niedziela, 29 stycznia 2017

Rozdział 5 - OZOPZZ

Dziś urodziny obchodzi nasz ukochany Adaś! Niestety dziś nie zdążyłam nic napisać, ale okazjonalny imagin pojawi się z taką różnicą, że jutro ;)
Dziś życzę mu wszystkiego najlepszego, a Wam kochani miłego czytania.
Pozdrawiam tych, którzy jak ja mają ferie, przesyłam wsparcie dla tych, którzy już wracają do szkoły, a do tych, którzy jeszcze czekają "dacie radę!". Stay strong ;) <3

--------------------------------------------

Staliśmy tak chwilę. Gdzieś na horyzoncie majaczył świt. To była długa noc, wiele się wydarzyło. Zmieniła nasze życie, które już nigdy nie będzie takie samo. Dziś jesteśmy nowymi nami. Nasze stare wersje odeszły, pozostawiły tylko ślad, znak, że kiedykolwiek były. Prawda jest taka, że odchodzimy i powracamy każdego dnia, nawet nieświadomie. Zmieniamy się z każdą sekundą, minutą, godziną, z każdym dniem, tygodniem, miesiącem, rokiem i tak dalej. Wieczorem nie jesteśmy tym, kim byliśmy rano, a rano nie jesteśmy tym kim byliśmy, gdy nastał zmierzch.
-Tommy?
-Tak?
-Wiesz, że mamy coś do zrobienia?
-Eh tak, trzeba ich powstrzymać.
-Dokładnie, pytanie tylko jak?
-Nie mam pojęcia. Twoi dziś wyruszają dalej?
-Myślę, że tak, chyba, że ojciec dziś będzie obmyślał plan ataku.
-Zyskalibyśmy wtedy na czasie. Podejrzewam, że najpóźniej jutro dojdzie do starcia. Uważam, że nie powinno nas wtedy być po żadnej stronie. Zmyć się i tyle.
-Zostawić ich i niech się pozabijają?
-W życiu.
-To jaki masz pomysł?
-W  środku nocy oddalić się i poczekać gdzieś razem, kiedy twoi wyruszą, śledzić ich. Kiedy dotrą na miejsce i jeśli ktoś będzie chciał zacząć atak, wkroczyć i powstrzymać ich.
-Dobra to super brzmi, ale jak ich powstrzymać?
-Nie wiem, kiedy powiem moim, że jeśli zaczną to się zabiję, matka  z siostrą dostaną histerii, a ojciec z bratem przybiją sobie piątkę i jeszcze gotowi to oblać. Może chociaż  twoi się z tobą liczą.
-Mylisz się, ojciec ma mnie za skończonego tchórza.
-Serio ciebie? Przecież to twój brat na warcie trząsł się jakby był na Antarktydzie. Nie no sytuacja wygląda zajebiście.
-Ta, żebyś wiedział. Ewentualnie …
-Co? – uniosłem głowę i spojrzałem na niego.
-Ewentualnie możemy powiedzieć, że się kochamy, ich walka jest bez sensu, bo i tak nas nie powstrzymają, bo znajdziemy sposób na wspólnie życie, jeśli nie chcą pokoju, muszą się liczyć z tym, że nas stracą na zawsze, no ale skoro wolą się pozabijać, ich wybór.
-Jesteś genialny … ale nie chcę, żeby Lisie się coś stało.
-Kto to Lisa?
-Moja siostra. Nie chcę, żeby ona albo matka ucierpiały.
-Wiem, ja o swoje też  się martwię – pogłaskał moje włosy.
-Zabawne.
-Co jest takie zabawne? – zmarszczył brwi.
-Ojciec kazał siostrze cię uwieść, mieliśmy cię uprowadzić, żeby powstrzymać wojnę, bo podobno twoja rodzina więzi ceni ponad wszystko i jeżeli dobrze byśmy to rozegrali odeszlibyście, zostawiając ten teren w spokoju.
-Czyli nasze rodziny miały niemalże identyczne plany. Mój brat miał zająć  się twoją siostrą, a ja tobą, bo jestem gejem. Całe życie traktował mnie przez to gorzej.
-Dlatego w mojej rodzinie praktycznie nikt  nie wie o moich uczuciach, orientacji, czy podbojach miłosnych, to moja i tylko moja tajemnica.
-Dużo tego było? – poruszył brwiami.
-Nie, nie jestem puszczalski.
-Jasne.
-No co?
-Nic, zgadzam się z tobą. Ja też. Poza tym nie wyglądasz na typa, który przyciąga do siebie setki stworzeń.
-Bo tak jest. Rozgryzłeś mnie.
-Woah, cieszę się, że mi się to udało, mimo braku odpowiedniego sprzętu – uśmiechnął się zadziornie.
-Że co? – zakrztusiłem się.
W odpowiedzi otworzył usta i oblizał sobie zęby, po czym zasyczał i udał, że kąsa jak wampir. No tak chodziło o zęby. Tommy ty zboczeńcu.
-Oh no tak. Zęby – schyliłem głowę.
-A coś ty myślał, że … oooh ohoho, Tommy wszystko powoli, w swoim czasie – pochylił się i mruknął mi w szyję. Przeszły mnie dreszcze.
-Dobra weź się – mruknąłem niezadowolony. Tak właściwie to w zamiarze tak to miało brzmieć, ale  wyszło mi raczej westchnięcie, co oczywiście nie obeszło się bez komentarza Adama.
-Uuu ktoś tu nieźle reaguje, podoba mi się to Ratliff – no o tym właśnie mówiłem. Wspominałem, że jest czasami wkurzający? Ale jaki cholernie seksowny. Dobra stop, o czym to ja? A tak.
-Wcale n… że co?
-Podoba mi się to jak na ciebie działam. I tobie chyba też się podoba to, co robię.
-…pff  skąd ci to przyszło do głowy.
-Oh już weź nie udawaj. Co ty myślisz, że ja ślepy jestem?
-Wątpię żebyś był skoro jesteś wilkiem.
-No właśnie.
-Adam.
-Co?
-Ciężko mi to mówić, ale nie czas na romanse.
-Eh masz racje. Przepraszam.
-Niby za co?
-Za … no … wszystko.
-Zbadaj się.
-Co?
-Idź się leczyć.
-Niby czemu?
-Bo dzięki tobie dowiedziałem się, że mam uczucia o jakich istnieniu nie wiedziałem, jeśli uważasz, że to złe, to oboje powinniśmy się smażyć w piekle.
-Czemu oboje? Skoro to ja to wywołałem?
-Oboje, bo mi się to podoba … i nie mam zamiaru rezygnować ani z tego co czuję ani z ciebie … będę o ciebie walczył  … rozumiesz? – z każdym wypowiadanym słowem coraz bardziej się do niego zbliżałem i zniżałem ton jakim mówiłem, aż zacząłem szeptać wprost w jego usta.
Patrzył na mnie  chwilę aż wreszcie wykorzystał moją bliskość i oplótł mnie ramionami, popychając lekko w swoją stronę tak, że wpadłem wprost na niego, tracąc równowagę. On natomiast, korzystając z okazji złączył swoje wargi z moimi, przez co znów poczułem jakbyśmy byli na tym świecie tylko ja i on. Nic więcej. W sumie podobał mi się taki stan rzeczy. Tak długo jak on będzie przy mnie nic innego się nie liczy. Co to smutki? Z nim? Nie wiem. Nie znam przy nim pojęcia cierpienia. Jest moją tarczą, która mnie ochrania przed całym złem tego popieprzonego świata.  I chcę być taką samą tarczą dla niego.
W końcu powoli odsunęliśmy się od siebie. Nie wiem jak długo się całowaliśmy, przy nim tracę poczucie czasu, kręci mi się  w głowie, gdy czuję smak jego ust. Lambert, coś ty ze mną zrobił? Całe stulecia nie czułem do nikogo nic więcej poza chwilowym zauroczeniem, a tu pojawia się taki wilkołak i w parę  godzin robi ze mnie … jakiegoś kiciusia. Czy to jest chore? Zdecydowanie tak. Ale to jest miłość, dzięki której w końcu dostrzegam otaczające mnie barwy. Jeśli miłość  to choroba, to chcę być chory z miłości do niego, bo to najpiękniejsze uczucie  jakie kiedykolwiek dane mi było czuć.
Patrzyliśmy sobie w oczy, póki gdzieś niedaleko nas zaćwierkał jakiś ptak, wyrywając nas z transu. Niechętnie wyplątałem się z jego objęć i odsunąłem kawałek, jednak wciąż trzymałem w dłoni jego palce.
-Wiesz, że musimy się teraz rozdzielić, prawda? – spytałem.
-Wiem … nie chcę cię opuszczać.
-Ja ciebie też  nie, ale przecież spotkamy się wieczorem, potem to już tylko kwestia czasu i będziemy razem.
-Hah tak – westchnął.
-Wydaje mi się, czy jesteś smutny.
-Nie wydaje … po prostu …
-Tak?
-Wszystko bardzo szybko się dzieje. Nie nadążam Tommy, rozumiesz?
-Wiem – ścisnąłem mocniej jego rękę – ale trzeba nadążać za tym co się dzieje. Nie mamy wyboru. Czas pędzi nieubłaganie, musimy biec razem z innymi, bo inaczej nas stratują.
-Przecież jesteśmy nieśmiertelni.
-I co z tego? Uważasz, że to daje nam prawo zachowywać się dalej jak w starożytności?
-Nie wiem jak wtedy było.
-Ja też nie – wzruszyłem ramionami.
-To co mieszasz do tego starożytność? Ile ty masz lat?
-Ej! Nie pyta się o wiek.
Po moich słowach wybuchnął śmiechem. Co ja znowu palnąłem?
-Co się cieszysz?
-Tommy – wydyszał, łapiąc oddech, jednak nadal się śmiał – kobiet  się nie pyta o wiek debilu! Chcesz mi powiedzieć, że byłeś kiedyś kobietą? AHAHAHAHAHA.
-A myślisz, że czemu zrobiłem sobie trwałą?
-A … Że co?!
-Lambert, Lambert, Lambert.  Jakiś ty naiwny.
-Wal się.
-Tylko z tobą – wyszczerzyłem się.
-C-co?
-No już się tak nie jąkaj. Myślisz, że mi się nie znudziło tyle czasu samemu?
-Boże Tommy, jak ty coś powiesz – przyłożył dłoń do twarzy i przejechał nią w dół.
-To co?
-To idzie się załamać.
-Myślałem, że  ci stanął – parsknąłem. Spojrzał na mnie spomiędzy palców.
-Chciałbyś – burknął.
-No jasne, że bym chciał.
-Proszę cię …
-Zrób mi loda?
-Co? Nie. Proszę cię, zamknij się.
-Heh, no jak się tobą zajmę, to się długo nie będziesz mógł zamknąć.
-Tommy!
-Dobra już dobra.
-Zboczeniec.
-Świętoszek.
-Napaleniec.
-Dziewica.
-O zdziwiłbyś się.
-Uuu pan Lambert wie co to seks? – poruszyłem brwiami, a on lekko się  zarumienił.
-A ty myślisz, że co? Tyle lat nie próbować?
Oboje parsknęliśmy śmiechem.
-Dobra, zaraz słońce wstanie całkowicie, trzeba ruszać. Daj mi  znać, co robią twoi. Wracaj nim zaczną cię szukać.
-A ty?
-O mnie się nie martw. Poradzę sobie. Pa – ucałowałem go lekko w policzek i pognałem w las. Zatrzymałem się jeszcze na chwilę i spojrzałem w miejsce, gdzie chwilę temu rozmawialiśmy. Już go nie było.

*Adam*
Nie  miałem ochoty rozstawać się z Tommym ani na moment, ale cóż  sytuacja tego wymagała. Nie możemy dopuścić do walki rodów, przecież to byłaby katastrofa. Przez czyjeś chore ambicje tylu by ucierpiało, nie mogliśmy na to pozwolić.
Nie jestem wampirem, nie biegam tak szybko jak Tommy, ale wilcza szybkość też jest o wiele większa niż u przeciętnego zwierzęcia.
Do obozu dotarłem jakieś trzy minuty po rozstaniu z Tommym. To nie było daleko, ale też nie na tyle blisko, żeby moja rodzina mogła wyczuć zapach wampira.
-Matko Adam, gdzieś ty był?!
-Neil?! A czemu ty nie śpisz?!
-A ciebie czemu nie było w obozie nocą? – o nie, czy on zwariował, żeby budzić mamę?
-Musiałem za potrzebą, a potem poszedłem się rozejrzeć, bo coś mi się nie spodobało.
-Mhm. Niezbyt mnie to przekonuje, ale niech ci będzie. Nie powinieneś się sam szwędać po lesie wampirów.
-Przecież byłem na warcie.
-I według Neila przyszedłeś po czasie. Adam co się dzieje?
-Mamo nic się nie dzieje.
-Na pewno?
-Tak.
-No dobrze – powiedziała i poszła. Ja się z tym małym rozprawię.
-Neil? Możemy na słówko?
-T-tak.
-To dobrze – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
-O co chodzi?
-Czy ciebie pogrzało?! – szeptałem gorączkowo.
-A  co byś zrobił na moim miejscu? Idziesz na wartę, spóźniasz się. Kładę się spać, jesteś. Budzę się ciebie nie ma. No co byś zrobił Adam?! – podniósł głos.
-Eh, Neil, ja sobie umiem poradzić…
-Odpowiedz – warknął.
-Neil…
-Odpowiedz!
Wahałem się chwilę. Cały się trząsł, musiał być wściekły. Nie rozumiem go czasem.
-Nie wiem – rzekłem wreszcie.
-No właśnie – szepnął i odszedł.

Ehh co go ugryzło? Muszę uważać  na tego szczeniaka, bo jeszcze może zaszkodzić nie tylko mi i Tommy’emu, ale sobie i rodzinie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz