niedziela, 27 listopada 2016

Rozdział 21 - BBPNPC

Jak widać wczorajszy post większy sukces odniósł na blogu niż na wattpadzie, ale naprawdę bardzo mnie cieszy ta liczba wyświetleń.  Miłego czytania kolejnego rozdziału kochani i dziękuję, że jesteście ;) <3

----------------------------------------------

Adam jechał stale wciskając pedał gazu.
-Zabijesz nas! Nie wyrobisz się na zakręcie! - piszczała Brooke, wpatrując się w drogę sunącą przed nimi.
Brunet nie zwracał na nią jednak uwagi. Prowadził płynnie i przede wszystkim szybko. Chciał jak najszybciej oddać Dexterowi pieniądze i wyzwolić Tommy'ego, a teraz również i siebie i zespół z tej męki.
Z piskiem opon zaparkował przed jakimś ciemnym zaułkiem, po czym otworzył schowek i pogrzebał w nim w poszukiwaniu latarki. Zespół nie odzywał się, śledząc poczynania Lamberta.
-Chodźcie - rzekł, wskazując na Brooke i Pittmana, jednocześnie chwytając kopertę pod pachę - reszta niech zostanie. Mam nadzieję, że wrócimy niedługo.
Wyszli z samochodu, Lambert włączył latarkę i skierował smugę światła w czarną uliczkę, w kierunku której się udali.
Pomiędzy budynkami cuchnęło rozkładającymi się odpadkami i dymem papierosowym. Było brudno i wilgotno. Co kawałek leżały grudy błota, ogryzki po jabłkach oraz jakieś inne śmieci. Brooke o mały włos nie wpadła na ogromny kontener na odpady, z którego zawartość aż się wysypywała i o którą się potknęła.
-Przepraszam - szepnęła, gdy towarzysze na nią spojrzeli.
Gdzieś pod ścianą przebiegł szczur, popiskując.
-Nie podoba mi się tutaj - powiedziała cicho dziewczyna.
-Mnie też, ale cóż, mus to mus - odrzekł Adam, świecąc latarką w okna ruder, czających się w cieniu nocy. Szukał "domu" odpowiadającego opisowi blondyna.
-Przymknijcie się - syknął Monte.
Podążali powoli uliczką, zbliżając się już do końca, a dalej nie znaleźli tego, czego szukali. Adam zaczął tracić nadzieję, gdy nagle coś odbiło światło jego latarki. Z okna na samym końcu drogi coś błysnęło.
Jednak jego towarzysze nie zauważyli tego.
-Adam, może wracajmy, to chyba nie tu ... ej, dokąd idziesz? - syknęła dziewczyna, gdy spostrzegła, że wokół niej zrobiło się ciemniej.
-Mam - rzekł brunet, trzęsącym się ze szczęścia głosem - mam, znalazłem.
Podbiegł do owego okna i zaświecił do wnętrza, a tajemniczy błysk znowu się pojawił. Było to zbite lustro wiszące na ścianie. Omiótł wzrokiem pomieszczenie. Było w nim ciemno, cicho i spokojnie, ale i ponuro. Wszystko wyglądało tak, jakby właściciel poszedł spać. Skromne bibeloty na półkach były jedyną ozdobą tego miejsca i nadawały mu trochę przytulny wygląd. Szare obdrapane ściany i nadgniła podłoga nie zachęcały do wejścia, a co dopiero do mieszkania.
-Matko - rzekła Brooke, podchodząc do okna - on tu naprawdę mieszkał?
-Wszystko się zgadza, więc najwyraźniej tak.
-To aż dziw, że jest zdrowy - mruknął Monte.
-Taaa...
-Nie zostawiałabym tu pieniędzy Adam, zwłaszcza takiej ilości - szepnęła.
-Ależ nie musicie - rozległ się za nimi zimny głos przepełniony drwiną, który Adam rozpoznał bez trudu - nie sądziłem, że się jeszcze spotkamy, a przynajmniej nie tak szybko.
Odwrócili się w stronę Dextera. Brooke sama przed sobą przyznała, że najchętniej schowałaby się za którymś z chłopaków, jednak nie chciała okazywać słabości.
-Więc macie coś dla mnie zgadza się? Inaczej byście tu nie przyszli, no chyba, że na ostateczne starcie- zarechotał ochryple.
-Tak, mamy - rzekł Adam.
-A więc mi to dajcie - wycedził Dexter przez zęby każde słowo oddzielnie.
-Chwileczkę - powiedział Adam, unosząc palec.
-Adam co ty robisz? - szepnęła przestraszona Brooke.
-Ohoho no, słucham - mężczyzna rozciągnął usta w paskudnym pełnym drwiny uśmiechu.
-Teraz dam ci te pieniądze, ale zgodnie z umową znikasz z naszego życia.
-Jesteś naiwny, jeśli myślisz, że mi na was zależy, mam jeszcze wielu innych dłużników. Oddajesz kasę za tego szczeniaka i masz spokój, mi też się nie uśmiecha łazić za kimś.
-Sprawiasz inne wrażenie.
-Jeszcze chwila i zmienię zdanie - Dexter zmierzył Adama lodowatym wzrokiem, po czym warknął - daj to.
Lambert podał mu kopertę, a ten wyrwał mu ją z rąk.
-Przelicz - mruknął do mężczyzny, stojącego za nim i oddał mu kopertę.
-Zgadza się - odparł po paru minutach.
-Prawdziwe?
-Tak, szefie.
-Cóż - teraz Dexter zwrócił się w stronę Adama - tutaj nasze drogi się rozchodzą ... powodzenia - wykrzywił usta w uśmiechu, błyskając złotymi zębami, po czym oddalił się ze swoimi sługami.
-Czyli... to koniec tak? - spytał Monte.
-Najwyraźniej.
-Dobra chłopaki zmywajmy się stąd, bo nie wytrzymam tu ani chwili dłużej - rzekła Brooke.
-Masz rację, spadamy stąd - odpowiedział Adam, po czym udali się do wyjścia z uliczki, mając nadzieję, że już nigdy nie będą musieli tu wracać.
Udali się do vana, gdzie reszta ekipy odchodziła od zmysłów. Kiedy wyjaśnili sytuację wszyscy odetchnęli z ulgą, że jeden problem mają z głowy. Była trzecia w nocy. Z piskiem opon wyjechali sprzed ciemnego zaułka i udali się do szpitala, do Tommy'ego.
***
Jechali najszybciej jak tylko się dało. Gdy tylko dotarli na miejsce Adam wypadł z samochodu jak oparzony. Brooke pobiegła za nim, Terrance zajął się resztą. Już po chwili byli przy recepcji.
-Gdzie leży pan Tommy Joe Ratliff?- wydyszał Adam.
-A państwo to kto? - spytała od niechcenia ropuchowata recepcjonistka.
-Jego rodzeństwo - palnęła bez namysłu Brooke.
-Sala szcześćdziesiąt trzy, drugie piętro - odparła i odwróciła się od nich, biorąc łyk zimnej już, czarnej kawy.
Natychmiast popędzili do windy na końcu korytarza. Brunet zaczął wciskać guzik z całych sił.
-Adam uspokój się - syknęła dziewczyna.
-Jak?! - spytał Lambert trochę za głośno i zauważając, że parę osób zwróciło ku nim wzrok, ściszył głos i dodał - Jak mam się uspokoić Brooke? Widziałaś w jakim był stanie.
-Widziałam, ale wyżywanie się na guziku od windy nic ci nie da, poza tym, że jak go rozwalisz to będziesz płacił za naprawę. Serio tak chcesz wydać pieniądze z pierwszej płyty?
Nim Adam zdążył odpowiedzieć, drzwi otwarły się i wsiedli do środka. Tym razem dziewczyna zablokowała mu przejście i sama wcisnęła przycisk.
Kiedy już znaleźli się na górze zaczęli gorączkowo poszukiwać wskazanej przez recepcjonistkę sali. Gdy trafili pod odpowiednie drzwi z pomieszczenia wyszedł lekarz, co ich zaniepokoiło.
-Witam, czy na tej sali leży pan Tommy Joe Ratliff? - spytała Brooke.
-Witam, a kim państwo jesteście? - odrzekł lekarz.
-Rodzeństwo - powiedział Adam, kontynuując zmyśloną wersję dziewczyny.
Mężczyzna zmierzył ich niezbyt ufnym spojrzeniem, ale ostatecznie odpowiedział im.
-Tak, leży na tej sali, ale proszę nie siedzieć za długo, jest bardzo zmęczony.
-A w jakim jest stanie? - spytał Adam - Proszę niech pan powie coś więcej.
-Na szczęście sytuacja nie wygląda tak źle jak sam pacjent. Jest mocno posiniaczony oraz ma liczne zadrapania, jednak na szczęście nie ma ran kłutych ani nic w tym rodzaju. Wstrząśnienia mózgu też nie ma ani połamanych żeber, są one jedynie potłuczone. Nie byłem w stanie dowiedzieć się co się stało, ale ktoś musiał go nieźle pobić, do tego jest trochę wycieńczony, tak jakby nie jadł za wiele. To musi się zmienić. No i będzie musiał zostać na pewno na tydzień w szpitalu.
-Oh dobrze, dziękujemy - rzekła Brooke, gdyż Adam nie bardzo był w stanie. Chciał już zobaczyć się z blondynem.
Lekarz odszedł, zostawiając ich samych.
-Wchodzimy? - spytała dziewczyna, trzymając bruneta pod ramię, podczas gdy ten wziął głęboki oddech.
-Wchodzimy - rzekł zdecydowanie, po czym przekroczyli próg sali.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz