----------------------------------------------
Adam jechał stale wciskając pedał gazu.
-Zabijesz nas! Nie wyrobisz się na zakręcie! - piszczała
Brooke, wpatrując się w drogę sunącą przed nimi.
Brunet nie zwracał na nią jednak uwagi. Prowadził płynnie i
przede wszystkim szybko. Chciał jak najszybciej oddać Dexterowi pieniądze i
wyzwolić Tommy'ego, a teraz również i siebie i zespół z tej męki.
Z piskiem opon zaparkował przed jakimś ciemnym zaułkiem, po
czym otworzył schowek i pogrzebał w nim w poszukiwaniu latarki. Zespół nie
odzywał się, śledząc poczynania Lamberta.
-Chodźcie - rzekł, wskazując na Brooke i Pittmana,
jednocześnie chwytając kopertę pod pachę - reszta niech zostanie. Mam nadzieję,
że wrócimy niedługo.
Wyszli z samochodu, Lambert włączył latarkę i skierował
smugę światła w czarną uliczkę, w kierunku której się udali.
Pomiędzy budynkami cuchnęło rozkładającymi się odpadkami i
dymem papierosowym. Było brudno i wilgotno. Co kawałek leżały grudy błota,
ogryzki po jabłkach oraz jakieś inne śmieci. Brooke o mały włos nie wpadła na
ogromny kontener na odpady, z którego zawartość aż się wysypywała i o którą się
potknęła.
-Przepraszam - szepnęła, gdy towarzysze na nią spojrzeli.
Gdzieś pod ścianą przebiegł szczur, popiskując.
-Nie podoba mi się tutaj - powiedziała cicho dziewczyna.
-Mnie też, ale cóż, mus to mus - odrzekł Adam, świecąc
latarką w okna ruder, czających się w cieniu nocy. Szukał "domu"
odpowiadającego opisowi blondyna.
-Przymknijcie się - syknął Monte.
Podążali powoli uliczką, zbliżając się już do końca, a dalej
nie znaleźli tego, czego szukali. Adam zaczął tracić nadzieję, gdy nagle coś
odbiło światło jego latarki. Z okna na samym końcu drogi coś błysnęło.
Jednak jego towarzysze nie zauważyli tego.
-Adam, może wracajmy, to chyba nie tu ... ej, dokąd idziesz?
- syknęła dziewczyna, gdy spostrzegła, że wokół niej zrobiło się ciemniej.
-Mam - rzekł brunet, trzęsącym się ze szczęścia głosem -
mam, znalazłem.
Podbiegł do owego okna i zaświecił do wnętrza, a tajemniczy
błysk znowu się pojawił. Było to zbite lustro wiszące na ścianie. Omiótł
wzrokiem pomieszczenie. Było w nim ciemno, cicho i spokojnie, ale i ponuro.
Wszystko wyglądało tak, jakby właściciel poszedł spać. Skromne bibeloty na
półkach były jedyną ozdobą tego miejsca i nadawały mu trochę przytulny wygląd.
Szare obdrapane ściany i nadgniła podłoga nie zachęcały do wejścia, a co
dopiero do mieszkania.
-Matko - rzekła Brooke, podchodząc do okna - on tu naprawdę
mieszkał?
-Wszystko się zgadza, więc najwyraźniej tak.
-To aż dziw, że jest zdrowy - mruknął Monte.
-Taaa...
-Nie zostawiałabym tu pieniędzy Adam, zwłaszcza takiej
ilości - szepnęła.
-Ależ nie musicie - rozległ się za nimi zimny głos
przepełniony drwiną, który Adam rozpoznał bez trudu - nie sądziłem, że się
jeszcze spotkamy, a przynajmniej nie tak szybko.
Odwrócili się w stronę Dextera. Brooke sama przed sobą
przyznała, że najchętniej schowałaby się za którymś z chłopaków, jednak nie
chciała okazywać słabości.
-Więc macie coś dla mnie zgadza się? Inaczej byście tu nie
przyszli, no chyba, że na ostateczne starcie- zarechotał ochryple.
-Tak, mamy - rzekł Adam.
-A więc mi to dajcie - wycedził Dexter przez zęby każde
słowo oddzielnie.
-Chwileczkę - powiedział Adam, unosząc palec.
-Adam co ty robisz? - szepnęła przestraszona Brooke.
-Ohoho no, słucham - mężczyzna rozciągnął usta w paskudnym
pełnym drwiny uśmiechu.
-Teraz dam ci te pieniądze, ale zgodnie z umową znikasz z
naszego życia.
-Jesteś naiwny, jeśli myślisz, że mi na was zależy, mam
jeszcze wielu innych dłużników. Oddajesz kasę za tego szczeniaka i masz spokój,
mi też się nie uśmiecha łazić za kimś.
-Sprawiasz inne wrażenie.
-Jeszcze chwila i zmienię zdanie - Dexter zmierzył Adama
lodowatym wzrokiem, po czym warknął - daj to.
Lambert podał mu kopertę, a ten wyrwał mu ją z rąk.
-Przelicz - mruknął do mężczyzny, stojącego za nim i oddał
mu kopertę.
-Zgadza się - odparł po paru minutach.
-Prawdziwe?
-Tak, szefie.
-Cóż - teraz Dexter zwrócił się w stronę Adama - tutaj nasze
drogi się rozchodzą ... powodzenia - wykrzywił usta w uśmiechu, błyskając
złotymi zębami, po czym oddalił się ze swoimi sługami.
-Czyli... to koniec tak? - spytał Monte.
-Najwyraźniej.
-Dobra chłopaki zmywajmy się stąd, bo nie wytrzymam tu ani
chwili dłużej - rzekła Brooke.
-Masz rację, spadamy stąd - odpowiedział Adam, po czym udali
się do wyjścia z uliczki, mając nadzieję, że już nigdy nie będą musieli tu
wracać.
Udali się do vana, gdzie reszta ekipy odchodziła od zmysłów.
Kiedy wyjaśnili sytuację wszyscy odetchnęli z ulgą, że jeden problem mają z
głowy. Była trzecia w nocy. Z piskiem opon wyjechali sprzed ciemnego zaułka i
udali się do szpitala, do Tommy'ego.
***
Jechali najszybciej jak tylko się dało. Gdy tylko dotarli na
miejsce Adam wypadł z samochodu jak oparzony. Brooke pobiegła za nim, Terrance
zajął się resztą. Już po chwili byli przy recepcji.
-Gdzie leży pan Tommy Joe Ratliff?- wydyszał Adam.
-A państwo to kto? - spytała od niechcenia ropuchowata
recepcjonistka.
-Jego rodzeństwo - palnęła bez namysłu Brooke.
-Sala szcześćdziesiąt trzy, drugie piętro - odparła i
odwróciła się od nich, biorąc łyk zimnej już, czarnej kawy.
Natychmiast popędzili do windy na końcu korytarza. Brunet
zaczął wciskać guzik z całych sił.
-Adam uspokój się - syknęła dziewczyna.
-Jak?! - spytał Lambert trochę za głośno i zauważając, że
parę osób zwróciło ku nim wzrok, ściszył głos i dodał - Jak mam się uspokoić
Brooke? Widziałaś w jakim był stanie.
-Widziałam, ale wyżywanie się na guziku od windy nic ci nie
da, poza tym, że jak go rozwalisz to będziesz płacił za naprawę. Serio tak
chcesz wydać pieniądze z pierwszej płyty?
Nim Adam zdążył odpowiedzieć, drzwi otwarły się i wsiedli do
środka. Tym razem dziewczyna zablokowała mu przejście i sama wcisnęła przycisk.
Kiedy już znaleźli się na górze zaczęli gorączkowo
poszukiwać wskazanej przez recepcjonistkę sali. Gdy trafili pod odpowiednie
drzwi z pomieszczenia wyszedł lekarz, co ich zaniepokoiło.
-Witam, czy na tej sali leży pan Tommy Joe Ratliff? -
spytała Brooke.
-Witam, a kim państwo jesteście? - odrzekł lekarz.
-Rodzeństwo - powiedział Adam, kontynuując zmyśloną wersję
dziewczyny.
Mężczyzna zmierzył ich niezbyt ufnym spojrzeniem, ale
ostatecznie odpowiedział im.
-Tak, leży na tej sali, ale proszę nie siedzieć za długo,
jest bardzo zmęczony.
-A w jakim jest stanie? - spytał Adam - Proszę niech pan
powie coś więcej.
-Na szczęście sytuacja nie wygląda tak źle jak sam pacjent.
Jest mocno posiniaczony oraz ma liczne zadrapania, jednak na szczęście nie ma
ran kłutych ani nic w tym rodzaju. Wstrząśnienia mózgu też nie ma ani
połamanych żeber, są one jedynie potłuczone. Nie byłem w stanie dowiedzieć się
co się stało, ale ktoś musiał go nieźle pobić, do tego jest trochę wycieńczony,
tak jakby nie jadł za wiele. To musi się zmienić. No i będzie musiał zostać na pewno
na tydzień w szpitalu.
-Oh dobrze, dziękujemy - rzekła Brooke, gdyż Adam nie bardzo
był w stanie. Chciał już zobaczyć się z blondynem.
Lekarz odszedł, zostawiając ich samych.
-Wchodzimy? - spytała dziewczyna, trzymając bruneta pod
ramię, podczas gdy ten wziął głęboki oddech.
-Wchodzimy - rzekł zdecydowanie, po czym przekroczyli próg
sali.











