------------------------------------
Tommy przemierzał ulice wpatrzony w chodnik. Nie pamiętał
kiedy ostatnio był taki wściekły, ledwo nad sobą panował. To, co powiedział w
gabinecie, to tylko jedna setna jego furii. Ledwo się poznali, już zdążył go
znienawidzić. Idąc potrącił kilku ludzi, ale mało go to obchodziło.
Dzień ledwo się zaczął, a on już miał go dość. W jego
mniemaniu poniósł osobistą porażkę, nie pierwszą i nie ostatnią zresztą. Skręcił
do swojej uliczki, uszedł kilka kroków, po czym usiadł pod ścianą i oplótł
kolana ramionami, ukrył twarz.
Z dnia na dzień jest coraz gorzej, czy ja nigdy nie wyjdę z
tego gówna? Nie dość, że tamci, to teraz wpakowałem się do zespołu jakiegoś
geja, który pewnie przeleci mnie przy najbliższej okazji i zarazi większym
gównem. Kurwa tylko ja potrafię spadać na dno szybciej niż kotwica - myślał
zrozpaczony. Z dnia na dzień coraz bardziej nienawidził swojego życia, ale nie
miał odwagi go sobie odebrać.
Można spróbować, na górę i tak nie trafię - przemknęło mu
przez głowę - wreszcie to bagno by się skończyło.
Usłyszał dźwięk metalowego uderzenia. Ktoś kopnął jeden z
kubłów na śmieci.
Kurwa, czy te bachory nie mają nic innego do roboty?
pomyślał zirytowany.
-Kogóż moje oczy widzą? - usłyszał gruby męski głos o
ironicznym tonie, który znał tak dobrze, który od dwóch miesięcy nie dawał mu
żyć i prześladował na każdym kroku.
"Dexter" pomyślał Tommy. Ten człowiek wiedział o
nim praktycznie wszystko. Blondyn dałby sobie rękę uciąć, że na każdym kroku
jest śledzony. "Zwariuję kiedyś ... o ile już się to ze mną nie
stało" przemknęło mu przez myśl.
-Gówno.
-Coś ty powiedział?
-Odpowiadam na twoje pytanie, pytasz kogo widzisz,
odpowiedziałem, a teraz możesz dać mi spokój, bo chcę spłynąć w tym sraczu
zwanym życiem.
-Chyba kogoś powoli dopada depresja, nie radzisz sobie
Ratliff? - zimny ton człowieka w czarnym płaszczu jeszcze długo odbijał się
echem w głowie chłopaka.
Tak, nie radził sobie. Znowu trafił. Znowu wiedział. Po raz
kolejny przejrzał jego życie i umysł.
-Widzę, że nie jesteś skory do rozmowy... dobrze pogadamy za
jakiś czas. Ale tym razem nie tak miło jak do tej pory. Czas ucieka.
Cierpliwość się kończy. Do zobaczenia Tommy.
Mężczyzna zniknął równie szybko jak się pojawił.
Tommy'ego zmroziły te słowa. Wiedział już, że sam sobie nie
poradzi, potrzebuje ochrony. Szkoda, że był sam i nie miał nikogo. W każdej
chwili mógł paść ofiarą tego psychopaty, mimo wszytko nie chciał się żegnać z
życiem, a domyślał się, że nie jest jedynym takim przypadkiem i domyślał się
również, co stało się z jego poprzednikami. Przełknął ślinę.
Wstał z trudem i kopnął najbliższy kubeł na śmieci, po czym
powlókł się do domu. Faktycznie, czasu miał coraz mniej. Nie mógł zwlekać,
musiał podjąć decyzję.
***
Adam oparł głowę ma splecionych dłoniach. Westchnął głęboko.
Poczuł pieczenie pod powiekami. Był wrażliwy, nawet bardzo. Mimo swojego
wyglądu w środku jak uważał był mięczakiem, który rozkleja się z byle powodu,
ale nie potrafił tego w sobie przemóc, tak poprostu było i zostało mu to
zaakceptować. Jednak zawsze kiedy słyszał takie obelgi na swój temat czuł sie
bezwartościowo, jak śmieć, jak ktoś gorszy. Pozwolił sobie ma chwilę słabości i
parę łez spłynęło po jego policzkach. Nagle usłyszał pukanie do drzwi.
-Kurwa - zaklął pod nosem.
Szybko otarł łzy i wziął jakieś papiery udając, że je
przegląda.
-Proszę - rzekł po chwili.
-Adam wszystko w porządku? - to Brooke, najlepsza
przyjaciółka Adama.
-Tak, tak. Czemu pytasz?
-Tommy wyszedł. Pokłóciliście się? Słychać było krzyki, więc
postanowiłam przyjść.
-Nie dogadaliśmy się.
-Powiedziałeś mu?
Adam milczał. Po co miał mówić? Ona i tak już znała prawdę.
-Ty płaczesz?
-Nie, puder wpadł mi do oka.
-Najgłupsza wymówka jaką słyszałam.
-Innej nie mam.
-Adam - położyła mu rękę na ramieniu - co on ci powiedział?
-Nic takiego, nieważne.
-Przecież to nie łzy radości.
-Skąd wiesz?
-Bo on wyszedł taki wściekły, że wątpię, żebyście się
zaręczyli.
-Może temu był taki wściekły.
-Co?! Ale... osz ty wkręcasz mnie.
Adam prychnął.
-Chyba nie myślałaś, że ja tak na poważnie?
-Nie ... chociaż ciebie na wiele stać - Brooke zachichotała.
-Jeśli to twój sposób na poprawę humoru, to daruj sobie.
-Dobra, masz rację, to było głupie. Wiem, że nigdy byś się
tak nie zachował. Chciałam ci tylko poprawić humor.
-To raczej nienajlepszy pomysł, po tym jak ktoś właśnie cię
podejrzewał o to, że chcesz go przelecieć.
-Co...
-Tak.
-Nie no co za dupek. Za kogo on się uważa?! Wywal go.
-Uwierz z chęcią bym to zrobił, ale...
-Ale? Ale? Nie ma żadnego "ale" Adam. On cię
poniżył. Nie miał do tego prawa.
-Wiem Brooke, ale potrzebujemy go w zespole. Dziś mija
termin. Nie pozwolą nam wejść do studia, jeśli dziś nie przedstawimy zespołu.
-Nie chcę go w zespole. Nie chcę każdego kto cię obraża. ...
Skąd wiesz, że w ogóle się pojawi?
-Zrobi to uwierz mi, potrzebuje pieniędzy, ale jest zbyt
dumny, by się do tego przyznać... chodź do reszty.
-Wreszcie gadasz sensownie - uśmiechnęła się Brooke, po czym
pociągnęła go za rękę, wyszli z gabinetu i poszli na dół do reszty.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz