*Adam*
-Na miejscu powinniśmy być jutro – rzekł ojciec.
-Ale tato, czy na pewno jesteśmy gotowi? Myślisz, że im
podołamy? – spytałem.
-Innej opcji nie przewiduję.
-Ale przecież musimy mieć plan B – odezwała się matka.
-Zrozumcie, wszystko przemyślałem. Uda nam się … tylko Adam
…
-Tak? – spytałem.
-Bądź trochę mniej wrażliwy.
-Tato …
-Nie możesz się wiecznie mazać.
-On się nie maże, on po prostu ma uczucia – w mojej obronie
stanęła siostra.
-Czasami ma ich za dużo. Dobrze, tu zatrzymamy się na
nocleg, a jutro z rana ruszamy dalej. Nikt się nie oddala, chyba że pełni
wartę. Kto pierwszy na zwiady?
-Ja mogę – odezwał się Neil.
-Bardzo dobrze synu – poklepał go po plecach – Widzisz Adam?
Taki ma być prawdziwy wilk - przewróciłem oczami na tą uwagę.
Nie wiem, czemu się mnie tak uczepił.
-Dobrze, do północy będziesz ty, a następnie …
-Ja - wtrąciłem.
-Na pewno dasz radę? – popatrzył na mnie z powątpiewaniem.
-Tato, nie przesadzaj, mogę stać na czatach! – podniosłem
głos.
-Ciszej! Oni mają dobry słuch, chcesz, żeby nas usłyszeli?!
-Przepraszam.
-No dobrze, po Neilu będzie Adam, a później zobaczymy. Jak
nie będziesz dawał rady, przyjdź do obozu, najlepiej koło drugiej i obudź mnie.
Jasne? – zwrócił się do mnie.
-Jasne jak słońce.
-I to mi się podoba. Okay Neil, wyruszaj.
Neil poszedł w las, a ja natychmiast ułożyłem się do snu,
byłem wykończony tak długim marszem. Od razu zasnąłem. Trzy godziny, zawsze
coś.
*Tommy*
Nareszcie. Udało mi się natrafić na postrzelonego jelenia.
Zdrowy i gdyby nie myśliwy, byłby w pełni sił. Nie mogłem patrzyć jak się
męczy. Teraz przynajmniej ma spokój.
Bycie wampirem to i dar i przekleństwo. Ale chyba to drugie bardziej.
Bycie wampirem to i dar i przekleństwo. Ale chyba to drugie bardziej.
Usłyszałem szeleszczącą gałąź. Było późno. Poczułem specyficzny
zapach. Wilki. Kurwa. Doszli już tutaj?
Schowałem się za drzewem i wpatrywałem w ciemność nasłuchując. Zapach stawał się coraz bardziej intensywny. Ale to tylko jeden. Więc gdzie reszta? A może to inny? Jakiś samotnik? Nie mam pojęcia jak wyglądają Lambertowie. Zmieniłem kolor oczu, żeby lepiej widzieć w ciemnościach. Przybrały jaskrawożółty kolor.
Po chwili ujrzałem postać, ale ludzką. Dla zmyłki. Czyli wszystko wskazuje na to, że wilczą postać przyjmą dopiero w walce. Sprytne.
Schowałem się za drzewem i wpatrywałem w ciemność nasłuchując. Zapach stawał się coraz bardziej intensywny. Ale to tylko jeden. Więc gdzie reszta? A może to inny? Jakiś samotnik? Nie mam pojęcia jak wyglądają Lambertowie. Zmieniłem kolor oczu, żeby lepiej widzieć w ciemnościach. Przybrały jaskrawożółty kolor.
Po chwili ujrzałem postać, ale ludzką. Dla zmyłki. Czyli wszystko wskazuje na to, że wilczą postać przyjmą dopiero w walce. Sprytne.
-Kto tu jest? – usłyszałem – Wiem, że tu jesteś. Pokaż się.
Wysunąłem twarz zza drzewa i delikatnie zasyczałem. Stanął
jak wryty. Czyżby się bał? Przynajmniej tak wyglądał, oddech mu wyraźnie
przyspieszył, moje oczy zarejestrowały jego szybko unoszącą się klatkę piersiową.
W sumie wygląd mam dość przerażający. Czekoladowobrązowe oczy, które potrafią
zmieniać barwę albo na krwistoczerwoną, gdy jestem głodny albo na
jaskrawożółte, kiedy tak jak teraz próbuję coś wypatrzyć w ciemnościach albo na
czarne. Jednak na czerwoną barwę nie mam wpływu, tylko dzięki zaspokojeniu
głodu powracają do normy. Nie mogę wtedy korzystać z innej barwy, chyba, że
bardzo mocno się skoncentruję, co przy pustym żołądku u wampira jest trudne.
Pozostałymi barwami mogę sterować samodzielnie, mam na nie wpływ. Do tego blond włosy z długą grzywką, wygolone
po lewej stronie. Kolczyki w uszach, i to dużo. Czarno czerwone usta, ale to
zależy od tego jak dysponuję moimi szminkami. Oczy podkreślone moją ukochaną
kredką do oczu i ciemnymi cieniami. Do tego jestem nieźle blady nawet jak na
wampira. Niezłe monstrum co nie? Hah i to moje upodobanie do czarnych płaszczy
z kapturami. Ale to już bardziej do postraszenia, aczkolwiek dopełniają cały
wizualny efekt. Wyglądam wtedy jak zjawa, a z moją prędkością to już w ogóle.
Uwielbiam straszyć jakiś naiwniaków szwędających się nocą po lesie.
Kiedyś miałem niezłe widoki jak jakaś parka przede mną zwiewała … ale to już inna historia.
Kiedyś miałem niezłe widoki jak jakaś parka przede mną zwiewała … ale to już inna historia.
Osobnik uciekł. Ciekawe, czy wezwie posiłki. Poczekam, czemu
nie, i tak nie mam nic do roboty. Niby powinienem ostrzec rodzinę, ale nie mam
ochoty na razie do nich wracać. Lepiej mi samemu.
*Adam*
Poczułem mocne szarpanie. Ktoś lub coś wyraźnie chciał,
żebym się obudził.
-Adam. Adam obudź się! – szeptał Neil gorączkowo.
-Mmm co jest? – mruknąłem sennie. Za nic nie chciałem wstać.
-Coś jest w lesie!
-Nie no Amerykę odkryłeś. To logiczne, bo to jest las
geniuszu! Daj mi spokój, idź na wartę.
-Ale już północ, twoja kolej.
-O nie – westchnąłem i przetarłem twarz dłońmi – No dobra,
już wstaję.
Podniosłem się z ziemi i otrzepałem z pyłu. Zesztywniałem
trochę, mogłem się położyć na trawie, ale była rosa i nie chciałem zmarznąć, a
noc i tak była chłodna.
-To gdzie to „coś” jest?
– zrobiłem cudzysłów w powietrzu.
-Idź moim śladem, ja tam nie wrócę.
-Dziwię się, że to
mnie ojciec ma za tchórza, a nie przejrzał, że to ty – zlustrowałem go wzrokiem
od góry do dołu.
-Idź już … tylko Adam … uważaj – popatrzył mi prosto w oczy
i chwycił za rękę.
-Neil nic mi nie będzie, nawet jeśli to wampir, to co z
tego?
-Nie boisz się ich? – zdziwił się.
-Nie wiem, jeszcze żadnego nie spotkałem. Dobra, idę. Na
razie – uściskałem brata i poszedłem w las.
Idąc, nuciłem w myślach jakąś melodię. Czułem zapach Neila,
więc szedłem tym tropem jak mi kazał, lecz po pewnym czasie poczułem coś
innego. Jakaś dziwna woń, której do tej pory nie znałem roznosiła się wokoło.
Napełniło mnie to przerażeniem i niepokojem, jednak nie dałem po sobie nic
poznać. Wyraźnie czułem czyjąś obecność, ale bałem się szukać tej istoty, która
czaiła się gdzieś w cieniu.
Może to dziwne, ale naprawdę nie widziałem jeszcze wampira, jednak tu na pewno jakiś był. Gdzieś w głębi czułem, że to jeden z nich właśnie mi się skądś przyglądał.
Może to dziwne, ale naprawdę nie widziałem jeszcze wampira, jednak tu na pewno jakiś był. Gdzieś w głębi czułem, że to jeden z nich właśnie mi się skądś przyglądał.
Włosy stanęły mi dęba, gdy usłyszałem cichy, lecz wywołujący
dreszcze syk. Natychmiast obróciłem głowę w kierunku, z którego dochodził
dźwięk i ujrzałem parę jasnych lśniących punktów. Cofnąłem się. To były oczy.
Patrzyły na mnie najbardziej przerażające ślepia, jakie kiedykolwiek widziałem.
Postać stała nieruchomo, ale nie ciągnęło mnie, by podchodzić bliżej.
Postać stała nieruchomo, ale nie ciągnęło mnie, by podchodzić bliżej.
-Kim jesteś, by się
tu pałętać? – usłyszałem.
Spodziewałem się zimnego ostrego głosu, jakby ktoś rysował
pazurem po szkle, ale to był najbardziej kojący dźwięk jaki słyszałem. Strach
od razu opuścił moje ciało.
-Głuchy jesteś?
-A ty kim jesteś? – spytałem.
-Twoim najgorszym koszmarem – postać uśmiechnęła się,
odsłaniając lśniące kły. Muszę przyznać, że robiły wrażenie.
Był to mężczyzna. Zaczął podchodzić bliżej. Tym razem się
nie cofnąłem. Stałem i patrzyłem z zaciekawieniem. Był niższy ode mnie, co mnie
zdziwiło, zawsze wyobrażałem sobie, że wampiry są chude i wysokie. Chociaż
część moich wyobrażeń się sprawdziła. Był chudy i blady, cały ubrany na czarno.
Blondyn z włosami wygolonymi po lewej stronie, z masą kolczyków w uszach … że
też mu jeszcze nie odpadły od ilości tego metalu. Przecież to musi być
cholernie ciężkie.
-Ktoś ty? – stanął przede mną, mierząc mnie wzrokiem.
-Adam, a ty?
-Tommy Joe … ale możesz mi mówić Tommy – odrzekł po chwili.
Widać było, że analizuje uważnie każdy szczegół. Lustrował
mnie wzrokiem z góry na dół.
-Mogę ci mówić? Wow.
-Co w tym takiego dziwnego? – przekrzywił głowę na bok.
-Jesteś wampirem.
-I?
-A ja wilkołakiem.
-A ja dalej nie widzę przeciwwskazań – mówił obojętnym
tonem.
-Z jakiego jesteś rodu?
-Ratliffowie, a ty?
-Lambertowie.
-Hah, więc właśnie odbywamy zakazane spotkanie. Nasze
rodziny się nienawidzą i skoczyłyby sobie do gardeł, gdyby nas widziały. I
gdyby tu byli.
-Na pewno, ale ich nie ma … Moment, moment. Mówisz, że jesteś
Tommy Joe Ratliff. Nie wydajesz się być taki zły.
-Pozory mylą wiesz? Pewnie o mnie słyszałeś, co?
-Ojciec przed tobą ostrzegał, podobno jesteś z nich
najgorszy.
-Tu się nie mogę zgodzić.
-Dlaczego?
-Ja raczej słynę jako ten nienormalny.
-Dlaczego?
-Na ogół wampiry trzymają się razem … Widzisz tu kogoś poza
nami? No właśnie. Jestem samotnikiem, a z rodziną widzę się tylko gdy muszę.
Nie cierpię tych bezuczuciowych dupków.
-Dlaczego tak o nich mówisz?
-Mówię jak jest. Chwila …
-Co?
-Hah, ty podobno jesteś ten wrażliwy tchórz, ojciec tak
mówił. Dziwne, chyba twój brat chwilę temu uciekł z krzykiem.
-Taki już jest. A ty nie masz nic do roboty tylko straszyć?
-Nie mam.
-Ah tak. Cóż, ciekawy kolor oczu.
-Na ogół są brązowe, ale chcę cię widzieć w ciemnościach. Mogą też być
czerwone, ale tylko gdy jestem głodny, wtedy nie potrafię ich zmienić. Znaczy
tylko z początku potrafię, ale jak głód doskwiera mi dłuższy czas to już nie.
-Wydajesz się małomówny.
-Rozgadany jestem tylko przy
tych, przy których się dobrze czuję.
-Czyli przy mnie się dobrze czujesz?
-Chyba tak, a nie powinienem?
-Jestem gejem.
-I?
-I nie przeszkadza ci to?
-A czemu miałoby mi to przeszkadzać? Ani trochę.
-Nawet jak ci powiem, że mi się spodobałeś?
-Hmm … mnie na ogół ciągnie do dziewczyn, ale przyznam, że
niezły jesteś – zagryzł wargę.
Przeszedł mnie dreszcz, gdy to zauważyłem. Zbliżyłem się.
-Nie kuś mnie – atmosfera się zmieniła.
-Bo co? – uniósł brew.
-Bo to.
Przysunąłem się najbliżej jak się dało i położyłem prawą
rękę na jego karku, a lewą na jego biodrze, po czym złączyłem nasze usta. Jego
wargi miały cudowny smak. Wyczułem na nich resztki krwi. Położył mi rękę na
karku, przyciągając bliżej, a palce drugiej wplótł w moje włosy. Zamruczałem
cicho, a on zadrżał i jęknął prosto w moje usta. Poczułem, że go podnieciłem,
on mnie zresztą też. To było nieziemskie uczucie.
Powoli odsunąłem się, patrząc mu w oczy.
-Nieźle całujesz – wyznał.
-Dzięki, ty też. Nigdy nie sądziłem, że tak będzie wyglądało
moje pierwsze spotkanie z wampirem.
- Nigdy nie sądziłem, że tak będzie wyglądało moje pierwsze
spotkanie z wilkołakiem.
Uśmiechnąłem się. Nadal trzymałem go za ramiona, ale po
chwili coś sobie przypomniałem.
-Moi dziś wyruszą dalej. Po jutrze rozpoczną atak.
-Dlaczego mi to mówisz?
-Bo ci ufam, bo … - zawahałem się – bo nie chcę cię stracić.
-Ja ciebie też – wtulił się w moją klatkę piersiową.
-Zabawne, wcale się nie znamy, a tak dobrze nam ze sobą. Jak
daleko stąd do twoich?
-Z tego miejsca ze trzy czy cztery kilometry.
-Daleko odszedłeś.
-Mówiłem ci.
-Eh muszę wracać, bo brat będzie się martwił i obudzi ojca.
Nie chcę, żeby ci się coś stało.
-Spotkajmy się jutro o północy, kilometr od miejsca twojego
noclegu. Znajdę cię. Idź w tym kierunku co dziś.
-Na pewno będziesz?
-Obiecuję – przycisnął woje wargi do moich – Leć, mam
nadzieję, że zgubisz mój zapach.
-Wytarzam się w krzakach – mrugnąłem do niego.
-Mam nadzieję, że wiesz, co robić.
-Mam i ty też. Lecę skarbie. Uciekaj, bo teraz na wartę
idzie ojciec.
Pogłaskałem jego włosy i musnąłem te słodkie usta ostatni
raz, po czym odbiegłem.
Skoczyłem w najbliższe krzaki, bo uderzył mnie ich wyraźny zapach.
Oby to pomogło.
Skoczyłem w najbliższe krzaki, bo uderzył mnie ich wyraźny zapach.
Oby to pomogło.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz