niedziela, 29 stycznia 2017

Rozdział 5 - OZOPZZ

Dziś urodziny obchodzi nasz ukochany Adaś! Niestety dziś nie zdążyłam nic napisać, ale okazjonalny imagin pojawi się z taką różnicą, że jutro ;)
Dziś życzę mu wszystkiego najlepszego, a Wam kochani miłego czytania.
Pozdrawiam tych, którzy jak ja mają ferie, przesyłam wsparcie dla tych, którzy już wracają do szkoły, a do tych, którzy jeszcze czekają "dacie radę!". Stay strong ;) <3

--------------------------------------------

Staliśmy tak chwilę. Gdzieś na horyzoncie majaczył świt. To była długa noc, wiele się wydarzyło. Zmieniła nasze życie, które już nigdy nie będzie takie samo. Dziś jesteśmy nowymi nami. Nasze stare wersje odeszły, pozostawiły tylko ślad, znak, że kiedykolwiek były. Prawda jest taka, że odchodzimy i powracamy każdego dnia, nawet nieświadomie. Zmieniamy się z każdą sekundą, minutą, godziną, z każdym dniem, tygodniem, miesiącem, rokiem i tak dalej. Wieczorem nie jesteśmy tym, kim byliśmy rano, a rano nie jesteśmy tym kim byliśmy, gdy nastał zmierzch.
-Tommy?
-Tak?
-Wiesz, że mamy coś do zrobienia?
-Eh tak, trzeba ich powstrzymać.
-Dokładnie, pytanie tylko jak?
-Nie mam pojęcia. Twoi dziś wyruszają dalej?
-Myślę, że tak, chyba, że ojciec dziś będzie obmyślał plan ataku.
-Zyskalibyśmy wtedy na czasie. Podejrzewam, że najpóźniej jutro dojdzie do starcia. Uważam, że nie powinno nas wtedy być po żadnej stronie. Zmyć się i tyle.
-Zostawić ich i niech się pozabijają?
-W życiu.
-To jaki masz pomysł?
-W  środku nocy oddalić się i poczekać gdzieś razem, kiedy twoi wyruszą, śledzić ich. Kiedy dotrą na miejsce i jeśli ktoś będzie chciał zacząć atak, wkroczyć i powstrzymać ich.
-Dobra to super brzmi, ale jak ich powstrzymać?
-Nie wiem, kiedy powiem moim, że jeśli zaczną to się zabiję, matka  z siostrą dostaną histerii, a ojciec z bratem przybiją sobie piątkę i jeszcze gotowi to oblać. Może chociaż  twoi się z tobą liczą.
-Mylisz się, ojciec ma mnie za skończonego tchórza.
-Serio ciebie? Przecież to twój brat na warcie trząsł się jakby był na Antarktydzie. Nie no sytuacja wygląda zajebiście.
-Ta, żebyś wiedział. Ewentualnie …
-Co? – uniosłem głowę i spojrzałem na niego.
-Ewentualnie możemy powiedzieć, że się kochamy, ich walka jest bez sensu, bo i tak nas nie powstrzymają, bo znajdziemy sposób na wspólnie życie, jeśli nie chcą pokoju, muszą się liczyć z tym, że nas stracą na zawsze, no ale skoro wolą się pozabijać, ich wybór.
-Jesteś genialny … ale nie chcę, żeby Lisie się coś stało.
-Kto to Lisa?
-Moja siostra. Nie chcę, żeby ona albo matka ucierpiały.
-Wiem, ja o swoje też  się martwię – pogłaskał moje włosy.
-Zabawne.
-Co jest takie zabawne? – zmarszczył brwi.
-Ojciec kazał siostrze cię uwieść, mieliśmy cię uprowadzić, żeby powstrzymać wojnę, bo podobno twoja rodzina więzi ceni ponad wszystko i jeżeli dobrze byśmy to rozegrali odeszlibyście, zostawiając ten teren w spokoju.
-Czyli nasze rodziny miały niemalże identyczne plany. Mój brat miał zająć  się twoją siostrą, a ja tobą, bo jestem gejem. Całe życie traktował mnie przez to gorzej.
-Dlatego w mojej rodzinie praktycznie nikt  nie wie o moich uczuciach, orientacji, czy podbojach miłosnych, to moja i tylko moja tajemnica.
-Dużo tego było? – poruszył brwiami.
-Nie, nie jestem puszczalski.
-Jasne.
-No co?
-Nic, zgadzam się z tobą. Ja też. Poza tym nie wyglądasz na typa, który przyciąga do siebie setki stworzeń.
-Bo tak jest. Rozgryzłeś mnie.
-Woah, cieszę się, że mi się to udało, mimo braku odpowiedniego sprzętu – uśmiechnął się zadziornie.
-Że co? – zakrztusiłem się.
W odpowiedzi otworzył usta i oblizał sobie zęby, po czym zasyczał i udał, że kąsa jak wampir. No tak chodziło o zęby. Tommy ty zboczeńcu.
-Oh no tak. Zęby – schyliłem głowę.
-A coś ty myślał, że … oooh ohoho, Tommy wszystko powoli, w swoim czasie – pochylił się i mruknął mi w szyję. Przeszły mnie dreszcze.
-Dobra weź się – mruknąłem niezadowolony. Tak właściwie to w zamiarze tak to miało brzmieć, ale  wyszło mi raczej westchnięcie, co oczywiście nie obeszło się bez komentarza Adama.
-Uuu ktoś tu nieźle reaguje, podoba mi się to Ratliff – no o tym właśnie mówiłem. Wspominałem, że jest czasami wkurzający? Ale jaki cholernie seksowny. Dobra stop, o czym to ja? A tak.
-Wcale n… że co?
-Podoba mi się to jak na ciebie działam. I tobie chyba też się podoba to, co robię.
-…pff  skąd ci to przyszło do głowy.
-Oh już weź nie udawaj. Co ty myślisz, że ja ślepy jestem?
-Wątpię żebyś był skoro jesteś wilkiem.
-No właśnie.
-Adam.
-Co?
-Ciężko mi to mówić, ale nie czas na romanse.
-Eh masz racje. Przepraszam.
-Niby za co?
-Za … no … wszystko.
-Zbadaj się.
-Co?
-Idź się leczyć.
-Niby czemu?
-Bo dzięki tobie dowiedziałem się, że mam uczucia o jakich istnieniu nie wiedziałem, jeśli uważasz, że to złe, to oboje powinniśmy się smażyć w piekle.
-Czemu oboje? Skoro to ja to wywołałem?
-Oboje, bo mi się to podoba … i nie mam zamiaru rezygnować ani z tego co czuję ani z ciebie … będę o ciebie walczył  … rozumiesz? – z każdym wypowiadanym słowem coraz bardziej się do niego zbliżałem i zniżałem ton jakim mówiłem, aż zacząłem szeptać wprost w jego usta.
Patrzył na mnie  chwilę aż wreszcie wykorzystał moją bliskość i oplótł mnie ramionami, popychając lekko w swoją stronę tak, że wpadłem wprost na niego, tracąc równowagę. On natomiast, korzystając z okazji złączył swoje wargi z moimi, przez co znów poczułem jakbyśmy byli na tym świecie tylko ja i on. Nic więcej. W sumie podobał mi się taki stan rzeczy. Tak długo jak on będzie przy mnie nic innego się nie liczy. Co to smutki? Z nim? Nie wiem. Nie znam przy nim pojęcia cierpienia. Jest moją tarczą, która mnie ochrania przed całym złem tego popieprzonego świata.  I chcę być taką samą tarczą dla niego.
W końcu powoli odsunęliśmy się od siebie. Nie wiem jak długo się całowaliśmy, przy nim tracę poczucie czasu, kręci mi się  w głowie, gdy czuję smak jego ust. Lambert, coś ty ze mną zrobił? Całe stulecia nie czułem do nikogo nic więcej poza chwilowym zauroczeniem, a tu pojawia się taki wilkołak i w parę  godzin robi ze mnie … jakiegoś kiciusia. Czy to jest chore? Zdecydowanie tak. Ale to jest miłość, dzięki której w końcu dostrzegam otaczające mnie barwy. Jeśli miłość  to choroba, to chcę być chory z miłości do niego, bo to najpiękniejsze uczucie  jakie kiedykolwiek dane mi było czuć.
Patrzyliśmy sobie w oczy, póki gdzieś niedaleko nas zaćwierkał jakiś ptak, wyrywając nas z transu. Niechętnie wyplątałem się z jego objęć i odsunąłem kawałek, jednak wciąż trzymałem w dłoni jego palce.
-Wiesz, że musimy się teraz rozdzielić, prawda? – spytałem.
-Wiem … nie chcę cię opuszczać.
-Ja ciebie też  nie, ale przecież spotkamy się wieczorem, potem to już tylko kwestia czasu i będziemy razem.
-Hah tak – westchnął.
-Wydaje mi się, czy jesteś smutny.
-Nie wydaje … po prostu …
-Tak?
-Wszystko bardzo szybko się dzieje. Nie nadążam Tommy, rozumiesz?
-Wiem – ścisnąłem mocniej jego rękę – ale trzeba nadążać za tym co się dzieje. Nie mamy wyboru. Czas pędzi nieubłaganie, musimy biec razem z innymi, bo inaczej nas stratują.
-Przecież jesteśmy nieśmiertelni.
-I co z tego? Uważasz, że to daje nam prawo zachowywać się dalej jak w starożytności?
-Nie wiem jak wtedy było.
-Ja też nie – wzruszyłem ramionami.
-To co mieszasz do tego starożytność? Ile ty masz lat?
-Ej! Nie pyta się o wiek.
Po moich słowach wybuchnął śmiechem. Co ja znowu palnąłem?
-Co się cieszysz?
-Tommy – wydyszał, łapiąc oddech, jednak nadal się śmiał – kobiet  się nie pyta o wiek debilu! Chcesz mi powiedzieć, że byłeś kiedyś kobietą? AHAHAHAHAHA.
-A myślisz, że czemu zrobiłem sobie trwałą?
-A … Że co?!
-Lambert, Lambert, Lambert.  Jakiś ty naiwny.
-Wal się.
-Tylko z tobą – wyszczerzyłem się.
-C-co?
-No już się tak nie jąkaj. Myślisz, że mi się nie znudziło tyle czasu samemu?
-Boże Tommy, jak ty coś powiesz – przyłożył dłoń do twarzy i przejechał nią w dół.
-To co?
-To idzie się załamać.
-Myślałem, że  ci stanął – parsknąłem. Spojrzał na mnie spomiędzy palców.
-Chciałbyś – burknął.
-No jasne, że bym chciał.
-Proszę cię …
-Zrób mi loda?
-Co? Nie. Proszę cię, zamknij się.
-Heh, no jak się tobą zajmę, to się długo nie będziesz mógł zamknąć.
-Tommy!
-Dobra już dobra.
-Zboczeniec.
-Świętoszek.
-Napaleniec.
-Dziewica.
-O zdziwiłbyś się.
-Uuu pan Lambert wie co to seks? – poruszyłem brwiami, a on lekko się  zarumienił.
-A ty myślisz, że co? Tyle lat nie próbować?
Oboje parsknęliśmy śmiechem.
-Dobra, zaraz słońce wstanie całkowicie, trzeba ruszać. Daj mi  znać, co robią twoi. Wracaj nim zaczną cię szukać.
-A ty?
-O mnie się nie martw. Poradzę sobie. Pa – ucałowałem go lekko w policzek i pognałem w las. Zatrzymałem się jeszcze na chwilę i spojrzałem w miejsce, gdzie chwilę temu rozmawialiśmy. Już go nie było.

*Adam*
Nie  miałem ochoty rozstawać się z Tommym ani na moment, ale cóż  sytuacja tego wymagała. Nie możemy dopuścić do walki rodów, przecież to byłaby katastrofa. Przez czyjeś chore ambicje tylu by ucierpiało, nie mogliśmy na to pozwolić.
Nie jestem wampirem, nie biegam tak szybko jak Tommy, ale wilcza szybkość też jest o wiele większa niż u przeciętnego zwierzęcia.
Do obozu dotarłem jakieś trzy minuty po rozstaniu z Tommym. To nie było daleko, ale też nie na tyle blisko, żeby moja rodzina mogła wyczuć zapach wampira.
-Matko Adam, gdzieś ty był?!
-Neil?! A czemu ty nie śpisz?!
-A ciebie czemu nie było w obozie nocą? – o nie, czy on zwariował, żeby budzić mamę?
-Musiałem za potrzebą, a potem poszedłem się rozejrzeć, bo coś mi się nie spodobało.
-Mhm. Niezbyt mnie to przekonuje, ale niech ci będzie. Nie powinieneś się sam szwędać po lesie wampirów.
-Przecież byłem na warcie.
-I według Neila przyszedłeś po czasie. Adam co się dzieje?
-Mamo nic się nie dzieje.
-Na pewno?
-Tak.
-No dobrze – powiedziała i poszła. Ja się z tym małym rozprawię.
-Neil? Możemy na słówko?
-T-tak.
-To dobrze – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
-O co chodzi?
-Czy ciebie pogrzało?! – szeptałem gorączkowo.
-A  co byś zrobił na moim miejscu? Idziesz na wartę, spóźniasz się. Kładę się spać, jesteś. Budzę się ciebie nie ma. No co byś zrobił Adam?! – podniósł głos.
-Eh, Neil, ja sobie umiem poradzić…
-Odpowiedz – warknął.
-Neil…
-Odpowiedz!
Wahałem się chwilę. Cały się trząsł, musiał być wściekły. Nie rozumiem go czasem.
-Nie wiem – rzekłem wreszcie.
-No właśnie – szepnął i odszedł.

Ehh co go ugryzło? Muszę uważać  na tego szczeniaka, bo jeszcze może zaszkodzić nie tylko mi i Tommy’emu, ale sobie i rodzinie.


niedziela, 22 stycznia 2017

Rozdział 4 - OZOPZZ

Wybaczcie, że to opowiadanie narazie wstawiam o nieregularnych porach, ale no tym się kończy zwlekanie z terminem czytania lektur ... życzcie mi powodzenia, bo muszę w tym tygodniu dużo zdać i jeszcze przeczytać i coś zapamiętać z "Pana Tadeusza" XD HELP!
A narazie miłego czytania Kochani :*

------------------------------------------------------------

Musiałem ostrzec Adama. Sam byłem sobą zdziwiony. Niby nie jestem jak ojciec, ale nigdy aż tak się o nikogo nie martwiłem. A zwłaszcza o kogoś, kogo praktycznie nie znam. Ale w sumie odkąd go zobaczyłem serce mi drgnęło. Pomyślicie „ta jasne, wampir i serce”, no to was zdziwię, bo tak było, wierzcie lub nie. Naprawdę bardzo dobrze się przy nim czułem, jak nigdy przy nikim innym i pragnę znów się tak poczuć. A ten pocałunek mmm to już w ogóle NIE MYŚL O TYM TOMMY!
Biegłem przed siebie, do miejsca, gdzie jakąś godzinę temu spotkałem się z Adamem pierwszy raz. Ale zatrzymałem się w połowie drogi. Przecież nie mogę  tam teraz iść, bo jego ojciec pełni wartę.
Musiałem pomyśleć. Oparłem się o drzewo, a palce położyłem na skroniach. Trzeba działać szybko, bo co jeśli któraś ze stron zaatakuje już dziś? Sam się sobie dziwię, że mi tak zależy, ale boję się o Adama i to cholernie. Nie chcę, żeby mu się stało coś złego. Chcę go lepiej poznać, zbliżyć się do niego. Zaopiekować się nim. Hah, mówię to po dwóch godzinach spotkania z nim. Eh nieważne, chcę po prostu mieć kogoś z kim mógłbym w pełni szczerze porozmawiać, wyżalić się, kogoś kogo bym kochał i kto kochałby mnie.
Pomyślałem, że obejdę las i dotrę do obozu jego rodziny z drugiej strony, ale przecież i tak wtedy mnie zobaczą. Może uda mi się z nim skontaktować myślami? Kiedyś z Lisą się udało.
Zacząłem wymawiać jego imię w myślach i wyobraziłem sobie jego twarz, tą samą, którą widziałem godzinę temu. Skupiłem się na tym, by do niego dotrzeć.  Wtem coś usłyszałem. Coś co wyrwało mnie z transu. I tym czymś było warczenie.
-Chyba niedaleko – usłyszałem.
Jeszcze nigdy się tak nie przeraziłem. Wyczułem woń wilkołaka, ale nie był to Adam, ani nie pachniał jak on, tak przyjacielsko i pokojowo. Pachniał wrogością i nienawiścią … do wampirów, do mojej rodziny i do mnie. To z pewnością był ojciec Adama.
Nie wiedziałem, czy się nie ruszać i zostać, czy zacząć uciekać. Jeżeli zostanę znajdzie mnie i coś mi zrobi, jeśli ucieknę - usłyszy. Zostało mi zaryzykować. Spojrzałem za drzewo, jakieś pięćset, czy sześćset metrów ode mnie ujrzałem czarną masywną postać. Patrząc na nią, gdy była tyłem odszedłem kawałek bezszelestnie, po czym puściłem się w pogoń w stronę obozu Adama. Mam nadzieję, że nie usłyszał mojego płaszcza.
Po jakimś czasie zacząłem czuć jego obecność. Byłem blisko. Przystanąłem i znów spróbowałem go wezwać. Byłem może kilometr od obozu.
-Odejdź! Kim jesteś?!
-To ja, Tommy, spokojnie.
-Tommy? Co ty robisz w mojej głowie?  Ja myślałem, że świruję!
-Nie, jesteś raczej zdrowy. Chcę porozmawiać … skoro nie ma innego sposobu.
-Oh, no tak. O czym chciałeś porozmawiać?
-Jestem niedaleko, jakiś kilometr od obozu?
-Czyś ty zwariował?!
-Siostra wyczuła obcy zapach. Musiałem uciec.
-O kurde. I co zrobisz? Nie możesz uciekać w nieskończoność. Może nie powinniśmy się już więcej widzieć.
-Co ty gadasz?
-Chcę cię chronić.
-I chcesz mnie chronić, zostawiając samego?
-Czasami to najlepszy sposób ochrony.
-Adam, co ty chrzanisz? Ja chcę uciec.
-Co chcesz zrobić?!
-To co słyszysz!
-Nie będziesz uciekał z mojego powodu, Tommy to twoja rodzina!
-Która w połowie ma mnie w dupie i mnie nienawidzi nawet nie wiem za co! Gniję z nimi parę wieków, więc wiem jak tam jest i już nie raz chciałem uciec! Teraz mam zamiar to zrealizować.
-Ty oszalałeś…
-Znasz mnie trzy godziny, tak naprawdę nic o mnie nie wiesz i ja o tobie też, więc nie mam zamiaru cię słuchać.
-Żebyś tylko nie żałował…
-Uciekałem już nie raz, nie było mnie dniami, tygodniami, miesiącami, kiedyś nie wracałem trzy lata. Widziałem wiele, uwierz, poradzę sobie.
-Dobra poddaję się, twoja sprawa. Ale po co mi o tym mówisz?
-Bo chcę uciec może pojutrze, albo wcześniej.
-Chwila co? A co jeśli wybuchnie wojna rodów? Nie będziesz wspierać swoich?
-Brzydzę się przemocą.
-Jesteś wampirem, przemoc jest wpisana w twoje życie.
-Ja nie zabijam, jedynie w skrajnych przypadkach.
-To jak ty się żywisz?
-Znajduję to, co niedawno padło, śledzę zwierzęta o resztach życia, daję wolność po drugiej stronie tym, którzy się męczą, postrzelone jelenie na przykład. Nigdy nie wyssałem krwi z człowieka. Nie jestem mordercą, nie zabijam bez powodu.
-Wow, nie sądziłem, że takie wampiry istnieją. Wiesz jakie są o was plotki.
-Wiem i ich nienawidzę, bo jestem odstępstwem od prawie każdej takiej reguły.
-Zadziwiasz mnie wiesz?
-Lubię zaskakiwać.
-Lubię niespodzianki.
-Doprawdy?
-Tak.
-Więc mam dla ciebie jeszcze jedną.
-Jaką?
-Uciekniesz ze mną?
Milczał, ale czułem, że nie zerwał połączenia, nie czułem pustego umysłu.
-Adam?
-Jestem, jestem. Po prostu … zaskoczyłeś mnie.
-Mówiłem. A ty mówiłeś, że lubisz niespodzianki.
-Ale Tommy … czy ty siebie słyszysz? Mam opuścić swoją rodzinę, bo ty tak chcesz? Znamy się trzy godziny, nic o sobie nie wiemy i co? I mamy zostawić wszystko i iść przed siebie ramię w ramię? A co jeśli instynkty wygrają Tommy? Co, jeśli się po drodze znienawidzimy?
-Nie wiem co ty czujesz Adam, ale ja czuję do ciebie coś innego niż  nienawiść i wydaje mi się, że ty też, bo z tego co wiem, ludzie którzy się nienawidzą się nie całują.
-… ale …
-Nie ma „ale”, ja ci mówię co ja robię i daję wybór, nie rozkaz. Byłem samotny całe stulecia, jestem przyzwyczajony, więc i wieczność wytrzymam, cześć.
-Tommy …
Zerwałem połączenie. Miałem łzy w oczach. Co się do cholery ze mną dzieje, nigdy tak często nie płakałem!  Nie spodziewałem się, że ze mną pójdzie, ale cień nadziei miałem. Ja muszę odejść, nie jest mi tu dobrze, będzie mi go brakować, mimo że spędziliśmy razem tylko niecałe dwie godziny. Mam nadzieję, że sobie poradzę. Wcześniej było łatwo, bo go nie znałem. Teraz jednak cały czas za nim tęsknię.
Usłyszałem szelest, obejrzałem się i dostrzegłem parę bladożółtych ślepiów, czegoś co szło wprost na mnie. Uaktywniłem moje żółte oczy, żeby widzieć w ciemności, co znajduje się przede mną. Wilk. Szedł od strony obozu. Czyżby to …
-Adam? – powiedziałem, gdy wilk przyjął ludzką postać chłopaka, którego dziś poznałem.
-Nie pozwolę ci odejść samemu. Chyba bym musiał być skończonym idiotą.
-Ale czekaj, co to znaczy?
-Na pewno to, że nie pozwolę ci odejść samemu.
-Ale … - nie dokończyłem zdania, bo poczułem jego ciepłe pełne wargi na swoich. Mmm jak on słodko smakował, wsunąłem kły głębiej w dziąsła, żeby go nie zranić i wsunąłem język do jego ust, zacząłem badać  jego podniebienie. Westchnął prosto w moje rozchylone usta, przeszedł mnie dreszcz. Oplótł moje drobne ciało silnymi dłońmi i przysunął bliżej. Kiedy się odsunął dyszałem jak nigdy, a serce waliło w piersi jak oszalałe.
-Nie zostawię cię samego, zbyt wiele dla mnie znaczysz.
-Adam?
-Tak?
-Co ty ze mną robisz? – powiedziałem, po czym wtuliłem się w jego klatkę piersiową obejmując go mocno w pasie. Był taki przyjemnie ciepły.

-A co ty robisz ze mną? – odrzekł, ucałował mnie w głowę i przytulił mocniej do swojego nagrzanego ciała.



niedziela, 15 stycznia 2017

Rozdział 3 - OZOPZZ

-O Boże  jesteś wreszcie.
-No wróciłem z warty…
-Adam jest przed trzecią, miałeś być o drugiej.
-Zamyśliłem się.
-Nic ci się nie stało?
-Jak widać nie.
-Było tam coś?
-Cholera Neil uspokój się!  Był jakiś zwierz, ale zwiał, tyle. Nie mów, że nie spałeś te trzy godziny.
-A jak miałem spać?
-O Boże … to idź spać. Tato…
Obudziłem ojca, który poszedł na wartę, a my z Neilem położyliśmy się spać.
Mi  udało się to dopiero po jakimś czasie.  Cały czas myślałem o Tommym. Tak nim straszyli, a okazał się zupełnie inny. Hah pozory mylą.  Te usta.  Oh Tommy, co ty ze mną zrobiłeś?
Nim zasnąłem poszedłem rozwiązać problem, który nabyłem przez Tommy’ego. Ehhh…

*Tommy*
Od dawna się tak nie czułem. Zastanawiam się, czy w ogóle kiedykolwiek czułem się  tak jak po spotkaniu z Adamem. Tak  wspaniale, błogo, jakby wraz z jego pojawieniem się w moim życiu ze świata zniknęły wszystkie problemy i smutki. Jest wyjątkowy. Okazał  się być zupełnie inny niż twierdził ojciec.
Zaraz jak Adam zniknął za pierwszym drzewem, pomknąłem w przeciwnym kierunku. Nie chciałem spotkać jego ojca. Swojego zresztą też nie, ale cóż. Najchętniej szlajałbym się po lesie jak zawsze, ale nie tym razem. Dziś nie mogłem, jeśli nie chciałem mieć kłopotów i to poważnych. Odpuściłem.
Wróciłem do domu. Po drodze  uporałem się z małym problemem. Hah nie sądziłem, że Adam, czy w ogóle jakikolwiek inny facet kiedykolwiek mnie doprowadzi do takiego stanu.
Usłyszałem stłumione głosy. Jeszcze nie spali. Niech to szlag.
Siedział tylko ojciec z bratem . Zamilkli na mój widok.
-Niemożliwe – rzekł brat.
-No proszę proszę, kogo my tu mamy. Tommy Joe we własnej osobie, wrócił na noc do domu. Toż to cud.
-Darujcie sobie – widziałem, że są wstawieni, więc tym bardziej nie miałem ochoty na żadne dyskusje z nimi. Na trzeźwo są nie do wytrzymania, a po promilach to już w ogóle.
-A to niby dlaczego? – Brad wstał, podszedł do mnie i chwycił mnie za brodę, uniemożliwiając odwrócenie się. Czułem odór alkoholu.
-Puszczaj mnie – wysyczałem, a moje oczy poczerniały.
-Co się tutaj dzieje? – przyszła matka.
-Patrz mamo, twój syn raczył wrócić – rzekł brat, patrząc mi w oczy z kłami na wierzchu.
Wyrwałem się gwałtownym szarpnięciem.
-Dobranoc.
-Oh Tommy – przytuliła mnie – Idź kochanie. A wy dajcie mu spokój.
-Czemu mamy dać mu spokój, skoro on nie daje nam?
-A co on wam robi? – spojrzała gniewnie na ojca, który raczył zabrać głos.
Dalszej części rozmowy już nie słyszałem. Poszedłem do Lisy. Jej obecność zawsze działała na mnie kojąco.
-Hej … czemu przyszedłeś?
-A to nie mogę już wrócić na noc?
-Możesz, możesz, jasne że możesz, tylko sam musisz przyznać, że to dziwne. Rzadko wracasz, przyzwyczailiśmy się do tego – opuściła głowę. Nie wiem, czemu rozmowa z nią zawsze mnie uspokaja, wiem, że mnie kocha i pewnie ją ranię nie wracając nie raz, ale nie potrafię tu wytrzymać. Jeśli kiedyś naprawdę zdecyduję się odejść, to jej będzie brakowało mi najbardziej. No, jej i matki.
-Ale czy trzeba od razu szydzić? Po prostu uznałem, że  bezpieczniej będzie wrócić.
-Przecież ty lubisz mocne wrażenia.
-Ale mam też rozum Lis, a poza tym nie jestem samobójcą.
-Nad tym bym się zastanowiła – dodała z lekkim uśmiechem.
Odpowiedziałem jej tym samym gestem, po czym lekko szturchnąłem ją w ramię, a ona się zaśmiała.
Westchnąłem, Lisa przypatrywała mi się jeszcze przez chwilę.
-O co chodzi Tommy? Co cię gryzie?
Czy ona musi mnie aż tak dobrze znać?!
-Komary – bąknąłem – dużo ich tu.
Parsknęła śmiechem, ale wiedziałem, że to nie odwróci jej uwagi. Jest strasznie zawzięta i nic nie odwiedzie jej od tego, co sobie postanowi.
-Haha weź przestań. Na serio pytam. Martwię się o ciebie bracie.
-To poza mamą jesteś chyba jedyną osobą, która się o mnie martwi – „no i jeszcze Adamem” przemknęło mi przez myśl.
-Nieprawda, ojciec i Brad…
-Nawet mi o nich nie wspominaj.
-Eh dobra, masz rację. Więc odpowiesz mi?
-Eh nic mnie nie gryzie. Po prostu biję się z myślami.
-Jakimi?
-Po co walczyć? Po co wszczynać niepotrzebne kłótnie i mącić spokój, którego i tak jest mało na tym świecie, i który powinno się szanować. Może lepiej będzie się dogadać?
Patrzyła na mnie chwilę z zamysłem.
-Masz na myśli tą sprawę z Lambertami, prawda? – spytała cicho, a na dźwięk tego nazwiska wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegły zimne dreszcze.
-Tak – chrząknąłem.
-Pewnie masz rację – odrzekła w końcu – ale wiesz, że ojciec tak łatwo nie odpuści. Nawet gdy tamci się poddadzą, on nie da za wygraną … zabije ich, czy tego chcesz czy nie.
Wstałem gwałtownie, podszedłem do najbliższego drzewa i uderzyłem w nie pięścią. Kora  rozharatała mi skórę. Zabolało. Syknąłem i skrzywiłem się. Oparłem głowę o pień i poczułem pieczenie pod powiekami, ale nie pozwoliłem, żeby łzy wydostały się na zewnątrz. Nikt nigdy nie widział jak płaczę. I nikt nigdy tego nie zobaczy. Przynajmniej nikt nie powinien.
-Tommy … - poczułem jak Lisa kładzie mi dłoń na ramieniu - … co się dzieje? Nie poznaję cię.
-Mam już po prostu dość.
-Czego?
-Wszystkiego … tych jego złych humorów, zachowań, bezpodstawnej nienawiści do każdego … już nie raz chciałem odejść i nie wrócić już nigdy więcej – gdy się opanowałem, odsunąłem czoło od pnia i spojrzałem jej w oczy. Dostrzegłem w nich smutek.
-Ale wracałeś – wyszeptała drżącym od łez głosem.
-Tak … tylko przez wzgląd na ciebie i matkę. Nie potrafiłbym odejść nic wam nie mówiąc. On by się z Bradem nie przejął, ale wy byście cierpiały. Nie wybaczyłbym sobie tego nigdy. To, że nie okazuję uczuć, nie znaczy, że ich w ogóle nie posiadam.
Po jej bladych policzkach zaczęły spływać łzy.
-Proszę cię Lisa, nie płacz.
-Ale teraz mi to powiedziałeś … więc pewnie w krótkim czasie odejdziesz – mówiła przez łzy, jakby nie słyszała mojej prośby. Nie raz widziałem jak płacze, ale nie tak, nie przeze mnie. W tym momencie jak na nią patrzyłem pękało mi serce.
-Ehh … nie wiem … zobaczę, ale … ch-chyba … raczej tak – spojrzałem na nią niepewnie. Wcześniej miałem opuszczoną głowę tak, że grzywka zasłaniała mi oczy.
-Czyli naprawdę masz zamiar odejść …
Pokiwałem głową i ponownie ją opuściłem. Wiedziałem, że ją ranię, ale nie mogłem tu już wytrzymać. Potrzebuję spokoju, muszę patrzeć na własne szczęście. Ona jest silna, da sobie radę, wierzę w to. Nie jestem jej potrzebny do szczęścia.
Bałem się, że na mnie nawrzeszczy, rozpłacze się bardziej, wszystkich zawoła, zostawi mnie samego sobie, ale zrobiła coś, czego się nie spodziewałem. Przytuliła mnie. Tak po prostu, po tym wszystkim co powiedziałem. Po tym jak wyznałem jej, że chcę ich opuścić.
-Zrobisz to, co zechcesz. Ważne, żebyś był szczęśliwy. Wieczność  przed tobą, nie zmarnuj jej – zaśmiała się, wciąż  płacząc.
-Hah, dzięki Lisa – odwzajemniłem jej uścisk i pogłaskałem delikatnie jej plecy – Nie martw się, z wami dwiema nie chcę zrywać kontaktu.
-Naprawdę? – odsunęła się tak, żeby spojrzeć mi w oczy swoimi, w których czaiła się nadzieja.
-Tak, nie wytrzymałbym bez was.
Uśmiechnęła się tajemniczo i oderwała ode mnie, po czym zaczęła przeszukiwać głębokie kieszenie swojej sukni, które były ukryte pod warstwami falban i tiulu.
-Eee Lisa? O co chodzi?
-O nic. Chcę ci coś dać – uśmiechnęła się, wyciągając  z kieszeni średniej grubości złoty łańcuszek z rubinowym sercem wielkości kciuka po środku.
-Jakie piękne … ale po co mi to dajesz.
-To taki jakby komunikator. Kiedy naciśniesz na serce  możesz się ze mną skontaktować, wysłać wiadomość na przykład, że chcesz się spotkać, mogę ci odpowiedzieć.  Możesz dać znać, że jesteś  w niebezpieczeństwie, nakładasz wtedy na siebie namiar, dzięki czemu będę mogła cię znaleźć. Reaguje tylko na dotyk twój i najważniejszej dla ciebie osoby – drgnąłem na jej ostatnie słowa.
-Najważniejszej dla mnie osoby …  co to znaczy? Skąd ten wisior będzie wiedział, kto jest dla mnie najważniejszy? To tylko biżuteria.
-Nie doceniasz magii wampirów skarbie. Myślisz, że czemu rubin ma kształt serca? Bo gdy to założysz magia wnika do twojego serca i się z nim łączy już na stałe, nawet gdy go zdejmiesz, ale wtedy słabnie, jednak jest w stanie wyczuć zapis twojego serca, który mówi, kto jest dla ciebie najważniejszy, sam mówiłeś, że masz uczucia, więc miłość także odczuwasz.
-Wow – nie mogłem wydusić z siebie słowa, to wszystko na co było mnie stać, jednak do głowy wkradła się pewna obawa, odchrząknąłem – a … jeśli ten ktoś …  byłby z innego gatunku?
-Też zareaguje, to nie ma znaczenia co to za gatunek. A co? – uśmiechnęła się przebiegle zupełnie jak ja, hah widać, że to moja siostra – chcesz mi powiedzieć, że zabujałeś się w centaurze?
-Nie, coś ty. A jeśli to … hipotetycznie ja tylko pytam … jeśli to byłby ktoś z wrogiego gatunku? Jak wilkołak?
-Boże Tommy co ty wygadujesz. Taki związek nie ma prawa bytu. Powinien też zareagować mówiłam ci, ale nie masz powodów do obaw, nie mógłbyś być z wilkołakiem, rozszarpałby cię na strzępy, oni nas nienawidzą…
-Skąd  możesz to wiedzieć?
-No … nie wiem, ale …
-Nie powtarzaj historii, które wciska nam ojciec. Przez wieki nauczyłem się, że aby oceniać trzeba samemu się przekonać. Nie można oceniać całego gatunku na podstawie jednego osobnika, tak samo jak nie można tego robić przez czyjąś  opinię. Tak powstają uprzedzenia i to bezpodstawne. Bo ktoś miał złe doświadczenia, trafił na to gorsze ogniwo i ocenia i dzieli się z nami opinią zarażając nas swoją nienawiścią.
-Mówisz  jakbyś już ich spotkał. Czy ja o czymś nie wiem Tommy?
Tak Lisa, wielu rzeczy nie wiesz i nigdy się nie dowiesz.
-Wiesz o wszystkim, o czym powinnaś wiedzieć.
-Nie prawda, coś przede mną ukrywasz. Dlaczego mnie okłamujesz?
-Lisa, każdy ma prawo do sekretów, ja mam swoje życie, ty masz swoje, każdy ma swoje sekrety. Nie można ich kogoś pozbawić, bo wtedy odbiera się  mu prywatność i osobowość.
-Hah jakiego ja mam mądrego brata.
-Przynajmniej jednego – burknąłem, żeby ją rozbawić.
-Oj już nie bądź taki złośliwy.
-Niektórzy są cały czas.
-Wystarczą niektórzy.
Zapadła cisza, jednak dziewczyna szybko ją przerwała.
-Masz, weź to, przyda ci się – wcisnęła mi w rękę złoty wisior i ponownie mnie przytuliła.
-Dzięki Lisa – założyłem go na szyję i schowałem pod ubraniami, poczułem magię wślizgującą się do mojego serca, trochę zaparło mi dech. Odwzajemniłem jej gest.
-Czyli nie będzie cię na bitwie? Kiedy wyruszasz?
-Nie wiem, może rano, może za kilka dni. Muszę jeszcze pogadać  z mamą.
-Ja to mogę zrobić, jeśli chcesz.
-Nie, nie trzeba, to byłoby nie fair w stosunku do niej, poza tym chcę się z nią jeszcze zobaczyć i wyjaśnić wszystko osobiście. Myślę, że rano to zrobię.
-Jasne, rozumiem. Czyli co? Wygląda na to, że to nasza ostatnia taka rozmowa i pokaz uczuć tak? I niewiadomo kiedy i czy powtórka w ogóle jeszcze kiedyś nastąpi?
-Tak, wygląda na to, że tak.
-Nie chcę, żebyś odchodził, ale wiem, że wtedy będziesz naprawdę szczęśliwy.
-Mam nadzieję – mocniej ją do siebie przytuliłem.
-Będzie mi ciebie brakować Tommy.
-Ej ej spokojnie, jeszcze nie odchodzę – zaśmiałem się pod nosem i oparłem głowę na jej głowie, była niższa ode mnie.
Ponownie zapadła cisza, w której delektowaliśmy się  ostatnimi wspólnymi i tylko naszymi chwilami brata i siostry, którzy się kochają, mimo że  jedno z nich odejdzie na zawsze, by zacząć nowy rozdział swojego życia. Nadszedł czas.
-Tommy? – spytała  cicho.
-Tak?
-Jakoś dziwnie pachniesz …
… o kurwa wyczuła Adama …
-Muszę lecieć.
-Co? Przecież miałeś zostać.
-Ale muszę coś jeszcze zrobić. Jeszcze wrócę, nie martw się.
-Tommy!

Wyrwałem się z jej objęć i pognałem w las, zostawiając ją oszołomioną. Słyszałem jak mnie woła, ale nie odwróciłem się już. Pędziłem przed siebie.


niedziela, 8 stycznia 2017

Rozdział 2 - OZOPZZ

*Adam*
-Na miejscu powinniśmy być jutro – rzekł ojciec.
-Ale tato, czy na pewno jesteśmy gotowi? Myślisz, że im podołamy? – spytałem.
-Innej opcji nie przewiduję.
-Ale przecież musimy mieć plan B – odezwała się matka.
-Zrozumcie, wszystko przemyślałem. Uda nam się … tylko Adam …
-Tak? – spytałem.
-Bądź trochę mniej wrażliwy.
-Tato …
-Nie możesz się wiecznie mazać.
-On się nie maże, on po prostu ma uczucia – w mojej obronie stanęła siostra.
-Czasami ma ich za dużo. Dobrze, tu zatrzymamy się na nocleg, a jutro z rana ruszamy dalej. Nikt się nie oddala, chyba że pełni wartę. Kto pierwszy na zwiady?
-Ja mogę – odezwał się Neil.
-Bardzo dobrze synu – poklepał go po plecach – Widzisz Adam? Taki ma być prawdziwy wilk - przewróciłem oczami na tą uwagę.
Nie wiem, czemu się mnie tak uczepił.
-Dobrze, do północy będziesz ty, a następnie …
-Ja - wtrąciłem.
-Na pewno dasz radę? – popatrzył na mnie z powątpiewaniem.
-Tato, nie przesadzaj, mogę stać na czatach! – podniosłem głos.
-Ciszej! Oni mają dobry słuch, chcesz, żeby nas usłyszeli?!
-Przepraszam.
-No dobrze, po Neilu będzie Adam, a później zobaczymy. Jak nie będziesz dawał rady, przyjdź do obozu, najlepiej koło drugiej i obudź mnie. Jasne? – zwrócił się do mnie.
-Jasne jak słońce.
-I to mi się podoba. Okay Neil, wyruszaj.
Neil poszedł w las, a ja natychmiast ułożyłem się do snu, byłem wykończony tak długim marszem. Od razu zasnąłem. Trzy godziny, zawsze coś.

*Tommy*
Nareszcie. Udało mi się natrafić na postrzelonego jelenia. Zdrowy i gdyby nie myśliwy, byłby w pełni sił. Nie mogłem patrzyć jak się męczy. Teraz przynajmniej ma spokój.
Bycie wampirem to i dar i przekleństwo. Ale chyba to drugie bardziej.
Usłyszałem szeleszczącą gałąź. Było późno. Poczułem specyficzny zapach. Wilki. Kurwa. Doszli już tutaj?
Schowałem się za drzewem i wpatrywałem w ciemność nasłuchując. Zapach stawał się coraz bardziej intensywny. Ale to tylko jeden. Więc gdzie reszta? A może to inny? Jakiś samotnik? Nie mam pojęcia jak wyglądają Lambertowie. Zmieniłem kolor oczu, żeby lepiej widzieć w ciemnościach. Przybrały jaskrawożółty kolor.
Po chwili ujrzałem postać, ale ludzką. Dla zmyłki. Czyli wszystko wskazuje na to, że wilczą postać przyjmą dopiero w walce. Sprytne.
-Kto tu jest? – usłyszałem – Wiem, że tu jesteś. Pokaż się.
Wysunąłem twarz zza drzewa i delikatnie zasyczałem. Stanął jak wryty. Czyżby się bał? Przynajmniej tak wyglądał, oddech mu wyraźnie przyspieszył, moje oczy zarejestrowały jego szybko unoszącą się klatkę piersiową. W sumie wygląd mam dość przerażający. Czekoladowobrązowe oczy, które potrafią zmieniać barwę albo na krwistoczerwoną, gdy jestem głodny albo na jaskrawożółte, kiedy tak jak teraz próbuję coś wypatrzyć w ciemnościach albo na czarne. Jednak na czerwoną barwę nie mam wpływu, tylko dzięki zaspokojeniu głodu powracają do normy. Nie mogę wtedy korzystać z innej barwy, chyba, że bardzo mocno się skoncentruję, co przy pustym żołądku u wampira jest trudne. Pozostałymi barwami mogę sterować samodzielnie, mam na nie wpływ.  Do tego blond włosy z długą grzywką, wygolone po lewej stronie. Kolczyki w uszach, i to dużo. Czarno czerwone usta, ale to zależy od tego jak dysponuję moimi szminkami. Oczy podkreślone moją ukochaną kredką do oczu i ciemnymi cieniami. Do tego jestem nieźle blady nawet jak na wampira. Niezłe monstrum co nie? Hah i to moje upodobanie do czarnych płaszczy z kapturami. Ale to już bardziej do postraszenia, aczkolwiek dopełniają cały wizualny efekt. Wyglądam wtedy jak zjawa, a z moją prędkością to już w ogóle. Uwielbiam straszyć jakiś naiwniaków szwędających się nocą po lesie.
Kiedyś miałem niezłe widoki jak jakaś parka przede mną zwiewała … ale to już inna historia.
Osobnik uciekł. Ciekawe, czy wezwie posiłki. Poczekam, czemu nie, i tak nie mam nic do roboty. Niby powinienem ostrzec rodzinę, ale nie mam ochoty na razie do nich wracać. Lepiej mi samemu.

*Adam*
Poczułem mocne szarpanie. Ktoś lub coś wyraźnie chciał, żebym się obudził.
-Adam. Adam obudź się! – szeptał Neil gorączkowo.
-Mmm co jest? – mruknąłem sennie. Za  nic nie chciałem wstać.
-Coś jest w lesie!
-Nie no Amerykę odkryłeś. To logiczne, bo to jest las geniuszu! Daj mi spokój, idź na wartę.
-Ale już północ, twoja kolej.
-O nie – westchnąłem i przetarłem twarz dłońmi – No dobra, już wstaję.
Podniosłem się z ziemi i otrzepałem z pyłu. Zesztywniałem trochę, mogłem się położyć na trawie, ale była rosa i nie chciałem zmarznąć, a noc i tak była chłodna.
-To gdzie to „coś” jest?  – zrobiłem cudzysłów w powietrzu.
-Idź moim śladem, ja tam nie wrócę.
-Dziwię  się, że to mnie ojciec ma za tchórza, a nie przejrzał, że to ty – zlustrowałem go wzrokiem od góry do dołu.
-Idź już … tylko Adam … uważaj – popatrzył mi prosto w oczy i chwycił za rękę.
-Neil nic mi nie będzie, nawet jeśli to wampir, to co z tego?
-Nie boisz się ich? – zdziwił się.
-Nie wiem, jeszcze żadnego nie spotkałem. Dobra, idę. Na razie – uściskałem brata i poszedłem w las.
Idąc, nuciłem w myślach jakąś melodię. Czułem zapach Neila, więc szedłem tym tropem jak mi kazał, lecz po pewnym czasie poczułem coś innego. Jakaś dziwna woń, której do tej pory nie znałem roznosiła się wokoło. Napełniło mnie to przerażeniem i niepokojem, jednak nie dałem po sobie nic poznać. Wyraźnie czułem czyjąś obecność, ale bałem się szukać tej istoty, która czaiła się gdzieś w cieniu.
Może to dziwne, ale naprawdę nie widziałem jeszcze wampira, jednak tu na pewno jakiś był. Gdzieś w głębi czułem, że to jeden z nich właśnie mi się skądś przyglądał.
Włosy stanęły mi dęba, gdy usłyszałem cichy, lecz wywołujący dreszcze syk. Natychmiast obróciłem głowę w kierunku, z którego dochodził dźwięk i ujrzałem parę jasnych lśniących punktów. Cofnąłem się. To były oczy. Patrzyły na mnie najbardziej przerażające ślepia, jakie kiedykolwiek widziałem.
Postać stała nieruchomo, ale nie ciągnęło  mnie, by podchodzić bliżej.
-Kim jesteś, by się  tu pałętać? – usłyszałem.
Spodziewałem się zimnego ostrego głosu, jakby ktoś rysował pazurem po szkle, ale to był najbardziej kojący dźwięk jaki słyszałem. Strach od razu opuścił moje ciało.
-Głuchy jesteś?
-A ty kim jesteś? – spytałem.
-Twoim najgorszym koszmarem – postać uśmiechnęła się, odsłaniając lśniące kły. Muszę przyznać, że robiły wrażenie.
Był to mężczyzna. Zaczął podchodzić bliżej. Tym razem się nie cofnąłem. Stałem i patrzyłem z zaciekawieniem. Był niższy ode mnie, co mnie zdziwiło, zawsze wyobrażałem sobie, że wampiry są chude i wysokie. Chociaż część moich wyobrażeń się sprawdziła. Był chudy i blady, cały ubrany na czarno. Blondyn z włosami wygolonymi po lewej stronie, z masą kolczyków w uszach … że też mu jeszcze nie odpadły od ilości tego metalu. Przecież to musi być cholernie ciężkie.
-Ktoś ty? – stanął przede mną, mierząc mnie wzrokiem.
-Adam, a ty?
-Tommy Joe … ale możesz mi mówić Tommy – odrzekł po chwili.
Widać było, że analizuje uważnie każdy szczegół. Lustrował mnie wzrokiem z góry na dół.
-Mogę ci mówić? Wow.
-Co w tym takiego dziwnego? – przekrzywił głowę na bok.
-Jesteś wampirem.
-I?
-A ja wilkołakiem.
-A ja dalej nie widzę przeciwwskazań – mówił obojętnym tonem.
-Z jakiego jesteś rodu?
-Ratliffowie, a ty?
-Lambertowie.
-Hah, więc właśnie odbywamy zakazane spotkanie. Nasze rodziny się nienawidzą i skoczyłyby sobie do gardeł, gdyby nas widziały. I gdyby tu byli.
-Na pewno, ale ich nie ma … Moment, moment. Mówisz, że jesteś Tommy Joe Ratliff. Nie wydajesz się być taki zły.
-Pozory mylą wiesz? Pewnie o mnie słyszałeś, co?
-Ojciec przed tobą ostrzegał, podobno jesteś z nich najgorszy.
-Tu się nie mogę zgodzić.
-Dlaczego?
-Ja raczej słynę jako ten nienormalny.
-Dlaczego?
-Na ogół wampiry trzymają się razem … Widzisz tu kogoś poza nami? No właśnie. Jestem samotnikiem, a z rodziną widzę się tylko gdy muszę. Nie cierpię tych bezuczuciowych dupków.
-Dlaczego tak o nich mówisz?
-Mówię jak jest. Chwila …
-Co?
-Hah, ty podobno jesteś ten wrażliwy tchórz, ojciec tak mówił. Dziwne, chyba twój brat chwilę temu uciekł z krzykiem.
-Taki już jest. A ty nie masz nic do roboty tylko straszyć?
-Nie mam.
-Ah tak. Cóż, ciekawy kolor oczu.
-Na ogół są brązowe, ale chcę cię  widzieć w ciemnościach. Mogą też być czerwone, ale tylko gdy jestem głodny, wtedy nie potrafię ich zmienić. Znaczy tylko z początku potrafię, ale jak głód doskwiera mi dłuższy czas to już nie.
-Wydajesz się małomówny.
-Rozgadany jestem tylko przy  tych, przy których się dobrze czuję.
-Czyli przy mnie się dobrze czujesz?
-Chyba tak, a nie powinienem?
-Jestem gejem.
-I?
-I nie przeszkadza ci to?
-A czemu miałoby mi to przeszkadzać? Ani trochę.
-Nawet jak ci powiem, że mi się spodobałeś?
-Hmm … mnie na ogół ciągnie do dziewczyn, ale przyznam, że niezły jesteś – zagryzł wargę.
Przeszedł mnie dreszcz, gdy to zauważyłem. Zbliżyłem się.
-Nie kuś mnie – atmosfera się zmieniła.
-Bo co? – uniósł brew.
-Bo to.
Przysunąłem się najbliżej jak się dało i położyłem prawą rękę na jego karku, a lewą na jego biodrze, po czym złączyłem nasze usta. Jego wargi miały cudowny smak. Wyczułem na nich resztki krwi. Położył mi rękę na karku, przyciągając bliżej, a palce drugiej wplótł w moje włosy. Zamruczałem cicho, a on zadrżał i jęknął prosto w moje usta. Poczułem, że go podnieciłem, on mnie zresztą też. To było nieziemskie uczucie.
Powoli odsunąłem się, patrząc mu w oczy.
-Nieźle całujesz – wyznał.
-Dzięki, ty też. Nigdy nie sądziłem, że tak będzie wyglądało moje pierwsze spotkanie z wampirem.
- Nigdy nie sądziłem, że tak będzie wyglądało moje pierwsze spotkanie z wilkołakiem.
Uśmiechnąłem się. Nadal trzymałem go za ramiona, ale po chwili coś sobie przypomniałem.
-Moi dziś wyruszą dalej. Po jutrze rozpoczną atak.
-Dlaczego mi to mówisz?
-Bo ci ufam, bo … - zawahałem się – bo nie chcę cię stracić.
-Ja ciebie też – wtulił się w moją klatkę piersiową.
-Zabawne, wcale się nie znamy, a tak dobrze nam ze sobą. Jak daleko stąd do twoich?
-Z tego miejsca ze trzy czy cztery kilometry.
-Daleko odszedłeś.
-Mówiłem ci.
-Eh muszę wracać, bo brat będzie się martwił i obudzi ojca. Nie chcę, żeby ci się coś stało.
-Spotkajmy się jutro o północy, kilometr od miejsca twojego noclegu. Znajdę cię. Idź w tym kierunku co dziś.
-Na pewno będziesz?
-Obiecuję – przycisnął woje wargi do moich – Leć, mam nadzieję, że zgubisz mój zapach.
-Wytarzam się w krzakach – mrugnąłem do niego.
-Mam nadzieję, że wiesz, co robić.
-Mam i ty też. Lecę skarbie. Uciekaj, bo teraz na wartę idzie ojciec.
Pogłaskałem jego włosy i musnąłem te słodkie usta ostatni raz, po czym odbiegłem.
Skoczyłem w najbliższe krzaki, bo uderzył mnie ich wyraźny zapach.
Oby to pomogło.





poniedziałek, 2 stycznia 2017

Rozdział 1 - OZOPZP

Witajcie kochani! Szczęśliwego Nowego Roku dużo zdrówka i tak dalej! Miałam wstawić rozdział wczoraj, ale nie miałam do tego głowy, rozchorowałam się i nie kontaktowałam za bardzo.
Przepraszam, że zawiodłam. I tak wiem, miały być imaginy, ale okazało się, że nie miałam czasu w tej przerwie eh.
Wstawiam więc dzisiaj i mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Zapraszam wszystkich serdecznie na opowiadanie Adommy "Oko za oko, pazur za ząb"!
---------------------------------------

*Tommy*
Byłem wygłodniały, od paru dni nic nie jadłem. Nie lubię znęcać się nad niewinnymi, wolę rozprawić się z kimś, kto mi zajdzie za skórę.
Co to za zapach?
Podobno wilki pojawiły się w okolicy. To pewnie jeden z nich. Nienawidzę wilkołaków. Podłe gnojki. Jest wiele powodów, by ich zniecierpieć, chociażby to, że śmierdzą. Mam nadzieję, że odejdą, walka o terytorium do najprzyjemniejszych nie należy, zwłaszcza z nimi. Pewnie wyżarły już wszystko w swojej okolicy, więc idą do nas. To nasz las, a tutaj także zaczyna brakować pożywienia.
-Tommy! – usłyszałem.
-Czego?!
-Zebranie.
-Znowu?!
-Uspokój się do cholery i chodź!
-Wiesz, że wolę działać sam.
-Nie tym razem. Chodź!
Ugh nienawidzę jak mi się rozkazuje. Zwłaszcza, gdy robi to mój brat. Za kogo on się uważa?! Dwa lata starszy, a zachowuje się jakby o co najmniej dwa wieki. Jak ja tego nienawidzę.
Zasyczałem, czym wystraszyłem jakąś głupią wiewiórkę. Super obiad mi spieprzył. Tak, nie mam dobrego humoru. Zawsze jak jestem głodny robię  się strasznie drażliwy i wtedy lepiej się do mnie nie zbliżać. No chyba, że na własną odpowiedzialność.
Ah no tak, zapomniałem się przedstawić. Jak mogłem? Jestem Tommy Joe Ratliff i  jestem wampirem.

*Adam*
Szliśmy już długo. Zaczął mi doskwierać głód, ale mogliśmy coś zjeść dopiero, gdy dotrzemy na miejsce, żeby nie pozostawiać po sobie zbyt wielu śladów. I tak polują na nas od dawna. Po co zostawiać dodatkowe wskazówki jak nas znaleźć?
-Tato? Czy to na pewno w porządku? – spytałem.
-Oh Adam, już  nie bądź taki wrażliwy. Należy im się. Oni sami nie raz zajęli nasz teren, więc my zajmiemy ich. Oko za oko … pazur za ząb haha.
-Słyszałem inną wersję.
-No to teraz słyszysz tą lepszą.
Z nim się ostatnio nie da gadać. Jest strasznie zawzięty. Nie rozumiem ojca. Po co pchać się na wojnę z wampirami? Jeszcze z tymi najpaskudniejszymi, przynajmniej on tak o nich mówi. Ratliffowie. Wiele o nich słyszałem, ale nic dobrego. A ich syn podobno najgorszy. Fajnie sobie dziecko wychowali, ale to wampiry, więc co się dziwić. Urodzeni mordercy.
Nie chciałem im wchodzić w drogę, ale ojciec miał na ten temat inne zdanie. Sam podjął decyzję za całą rodzinę.  Zresztą to on rządził watahą, ja nie miałem nic do gadania, tak samo jak pozostali.
Otóż jestem wilkołakiem, a na imię mi Adam. Adam Lambert dokładniej. Tylko, że nie jestem takim zwykłym wilkołakiem, bo niestety. Każdy podobny do mnie jest inny i od razu inaczej przez to traktowany. Eh, jak to powiedzieć? Nie lubię dziewczyn. Tak, niespodzianka, wśród wilkołaków też zdarzają się geje. Tadam! Rzadko, co prawda, ale jednak.
Cały czas zastanawiam się, co zrobią tamci. Na pewno w jakiś sposób zdobyli lub zdobędą jakieś informacje o nas, tak jak my o nich. Wolałbym, żebyśmy ominęli ich teren i poszli dalej na wschód, ale ojciec tak nie uważa … A ja nic nie mogę zrobić, nie mogę zmienić jego decyzji. Chciałbym go jakoś przekonać, ale on mnie nawet nie chce słuchać. Nikogo zresztą nie chce słuchać. Tylko po co on naraża całą rodzinę na niebezpieczeństwo i być może pewną zgubę?
 Naprawdę wolałbym pochodzić jeszcze kilka dni o pustym żołądku, a potem najeść się do syta na bezpiecznym terenie niż ryzykować utratę tego żołądka.

*Tommy*
-A jednak się zjawił – ojciec już musiał skomentować to, że przyszedłem.
Nic nie odpowiedziałem tylko oparłem się plecami o najbliższe drzewo i ukryłem się za swoją grzywką.
-Daj mu spokój, wiesz jaki jest – wtrąciła się matka.
-Wiem, ale to nie zmienia faktu, że jest częścią tej rodziny. Wampiry trzymają się razem, a on …
-Ja tu jestem do cholery – mruknąłem, ale mój głos był słyszalny na tyle, że ojciec przerwał i spojrzał na mnie.
-A zresztą, co ja na ciebie czas marnuję – machną ręką.
-No właśnie, nie ma co sobie nim zaprzątać głowy. Nie twoja wina, że wyrósł n takiego – brat zawiesił głos  spojrzał na mnie niepewnie, lecz z odrazą czającą się w oczach.
-Na kogo? – uniosłem brew.
Nie odpowiedział.
-No, dalej … skoro masz odwagę mówić o mnie w mojej obecności, to miej jej na tyle, by powiedzieć mi to co o mnie myślisz prosto w twarz.
Dalej nic. Oczywiście. Zwykły tchórz. Nawet w gębie nie jest mocny.
-Nie odpowiesz? Hm? Więc nie pozwalaj sobie na zbyt wiele, bo …
-Tommy.
-Co? – syknąłem.
-Uspokój się, proszę, to zebranie, a nie kłótnia. I to w dodatku rodzinne – wtrąciła się siostra.
-Bo mamy tylko siebie? – ciągnąłem – Bo inni mają nas dość? Fajne wytłumaczenie, ale wiecie co? Nie dziwię im się . Sam mam dość.
-Tommy – powiedziała nieco ostrzej.
Nie wiem czemu, ale Lisa była jedyną osobą, która potrafiła mnie uspokoić. Było w niej coś niezwykłego, co działało na mnie kojąco.
-Pewnie znowu nic nie jadł.
-Nie twoja sprawa Brad – odezwałem się znowu.
-Aha, czyli jednak miałem rację. Gdybyś trzymał się z rodziną, a nie starał się działać na własną rękę, byłbyś najedzony. Wczoraj była niezła uczta …
-Tak, słyszałem. Wypadek samochodowy. Mam chociaż nadzieję, że to nie wasza robota i że to nie wy za niego odpowiadacie.
Spojrzałem po nich, po każdym z osobna, ale nagle wszyscy zaczęli unikać mojego wzroku. Już znałem prawdę.
-Brawo, niewinni ludzie ...
-Skąd wiesz, że niewinni? Każdy człowiek ma coś  na sumienie i … - odezwał się Brad, ale pod wpływem mojego spojrzenia zamilkł i skulił się w sobie.
-Możliwe. I co z tego? To nie daje wam przepustki do zabijania …
-Nie każdy jest jak ty – powiedział ojciec.
-Ty kiedyś zwariujesz, jak dalej będziesz czekał – brat pod wpływem słów ojca, znowu nabrał odwagi.
-Wolę zwariować niż zabijać bez celu – odpowiedziałem ponurym tonem.
-Zmienisz zdanie, gdy spotkasz wilkołaki – stwierdził pewnie  ojciec.
-Nie mam zamiaru ich spotkać.
-Jeśli będziesz się włóczył sam, szybciej cię dopadną.
-Oh jakże mi przykro. Spadnie wam z głowy jeden problem, kiedy mnie zabiją.
-Teraz każdy jest ważny. Musimy być w pełni sił i musi nas być po równo, jeden na każdego z nich.
-Mówisz jakbyście mnie nagle potrzebowali, a zachowujesz się jak bezwzględny morderca.
-Jestem wampirem.
-I?
-I mam to we krwi.
-Ty nie masz krwi.
-Daj sobie spokój.
-Zmartwię cię. Nie mam zamiaru.
-Thomas … chcesz źle skończyć?
-Grozisz mi? Hah jaka ironia, własny ojciec chce ze mną skończyć.
-Skończ to ty z tym pieprzonym sarkazmem! Choć na chwilę przestań być taki opanowany! Czy ty uczuć nie masz?! – ojciec zaczął się niecierpliwić.
Uniosłem brew, a na mojej twarzy malował się wyraz teatralnego zdumienia.
-To wydzieranie się świadczy o posiadaniu uczuć? Hmm ciekawa teoria.
-Thomas!
-Być może nie mam – mówiłem ze stoickim spokojem, po krótkim namyśle, nie przejmując się wściekłym ojcem – Nie muszę się z nimi obnosić na prawo i lewo.
-Proszę cię … zamknij się. Mózg mi gnije od słuchania cię.
-Jakbyś nie był taki zimny, zgniłby ci już dawno, a o posiadanie uczuć mógłbym spytać was, skoro nie przeszkadza wam zabijanie tylko po to, by się najeść. Ci ludzie mają rodziny, a wy zabieracie ich bliskim …
-Ja się serio czasami zastanawiam, jak to jest możliwe, że jesteś moim bratem i im dłużej o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że chyba nam cię ktoś podrzucił – odezwał się Brad.
-Bradley! – upomniała go matka.
-Sam się nad tym nie raz zastanawiałem – odrzekłem, patrząc mu w oczy, a on zmierzył mnie równie wściekłym spojrzeniem, co ja jego.
-Proszę, uspokójcie się – Lisa położyła mi rękę na ramieniu.
Postanowiłem się już nie odzywać do końca zebrania.
Nie raz sam się zastanawiałem, czy jestem z nimi spokrewniony. To znaczy matka i Lisa były w porządku, ale ojciec z bratem to typowe wampiry, które nie obchodzi nic poza najedzeniem się. Przez Brada musieliśmy już uciekać, bo wpadł do domu jakiejś staruszki i zabił ją, a do tego zostawił ślady. Do dziś nie wyjaśniono sprawy i jest o tym głośno.
Pieprzony egoista.
A ojciec despota, któremu brat we wszystkim wtóruje i wiecznie się podlizuje. Szkoda gadać. Brzydzę się nimi.
-A więc – ojciec zabrał głos – w ostatnich dniach wilkołaki zaczęły zbliżać się do naszego terytorium. Podejrzewam, że będą chcieli nam je odebrać. Nie możemy na to pozwolić – uderzył pięścią w głaz.
-Ale co według ciebie mamy zrobić? – tym razem odezwała się matka.
-To, co wychodzi nam najlepiej – uśmiechnął się – wyssać  z nich krew i unicestwić ich raz na zawsze.
-Ty chyba sobie żartujesz.
-No właśnie ojcze, przecież Tommy na pewno zapomniał jak to się robi – Brad posłał mi złośliwy uśmiech.
Puściłem tą uwagę mimo uszu. Swoją uwagę skoncentrowałem na ojcu.
-Brad, bardzo śmieszne, ale potem się pośmiejemy – zachichotał pod nosem – A co możemy zrobić  innego? Wampiry się nie poddają. Ratliffowie się nie poddają. Walczymy do końca o swoje.
Po tych słowach zapadło milczenie.
-A jaka wataha nadchodzi? – odezwała się w końcu Lisa.
-Lambertowie.
-Co?! – krzyknęła matka.
-O nie – jęknęła pod nosem siostra.
-Tylko nie oni – westchnął Brad.
-Niestety oni. Ale wiem, jaki jest ich słaby punkt.
-Jaki? – brat natychmiast się ożywił.
-Ich najstarszy syn. Bardzo wrażliwy i podobno straszny tchórz. Lisa liczymy na ciebie.
-Co? – pisnęła.
-Omotaj go, wiemy, że to potrafisz. Więzi rodzinne przedkładają ponad wszystko, więc zrobią co mogą, by ratować syna. Może obejdzie się bez walki, bo każemy im odejść w zamian za oddanie syna. Uwięzimy go.
-Żałosne – wtrąciłem się. Nie mogłem więcej tego słuchać.
-Co proszę?
-Granie na uczuciach. Żałosne. Tylko słabi tak robią.
-Więc uważasz, że mamy walczyć? Ty? Pokojowiec?
-Nie, nie uważam, mówię tylko prawdę.
-Czyżby?
-Wiecie co? Spadam. Nie chcę więcej tego słuchać.
On naprawdę nie ma uczuć – pomyślałem. Chce wystawić Lisę na takie niebezpieczeństwo. Wstyd mi, że jestem jego synem.
Nie miałem zamiaru dłużej tu tkwić. Odbiłem się od drzewa, o które się opierałem i poszedłem w las. Miałem gdzieś ich nawoływania. Użyłem wampirze szybkości.
Już byłem dwa kilometry dalej.

















"Oko za oko, pazur za ząb" - opowiadanie

Nowe opowiadanie mojego autorstwa. Historia niełatwej miłości dwóch mężczyzn: Tommy'ego Joe Ratliffa i Adama Lamberta.  Na drodze ich uczucia będzie pojawiać się wiele przeciwności losu, jak i sprzeciw obu rodzin kochanków. Nie są oni tacy zwykli, nie są nawet ludźmi. Opowiadanie fantasy o rodach  wampirów i wilkołaków. Pojawiać się będą sceny przeznaczone dla osób pełnoletnich, a także sceny walk. Staram się nie umieszczać scen zbyt brutalnych, by każdemu miło się to czytało. Będzie napięcie, będzie akcja, miłość, namiętność, wiele uczuć.
Serdecznie zapraszam do czytania i standardowo. Nie interesuje cię opowiadanie o homoseksualistach, nie czytaj, nie hejtuj, omijaj ;)

~EjSi