Blondyn schował telefon do kieszeni i wyszedł z pokoju,
schodząc na parter, gdzie czekał już na niego Lambert.
-To jak? Wychodzimy? - spytał brunet z podejrzanym
uśmiechem.
-Przystopuj, bo jeszcze mnie na randkę zabierzesz - odrzekł
Tommy, śmiejąc się cicho.
-Bo uwierzę, że byś tego nie chciał - Adam wywrócił oczami.
-Mm, nie - blondyn zacisnął usta i oblizał je, co nie uszło
uwadze niebieskookiego - nie zaczynaj czegoś takiego, proszę cię.
-Eh, no dobra, ale wiesz - Adam spojrzał na niego nieśmiało.
-No, co niby wiem?
-Me drzwi są zawsze otwarte - Lambert rozłożył ramiona i
zamknął oczy, jednak po chwili uchylił jedno, by zobaczyć jak Tommy dusi się ze
śmiechu.
-Ty się chyba za dużo seriali naoglądałeś. Może chodźmy
juuuż...
-Ohoho a co tu się dzieje? - przerwał my Taylor - Randka z
basistą, czy może go zabierasz na tortuty? - spojrzał na blondyna.
-Poprostu wychodzimy. Nie wiemy, kiedy wrócimy - uciął Adam
otwierając drzwi.
-Tylko uważaj Ratliff, przyprowadź go całego i zdrowego -
powiedział tancerz pod nosem, tak, że już go nie słyszeli.
***
Longineu grał na perkusji w pokoju do ćwiczeń, gdy nagle
drzwi się otworzyły.
-O, tu jesteś - rzekł Taylor - tak myślałem, że cię tu
znajdę.
-No oczywiście, przecież kilku tłukących się bębnów i
talerzy nie da się usłyszeć no nie?
-Przecież to dźwiękoszczelny pokój więc...
-Drzwi były uchylone - wpadł mu w zdanie perkusista.
Longineu nie miał ochoty na rozmowy z kimkolwiek. Atmosfera
jaka ostatnio panowała w domu stawała się nie do wytrzymania, więc chciał
odpoczynku. Gra to jedyne, co w pełni potrafiło go uspokoić i zrelaksować.
Niestety, nie dano mu się tym nacieszyć, przez co był bardziej zirytowany niż
wcześniej.
-O co ci chodzi? - spytał Taylor.
-O nic, szukasz guza? To zrzuć się ze schodów.
-Coś ty taki?
-Jaki? Poprostu mam już wszystkiego dość.
Już podniósł pałeczki, by znowu nimi uderzyć w talerze,
jednak natarczywy wzrok tancerza mu ma to nie pozwolił.
-Kurwa Tay, czego ty chcesz?
-Chodzi mi o Tommy'ego...
-Ugh mam już po wyżej uszu tego knypka, tym bardziej nie mam
zamiaru o nim rozmawiać. Nawijasz o nim całe dnie, coś ty się zakochał?!
-Wyszedł gdzieś z Adamem.
-I co? Lambert to duży chłopiec, da sobie radę. Jeszcze
jakieś błyskotliwe wiadomości? Jak nie, to spadaj.
Taylor już się nie odezwał. Obrzucił perkusistę urażonym
spojrzeniem i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Ciemnoskóry na nowo zaczął grać, jednak po pewnym czasie
zaprzestał. Dopiero teraz dotarły do niego słowa tancerza.
-Ratliff wyszedł gdzieś z Adamem? Co ten szczyl knuje?
Schował twarz w dłoniach, a łokcie oparł o kolana. Martwił
się.
***
Adam szedł z Tommym ramię w ramie. Milczeli. Słońce grzało,
więc brunet dziwił się, że Tommy da radę iść teraz obok niego, wystawiony na
silniejsze działanie słońca, gdyż cały ubrany był na czarno, a do tego miał na
sobie skórzaną kurtkę, podczas gdy on był w koszulce z krótkim rękawem.
-Nie jest ci za ciepło? - spytał.
-Jestem wampirem, nie odczuwam ciepła.
-Skoro nim jesteś, to słońce powinno cię zabić - Adam
zachichotał cicho. Chciał przerwać tę dziwną ciszę. Nie miał pojęcia dokąd
zmierzają.
-Cóż, jestem inny - odrzekł Ratliff sucho.
-To mi chciałeś powiedzieć?
-Nie, nie to, eh zaczekaj.
Weszli do jakiejś obskurnej knajpy, w której klientów można
było policzyć na palcach jednej ręki. Obsługa też była tu marna. Tommy
poprowadził ich w najodleglejszy kąt lokalu do małego stolika, gdzie usiedli
naprzeciw siebie i zamówili po piwie.
-No więc, o czym chciałeś porozmawiać? - spytał Adam.
-Jest parę spraw, o których powinieneś wiedzieć.
Tommy wziął głęboki oddech i przeczesał palcami włosy. W
przelocie spojrzał na Adama, a gdy dostrzegł, że ten patrzy na niego
wyczekująco, kontynuował.
-Wszystko zaczęło się ponad cztery lata temu. Przyjechałem
tu z Burbank, chciałem zacząć karierę jako basista, robić to, co kocham.
Oczywiście życie zawsze zweryfikuje nasze plany i jak zobaczy, że mamy za dużo
marzeń, powie "nie" i rozwali wszystko jak domek z kart. Miałem
trochę oszczędności. Niestety, życie w Nowym Jorku okazało się cięższe niż
zakładałem. Pieniędzy starczyło zaledwie na miesiąc. Nie miałem z czego opłacać
nocy w najtańszym motelu jaki tu znalazłem, więc musiałem poszukać czegoś
innego.
-I co? Znalazłeś? - spytał Adam, gdy Tommy zawiesił głos,
patrząc w okno.
-Tak ... niestety tak. Powinienem był wracać do domu jak
tylko zobaczyłem, że to wszystko nie ma sensu, inaczej nie doprowadziłbym do
tego co teraz jest ... i nikt nie czyhałby na moje życie.
Adam, który uważnie słuchał każdego słowa, jakie padało z
ust blondyna teraz zbladł nagle.
-C-co takiego? - ledwie wykrztusił.
-Tak, dobrze słyszałeś - Tommy opuścił głowę, patrząc w
blat. Zaczął stukać palcami w ciemne drewno stolika.
-Ale jak to? - spytał nadal biały jak papier.
-Zaraz wszystko zrozumiesz. No więc pewnego dnia szedłem z
torbą do parku, na kolejną super noc na ławeczce - uśmiechnął się ironicznie -
lecz nie dotarłem tam. Zatrzymał mnie jakiś koleś z petem w gębie, cały na
czarno, powiedział, że ma propozycję. Mówił, że ma małe mieszkanko i da mi je,
jeśli zgodzę się wykonać jakieś zadanko.
-Nie mów, że się zgodziłeś - wymamrotał Adam.
-A co ty byś zrobił na moim miejscu? Tydzień spania w parku
na ławce i oszczędzania jedzenia, to była czysta desperacja. Do dziś pluję
sobie za to w brodę. Dobra, zgodziłem się. Z tego co mówił sytuacja z tym
mieszkaniem wyglądała nieco inaczej, skończyło się tym, że na cztery pieprzone
lata utknąłem w obdartej szarej klitce w najbardziej cuchnącej dzielnicy Nowego
Jorku. Gdzie roi się od śmieci, brudu i nastolatków, którzy myślą, że jak się
tam zaszyją i zapalą, to będą fajni. No ale dobra, lepszego miejsca nie miałem,
zostałem tam. Czekałem na to zadanie, które miał mi dać. Długo czekałem. Z
czasem nawet o tym zapomniałem. Znalazłem pracę. Zostałem barmanem w pobliskim barze.
