----------------------------------------
Tommy wpadł do swojego pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi
jednym mocnym kopnięciem. Cały się trząsł. Dotąd Dexter tylko go ponaglał. Dziś
wyraźnie mu groził. Zresztą nie tylko jemu. Groził też Adamowi. Tommy wiedział,
że to przez niego. Oni wiedzą przecież, gdzie teraz jest i co robi. Wiedzą
wszystko. Ale jedno pytanie nie dawało mu spokoju. Dlaczego Dexter nazwał Adama
jego "kochasiem"? Skąd wie, że mu na nim zależy?
Jego rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Nie miał ochoty
z nikim rozmawiać, jednak pukanie nie ustawało. Poszedł otworzyć.
-Wszystko w porządku? - spytał Lambert.
O nie, tylko jego tu brakowało - pomyślał Tommy. Nie miał
najmniejszego zamiaru prowadzić rozmowy z kimkolwiek, a zwłaszcza z nim.
-Tak...
-Przestań kłamać.
-Nie kłamię - jego głos wciąż drżał.
-Mogę wejść?
-Tak.
Adam wyminął go w drzwiach i usiadł na łóżku.
-Więc?
-Co więc?
-Tommy nie rób z siebie idioty. Spytam jeszcze raz, czy
wszystko w porządku?
-Tak.
-Mhm, czyli według ciebie każdy, u kogo wszystko gra wraca z
zakupów z nogami trzęsącymi się jak galareta?
-Jak jest zimno...
-Tommy do cholery, jest ponad dwadzieścia pięć stopni!
-Dla mnie to zimno...
-Tommy - powiedział ostro.
-Nie rozumiem, o co ci chodzi.
-O to, że się martwię o ciebie. Przyszedłeś nikt nie wie
skąd, jesteś niewiadomo kim, do nikogo nie chcesz się zbliżyć...
-Bo nikt mnie nie akceptuje?
-Wcale tak nie jest.
-Nie? A jak? Podaj mi przykład jednej osoby w tym domu,
która nie ma mnie dość i nie chce mnie teraz wykopać za drzwi.
-Ja.
Tommy spojrzał na Adama. Nie wierzył w to co usłyszał.
Myślał, że brunet znowu się poprawi, lecz on twardo na niego patrzył i nie miał
zamiaru się ugiąć. Zastanowiło go to.
-Jak to? - wydusił z siebie w końcu.
-Tak to. Kiedy to wreszcie zrozumiesz?
-Ja to doskonale rozumiem, ale nie potrzebnie mnie tak
traktujesz.
-Niby jak?
-Kurwa Adam, obchodzisz się ze mną jak ze śmierdzącym jajem,
bronisz przy każdej okazji, jestem ci wdzięczny za to i to cholernie, ale
niepotrzebnie to wszystko robisz. Zasłużyłem sobie na wszystko, co mnie spotyka
- westchnął i usiadł na łóżku, chowając twarz w dłoniach.
-Nie mów tak.
-Dlaczego?
-To nie prawda.
-Nic o mnie nie wiesz.
-Więc mi powiedz.
-Nie mam ochoty się nikomu z niczego zwierzać, zwłaszcza
tobie, im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie.
-Znowu zaczynasz?
-Nie Adam, poprostu ... - Lambert patrzył na niego
wyczekująco - poprostu chcę cię chronić.
Nie wierzył we własne słowa, jednak nie miał zamiaru się z
nich wycofywać. Nie ugiął się pod badawczym spojrzeniem niebieskich oczu
bruneta.
-Przed czym? - zaniepokoił się Adam.
Ratliff nie odpowiedział.
-Tommy!
-Co?
-Chcę wiedzieć. Muszę wiedzieć.
Blondyn milczał chwilę, analizując całą zaistniałą sytuację.
Adam miał rację, powinien znać prawdę. Jest jedyną osobą, która się nim
przejmuje, nie może tego zignorować. Pytanie tylko, czy da rade tą prawdę
znieść.
-Eh dobrze. Kiedy masz luźniejszy dzień.
-Nie możesz mi tego powiedzieć teraz?
-Nie, to za długa historia, będzie na to potrzebny cały
dzień.
-No dobrze, niech ci będzie. Jutro mam wolne, pójdziemy
gdzieś na miasto, zgadzasz się?
-Tak. Do jutra?
-Tak. Do jutra Tommy - powiedział Adam wstając i wychodząc.
Blondyn został sam z setkami myśli galopującymi po jego
głowie.
***
Brooke poszła do pokoju Sashy. Nie może zostawić Adama
samego, jest jego najlepszą przyjaciółką i nie ma najmniejszego zamiaru
dokładać mu zmartwień.
Zapukała do drzwi.
-Proszę - ze środka usłyszała przytłumiony głos dziewczyny.
-Hej - powiedziała wchodząc - Co porabiasz?
-Przeglądam ciuchy - odrzekła dziewczyna - i tak nie mam co
robić.
-Chcę z tobą porozmawiać.
Dziewczyna zdziwiła się i natychmiast poświęciła brunetce
całą uwagę.
-A o co chodzi?
-O Tommy'ego.
-Ugh nawet mi o nim nie mów. Już na sam dźwięk jego imienia
mnie mdli.
-Czemu aż tak go nie lubisz?
-Nie lubisz? - prychnęła - Żartujesz sobie ze mnie, tak? Ja
go nienawidzę.
-A to niby z jakiego powodu?
-Jeszcze pytasz.
-No pytam, bo chcę znać odpowiedź.
-Przecież też za nim nie przepadasz.
-Owszem, ale nie mówię, że go nienawidzę.
-To jest to samo! - rzekła dziewczyna.
-Nie Sasha, to nie jest to samo. Nie przepadać za kimś, bo
nie budzi twojego zaufania, a nienawidzić kogoś bezpodstawnie, to dwie różne i
przeciwne rzeczy.
-Aleś się uparła. Nie zamierzam się z niczego tłumaczyć i
koniec.
-Słuchaj Sash, ja ci nie kazuję go od razu lubić i
wielbić...
-Nawet jakbyś kazała, to bym tego nie zrobiła. Po moim
trupie - weszła Brooke w słowo.
-... ale - kontynuowała dziewczyna bez zawahania - jesteśmy
w zespole Adama. Wszyscy i ...
-I co z tego? Co ten gówniarz ma do rzeczy? - nie dawała za
wygraną.
-O to chodzi, że ten gówniarz jest z nami w tym zespole
mądralo! - Brooke z każdym słowem podnosiła głos, traciła już cierpliwość -
Naszym obowiązkiem jest oprócz nienagannej pracy wspierać Adama, a nie dokładać
mu zmartwień! Czy tego chcemy, czy nie to on podejmuje decyzje, a teraz podjął
decyzję o tym, że Ratliff zostaje i mamy się z nim dogadać, jeśli zespół ma w
ogóle dalej istnieć. Chyba, że chcecie, żebyśmy wrócili do domu nim jeszcze
wejdziemy do studia. Nowym zespołom ciężko wejść na rynek, a jak na razie idzie
nam świetnie, żeby tam w ogóle nie trafić. Myślisz, że takie scesje pomagają?
-Czemu wydzierasz się akurat na mnie?! - Sasha też już nie wytrzymywała.
-Od kogoś trzeba zacząć - odrzekła Brooke - i mam nadzieję,
że to, co powiedziałam otworzy ci oczy - dodała i wyszła, zostawiając wściekłą
dziewczynę samą wśród porozrzucanych po całym pokoju ubrań.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz