niedziela, 27 listopada 2016

Rozdział 21 - BBPNPC

Jak widać wczorajszy post większy sukces odniósł na blogu niż na wattpadzie, ale naprawdę bardzo mnie cieszy ta liczba wyświetleń.  Miłego czytania kolejnego rozdziału kochani i dziękuję, że jesteście ;) <3

----------------------------------------------

Adam jechał stale wciskając pedał gazu.
-Zabijesz nas! Nie wyrobisz się na zakręcie! - piszczała Brooke, wpatrując się w drogę sunącą przed nimi.
Brunet nie zwracał na nią jednak uwagi. Prowadził płynnie i przede wszystkim szybko. Chciał jak najszybciej oddać Dexterowi pieniądze i wyzwolić Tommy'ego, a teraz również i siebie i zespół z tej męki.
Z piskiem opon zaparkował przed jakimś ciemnym zaułkiem, po czym otworzył schowek i pogrzebał w nim w poszukiwaniu latarki. Zespół nie odzywał się, śledząc poczynania Lamberta.
-Chodźcie - rzekł, wskazując na Brooke i Pittmana, jednocześnie chwytając kopertę pod pachę - reszta niech zostanie. Mam nadzieję, że wrócimy niedługo.
Wyszli z samochodu, Lambert włączył latarkę i skierował smugę światła w czarną uliczkę, w kierunku której się udali.
Pomiędzy budynkami cuchnęło rozkładającymi się odpadkami i dymem papierosowym. Było brudno i wilgotno. Co kawałek leżały grudy błota, ogryzki po jabłkach oraz jakieś inne śmieci. Brooke o mały włos nie wpadła na ogromny kontener na odpady, z którego zawartość aż się wysypywała i o którą się potknęła.
-Przepraszam - szepnęła, gdy towarzysze na nią spojrzeli.
Gdzieś pod ścianą przebiegł szczur, popiskując.
-Nie podoba mi się tutaj - powiedziała cicho dziewczyna.
-Mnie też, ale cóż, mus to mus - odrzekł Adam, świecąc latarką w okna ruder, czających się w cieniu nocy. Szukał "domu" odpowiadającego opisowi blondyna.
-Przymknijcie się - syknął Monte.
Podążali powoli uliczką, zbliżając się już do końca, a dalej nie znaleźli tego, czego szukali. Adam zaczął tracić nadzieję, gdy nagle coś odbiło światło jego latarki. Z okna na samym końcu drogi coś błysnęło.
Jednak jego towarzysze nie zauważyli tego.
-Adam, może wracajmy, to chyba nie tu ... ej, dokąd idziesz? - syknęła dziewczyna, gdy spostrzegła, że wokół niej zrobiło się ciemniej.
-Mam - rzekł brunet, trzęsącym się ze szczęścia głosem - mam, znalazłem.
Podbiegł do owego okna i zaświecił do wnętrza, a tajemniczy błysk znowu się pojawił. Było to zbite lustro wiszące na ścianie. Omiótł wzrokiem pomieszczenie. Było w nim ciemno, cicho i spokojnie, ale i ponuro. Wszystko wyglądało tak, jakby właściciel poszedł spać. Skromne bibeloty na półkach były jedyną ozdobą tego miejsca i nadawały mu trochę przytulny wygląd. Szare obdrapane ściany i nadgniła podłoga nie zachęcały do wejścia, a co dopiero do mieszkania.
-Matko - rzekła Brooke, podchodząc do okna - on tu naprawdę mieszkał?
-Wszystko się zgadza, więc najwyraźniej tak.
-To aż dziw, że jest zdrowy - mruknął Monte.
-Taaa...
-Nie zostawiałabym tu pieniędzy Adam, zwłaszcza takiej ilości - szepnęła.
-Ależ nie musicie - rozległ się za nimi zimny głos przepełniony drwiną, który Adam rozpoznał bez trudu - nie sądziłem, że się jeszcze spotkamy, a przynajmniej nie tak szybko.
Odwrócili się w stronę Dextera. Brooke sama przed sobą przyznała, że najchętniej schowałaby się za którymś z chłopaków, jednak nie chciała okazywać słabości.
-Więc macie coś dla mnie zgadza się? Inaczej byście tu nie przyszli, no chyba, że na ostateczne starcie- zarechotał ochryple.
-Tak, mamy - rzekł Adam.
-A więc mi to dajcie - wycedził Dexter przez zęby każde słowo oddzielnie.
-Chwileczkę - powiedział Adam, unosząc palec.
-Adam co ty robisz? - szepnęła przestraszona Brooke.
-Ohoho no, słucham - mężczyzna rozciągnął usta w paskudnym pełnym drwiny uśmiechu.
-Teraz dam ci te pieniądze, ale zgodnie z umową znikasz z naszego życia.
-Jesteś naiwny, jeśli myślisz, że mi na was zależy, mam jeszcze wielu innych dłużników. Oddajesz kasę za tego szczeniaka i masz spokój, mi też się nie uśmiecha łazić za kimś.
-Sprawiasz inne wrażenie.
-Jeszcze chwila i zmienię zdanie - Dexter zmierzył Adama lodowatym wzrokiem, po czym warknął - daj to.
Lambert podał mu kopertę, a ten wyrwał mu ją z rąk.
-Przelicz - mruknął do mężczyzny, stojącego za nim i oddał mu kopertę.
-Zgadza się - odparł po paru minutach.
-Prawdziwe?
-Tak, szefie.
-Cóż - teraz Dexter zwrócił się w stronę Adama - tutaj nasze drogi się rozchodzą ... powodzenia - wykrzywił usta w uśmiechu, błyskając złotymi zębami, po czym oddalił się ze swoimi sługami.
-Czyli... to koniec tak? - spytał Monte.
-Najwyraźniej.
-Dobra chłopaki zmywajmy się stąd, bo nie wytrzymam tu ani chwili dłużej - rzekła Brooke.
-Masz rację, spadamy stąd - odpowiedział Adam, po czym udali się do wyjścia z uliczki, mając nadzieję, że już nigdy nie będą musieli tu wracać.
Udali się do vana, gdzie reszta ekipy odchodziła od zmysłów. Kiedy wyjaśnili sytuację wszyscy odetchnęli z ulgą, że jeden problem mają z głowy. Była trzecia w nocy. Z piskiem opon wyjechali sprzed ciemnego zaułka i udali się do szpitala, do Tommy'ego.
***
Jechali najszybciej jak tylko się dało. Gdy tylko dotarli na miejsce Adam wypadł z samochodu jak oparzony. Brooke pobiegła za nim, Terrance zajął się resztą. Już po chwili byli przy recepcji.
-Gdzie leży pan Tommy Joe Ratliff?- wydyszał Adam.
-A państwo to kto? - spytała od niechcenia ropuchowata recepcjonistka.
-Jego rodzeństwo - palnęła bez namysłu Brooke.
-Sala szcześćdziesiąt trzy, drugie piętro - odparła i odwróciła się od nich, biorąc łyk zimnej już, czarnej kawy.
Natychmiast popędzili do windy na końcu korytarza. Brunet zaczął wciskać guzik z całych sił.
-Adam uspokój się - syknęła dziewczyna.
-Jak?! - spytał Lambert trochę za głośno i zauważając, że parę osób zwróciło ku nim wzrok, ściszył głos i dodał - Jak mam się uspokoić Brooke? Widziałaś w jakim był stanie.
-Widziałam, ale wyżywanie się na guziku od windy nic ci nie da, poza tym, że jak go rozwalisz to będziesz płacił za naprawę. Serio tak chcesz wydać pieniądze z pierwszej płyty?
Nim Adam zdążył odpowiedzieć, drzwi otwarły się i wsiedli do środka. Tym razem dziewczyna zablokowała mu przejście i sama wcisnęła przycisk.
Kiedy już znaleźli się na górze zaczęli gorączkowo poszukiwać wskazanej przez recepcjonistkę sali. Gdy trafili pod odpowiednie drzwi z pomieszczenia wyszedł lekarz, co ich zaniepokoiło.
-Witam, czy na tej sali leży pan Tommy Joe Ratliff? - spytała Brooke.
-Witam, a kim państwo jesteście? - odrzekł lekarz.
-Rodzeństwo - powiedział Adam, kontynuując zmyśloną wersję dziewczyny.
Mężczyzna zmierzył ich niezbyt ufnym spojrzeniem, ale ostatecznie odpowiedział im.
-Tak, leży na tej sali, ale proszę nie siedzieć za długo, jest bardzo zmęczony.
-A w jakim jest stanie? - spytał Adam - Proszę niech pan powie coś więcej.
-Na szczęście sytuacja nie wygląda tak źle jak sam pacjent. Jest mocno posiniaczony oraz ma liczne zadrapania, jednak na szczęście nie ma ran kłutych ani nic w tym rodzaju. Wstrząśnienia mózgu też nie ma ani połamanych żeber, są one jedynie potłuczone. Nie byłem w stanie dowiedzieć się co się stało, ale ktoś musiał go nieźle pobić, do tego jest trochę wycieńczony, tak jakby nie jadł za wiele. To musi się zmienić. No i będzie musiał zostać na pewno na tydzień w szpitalu.
-Oh dobrze, dziękujemy - rzekła Brooke, gdyż Adam nie bardzo był w stanie. Chciał już zobaczyć się z blondynem.
Lekarz odszedł, zostawiając ich samych.
-Wchodzimy? - spytała dziewczyna, trzymając bruneta pod ramię, podczas gdy ten wziął głęboki oddech.
-Wchodzimy - rzekł zdecydowanie, po czym przekroczyli próg sali.






sobota, 26 listopada 2016

Świtezianka - Img #5 (parafraza) #inne

Więc tak. Ostatnio na polskim omawiamy mój ulubiony temat, czyli ballady. Przypomniałam sobie o jednej z moich ulubionych, którą jest "Świtezianka" Adama Mickiewicza. Postanowiłam napisać ją w wersji imagine, by przybliżyć ją Wam oraz innym. Uwielbiam taki klimaty i się tym interesuję i uważam, że warto ją przeczytać, jednak może nie każdego zachęcą do tego lekcje języka polskiego w szkole, więc robię to ja. Może się Wam spodoba (mam taką nadzieję haha) i postanowicie zobaczyć oryginalną wersję, którą zamieszczam w linku poniżej.
Miłego czytania, może wstawię więcej takich postów. Liczę na pozytywny odbiór i pamiętajcie: jutro rozdział :)

http://literat.ug.edu.pl/amwiersz/0010.htm     <------ oto podany link

----------------------------------------------

*Paręset lat wcześniej*
Tej nocy była pełnia. Zamglony księżyc wznosił się nad opustoszałymi konarami drzew. Trwała jesień. Liście opadły z drzew i mimo że lato już minęło jego atmosfera wciąż  unosiła się w powietrzu, zwłaszcza za dnia w radosnych promieniach słońca.
W lesie było ciemno. Panowała mgła, a od tajemniczego jeziora, znajdującego się pomiędzy drzewami, którego tafla połyskiwała w srebrnej poświacie bił chłód. Coś przemknęło między czarnymi szkieletami łysych, bezlistnych drzew, trzasnęła gałąź, zahukała sowa. Były to dwie postaci. Kobieta i mężczyzna. Młodzieniec ubrany w białą koszulę, skórzaną kamizelkę oraz ciemne spodnie i wysokie buty, na plecach miał łuk i strzały, był bowiem strzelcem. Uwielbiał polować, jednak cenił życie zwierząt.  Tego właśnie lata, robiąc cowieczorny obchód, spotkał pewną  dziewczynę. Nie znał co prawda jej imienia, jednak zakochał się bez opamiętania. Co noc spotykali się pod tym samym modrzewiem, pod którym ujrzeli się  po raz pierwszy.
Dziś znowu przybyli w ich specjalne miejsce o tej samej porze. Trzymając  się za ręce i zjadając wzajemnie maliny z koszyka dziewczyny podążali po ścieżce wydeptanej przez sarny i inne leśne zwierzęta. Ich twarze oświetlał księżyc, jednak oblicze dziewczyny było nienaturalnie blade. Mimo, że chłopak opowiadał o niej nikt jej nie znał, nikt o niej nie słyszał. Chodziły legendy o Pani Jeziora, do których ją wpasowywano. Podejrzewano go, że zwariował, ale on się nie ugiął, upierał się przy swoich racjach. Mieszkał na skraju polany graniczącej z lasem, z dala od ludzi, ale też nie na zupełnym  odludziu. Lubił pójść na spacer do wsi czy dalej do miasta, spotkać się z ludźmi.
Przyszła chwila milczenia, gdy urwali rozmowę. Dziewczyna patrzyła w ziemię, przesuwając wzrokiem po ściółce i opadłych liściach. Jej długa biała, lśniąca suknia ciągnąca się  po ziemi ukrywała fakt, iż była boso. Podejrzane również było to, że  materiał nie przyjmował brudu podłoża tak jaj jej stopy, zupełnie jakby uciekał przed nieskazitelnym pięknem niewiasty. Wianek na jasnych włosach, spleciony z liści, traw i kwiatów, podarowany jej przez ukochanego dodawał urody, a aromat ziół snuł się za nimi delikatną sługą. Chłopak przyglądał się jej przed dłuższy czas aż wreszcie zebrał się, by przerwać milczenie serią pytań, które nurtowały go od dawna.
-Mam parę pytań … - zaczął i przygryzł wargę.
-Więc pytaj – szepnęła z delikatnym uśmiechem na ustach.
-Czy powiesz mi wreszcie gdzie mieszkasz?
-Słucham? A po co ci to wiedzieć?
-Mam już dosyć tego ukrywania się – chwycił ją za rękę i spojrzał w oczy – Ludzie myślą, że oszalałem. Chcę, żeby wiedzieli, że jesteś prawdziwa. Proszę, co ci szkodzi?
-Co mi szkodzi?  A co mnie obchodzi, co mówią ludzie? Moja miłość ci nie starcza? Musisz to innym udowadniać?
-Nie o to mi chodziło. Proszę wyjdźmy z lasu, w mieście nocą jest tak pięknie. Łąka i rosa tak lśni przy pełni, kochanie daj się namówić – błagał.
-Moja odpowiedź nadal brzmi nie. Las to moje miejsce, nie lubię g opuszczać.
-Więc już  zawsze będziemy się potajemnie spotykać niedaleko jeziora? Już zawsze tylko nocą będziemy przemykać jak płochliwe zwierzęta i ukrywać się przed światem?
-Czyż tak nie jest ciekawiej? Zakazany owoc smakuje najlepiej, czyż nie? – spytała ściskając jego dłoń i spoglądając w jego źrenice hipnotyzującym spojrzeniem.
-Oczywiście, że  jest, ale … Powiedz mi gdzie mieszkasz, chcę mieć  pewność, że masz wszystko, czego potrzebujesz. Może chciałabyś zamieszkać ze mną?  Na pewno byłoby ci ze mną dobrze, byłabyś zadowolona.
-Zagalopowałeś się. Nie mam zamiaru mieszkać z żadnym mężczyzną, ani odpowiadać na twoje pytania. Może z moimi poprzedniczkami było ci łatwiej i poszło szybciej, ale nie jestem jak one i mogę cię o to zapewnić. Nie licz na nic więcej poza tym, co jest teraz. Jak mam ufać, że mnie nie zranisz, skoro nie było jeszcze sytuacji nam zagrażającej? Pamiętam, jak ojciec przestrzegał mnie, by nie ufać takim jak ty. Wielkie słowa bez odzwierciedlenia w czynach. Może i bym się zgodziła, ale czy na pewno mogę ci ufać?
-Oczywiście, że tak. Skąd ci przyszło do głowy, że mógłbym cię oszukać? Kocham cię i nigdy cię nie zostawię – zarzekał się młodzieniec.
-Skoro tak, to przysięgnij.
-Przysięgam … na wszystko … na duszę, na życie … na Boga przysięgam! Będę cię kochał na zawsze i Nidy cię nie zostawię najdroższa – powtarzał z dłońmi złożonymi jak do modlitwy, klęcząc przed ukochaną.
-Na pewno dochowasz obietnicy?
-Oczywiście.
-Dobrze … skoro tak … muszę już iść.
-Ale czekaj jak to?! Przecież ledwo przyszłaś.
-Dziś muszę wrócić  wcześniej. Nic na to nie poradzę. Lepiej dochowaj obietnicy, oby to nie były puste słowa, bo nie skończy się to dobrze.
-O czym ty mówisz?
-Nie chcesz wiedzieć. Muszę iść – mówiąc ostatnie słowa wyrwała się z jego uścisku i pobiegła przez las w ciemną noc, zwinnie omijając przeszkody zastawione na nią przez przyrodę.
-Hej! Czekaj! Wracaj! – wołał za nią, ale jej już nie było. Puścił się za nią w pogoń, ale na darmo.
Odpuścił. Zawrócił. Postanowił wrócić do swojej chatki i zjeść coś ciepłego. Noc była chłodna, zmarzł trochę i chciał się rozgrzać. Podążał inną drogą, która wiodła bezpośrednio koło leśnego jeziora, prowadziła ona bowiem od razu na polanę, a stamtąd już było widać jego domek na pagórku. Stał niczym strażnik ponad tymi połaciami.
Blisko wody ziemia była miększa i bardziej grząska. Znajdowało się tam błoto, w którym leżały suche gałęzie i liście, które opadły z drzew. Nadepnął na jedną, trzasnęła. Gdzieś ptak poderwał się do lotu. Tafla jeziora połyskiwała  blasku księżyca, lecz nagle spokojny spacer przerwał mocny podmuch wiatru ciągnący od coraz bardziej jaśniejącej toni. Na spokojne, gładkie wody wstąpiły fale, które agresywnie wyłaniały się ze środka i sunęły ku brzegowi. Chłopak stał i patrzył na to zjawisko. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Wtem nagle ujrzał ogromny wir i wydobywające się z niego oślepiające światło. Zdawało mu się, iż wyłania się stamtąd jakaś postać. Nie był jednak w stu procentach pewien, gdyż oślepiony miał wrażenie, że jest w amoku. Mgła przysłoniła jego umysł i przyćmiła spojrzenie na rzeczywistość. Nagle u jego boku pojawiła się jakaś młoda dziewczyna, miała jasną karnację i włosy, jasnoniebieskie oczy rażące chłodem. Tak podobna do jego kochanki, a tak inna. Zdawała się być delikatna i krucha jak porcelanowa lalka.
-Kim jesteś? – spytał.
-A na cóż ci to wiedzieć? Jestem, to jestem. Po co chodzisz tędy samotnie? To niebezpieczne – zamrugała zalotnie.
-Wracam do domu … niby czemu niebezpieczne?
-No cóż … nigdy nie wiadomo, co może się przydarzyć, zwłaszcza samotnemu wędrowcowi takiemu jak ty.
-Może miałem cel, by tu przyjść?
-Jaki? Nie podążaj ślepo za tamtą. Widziałam was. Ona jest niezdecydowana, tylko marnujesz czas. Wielu już rozkochała w sobie i wystawiła do wiatru. Nie potrzebnie sobie nią zawracasz głowę.
-Czemu tak mówisz? Nic o niej nie wiesz.
-Znam ją lepiej niż ci się wydaje. Są lepsze niż ona, możesz mi wierzyć.
-Na przykład?
-Hmm… ja? Ze mną będzie ci o wiele prościej, nie będę cię zmuszać do sekretnych spotkań, jeśli nie będziesz chciał. Myślę jednak, że moja propozycja bardziej przypadnie ci do gustu.
-Dlaczego tak uważasz?
-A nie chciałbyś spędzać całych dni ze mną? Na kąpieli w tym jeziorze? Lata są ciepłe, a woda przyjemnie chłodzi rozgrzane ciała. Moglibyśmy być niczym jaskółki lub ryby. Zasypiać na brzegu, wtuleni w siebie. Nie chciałbyś wracać do domu. Spędzalibyśmy razem całe dnie – mówiąc te słowa okrążała go i zbliżała się coraz bardziej, a jej oddech owiewał jego szyję niczym powiew letniego wiatru, przywodząc na myśl obrazy podsuwane przez dziewczynę.
Nagle odsunęła się i zaczęła podążać w stronę jeziora, które na chwilę było spokojne, lecz gdy tylko wstąpiła w jego wody wzburzyło się ponownie.
-Czekaj, kim jesteś?! – zawołał za nią, ale ona to zignorowała.
-Nie będę wiecznie czekać. Zdecyduj się … chodź do mnie … przyjdź do mnie … wiem czego pragniesz …
Słowa dziewczyny odbijały się echem pośród pni i traw, jej głos był jak czary sączące się mglistą smugą z jej ust. Chłopak podbiegł bliżej brzegu, prawie wchodząc do wody. Oglądał jak nieznajoma rozpościera magicznym sposobem tysiące kolorów na srebrnej toni. Pojawiły się również łabędzie, które wyłoniwszy się z cienia spokojnie pływały przez fale zupełnie jakby ich nie było. Przyglądał się jak sunie po wodzie wzniecając kolejne fale rozpryskujące się w drobne kropelki w powietrzu.
Chciał dołączyć do niewiasty, jednak coś go powstrzymywało. Był targany sprzecznymi emocjami, nie miał pojęcia co robić. Nagle poczuł, że jego buty przemokły i woda wdarła się do nich. To przeciążyło szalę jego myśli. Zapomniał o swojej tajemniczej wybrance i popłynął przez rozszalałe jezioro ku nieznajomej.
Pływali razem przez jakiś czas. Zapomnieli o tym, że istnieje świat poza miejscem, w którym byli, czas zniknął nie liczyło się nic, prócz wspólnej zabawy. Woda była dziwnie ciepła jak na jesień, lecz chłopaka nic nie dziwiło. Zupełnie postradał zmysły. Nagle jednak uderzył w niego mocny wiatr, a dziewczyna, którą trzymał za rękę zaczęła się zmieniać.
Wyglądał znajomo, ale nie potrafił jej skojarzyć. Jak zza szyby dobiegł go jej głos i dopiero wtedy poznał swoją ukochaną, której przyrzekł wieczną miłość.
-A gdzie twoja przysięga? Gdzie obietnica? Już zapomniałeś co mówiłeś i przed czym cię ostrzegałam?
-Ale … to nie tak jak myślisz … ja … - jąkał się.
-Daruj sobie te głupie brednie. Za to, co zrobiłeś czeka cię zemsta.
-Co takiego? O czym ty mówisz?
-O tym, że spełnią się ludowe legendy, w których zawsze jest ziarno prawdy. Wiedziałbyś gdybyś słuchał tego co ci mówiono w wiosce. Teraz twa dusza oddzieli się od ciała. Powłoka zniknie, ale twój duch na tysiąc lat zostanie przywiązany do tego modrzewia. Będziesz cierpiał piekielne gorąco i suszę, zapomnisz co to ugaszenie pragnienia.
Gdy padały te słowa jego oczy rozszerzały się w niemym przerażeniu, brakło mu tchu, a usta otwarte miał szeroko jakby chciał krzyczeć, lecz nie mógł. Wtem poczuł jak coś wyrywa o z jego własnego ciała, rozdziela na dwoje. Zawirowało mu w głowie i poczuł, że wciąga go szalejący wir, tworzący się po środku ogromnych spienionych fal, a następnie zostaje rzucony w płomienie, których nie widział, a mimo to przesłaniały mu widzenie. Przepadli oboje.

*Teraźniejszość*
Była piękna gwiaździsta noc. Pełnia. Wody jeziora lekko kołysały się na wszystkie strony. Przez fale przemierzała jasna postać drobnej dziewczyny, która podśpiewywała coś pod nosem.
Ciszę przerywały jednak trwające od paru wieków jęki nieszczęśnika, który z nią zadarł.
Parę wieków temu żył sobie młody strzelec, mieszkał za lasem w chatce na wzgórzu. Stoi ona nadal, zarosła mchem i bluszczem. Wciąż czeka na powrót swojego właściciela. Cała wioska z miastem do dziś głowi się nad tajemniczym zniknięciem i śmiercią młodzieńca. Nikt go nie widział, nikt nic nie słyszał. Chodzą jedynie słuchy, że przyczyną tych dziwnych zdarzeń była tajemnicza Pani Jeziora Świteź, nad którego wody boi się chodzić każdy. 




niedziela, 20 listopada 2016

Rozdział 20 - BBPNPC

Zeszłotygodniową informacją wywołałam niemałe poruszenie na Wattpadzie, więc informuję Was, że nie macie się czym martwić. Pisać będę nadal i już mam pomysł na kolejne ff, które mam nadzieję się Wam spodoba, a teraz nowy rozdział obecnego ;)

--------------------------------------------

Było po dwudziestej pierwszej. Ściemniało się. Czarny jeep wjechał na drogę, prowadzącą do domu Adama.
-To gdzie go wysadzamy szefie?
-Przed domem. I damy kartkę „przedwczesny prezent mikołajkowy” - parsknął śmiechem mężczyzna, a pozostałych pięciu poszło w jego ślady.
Kiedy dojechali na miejsce, zaparkowali. Wszyscy wysiedli z samochodu, pięciu z nich niosło coś, co w wieczornym mroku było nie do rozpoznania, gdyby nie jeden szczegół. Blond grzywka opadająca bezwładnie. Mężczyźni położyli ciało Tommy'ego pod bramą wjazdową, a Dexter taśmą przykleił do kartkę do jego ramienia.
-To tyle panowie - rzekł - teraz czekamy na ciąg dalszy.
Wsiedli spowrotem do auta i odjechali tak, jak gdyby przed chwilą nic tu nie zaszło, a oni byli zwykłymi ludźmi jeżdżącymi tędy codziennie z pracy.
***
Adam siedział u siebie w pokoju, licząc pieniądze z dokonanej transakcji. Chciał być pewien, że wszystko się zgadza. W pewnym momencie miał wrażenie, że usłyszał jakieś głosy na podjeździe i chrzęst żwiru. Natychmiast wstał i podszedł do okna, lecz nic nie zauważył. Zastanowiło go to jednak, więc postanowił wyjść i się rozejrzeć.
-Dokąd idziesz? - zagadnęła go Brooke, gdy był już przy drzwiach.
-Muszę coś sprawdzić - rzekł wymijająco.
-Chyba nie myślisz, że pójdziesz sam?  Już się ściemnia.
-Brooke idę tylko do ogrodu.
-Tak, a nagle zza drzewa wyskoczy dwudziestu morderców, nie ma mowy idę z tobą.
Adam westchnął. Nie sprzeczał się dalej, wiedział, że i tak nie przekona dziewczyny.
Wyszli na zewnątrz. Było coraz ciemniej. Nagle Adam spostrzegł ciemny kształt pod bramą. Przeszły go dreszcze na samą myśl, o tym co to może być, lecz udał się w tamtym kierunku. Brooke krzyknęła, co oznaczało, że również to zauważyła. Także podążyła w tamtym kierunku za brunetem. Kiedy Adam był już blisko zauważył coś, co spowodowało, że łzy stanęły mu w oczach, przesłaniając całą widoczność. Była to blond czupryna, którą tak dobrze znał i uwielbiał, natychmiast wyszedł za bramę i padł na kolana przed skrępowanym sznurami drobnym ciałem.
-Adam uważaj! - krzyknęła Brooke.
-Na co mam uważać?! To Tommy! - odkrzyknął, łamiącym się od płaczu głosem.
Dziewczyna wykrztusiła tylko bezgłośne "o Boże" i przytknęła dłoń do ust. Natychmiast podbiegła do zrozpaczonego bruneta.
-Adam trzeba go stąd zabrać ... o Jezu ... - dodała, gdy zobaczyła cały obraz sytuacji.
Blondyn leżał na boku skrępowany sznurami z taśmą na ustach, spod której było widać zaschniętą krew.
Miał także strup na łuku brwiowym, a twarz na policzkach była posiniaczona. Czarna koszula, którą miał na sobie była poszarpana na brzuchu, w miejscu gdzie był kopany. Jego jasne włosy zawsze wspaniale ułożone, teraz były zmierzwione i poplątane, posklejane krwią i pozbawione ich zwykłego blasku.
-Boże ... Tommy co oni ci zrobili? - szeptał Adam, gładząc go delikatnie po głowie.
Brooke w tym czasie odeszła kawałek dalej, by wezwać pogotowie.
-Już jadą - oznajmiła po chwili, ponownie kucając przy Adamie - będzie dobrze, zobaczysz - dodała, sama mając łzy w oczach.
Lambert nie odrywał wzroku od skatowanego Tommy'ego.
-Tak bardzo cię przepraszam, to moja wina - szeptał, jakby był w transie.
-Adam przestań, to nie twoja wina, byłeś oszołomiony - wtrąciła się dziewczyna, trzymając go za ramię, ale ten nie słuchał.
Po chwili rozległ się odgłos syreny karetki, która była coraz bliżej. Dźwięk ten przyciągnął uwagę reszty domowników.
-Co tu się dzieje? - wyszedł Terrance.
-O Boże - Camila stanęła w progu, zakrywając usta dłońmi.
-Czy to...? - zaczął Monte.
-Tak, znaleźliśmy Tommy'ego - rzekła Brooke, gładząc Adama po plecach, by mu dodać otuchy.
Wszyscy podeszli bliżej i gdy zobaczyli stan chłopaka zaniemówili.
-Ja pierdole ... - mruknął Longineu.
W tym momencie karetka podjechała pod bramę i zatrzymali się, nie wyłączając świateł. Trzech ludzi wyszło naprzeciw zespołowi. Brooke szybko wyjaśniła sytuację, a lekarze zabrali się do pracy. Adam nie był w stanie nic z siebie wydusić.
Mężczyźni zdjęli delikatnie taśmę z ust blondyna, które jak się okazało były rozcięte i posiniaczone, przez co na nowo wypłynęła z nich czerwona strużka krwi podsycona czerwonym światłem z ambulansu. Rozcięli sznury i uwolnili jego zdrętwiałe ciało z pęt, a następnie przykryli kocem termicznym, gdyż był wychłodzony. Kiedy blondyn znalazł się już na noszach wydał z siebie cichy pomruk. Stojący najbliżej niego Adam i Brooke oraz lekarze szybko zwrócili na to uwagę. Odzyskiwał przytomność.
-A... a... - mruczał, próbując coś powiedzieć. Uwaga skupiła się na nim. Adam podszedł bliżej.
-A-dam ... A ... Adam ... gdzie ... st ... A ... m - bełkotał cicho, mrużąc i tak zamknięte powieki.
-Tu jestem kochanie - Lambert szybko znalazł się obok niego i chwycił go za rękę.
-Gdzie ... ja ... ? - powoli otworzył oczy i skierował twarz w kierunku, z którego usłyszał znajomy głos, co sprawiło, że mimo bólu poczuł się lepiej.
-Przed domem, zaraz będziesz w szpitalu.
-Co ... nie ... au - syknął - boli.
-Wiem - rzekł Adam, gładząc delikatnie jego włosy - ale będzie lepiej, zobaczysz.
Głos mu się załamał. Starał powstrzymać kolejną falę łez, ale na próżno. Słone krople same wymknęły się z jego zaszklonych oczu i sunęły szybko w dół po rozpalonych policzkach.
-Przykro mi, zabieramy go - rzekł jeden z lekarzy.
-Tak, tak, oczywiście -Adam otarł łzy - A mogę jechać z nim?
-Niestety nie.
-To powiedzcie chociaż, gdzie go wieziecie - rzekł błagalnym głosem.
-Do Świętego Wawrzyńca.
-Wiem, gdzie to, zaraz tam pojedziemy - szepnęła Brooke do Adama, a ten tylko pokiwał głową.
-Trzymaj się kochanie, zaraz się zobaczymy, obiecuję - wyszeptał do blondyna, pochylając się nad nim i całując go przelotnie w policzek, na co ten uśmiechnął się słabo.
Następnie lekarze zapakowali nosze do pojazdu, po czym sami wsiedli i odjechali na sygnale, oddalając się od zgromadzonych.
Brooke obejmowała Adama, próbując go pocieszyć, gdy wtem Camila coś zauważyła.
-Ej, co to jest? - spytała podnosząc z ziemi białą, zawilgoconą kartkę.
Brooke wraz z Adamem zmarszczyli brwi, a dziewczyna im to podała.
"Chyba coś zgubiłeś, więc ci to dostarczam. Chłopak naważył za dużo piwa, żeby je wypić, więc chcesz, czy też nie musisz pomóc mu je wypić, bo ja tego sprzątać nie zamierzam. Czas jest do jutra, dług wzrósł dwukrotnie. Jutro o tej porze chcę liczyć wasze sto dwadzieścia kawałków. Jeśli dostarczycie mi je jeszcze tej nocy zapominam o całej sprawie. Nie chce mi się nim paprać rąk, wystarczy, że krwią zasyfił podłogę. Pieniądze zanieś do zaułka tego psa.
Pozdrawiam D xx"
Adam przeczytał list co najmniej trzy razy, nie wierząc w słowa, znajdujące się na kartce. Dopiero teraz uświadomił sobie, że nie ma pojęcia, gdzie Tommy mieszkał.
-Adam ... gdzie to jest? - spytała trzęsącym się głosem Brooke.
-Nie wiem - szepnął zrozpaczony.
-Boże, no to po nas. Nie dość, że nie mamy pieniędzy, to nawet, gdybyśmy teraz obrabowali bank, nie wiemy, gdzie je dostarczyć. Po nas, Jezu - lamentowała.
Dziewczyna już też nie radziła sobie z emocjami wieczornych wydarzeń. Adam ponownie spojrzał na list i przeczytał go raz jeszcze, studiując uważnie wzrokiem każde zdanie, każde słowo i każdą literę. I nagle go olśniło. Przypomniał sobie szczegół, o którym wspominał mu Tommy, wczoraj w knajpie. Boże, to było wczoraj - pomyślał.
Blondyn wtedy mówił, że ulica, w której mieszkał śmierdziała i było w niej pełno nastolatków, którzy chcieli zapalić, żeby poczuć się fajnie. I że w jego mieszkaniu rzeczy mniej ważne są wystawione na widoku dla zmyłki. Wiedział, co to za ulica. Przestrzegali go przed nią, nim tu przyjechał. Nawet mu ją pokazali. W tej chwili nabrał pewności siebie.
To na pewno ta, a jeśli nie, to nie wiem, gdzie szukać - pomyślał.
-Wiem. Brooke siadaj do auta, wy pakujcie się do vana. Załatwimy sprawę raz a dobrze - powiedział Adam.
-To jednak rabujemy ten bank? - spytał Longineu - Ubrać się na czarno?
-Kurwa zamknij się - wymamrotał błagalnie Monte.
-Co wiesz? - spytała dziewczyna z szokiem, malującym się na twarzy.
-Wiem, gdzie jest ta ulica!
-A pieniądze? Skąd je weźmiesz?! Jemu zależy tylko na nich!
-Pieniądze też mam.
Wszyscy zamilkli i spojrzeli ze zdziwieniem na Adama.
-Skąd ty kurwa wziąłeś sto dwadzieścia tysięcy? - spytał Terrance.
-Co?! - krzyknął Taylor.
-Ile?! - odezwała się Sasha.
-A ty skąd wiesz jaka to suma? Nie czytałem na głos - spytał Adam podejrzliwie, unosząc brew.
-Stałem za tobą? Czytałem ci przez ramię? Weź lepiej gadaj, skąd je wziąłeś.
-Wyjaśnię wam w samochodzie.
-To w końcu gdzie mam iść? - spytała zdezorientowana Brooke.
-Ugh dobra - Adam podniósł ręce - wszyscy siadamy do vana, tylko pospieszcie się jest po północy a, im szybciej tym lepiej, a to nie jest blisko.
Zespół udał się do samochodu, zostawiając dla Lamberta wolne miejsce kierowcy, podczas gdy Adam udał się szybko do domu, zgarnął z biurka kopertę z pieniędzmi oraz kluczyki, po czym zamknął drzwi i wsiadł do pojazdu odpalając silniki najszybciej jak się dało.
-Kurwa, brama! - wrzasnął.
Taylor prędko wyskoczył i otworzył, po czym wrócił. Ledwo zdążył zamknąć drzwi, Adam odpalił z impetem i wyjechał w noc, wzbijając tumany kurzu osiadłe za dnia na drodze.








niedziela, 13 listopada 2016

Rozdział 19 - BBPNPC

Na samym początku muszę powiedzieć coś, co pewnie Was zmartwi. "Bez błędów przeszłości nie poznałbym cię" powoli się kończy. Będzie jeszcze parę rozdziałów. Potem planuję zrobić przerwę, która potrwa tydzień lub dwa. Nie martwcie się, bo to nie koniec bloga. Będę w tym czasie wrzucać imaginy i pracować nad nowym ff, które zacznę pod koniec tego roku lub co bardziej prawdopodobne w przyszłym. Jak narazie bardzo dziękuję, że ze mną jesteście i czytacie tą opowieść, życzę miłej lektury i bądźcie zdrów ;)

------------------------------------------------------------

Tommy obudził się w chłodnym, ciemnym pomieszczeniu. W powietrzu wyczuwalna była wilgoć. Leżał na brzuchu, policzek miał na zimnym betonie. Chciał się podnieść, jednak nie dał rady, bolało go wszystko, a nóg nawet nie czuł, gdyż były zdrętwiałe. Poczuł na wargach coś zaschniętego, oblizał się i rozgryzł - krew. Nawet boję się myśleć jak wyglądam - pomyślał. Nagle do głowy przyszła mu myśl "gdzie jest Adam?" Szybko podniósł głowę i przekręcił ją, ale okazało się to okropnym błędem, gdyż zasyczał z potwornego bólu, który odczuł. Nagle drzwi się otworzyły, a w pomieszczeniu zapaliła się mała żarówka. Tommy omiótł pokój wzrokiem na tyle, na ile dał radę i spostrzegł brudne gołe ściany, pod którymi gdzie niegdzie piętrzyły się niewielkie stosy rupieci, a na podłodze było błoto.
-Widzę, że już się obudziłeś Ratliff - usłyszał zimny głos Dextera - jak się spało?
Tommy nie odpowiedział, nie miał na to siły. Poprawka, nie miał siły na nic.
Wtem czyjeś mocne ręce zacisnęły się na jego ramionach i szarpnęły nim w górę, wywołując kolejną falę bólu, na który tym razem odpowiedział krzykiem.
-Boli cię? - mężczyzna ciągnął dalej z irytującą drwiną w głosie.
-Nie kurwa, łaskocze - warknął Tommy i zaraz tego pożałował, bo po raz kolejny został spoliczkowany, po raz kolejny poczuł ból.
-Milcz i odzywaj się, kiedy będzie potrzeba - wysyczał przez zęby Dexter - Masz prawo do jednego pytania - dodał.
-Gdzie jest Adam? - wypalił Tommy bez namysłu.
-W lepszym miejscu - odrzekł lekceważąco mężczyzna i machnął ręką, udając, że ziewa, natomiast Tommy'ego na szczęście wciąż trzymali za ramiona, gdyż teraz nogi miał jak z waty.
-C-co? - wyjąkał dysząc.
-Nie idioto, nie w niebie, choć za niedługo może dołączyć do aniołków. Nie mam pojęcia, gdzie ten pedał jest, czy wyglądam na jego niańkę?!
Mężczyznę wyraźnie zirytowało to pytanie, co Tommy odebrał za dobre wieści, gdyż to oznaczało, że Adam jest bezpieczny. Nagle poczuł się lepiej.
-Kiedy spłacisz długi?
-Nie wiem.
-Masz czas do jutra.
-Że co?!
-A coś ty myślał? Nie oddałeś w terminie i tak byłem dla ciebie łaskawy, bo cię lubię.
-Ciekawie to okazujesz - warknął blondyn, a mężczyzna za nim już miał go spoliczkować, jednak Dexter pokręcił głową - Chwila termin był na jutro tak czy tak.
-Nie mój drogi, termin upłynął tydzień temu, zaopatrz się w kalendarz. A i jeszcze coś. Dług wzrósł dwukrotnie, teraz to już sto dwadzieścia tysięcy - rzekł i ukazał zęby w paskudnym uśmiechu zwycięzcy.
-Że kurwa co?! Chyba cię pojebało.
-Takie są zasady.
-Od kiedy ty działasz zgodnie z zasadami?
-Eh - oparł się o drzwi - od zawsze Rafciu, od zawsze.
-Wątpię.
-Według moich zasad - Dexter położył nacisk na drugie słowo.
-A kiedy mnie stąd wypuścicie? Jak mam do jutra oddać, skoro tu jestem?
-A nie wiem, zobaczymy ile pożyjesz. W sumie to wypadałoby dzisiaj ... jak przeżyjesz, jesteś wolny. Panowie, wiecie, co macie robić - dodał, po czym wyszedł, zamykając drzwi.
Tommy od razu został puszczony z uścisku, przez co twardo upadł na ziemię. Zaraz poczuł czyjeś dłonie chłostające jego twarz i nogi, kopiące go w brzuch, nogi i inne części ciała. W ustach ponownie poczuł metaliczny smak własnej krwi. Wszystko to nie trwało długo, lecz ból był taki, że blondyn zapragnął umrzeć, byleby to się skończyło. Ostatni cios, w krocze, spowodował, że Tommy stracił przytomność.
***
-... i dlatego musimy go jak najszybciej odnaleźć - Brooke podsumowała swoją opowieść.
Jej celem było przekonanie zespołu do zaprzestania żywienia nienawiści do Tommy'ego, skłonienie do pomocy w jego odnalezieniu oraz uwzględnienie w swoim zachowaniu Adama i jego uczuć. Po minach zgromadzonych w pokoju, miała jednak wrażenie, że jej przemowa niewiele dała.
-I co? - spytał Longineu.
-Może mamy lecieć z pomocą? - odezwał się Taylor.
-Sam sobie zawinił - stwierdził Monte.
Sasha, którą co prawda chwyciła za serce ta opowieść nie miała zamiaru się do tego przyznać, więc tylko pokiwała głową na słowa chłopaków.
-Matko, jak wy możecie być tak bezduszni - powiedziała Camila i zaraz wstała, podchodząc do Brooke.
-Też się dziwię - tancerka pokręciła głową.
-Zawiodłem się na was. Najwyraźniej czyjeś nieszczęście nic dla was nie znaczy - usłyszeli ponury głos Adama, który stał teraz oparty o drzwi.
-Adam to nie tak, gdyby to ciebie... - zaczął Pittman.
-Gdyby to mnie spotkało to polecielibyście jak na skrzydłach mnie ratować tak? To chciałeś powiedzieć? Po zdaniu, jakie macie na ten temat wątpię w twoje słowa. Ale to już nie ma znaczenia. Bardziej przeraża mnie wasze faworyzowanie kogoś. Tommy też jest człowiekiem i potrzebuje pomocy. Nie można wybierać temu pomogę, bo go lubię, temu nie, bo go nie cierpię, więc niech zdycha w męczarniach. Nie wiem kiedy wam się ustawił tak popieprzony system wartości, ale radziłbym go zmienić, zanim sami będziecie w potrzebie. A i jeszcze coś, skoro tak ciężko skłonić was do pomocy, gdyby nie Tommy, nie byłoby mnie tutaj. Już bym nie żył, bo najpierw chcieli zastrzelić mnie. Rzucił się, zwalając gościa z nóg, dlatego przeżyłem - spuścił głowę.
Wszyscy zamarli na te słowa i wlepiali w niego oczy uważnie słuchając i zaczynało im być wstyd za ich zachowanie względem blondyna, jednak nikt się nie przyznał. Nikt nie chciał być pierwszym, który by się przyznał do błędu. Adam obrócił się już z zamiarem wyjścia, lecz poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Odwrócił się spowrotem i spostrzegł stojącego przed nim perkusistę.
-Dobra, pomogę - rzekł.
-Ja też - odezwała się Sasha.
Identyczne odpowiedzi dała reszta zespołu.
Adamowi zrobiło się ciepło na sercu, gdy to usłyszał. Powiedział ciche "dziękuję", po czym wyszedł z pokoju, a reszta udała się za nim.
***
-Więc? Co mamy robić? - spytał Taylor, gdy znaleźli się w biurze.
-Cicho - syknęła Camila, upominając go.
-Na razie - zaczął Adam - wiemy tyle, że banda ubranych na czarno facetów pobiła go do nieprzytomności i wywieźli gdzieś, ale już nie wiemy gdzie. I że ma dług do spłacenia, ogromny dług. I że czas mija jutro.
-Nie zdziwiłbym się, gdyby ten dupek podwyższył dług - wtrącił Monte.
-A skąd ty to wiesz? - spojrzał na niego Longineu.
-Z seriali kryminalnych - wzruszył ramionami Pittman.
-Też o tym pomyślałem, dlatego zrobiłem to - wyjął z szuflady dwie zapisane kartki oraz jeden mały świstek z numerem telefonu i drobnym podpisem.
-Adam nie możesz tego zrobić - zaczęła Sasha - to twoje i ...
-I właśnie dlatego to zrobię. To moje i mogę z tym zrobić, co uważam. To jedyna szansa. Możecie wyjść? Muszę zadzwonić.
Wszyscy bez słowa opuścili pomieszczenie, a każde z nich udało się do siebie.
***
Było popołudnie. Po paru minutach rozmowy Adam odłożył słuchawkę. Popatrzył na ścianę przed sobą, przypominając sobie jego pierwszą kłótnię z Tommym. Po chwili ponownie wziął telefon i wykręcił numer, przykładając słuchawkę do ucha.
-Lisa? Przyjeżdżaj, mamy coś do podpisania.

Tommy obudził się w chłodnym, ciemnym pomieszczeniu. W powietrzu wyczuwalna była wilgoć. Leżał na brzuchu, policzek miał na zimnym betonie. Chciał się podnieść, jednak nie dał rady, bolało go wszystko, a nóg nawet nie czuł, gdyż były zdrętwiałe. Poczuł na wargach coś zaschniętego, oblizał się i rozgryzł - krew. Nawet boję się myśleć jak wyglądam - pomyślał. Nagle do głowy przyszła mu myśl "gdzie jest Adam?" Szybko podniósł głowę i przekręcił ją, ale okazało się to okropnym błędem, gdyż zasyczał z potwornego bólu, który odczuł. Nagle drzwi się otworzyły, a w pomieszczeniu zapaliła się mała żarówka. Tommy omiótł pokój wzrokiem na tyle, na ile dał radę i spostrzegł brudne gołe ściany, pod którymi gdzie niegdzie piętrzyły się niewielkie stosy rupieci, a na podłodze było błoto.
-Widzę, że już się obudziłeś Ratliff - usłyszał zimny głos Dextera - jak się spało?
Tommy nie odpowiedział, nie miał na to siły. Poprawka, nie miał siły na nic.
Wtem czyjeś mocne ręce zacisnęły się na jego ramionach i szarpnęły nim w górę, wywołując kolejną falę bólu, na który tym razem odpowiedział krzykiem.
-Boli cię? - mężczyzna ciągnął dalej z irytującą drwiną w głosie.
-Nie kurwa, łaskocze - warknął Tommy i zaraz tego pożałował, bo po raz kolejny został spoliczkowany, po raz kolejny poczuł ból.
-Milcz i odzywaj się, kiedy będzie potrzeba - wysyczał przez zęby Dexter - Masz prawo do jednego pytania - dodał.
-Gdzie jest Adam? - wypalił Tommy bez namysłu.
-W lepszym miejscu - odrzekł lekceważąco mężczyzna i machnął ręką, udając, że ziewa, natomiast Tommy'ego na szczęście wciąż trzymali za ramiona, gdyż teraz nogi miał jak z waty.
-C-co? - wyjąkał dysząc.
-Nie idioto, nie w niebie, choć za niedługo może dołączyć do aniołków. Nie mam pojęcia, gdzie ten pedał jest, czy wyglądam na jego niańkę?!
Mężczyznę wyraźnie zirytowało to pytanie, co Tommy odebrał za dobre wieści, gdyż to oznaczało, że Adam jest bezpieczny. Nagle poczuł się lepiej.
-Kiedy spłacisz długi?
-Nie wiem.
-Masz czas do jutra.
-Że co?!
-A coś ty myślał? Nie oddałeś w terminie i tak byłem dla ciebie łaskawy, bo cię lubię.
-Ciekawie to okazujesz - warknął blondyn, a mężczyzna za nim już miał go spoliczkować, jednak Dexter pokręcił głową - Chwila termin był na jutro tak czy tak.
-Nie mój drogi, termin upłynął tydzień temu, zaopatrz się w kalendarz. A i jeszcze coś. Dług wzrósł dwukrotnie, teraz to już sto dwadzieścia tysięcy - rzekł i ukazał zęby w paskudnym uśmiechu zwycięzcy.
-Że kurwa co?! Chyba cię pojebało.
-Takie są zasady.
-Od kiedy ty działasz zgodnie z zasadami?
-Eh - oparł się o drzwi - od zawsze Rafciu, od zawsze.
-Wątpię.
-Według moich zasad - Dexter położył nacisk na drugie słowo.
-A kiedy mnie stąd wypuścicie? Jak mam do jutra oddać, skoro tu jestem?
-A nie wiem, zobaczymy ile pożyjesz. W sumie to wypadałoby dzisiaj ... jak przeżyjesz, jesteś wolny. Panowie, wiecie, co macie robić - dodał, po czym wyszedł, zamykając drzwi.
Tommy od razu został puszczony z uścisku, przez co twardo upadł na ziemię. Zaraz poczuł czyjeś dłonie chłostające jego twarz i nogi, kopiące go w brzuch, nogi i inne części ciała. W ustach ponownie poczuł metaliczny smak własnej krwi. Wszystko to nie trwało długo, lecz ból był taki, że blondyn zapragnął umrzeć, byleby to się skończyło. Ostatni cios, w krocze, spowodował, że Tommy stracił przytomność.
***
-... i dlatego musimy go jak najszybciej odnaleźć - Brooke podsumowała swoją opowieść.
Jej celem było przekonanie zespołu do zaprzestania żywienia nienawiści do Tommy'ego, skłonienie do pomocy w jego odnalezieniu oraz uwzględnienie w swoim zachowaniu Adama i jego uczuć. Po minach zgromadzonych w pokoju, miała jednak wrażenie, że jej przemowa niewiele dała.
-I co? - spytał Longineu.
-Może mamy lecieć z pomocą? - odezwał się Taylor.
-Sam sobie zawinił - stwierdził Monte.
Sasha, którą co prawda chwyciła za serce ta opowieść nie miała zamiaru się do tego przyznać, więc tylko pokiwała głową na słowa chłopaków.
-Matko, jak wy możecie być tak bezduszni - powiedziała Camila i zaraz wstała, podchodząc do Brooke.
-Też się dziwię - tancerka pokręciła głową.
-Zawiodłem się na was. Najwyraźniej czyjeś nieszczęście nic dla was nie znaczy - usłyszeli ponury głos Adama, który stał teraz oparty o drzwi.
-Adam to nie tak, gdyby to ciebie... - zaczął Pittman.
-Gdyby to mnie spotkało to polecielibyście jak na skrzydłach mnie ratować tak? To chciałeś powiedzieć? Po zdaniu, jakie macie na ten temat wątpię w twoje słowa. Ale to już nie ma znaczenia. Bardziej przeraża mnie wasze faworyzowanie kogoś. Tommy też jest człowiekiem i potrzebuje pomocy. Nie można wybierać temu pomogę, bo go lubię, temu nie, bo go nie cierpię, więc niech zdycha w męczarniach. Nie wiem kiedy wam się ustawił tak popieprzony system wartości, ale radziłbym go zmienić, zanim sami będziecie w potrzebie. A i jeszcze coś, skoro tak ciężko skłonić was do pomocy, gdyby nie Tommy, nie byłoby mnie tutaj. Już bym nie żył, bo najpierw chcieli zastrzelić mnie. Rzucił się, zwalając gościa z nóg, dlatego przeżyłem - spuścił głowę.
Wszyscy zamarli na te słowa i wlepiali w niego oczy uważnie słuchając i zaczynało im być wstyd za ich zachowanie względem blondyna, jednak nikt się nie przyznał. Nikt nie chciał być pierwszym, który by się przyznał do błędu. Adam obrócił się już z zamiarem wyjścia, lecz poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Odwrócił się spowrotem i spostrzegł stojącego przed nim perkusistę.
-Dobra, pomogę - rzekł.
-Ja też - odezwała się Sasha.
Identyczne odpowiedzi dała reszta zespołu.
Adamowi zrobiło się ciepło na sercu, gdy to usłyszał. Powiedział ciche "dziękuję", po czym wyszedł z pokoju, a reszta udała się za nim.
***
-Więc? Co mamy robić? - spytał Taylor, gdy znaleźli się w biurze.
-Cicho - syknęła Camila, upominając go.
-Na razie - zaczął Adam - wiemy tyle, że banda ubranych na czarno facetów pobiła go do nieprzytomności i wywieźli gdzieś, ale już nie wiemy gdzie. I że ma dług do spłacenia, ogromny dług. I że czas mija jutro.
-Nie zdziwiłbym się, gdyby ten dupek podwyższył dług - wtrącił Monte.
-A skąd ty to wiesz? - spojrzał na niego Longineu.
-Z seriali kryminalnych - wzruszył ramionami Pittman.
-Też o tym pomyślałem, dlatego zrobiłem to - wyjął z szuflady dwie zapisane kartki oraz jeden mały świstek z numerem telefonu i drobnym podpisem.
-Adam nie możesz tego zrobić - zaczęła Sasha - to twoje i ...
-I właśnie dlatego to zrobię. To moje i mogę z tym zrobić, co uważam. To jedyna szansa. Możecie wyjść? Muszę zadzwonić.
Wszyscy bez słowa opuścili pomieszczenie, a każde z nich udało się do siebie.
***
Było popołudnie. Po paru minutach rozmowy Adam odłożył słuchawkę. Popatrzył na ścianę przed sobą, przypominając sobie jego pierwszą kłótnię z Tommym. Po chwili ponownie wziął telefon i wykręcił numer, przykładając słuchawkę do ucha.
-Lisa? Przyjeżdżaj, mamy coś do podpisania.


  




piątek, 11 listopada 2016

11 listopada

Artykuł ten piszę do Polaków każdego wieku z okazji 11 listopada, Święta Niepodległości. Nie ma on  na celu urażenia kogokolwiek, lecz przedstawienia mojej perspektywy, jeśli kogoś uraziłam bardzo za to przepraszam.
Proszę przeczytajcie, to dla mnie bardzo ważne.
Skoro dziś tak ważny dzień dla Naszego narodu chciałabym napisać o tym parę słów.
Na samym początku wspomnę o tym, że o takim darze jakim jest NIEPODLEGŁOŚĆ powinno się pamiętać każdego dnia, jednak to właśnie dziś, tego dnia, 98 lat temu, po 123 latach niewoli odzyskaliśmy niepodległość. Wielu ludzi walczyło z zaborcami, by dać wolność dzisiejszym pokoleniom, byśmy mogli cieszyć się tym, czego oni nie mieli. W dzień 11 listopada zawsze organizowane są różne imprezy m.in.: marsze, parady i inne sposoby oddawania czci tym, którzy polegli za Nasz kraj. Bardzo cieszę się, że są ludzie, którzy o tym pamiętają, nie zapominają o tym i dążą do tego, by pamięć o poległych żołnierzach trwała i nigdy nie wygasła. Gdyby nie oni,  dziś nie mielibyśmy tego co mamy.
Boli mnie jednak jedna rzecz.
Dlaczego dziś tylu Polaków narzeka i pluje na własny kraj, wielu chce stąd uciekać, że źle. Wielu i młodszych i starszych wstydzi się swojego pochodzenia, wolą wyjeżdżać za granicę zamiast poznawać Polskę. Co Wam się tu niepodobna? Dlaczego tak narzekacie? Przecież Polska to naprawdę przepiękny kraj! Zjeżdżają się tu ludzie z całego świata, a my chcemy stąd uciekać? Coś tu chyba nie tak prawda? Tak bardzo porównujemy się do innych krajów i narodów zamiast doceniać to co mamy i być z tego dumnym. Dlaczego tak bardzo bawi nas, gdy za granicą Polacy rozpoznawani i kojarzeni są po przekleństwach? Nie kazuję nikomu być jakimś mega poważnym, humor też jest potrzebny, ale zastanówmy się trochę. Mamy piękny kraj, wspaniałą wartościową historię, tyle rzeczy i wartości, którymi możemy się pochwalić, ale nie. Po co? Przecież lepiej promować wizerunek Ojczyzny i Rodaków jako tych, którzy co drugie słowo mówią „kurwa” no nie? Według mnie to straszne naprawdę. Nie rozumiem ludzi, którzy mówią, że wstydzą się, że są Polakami … Serio? Aha ok. Nie no ja akurat jestem dumna z tego, że mogę nazywać się Polką. Fakt, nie zawsze mam dobry humor i nie raz irytuje mnie to, co się dzieje, ale halo. To, że parę razy było źle od razu ma być powodem do wstydu? Raz na wozie raz pod wozem, ale jesteśmy tym kim się urodziliśmy. Więzów krwi nie da się od tak wymazać. Życie to nie elektronika, nie zmienimy genów jak opcji w ustawieniach, czy języka na Google tłumacz. Pytam jeszcze raz, co jest powodem do wstydu w byciu Polakiem? Bo nie wszystkim podoba się Rząd i obecni rządzący? Przepraszam bardzo, ale to nie jest powód tylko gówniana wymówka dla tych, którym nic nie pasuje. Złej baletnicy to i rąbek przy spódnicy przeszkadza jak to mówią. Wszędzie dobrze tam gdzie nas nie ma. Chyba każdy zna te dwa przysłowia i cóż, są one prawdziwe. Powiem Wam tyle, nauczmy się doceniać to co mamy póki to mamy, a nie dopiero jak to stracimy i walczmy i dbajmy o to, by tego nie stracić. Chyba lepiej się cieszyć z posiadania czegoś, niż płakać po stracie, gdy już za późno no nie?
Od zawsze mieliśmy ciężko. Cały czas Nam coś zabierali lub chcieli odebrać. W końcu kraj zniknął z map na 123 lata. Dużo prawda? Wielu ludzi nie zaznało smaku wolności, umarli nie wiedząc jak to jest żyć w wolnym kraju, mogąc być sobą i nie musząc się ukrywać. Teraz każdy jest tym kim chce być, a jednak i tak narzekamy. Tylu ludzi walczyło o wolność nawet nie wiedząc o co walczą, może ci, którzy wolności zaznali im tłumaczyli, ale to nie to samo. A jednak. Walczyli młodzi ludzie, w Naszym wieku, nastolatkowie. Nie siedzieli wtedy na Internecie, nie zastanawiali się jakie plotki o innych wymyślać, nie zastanawiali się czy chcą iphone’a 5 czy 7, nie mieli w głowach tak wielu pierdół i głupot jakie mają teraz nastoletni ludzie. Nie. Oni trwali razem i się wspierali, walczyli z wrogiem, wierzyli, nie poddawali się łatwo, byli wytrwali. Co się stało z takim podejściem? Nie liczyło się dla nich, że zginą. Liczyło się dla nich to, by Polska była wolna, nawet za cenę ich życia, którym musieli za tą wolność zapłacić. Uwierzcie, wolność jest droga. Wielu zapłaciło za nią dla Nas życiem, a my mamy teraz czelność narzekać. Tego co my mamy inni jakiś czas temu nie mieli.
Żołnierze cieszyli się, że idą walczyć z nieprzyjacielem, który bezkarnie wtargnął na Nasze terytorium. Zależało im by go wypędzić. Czy ktoś z Was czytał może „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego? Mam nadzieję, że tak. Jeśli nie, polecam, warto przeczytać. Pokazane są tam trudy walczących oraz więzi i postawa ludzi, którym wtedy przyszło żyć. Mimo, że wszystko musieli robić skrycie, nie poddawali się, nie zakładali z góry niepowodzenia. Dążyli uparcie do wyznaczonych celów. Dlaczego więc mając takie przykłady tak szybko się poddajemy i rezygnujemy?

Józef Szczepański "Dziś idę walczyć - Mamo!"

Dziś idę walczyć - Mamo!
Może nie wrócę więcej,
Może mi przyjdzie polec tak samo
Jak, tyle, tyle tysięcy
Poległo polskich żołnierzy
Za Wolność naszą i sprawę,
Ja w Polskę, Mamo, tak strasznie wierzę
I w świętość naszej sprawy
Dziś idę walczyć - Mamo kochana,
Nie płacz, nie trzeba, ciesz się, jak ja,
Serce mam w piersi rozkołatane,
Serce mi dziś tak cudnie gra.
To jest tak strasznie dobrze mieć Stena w ręku
I śmiać się śmierci prosto w twarz,
A potem zmierzyć - i prać - bez lęku
Za kraj! Za honor nasz!
Dziś idę walczyć - Mamo!

Ten teks tak bardzo pasuje na dzisiejszy dzień, by przypomnień sobie jakie podejście mieli walczący. Włączyłam sobie dziś tą piosenkę na youtubie na słuchawkach i słuchałam jej bardzo uważnie i powiem Wam miałam dreszcze i ciarki co chwila. To jest tak strasznie wzruszające, nie mam słów, by opisać jak bardzo ten teks wrył mi się w pamięć.
Oni wtedy opuszczali swoje rodziny, by walczyć  wolność Narodu i bliskich. Nie wiedzieli czy wrócą, nikt im nie dał na to gwarancji. Wiedzieli, że mogą zginąć, że będą cierpieć, że już mogą nie wrócić, a mimo to szli. Szli walczyć. Nie kilku lecz tysiące, nawet miliony. Wyobraźcie sobie jak musieli cierpieć ich rodzice, gdy ich synowie szli na wojnę, wierzyli, że wrócą cali i zdrowi, ale liczyli się, że widzą ich ostatni raz w życiu, że już nigdy nie usłyszą głosu tych, których kochają całym sercem. Ile tamte czasy rozbiły rodzin … synowie i ojcowie szli walczyć, matki i córki zostawały w domu, ale tam przecież też nie były bezpieczne. Ile łez wtedy popłynęło. Bólu, goryczy, żalu. Im radość dawało to, że za ich przyczyną Ojczyzna zostanie wyzwolona. Przeczytajcie ostatnią zwrotkę jeszcze raz. „To jest tak strasznie dobrze (…) śmiać się śmierci prosto w twarz.” Nie bali się śmierci, walczyli w słusznej sprawie, więc szli z nią ramię w ramię. Tracili bliskich, przyjaciół, cierpieli, ale nie poddali się, szli dalej, by uhonorować walkę poległych, nie poddali się i wywalczyli tą upragnioną wolność, o której nie raz dziś tak często zapominamy. Zapominamy jaką ma wartość i jak ważna powinna dla nas być. To nie jest wartość stała. Wolność trzeba pielęgnować i za nią dziękować.
„Bóg, honor, Ojczyzna”
Z  tymi słowami na ustach ginęli. Dziś tak wielu wypiera się Boga, gardzi honorem, wstydzi się swojej Ojczyzny.
Ja teraz pytam: DLACZEGO?!
Popatrzmy teraz na Polskę z innej perspektywy. Jaka jest piękna. Tak bardzo gonimy w poszukiwaniu pięknych miejsc. Gdzie ich szukamy? Za granicą. Dlaczego? Nawet nie wiemy jakie skarby skrywa Nasza ziemia, ale tak bardzo chcemy znać inne. Może najpierw poznajmy własny kraj? Dlaczego gdy ktoś mówi „byłem na wakacjach we Włoszech/Grecji/Bułgarii/Chorwacji itp.” spotyka się to z tak wielkim zachwytem, a gdy ktoś powie „byłem w Polsce” ludzie kręcą nosem i „eee Polska”, czy naprawdę tak tu źle, brzydko, czy naprawdę nasz kraj jest taki nieatrakcyjny?

Spójrzcie na to:










Zaskoczę Was. Te zdjęcia są  z Polski. Piękne co? No właśnie.

A teraz inne pytanie: dlaczego aż tak zależy Nam na sprowadzaniu do Polski tradycji z innych krajów? Każdy kraj ma swoją tradycję, gdyby Polska miała mieć amerykańską, to by ją miała, ale ma swoją polską i czemu się jej wstydzić? Tak wielu pragnie Halloween , ale Wszystkimi Świętymi już gardzą. Tyle ludzi zza granicy zazdrości Nam tego święta. Tylu ludzi z innych krajów uważa, że mamy takie piękne Święta Bożego Narodzenia, ale my usilnie dążymy do sprowadzania do kraju innych kultur i zamieniania ich. Jesteśmy niepowtarzalni, po co więc kopiujemy innych? Bądźmy sobą, bo to wychodzi Nam najlepiej, kopia nigdy nie będzie tak doskonała jak oryginał. Sprawmy, by to inni chcieli kopiować Nas. Cieszmy się i bądźmy dumni z bycia Polakami, nie wstydźmy się tego. Oczywiście nie mówię tu o przekonaniu, że tylko Polska jest najlepsza. Wszystko z umiarem. Cieszmy się z tego kim jesteśmy i bądźmy sobą, ale szanujmy także inne kraje i kultury. Bądźmy tymi, z których można być dumnym i podawać za wzór, a nie tymi, których się porównuje do czegoś beznadziejnego. Proszę Was naprawdę. Do niektórych rzeczy trzeba samemu dorosnąć, ale dajmy sobie tą możliwość. Miejmy własne zdanie, nie powtarzajmy bredni innych, znajmy temat i dopiero wtedy zabierajmy głos, bądźmy kulturalni i szanujmy innych. Nie poddawajmy się i walczmy o swoje! Jak ci przed nami i nie dajmy sobie odebrać tego, co dla nas wywalczono!
A  na sam koniec moich dzisiejszych przemyśleń. Dziś, gdy napisałam, że warto pamiętać co to za dzień, jedna dziewczyna odpisała mi, że w innych krajach w takie dni się cieszy, ale przecież to Polska i trzeba się smucić. Zaśmiałam się, gdy to przeczytałam. Moja droga w ogóle nie rozumiesz tego dnia.  To nie tylko dzień wolny, to nie tylko dzień koncertu Biebera (nie krytykuję tu nikogo, bez nerwów), to dzień odzyskania niepodległości, czyli wolności, więc niby czemu mamy się smucić? To dzień radości i pamięci narodowej. Dziś jest dzień radości z posiadanej wolności, pamięci o tych, którzy zginęli dla nas oraz dziękowania  właśnie tym, którzy ginęli radośni, że być może przyczyniają się do wyzwolenia Polski. Więc nie rozumiem z czego się tu smucić? Jest to także przerażające, że część (bo nie mówię, że wszyscy, nie można każdego wrzucać  do jednego worka) młodych ludzi tak bardzo zaaferowana jest życiem swoich idoli, kulturą innych krajów, że nie znają własnej i uważają ją za coś nieatrakcyjnego. Jak tak można? Swoje przede wszystkim.
Tak bardzo mnie denerwuje, gdy słyszę teksty „no lepiej tam jechać niż do Polski”, „byle nie Polska”, „Polska to nie Eeee”, ale gdy spytam „dlaczego tak mówisz?”  ta osoba nie potrafi mi nawet odpowiedzieć lub rzuca tekst w stylu „a dlaczego nie za granicę?”. To żadne wyjaśnienie, czy argument, ja dalej uparcie będę pytać „a dlaczego nie do Polski?”.
O wiele bardziej wolę znać historię swojego kraju i zwiedzać jego piękne zakątki. Jest tyle miejsc, gdzie chciałabym pojechać, ale nie mam na razie możliwości, mam nadzieję, że kiedyś mi się uda. Będę bronić pamięci, o tych którzy polegli i będę uważać Polskę za piękny kraj. Nie chcę mieszkać gdzie indziej, jestem dumna ze swojego pochodzenia i z historii swojej Ojczyzny. Możecie się ze mną nie zgadzać, ale ja zdania nie zmienię. Bardzo proszę o zastanowienie się o tym co napisałam i dziękuję każdemu, kto dotarł do końca. Miłego świętowania i nie wstydź się tego kim jesteś J

Pisała Wasza EjSi, która (jeśli zajrzeli tu nie tylko nastolatkowie, do których głownie pisałam) ma 17 lat i jest świadoma swojego pochodzenia oraz ma zamiar dalej zgłębiać wiedzę, na temat swojego kraju.

Dobranoc kochani! 

niedziela, 6 listopada 2016

Rozdział 18 - BBPNPC

Adam zaczął odzyskiwać przytomność. Wciąż widział niewyraźne i zamazane kształty, ale teraz był spokój. Wokoło nie było nikogo. Głowa bolała go niemiłosiernie. Pewnie dlatego, że upadłem - pomyślał. I w tym momencie wspomnienia sprzed kilku godzin uderzyły w niego ze zdwojoną siłą. Przypomniał sobie każdy szczegół wydarzeń, które miały tu miejsce, przez co głowa rozbolała go jeszcze bardziej. Usiadł i rozejrzał się wokoło, pocierając skronie. Był już wieczór, słońce chyliło się ku zachodowi. Kiedy tędy szli było popołudnie, teraz zegar wybijał godzinę osiemnastą trzydzieści.
-Zabrali Tommy'ego - powiedział do siebie - o nie.
Wstał i chwiejnym krokiem poszedł w kierunku, z którego przyszli. Ta uliczka była faktycznie podejrzana, lecz rozmawiając nie zauważyli, gdzie są. I to ich zgubiło.
***
Wpadł do domu cały zdyszany. Zamykając drzwi oparł się o nie i zjechał po nich w dół, siadając na podłodze.
-Boże Adam, co się stało? - z kuchni wybiegł Terrance i przysiadł przy nim, kładąc mu rękę na kolano, chcąc dodać otuchy - A ten gdzie jest?
-Zabrali go - rzekł ze spuszczoną głową, chlipiąc pod nosem.
-Kto?
Brunet tylko pokręcił głową.
-Cyrkowcy?
Adam spiorunował go wzrokiem, przez co tancerz cofnął się. Na szczęście w korytarzu pojawiła się Brooke.
-Odsuń się - powiedziała i odepchnęła Terrance'a, siadając przy Adamie - Adaś, co się stało?
-Zabrali go - powtórzył.
-Kogo?
-Tommy'ego - spojrzał na nią mokrymi od łez oczami, po czym wtulił się w nią, obejmując ją z całych sił - To moja wina - dodał szeptem.
-Przestań chrzanić. Kto? Jak to? Co się stało?
Adam już miał się odezwać, lecz usłyszał głosy w korytarzu i po chwili spostrzegł, że cała ekipa przygląda się tej sytuacji. Po reakcji Terrance'a nie miał zamiaru opowiadać o tym w gronie, które by się cieszyło z uprowadzenia Tommy'ego, a za takich ich miał przez ich zachowanie. Sytuacja była poważna i wymagał uwagi i skupienia, a nie drwin i miał nadzieję, że Brooke go wysłucha.
-Nie tutaj - szepnął dziewczynie na ucho, a ta lekko kiwnęła głową i pomogła mu podnieść się z podłogi.
-O co chodzi? - spytał Longineu - Gdzie jest Ratliff?
Wszyscy mieli niewesołe miny, jednak Adam nie był pewien, czy dalej byliby tacy smutni, gdyby się dowiedzieli, że blondyn zniknął. Dreszcze przechodziły go na samą myśl o tym, co teraz tamci ludzie mogą robić jego ukochanemu.
-Nie wiem - spojrzał perkusiście w oczy, po czym razem z Brooke, trzymającą go pod ramię, powlókł się do swojego pokoju.
***
Kiedy byli już poza zasięgiem słuchu zgromadzonych, odezwał się Terrance:
-Zabrali go.
-Kogo - spytał Longineu.
-Ratliffa.
-Nie gadaj - odezwał się Monte.
-Tak powiedział Adam.
-Ale gdzie? - wtrąciła się Sasha.
-A czy ja wiem? Może do cyrku?
-Nadawałby się - parsknął Terrance, a reszta mu zawtórowała.
-Jesteście okropni - zabrała głos Camila.
-Nie mów, że teraz bronisz tego złośliwego knypka - odezwał się Pittman.
-Nie bronię jego, bronię Adama. Nie widzieliście jaki był załamany?
-Przejdzie mu - stwierdził Taylor - za bardzo mu namieszał w głowie, tak to jest jak się zadaje z niewłaściwymi, w sumie ma za swoje.
-Czy ty siebie słyszysz?!
-Tak, a co?
-No chyba jednak nie. Obwiniasz Adama za to, że ma serce i uczucia?!
-O Matko, naoglądała się seriali i będzie pieprzyć od rzeczy o miłości - tancerz zrobił teatralny gest załamania.
Camila zbliżyła się do niego tak, że stała z nim twarzą w twarz. Przytknęła palec do jego torsu i rzekła lodowatym tonem:
-Z takim podejściem to ty jej nigdy nie znajdziesz.
Odwróciła się i weszła po schodach na górę, kierując się do siebie.
***
Brooke zabrała Adama do jego pokoju. Kiedy weszli brunet od razu usiadł na łóżku, chowając twarz w dłoniach. Dziewczyna usiadła obok niego i objęła go ramionami. Brunet odwzajemnił gest.
-Opowiesz mi teraz, co się wydarzyło? - szepnęła brunetka.
Adam pokiwał głową na znak potwierdzenia i zaczął mówić.
-Tommy miał mi coś opowiedzieć, więc umówiliśmy się, że wyjdziemy dziś na miasto i mi to powie, bo nie chciał tutaj. Zresztą nie dziwię mu się - ściszył głos na ostatnie zdanie.
-Ja też nie - bąknęła pod nosem Brooke, jednak Lambert jej nie usłyszał i kontynuował.
-Poszliśmy do jakiejś knajpy, nawet nie pamiętam jej nazwy. Powiedział, że gdy przyjechał tu zaciągnął pewne długi, by móc tu żyć. Z początku nikt się o nie nie upominał, ale zaczęli w najmniej oczekiwanym momencie. Namieszali, Tommy stracił pracę, nie miał jak spłacać, szukał nowej aż trafił do nas. To było jego światełko w tunelu. Wprowadził się tu, bo tutaj ma lepsze warunki życia i to o wiele. Nękali go coraz częściej, zastraszali, wiedzieli o nim dosłownie wszystko. W końcu zaczęli grozić, że go zabiją ... w sumie jego i mnie.
-Co?! - Brooke słuchała uważnie, ale gdy usłyszała ostatnie słowo Adama krzyk sam wyrwał się z jej ust.
-Tak, bo jak ten koleś powiedział i uznał, jestem jego kochasiem.
-Co takiego?
-Tak. Zresztą wyznaliśmy sobie miłość - dodał pod nosem.
-Co?!
-I całowaliśmy się.
-Że co?!
-Oh no co taka zdziwiona jesteś, przecież wiesz, że jestem gejem.
-No wiem, ale ... ale ... że ty i on ... on i ty ... że wy ... o Boże - zakryła twarz dłońmi.
-Jeszcze żadne "wy". I w sumie niewiadomo, czy to "wy" kiedykolwiek będzie miało miejsce.
-Dla... - Brooke zaczęła, ale nie skończyła, bo dotarło do niej, co przyjaciel miał na myśli - o nie, nie, nie, nie wolno ci tak myśleć. Wszystko będzie dobrze, odzyskamy go - zapewniła.
-Co? - teraz to Adam zaniemówił. Nie spodziewał się takich słów - myślałem, że go nie lubisz.
-Bo nie lubiłam, nie wzbudza we mnie zaufania, ale ufam tobie i kocham cię, więc jeśli ty mu ufasz i ci na nim zależy, to ja nie mam prawa stać na drodze do twojego szczęścia. I jeśli to Tommy ma wywoływać na twojej twarzy uśmiech i sprawiać, że będziesz czuł się szczęśliwy i kochany, to zadbam o to, by nikt ci go nie odebrał i żebyście byli razem - mówiła z wilgotnymi oczami, trzymając jego dłoń zamkniętą w swoich.
-Oh Brooke, tak się cieszę, że cię mam - Adam również się wzruszył na to wyznanie brunetki. Przytulił ją do siebie i pogładził po plecach.
-I postaram się przekonać zespół, żeby go zaakceptowali. Nie pozwolę, by przez ich durne uprzedzenia wasz związek nie miał istnieć albo żebyście się mieli ukrywać - dodała.
-Dziękuję ci, jesteś cudowna.
-E tam, drobnostka haha - zaśmiała się dziewczyna, a Lambert przytulił ją mocniej.
***
Trwali przez chwilę w swoich objęciach, wsłuchując się w ciszę, jednak po pewnym czasie przerwała ją Brooke.
-Adam już późno. Jutro weźmiemy się do pracy.
-Ale...
-Żadnego "ale". Wiem, że się martwisz, ale brak snu nic tu nie da. Trzeba mieć trzeźwy umysł i myślenie, żeby ich rozgryźć.
-I tak nie zasnę - burknął Adam.
-Mam przyjść spać do ciebie? - spytała troskliwym głosem.
-Nie, nie trzeba.
-Dobrze. Jakby co wiesz, gdzie mój pokój.
-Tak, wiem - uśmiechnął się lekko, a brunetka odpowiedziała mu tym samym.
-Ja lecę, zejdę jeszcze na dół, a ty idź się umyć i do spania.
-Bawisz się w moją mamę? - spytał rozbawiony.
-Hmmm może?
-To nie rób tego.
-Haha no dobrze, ale i tak idź spać.
-Okej, obiecuję.
-Papa - Brooke posłała mu buziaka i wyszła, zamykając drzwi.

Lambert wykonał prośbę dziewczyny i skoczył pod prysznic. Teraz siedział na łóżku i chwilę myślał, patrząc się w ścianę naprzeciwko. Po chwili chwycił kartkę i ołówek i zaczął coś pisać. Wpadł mu bowiem do głowy pewien pomysł. Starał się nie myśleć jakie okropieństwa mogą się teraz dziać z Tommym, jednak nie był w stanie odpędzić tych myśli na długo. Co chwilę wracały.