Dziś życzę mu wszystkiego najlepszego, a Wam kochani miłego czytania.
Pozdrawiam tych, którzy jak ja mają ferie, przesyłam wsparcie dla tych, którzy już wracają do szkoły, a do tych, którzy jeszcze czekają "dacie radę!". Stay strong ;) <3
--------------------------------------------
Staliśmy tak chwilę. Gdzieś na horyzoncie majaczył świt. To
była długa noc, wiele się wydarzyło. Zmieniła nasze życie, które już nigdy nie
będzie takie samo. Dziś jesteśmy nowymi nami. Nasze stare wersje odeszły,
pozostawiły tylko ślad, znak, że kiedykolwiek były. Prawda jest taka, że
odchodzimy i powracamy każdego dnia, nawet nieświadomie. Zmieniamy się z każdą
sekundą, minutą, godziną, z każdym dniem, tygodniem, miesiącem, rokiem i tak
dalej. Wieczorem nie jesteśmy tym, kim byliśmy rano, a rano nie jesteśmy tym kim
byliśmy, gdy nastał zmierzch.
-Tommy?
-Tak?
-Wiesz, że mamy coś do zrobienia?
-Eh tak, trzeba ich powstrzymać.
-Dokładnie, pytanie tylko jak?
-Nie mam pojęcia. Twoi dziś wyruszają dalej?
-Myślę, że tak, chyba, że ojciec dziś będzie obmyślał plan
ataku.
-Zyskalibyśmy wtedy na czasie. Podejrzewam, że najpóźniej
jutro dojdzie do starcia. Uważam, że nie powinno nas wtedy być po żadnej
stronie. Zmyć się i tyle.
-Zostawić ich i niech się pozabijają?
-W życiu.
-To jaki masz pomysł?
-W środku nocy
oddalić się i poczekać gdzieś razem, kiedy twoi wyruszą, śledzić ich. Kiedy
dotrą na miejsce i jeśli ktoś będzie chciał zacząć atak, wkroczyć i powstrzymać
ich.
-Dobra to super brzmi, ale jak ich powstrzymać?
-Nie wiem, kiedy powiem moim, że jeśli zaczną to się zabiję,
matka z siostrą dostaną histerii, a
ojciec z bratem przybiją sobie piątkę i jeszcze gotowi to oblać. Może
chociaż twoi się z tobą liczą.
-Mylisz się, ojciec ma mnie za skończonego tchórza.
-Serio ciebie? Przecież to twój brat na warcie trząsł się
jakby był na Antarktydzie. Nie no sytuacja wygląda zajebiście.
-Ta, żebyś wiedział. Ewentualnie …
-Co? – uniosłem głowę i spojrzałem na niego.
-Ewentualnie możemy powiedzieć, że się kochamy, ich walka
jest bez sensu, bo i tak nas nie powstrzymają, bo znajdziemy sposób na wspólnie
życie, jeśli nie chcą pokoju, muszą się liczyć z tym, że nas stracą na zawsze,
no ale skoro wolą się pozabijać, ich wybór.
-Jesteś genialny … ale nie chcę, żeby Lisie się coś stało.
-Kto to Lisa?
-Moja siostra. Nie chcę, żeby ona albo matka ucierpiały.
-Wiem, ja o swoje też
się martwię – pogłaskał moje włosy.
-Zabawne.
-Co jest takie zabawne? – zmarszczył brwi.
-Ojciec kazał siostrze cię uwieść, mieliśmy cię uprowadzić,
żeby powstrzymać wojnę, bo podobno twoja rodzina więzi ceni ponad wszystko i
jeżeli dobrze byśmy to rozegrali odeszlibyście, zostawiając ten teren w
spokoju.
-Czyli nasze rodziny miały niemalże identyczne plany. Mój
brat miał zająć się twoją siostrą, a ja
tobą, bo jestem gejem. Całe życie traktował mnie przez to gorzej.
-Dlatego w mojej rodzinie praktycznie nikt nie wie o moich uczuciach, orientacji, czy
podbojach miłosnych, to moja i tylko moja tajemnica.
-Dużo tego było? – poruszył brwiami.
-Nie, nie jestem puszczalski.
-Jasne.
-No co?
-Nic, zgadzam się z tobą. Ja też. Poza tym nie wyglądasz na
typa, który przyciąga do siebie setki stworzeń.
-Bo tak jest. Rozgryzłeś mnie.
-Woah, cieszę się, że mi się to udało, mimo braku
odpowiedniego sprzętu – uśmiechnął się zadziornie.
-Że co? – zakrztusiłem się.
W odpowiedzi otworzył usta i oblizał sobie zęby, po czym
zasyczał i udał, że kąsa jak wampir. No tak chodziło o zęby. Tommy ty
zboczeńcu.
-Oh no tak. Zęby – schyliłem głowę.
-A coś ty myślał, że … oooh ohoho, Tommy wszystko powoli, w
swoim czasie – pochylił się i mruknął mi w szyję. Przeszły mnie dreszcze.
-Dobra weź się – mruknąłem niezadowolony. Tak właściwie to w
zamiarze tak to miało brzmieć, ale
wyszło mi raczej westchnięcie, co oczywiście nie obeszło się bez
komentarza Adama.
-Uuu ktoś tu nieźle reaguje, podoba mi się to Ratliff – no o
tym właśnie mówiłem. Wspominałem, że jest czasami wkurzający? Ale jaki cholernie
seksowny. Dobra stop, o czym to ja? A tak.
-Wcale n… że co?
-Podoba mi się to jak na ciebie działam. I tobie chyba też
się podoba to, co robię.
-…pff skąd ci to
przyszło do głowy.
-Oh już weź nie udawaj. Co ty myślisz, że ja ślepy jestem?
-Wątpię żebyś był skoro jesteś wilkiem.
-No właśnie.
-Adam.
-Co?
-Ciężko mi to mówić, ale nie czas na romanse.
-Eh masz racje. Przepraszam.
-Niby za co?
-Za … no … wszystko.
-Zbadaj się.
-Co?
-Idź się leczyć.
-Niby czemu?
-Bo dzięki tobie dowiedziałem się, że mam uczucia o jakich
istnieniu nie wiedziałem, jeśli uważasz, że to złe, to oboje powinniśmy się
smażyć w piekle.
-Czemu oboje? Skoro to ja to wywołałem?
-Oboje, bo mi się to podoba … i nie mam zamiaru rezygnować
ani z tego co czuję ani z ciebie … będę o ciebie walczył … rozumiesz? – z każdym wypowiadanym słowem
coraz bardziej się do niego zbliżałem i zniżałem ton jakim mówiłem, aż zacząłem
szeptać wprost w jego usta.
Patrzył na mnie
chwilę aż wreszcie wykorzystał moją bliskość i oplótł mnie ramionami,
popychając lekko w swoją stronę tak, że wpadłem wprost na niego, tracąc
równowagę. On natomiast, korzystając z okazji złączył swoje wargi z moimi,
przez co znów poczułem jakbyśmy byli na tym świecie tylko ja i on. Nic więcej.
W sumie podobał mi się taki stan rzeczy. Tak długo jak on będzie przy mnie nic
innego się nie liczy. Co to smutki? Z nim? Nie wiem. Nie znam przy nim pojęcia
cierpienia. Jest moją tarczą, która mnie ochrania przed całym złem tego
popieprzonego świata. I chcę być taką
samą tarczą dla niego.
W końcu powoli odsunęliśmy się od siebie. Nie wiem jak długo
się całowaliśmy, przy nim tracę poczucie czasu, kręci mi się w głowie, gdy czuję smak jego ust. Lambert,
coś ty ze mną zrobił? Całe stulecia nie czułem do nikogo nic więcej poza
chwilowym zauroczeniem, a tu pojawia się taki wilkołak i w parę godzin robi ze mnie … jakiegoś kiciusia. Czy
to jest chore? Zdecydowanie tak. Ale to jest miłość, dzięki której w końcu
dostrzegam otaczające mnie barwy. Jeśli miłość
to choroba, to chcę być chory z miłości do niego, bo to najpiękniejsze
uczucie jakie kiedykolwiek dane mi było
czuć.
Patrzyliśmy sobie w oczy, póki gdzieś niedaleko nas
zaćwierkał jakiś ptak, wyrywając nas z transu. Niechętnie wyplątałem się z jego
objęć i odsunąłem kawałek, jednak wciąż trzymałem w dłoni jego palce.
-Wiesz, że musimy się teraz rozdzielić, prawda? – spytałem.
-Wiem … nie chcę cię opuszczać.
-Ja ciebie też nie,
ale przecież spotkamy się wieczorem, potem to już tylko kwestia czasu i
będziemy razem.
-Hah tak – westchnął.
-Wydaje mi się, czy jesteś smutny.
-Nie wydaje … po prostu …
-Tak?
-Wszystko bardzo szybko się dzieje. Nie nadążam Tommy,
rozumiesz?
-Wiem – ścisnąłem mocniej jego rękę – ale trzeba nadążać za
tym co się dzieje. Nie mamy wyboru. Czas pędzi nieubłaganie, musimy biec razem
z innymi, bo inaczej nas stratują.
-Przecież jesteśmy nieśmiertelni.
-I co z tego? Uważasz, że to daje nam prawo zachowywać się
dalej jak w starożytności?
-Nie wiem jak wtedy było.
-Ja też nie – wzruszyłem ramionami.
-To co mieszasz do tego starożytność? Ile ty masz lat?
-Ej! Nie pyta się o wiek.
Po moich słowach wybuchnął śmiechem. Co ja znowu palnąłem?
-Co się cieszysz?
-Tommy – wydyszał, łapiąc oddech, jednak nadal się śmiał –
kobiet się nie pyta o wiek debilu!
Chcesz mi powiedzieć, że byłeś kiedyś kobietą? AHAHAHAHAHA.
-A myślisz, że czemu zrobiłem sobie trwałą?
-A … Że co?!
-Lambert, Lambert, Lambert.
Jakiś ty naiwny.
-Wal się.
-Tylko z tobą – wyszczerzyłem się.
-C-co?
-No już się tak nie jąkaj. Myślisz, że mi się nie znudziło
tyle czasu samemu?
-Boże Tommy, jak ty coś powiesz – przyłożył dłoń do twarzy i
przejechał nią w dół.
-To co?
-To idzie się załamać.
-Myślałem, że ci
stanął – parsknąłem. Spojrzał na mnie spomiędzy palców.
-Chciałbyś – burknął.
-No jasne, że bym chciał.
-Proszę cię …
-Zrób mi loda?
-Co? Nie. Proszę cię, zamknij się.
-Heh, no jak się tobą zajmę, to się długo nie będziesz mógł
zamknąć.
-Tommy!
-Dobra już dobra.
-Zboczeniec.
-Świętoszek.
-Napaleniec.
-Dziewica.
-O zdziwiłbyś się.
-Uuu pan Lambert wie co to seks? – poruszyłem brwiami, a on
lekko się zarumienił.
-A ty myślisz, że co? Tyle lat nie próbować?
Oboje parsknęliśmy śmiechem.
-Dobra, zaraz słońce wstanie całkowicie, trzeba ruszać. Daj
mi znać, co robią twoi. Wracaj nim
zaczną cię szukać.
-A ty?
-O mnie się nie martw. Poradzę sobie. Pa – ucałowałem go
lekko w policzek i pognałem w las. Zatrzymałem się jeszcze na chwilę i
spojrzałem w miejsce, gdzie chwilę temu rozmawialiśmy. Już go nie było.
*Adam*
Nie miałem ochoty
rozstawać się z Tommym ani na moment, ale cóż
sytuacja tego wymagała. Nie możemy dopuścić do walki rodów, przecież to
byłaby katastrofa. Przez czyjeś chore ambicje tylu by ucierpiało, nie mogliśmy
na to pozwolić.
Nie jestem wampirem, nie biegam tak szybko jak Tommy, ale
wilcza szybkość też jest o wiele większa niż u przeciętnego zwierzęcia.
Do obozu dotarłem jakieś trzy minuty po rozstaniu z Tommym.
To nie było daleko, ale też nie na tyle blisko, żeby moja rodzina mogła wyczuć
zapach wampira.
-Matko Adam, gdzieś ty był?!
-Neil?! A czemu ty nie śpisz?!
-A ciebie czemu nie było w obozie nocą? – o nie, czy on
zwariował, żeby budzić mamę?
-Musiałem za potrzebą, a potem poszedłem się rozejrzeć, bo
coś mi się nie spodobało.
-Mhm. Niezbyt mnie to przekonuje, ale niech ci będzie. Nie
powinieneś się sam szwędać po lesie wampirów.
-Przecież byłem na warcie.
-I według Neila przyszedłeś po czasie. Adam co się dzieje?
-Mamo nic się nie dzieje.
-Na pewno?
-Tak.
-No dobrze – powiedziała i poszła. Ja się z tym małym
rozprawię.
-Neil? Możemy na słówko?
-T-tak.
-To dobrze – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
-O co chodzi?
-Czy ciebie pogrzało?! – szeptałem gorączkowo.
-A co byś zrobił na
moim miejscu? Idziesz na wartę, spóźniasz się. Kładę się spać, jesteś. Budzę
się ciebie nie ma. No co byś zrobił Adam?! – podniósł głos.
-Eh, Neil, ja sobie umiem poradzić…
-Odpowiedz – warknął.
-Neil…
-Odpowiedz!
Wahałem się chwilę. Cały się trząsł, musiał być wściekły.
Nie rozumiem go czasem.
-Nie wiem – rzekłem wreszcie.
-No właśnie – szepnął i odszedł.
Ehh co go ugryzło? Muszę uważać na tego szczeniaka, bo jeszcze może
zaszkodzić nie tylko mi i Tommy’emu, ale sobie i rodzinie.





