedziała, że zaburzyła przepływ magii, do tego cierpi … czyli to stąd wampiry czerpią energię. Nie z krwi, ale ze swojej magii i więzów rodzinnych. To je umacnia i pozwala przetrwać.
Nieustannie dobijając się do Tommy’ego w myślach podszedłem do niej i ją objąłem. Płakała wprost w moje ramię, a ja wręcz poczułem cząstkę jej bólu jaki z siebie wylewała. Stawała się coraz słabsza, musiałem coś zrobić.
Gładziłem ją po plecach. Brooke i Neil przypatrywali się nam z zaciekawienie.
-Zostawcie nas samych – szepnąłem.
Neil objął Brooke ramieniem i odeszli na bok, tak, że ich nie widziałem.
-Adam, ja go nie chcę stracić … nie mogę … - łkała.
-Ja też nie mogę – pogładziłem jej włosy i plecy – coś zrobimy, postaramy się, żeby wrócił do nas.
-Za bardzo go kocham – szlochała.
-Eh ja też, nie masz nawet pojęcia jak bardzo …
Tommy proszę odezwij się! – wołałem rozpaczliwie w myślach.
-Wszystko słyszę.
Co?
Jak na komendę obróciliśmy się w kierunku, z którego dobiegał znajomy nam głos.
Stał. Wprost za nami i patrzyła na nas.
Wrócił.