Wziąłem dłuższą zmianę, przez co nie musiałem często siedzieć w tym
"domu" - zrobił w powietrzu cudzysłów - I było dobrze, jakoś żyłem.
Kokosów nie zarabiałem, ale wyżyć się dało.
-Chwila - wtrącił się Adam - skoro mówisz, że to taka czarna
ulica, nie bałeś się, że ktoś cię okradnie? Przecież tam był cały twój majątek.
-Nie, nie bałem się, bo w tamtej okolicy wszyscy wiedzieli
do kogo należy ta rudera. Chroniło mnie to, że to własność Dextera - ściszył
głos, gdy wymawiał to imię, właściwie to pseudonim. Jego imienia nikt nie znał
- to mężczyzna, który spierdolił mi życie za moją zgodą i o którym teraz
opowiadam - dodał zauważając pytający wzrok Adama.
Tommy wziął łyk piwa, które rozgrzało jego gardło.
Odchrząknął. Adam był zamyślony, lecz wyrwał się z transu, gdy usłyszał, że
blondyn kontynuuje swoją historię.
-No więc, jakoś żyłem ... dopóki Dexter nie przypomniał
sobie o zadaniu. Dał mi dwa do wyboru. Przespać się z synem jego brata, bo ten
chciał sprawdzić, czy jest gejem, albo zabić jego dziewczynę, bo go zdradziła.
Fajnie nie? Na żadne się nie zgodziłem. Nie było to dawno. Pół roku temu? Od
tej pory nęka mnie co jakiś czas. Dwa miesiące temu straciłem pracę. Taa,
postarał się. Nie mam pojęcia jak, ale zrobił mi u właściciela baru opinię
mordercy bezbronnych klientów, gdy mi nie dadzą napiwku. Zwolniono mnie. A
Dexter od tego czasu śmieje mi się w twarz. Okazało się, że liczył mi dług,
muszę zapłacić. Tak Adam, za tą rozlatującą się ruderę też trzeba było płacić.
Nie wiedziałem o tym, robił to sam bez mojej wiedzy. W końcu przyszedł i kazał
mi zapłacić.
-O Boże ... - Adam zakrył usta dłońmi - Ile?
-Sześćdziesiąt tysięcy dolarów - Tommy spuścił głowę - ale
to jeszcze nie koniec.
-Nie mów, że jest gorzej.
-Adam ... ehh zawsze może być gorzej. Teraz jeśli nie oddam
pieniędzy w terminie ... zabiją mnie.
-O Boże ...
-Jeszcze nie miej zawału ... ostatnio groził mi, że ciebie
też może spotkać podobny los...
-CO?! - Adam wrzasnął na całą knajpę, ściągając na siebie
uwagę wszystkich.
-Przepraszam - wyszeptał blondyn, a po jego policzkach
zaczęły spływać łzy.
-Nie przepraszaj, trzeba to zgłosić, ale ... jak ... on nie
może tego zrobić ... przecież...
-Adam może, myślisz, że jestem jedyny? Pewnie wielu już tak
skończyło, będę kolejnym, który zaginął w tajemniczych okolicznościach.
-Tommy przestań pierdolić...
-Głównie dlatego dołączyłem do zespołu, by zarobić, by
spłacić dług, uwolnić się od niego i jego rudery.
-Jezu ... czemu wcześniej nie...
-Mówiłeś? A zgodziłbyś się? Wątpię.
-Eh dobra nieważne. Ile masz czasu?
-Cały czas go skracał, bo powiedział mi po zwolnieniu, nic
nie miałem i nie oddawałem i...
-Ile masz czasu?!
-...trzy dni ... ale mogą po mnie przyjść w każdej chwili...
Ręce Adama opadły, a Tommy już nie krył słonych łez, które
teraz znaczyły mokre ślady na jego bladych policzkach.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz