niedziela, 26 lutego 2017

Rozdział 9 - OZOPZZ

UWAGA: rozdział zawiera sceny +18!

---------------------------------------

-Halo? Tommy? Gdzie jesteś? – pytałem w myślach, błądząc po lesie.
-Zaraz będę, nie ruszaj się stamtąd gdzie jesteś.
-Jesteś za zakrętem? Czuję cię.
-Tak, zaraz będę.
Zerwaliśmy połączenie. Po paru sekundach zza drzew wyszedł blondyn, łopocąc połami swojego płaszcza. Wyglądał olśniewająco, jak zawsze zresztą, ale odniosłem wrażenie, że przytłacza go jakiś ciężar.
-Tommy? Wszystko okej?
-Tak, ale musimy pogadać. Najszybciej jak się da.
-Nie ma sprawy, załatwmy to od razu.
Pociągnął mnie za rękę, a wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegły na zmianę gorące i zimne dreszcze. Co on ze mną robił? Udaliśmy się w głąb lasu. Nie wiedziałem dokąd nas prowadzi, ale czułem, że mogę mu ufać i tak też zrobiłem.
***
-Że co takiego?!
-No to, co słyszysz – spuścił głowę.
-Ale jak to ogień?!
-Adam, do jasnej cholery ja też nie rozumiem okay? – popatrzył na mnie gniewnie.
-Tommy spokojnie, nie chciałem cie urazić – położyłem mu dłoń na ramieniu. To wszystko było zbyt dziwne by mogło być zrozumiałe.
-Wiem – przeczesał palcami włosy – ale … oh Adam to jest wszystko takie trudne i skomplikowane – załamał mu się głos i  wpadł w moje ramiona wtulając się w moją klatkę piersiową i wybuchnął płaczem. Nie miałem pojęcia co zrobić.
Odwzajemniłem niepewnie uścisk, lecz po chwili, gdy blondyn wcisnął się mocniej w moje ciało nie opierałem się już ani trochę i objąłem go przyciągając mocniej do siebie. Nie mogłem oglądać go w takim stanie. Serce mi pękało, gdy patrzyłem jak szlocha. Głaskałem go po włosach i lekko wplatałem swoje palce w jego blond kosmyki.
-Nie płacz, skarbie, będzie dobrze – szeptałem.
-A co, jeśli nie? – spojrzał na mnie zapłakanymi oczami.
-Nie będzie żadnego nie. Masz mnie, nie zostawię cię i pomogę ci i wszystko będzie dobrze – uniosłem jego podbródek i spojrzałem mu głęboko w przeszklone brązowe oczy.
Tommy patrzył chwilę w moje, po czym wyswobodził ręce z mojego uścisku i zawiesił mi je na karku, przyciągając bliżej. Spojrzał na moje usta i szepnął coś niezrozumiale, po czym złączył nasze wargi w  namiętnym pełnym miłości i uczuć pocałunku. Brakowało mu tego, brakowało mu bliskości, wiedziałem to, czułem. Chciałem mu ją dać, żeby zasmakował jak to jest, gdy ktoś cię kocha całym sercem.
-Adam? – odsunął się ode mnie i westchnął głęboko – ja już tak dłużej nie mogę.
-Czego nie możesz? – spojrzałem mu ponownie w oczy, w których dostrzegłem tajemniczy błysk. Jego tęczówki się lekko rozjaśniły, przyjmując kolor herbaciany. Czyżby to … pożądanie?
-Tego – po tych słowach przysunął się jak najbliżej mnie i dosłownie uwiesił swe ręce na moim karku. Przylgnął do mnie całym swoim drobnym ciałem, dzięki czemu dane mi było poczuć to, o czym mówił. Pod materiałem jego ubrań wyczułem pokaźnych rozmiarów erekcję, która co więcej przez jego obecną pozycję ocierała się o moją. Z moich ust wyrwał się cichy jęk, gdy to poczułem.
-Ahhh ktoś tu jest napalony co? – poczułem jego gorący oddech na małżowinie mojego ucha. Przeszły mnie dreszcze.
-I kto to mówi? – wydyszałem.
-Ktoś, kto ma na ciebie cholerną ochotę. Już nie mogę bez ciebie wytrzymać.
-Mmm Matko Tommy już mnie tak nie podniecaj, bo się na ciebie rzucę.
-Ale ja tylko na to czekam skarbie – wymruczał mi wprost do ucha.
Nie dałem już rady dłużej się powstrzymywać. Popchnąłem go na najbliższe drzewo i przyparłem go całym swoim ciałem. Oboje mieliśmy płytkie przyspieszone oddechy, a serca wybijały nierówny i bardzo przyspieszony rytm.
-Nie wiedziałem, że tak na ciebie działam – wydyszał w moją szyję, przejeżdżając po niej językiem.
-Oh nawet nie wiesz jak bardzo.
Byłem zbyt zamroczony, by myśleć, a co dopiero, żeby wykrztusić z siebie coś więcej. Czułem jak Tommy staje się coraz bardziej rozpalony. Jak to możliwe skoro jest wampirem?! One w ogóle przewodzą ciepło?
-Adammm? – usłyszałem jak szepta mi do ucha.
-T-tak?
-O czym tak intensywnie myślisz?
-O tym jak bosko wyglądałbyś bez ubrań.
-Co … - zabrakło mu tchu, a erekcja wyraźnie się powiększyła.
-Czyżby tobie też taka wizja się podobała? – poruszyłem brwiami i przycisnąłem usta do jego szyi, którą zacząłem lizać powoli i zmysłowo.
-Mhmm taaak nawet nie wiesz jak bardzo.
-Wiesz … chyba wiem – po tym słowach ułożyłem dłoń na jego kroczu i delikatnie ścisnąłem. Blondyn westchnął, a ja powtarzałem te ruchy co jakiś czas, raz przyspieszając, raz zwalniając.
-Czy jesteś może muzykiem? – spytałem niskim głosem.
-C-co? Dlaczego miałbym nim być? – wydyszał.
-Bo dźwięki jakie teraz z siebie wydajesz to muzyka dla moich uszu.
Po tych słowach jęknął głośniej niż do tej pory i stracił czucie w nogach, które ugięły się pod ciężarem jego wampirzego ciała. Mocniej przycisnąłem go do pnia drzewa, o które się opieraliśmy i ponownie zacząłem masować jego czuły punkt.
-A-Adam dość. Pro-osz-szę przesta-ań – słyszałem jego urywany oddech tuż przy swoim uchu.
-Dlaczego kochanie? Nie podoba ci się to, co ci robię? – wymruczałem.
-Bo chcę ci się kurwa odwdzięczyć – warknął i nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się na ziemi tak, że on na mnie siedział, konkretnie na moich biodrach.
-Podoba mi się ten widok – uniosłem zadziornie brew i oblizałem usta otwierając je szeroko.
-Kuźwa, możesz przestać?
-Ale co?
-Podniecać mnie?
-Podniecam cię? – uśmiechnąłem się cwaniacko.
-Adam.
-Moje imię tak pięknie brzmi w twoich ustach, chciałbym, żebyś je krzyczał.
-Grabisz sobie Lambert.
-Bo  uwierzę, że tego nie chcesz. To po co na mnie siedzisz?
-Hmm może po to?
Po tych słowach zaczął ruszać biodrami w przód i w tył. Trafiał dokładnie tam gdzie powinien. Z każdą chwilą przyspieszał, lecz po chwili zwalniał. Jemu również było dobrze, bo co chwila wzdychał lub odchylał głowę do tyłu. Ah jaki on piękny. Zatkało mnie, nie byłem w stanie nic z siebie wydusić.
-Tommyyy … Ah nie przestawaj – wydyszałem.
-Jeszcze chwila kochanie – niedługo później usłyszałem jego zmysłowy głos przy swoim uchu.
Nie musiałem długo czekać, ale w krótkim czasie po jego słowach moje ciało się spięło, a potem rozluźniło. Przeszła mnie fala gorąca która zalała całe moje ciało spływając w dół kręgosłupem aż do najbardziej pobudzonego w tym momencie miejsca w moim organizmie. Doszedłem przez Tommy’ego. Hah od dawna nie znalazłem nikogo takiego jak on, który byłby warty bym zrobił to z nim. W sumie to to sprzed chwili ciężko nazwać seksem, ale to zdecydowanie nasze najintymniejsze doświadczenie. Blondyn wstał ze mnie i chciał odejść, ale zatrzymał go mój głos.
-Dokąd idziesz? – spytałem zawiedziony.
-Nie każdy daje rady – odrzekł zażenowany.
-Oh Tommy, Tommy, Tommy … są inne sposoby niż ucieczka – wstałem z trudem i na chwiejących się nogach podszedłem do chłopaka – gotowy? – spytałem unosząc brew.
-Ale na co?
-Na to skarbie – to powiedziawszy wsunąłem dłoń pod materiał jego ubrań i odnalazłem mocno nabrzmiałą część ciała chłopaka. Nie próżnowałem, wziąłem się do roboty.
Tommy jęknął gardłowo i gwałtownie odchylił głowę do tyłu, otwierając szeroko usta. Wyglądał tak pięknie. Masowałem go z czułością, czując na ręce pewną wilgoć. Cholera nieźle był podniecony, ile on tego nie robił? Objąłem go ręką wokół bioder, dostrzegając, że ledwo stoi na nogach. Pocałowałem jego bladą szyję, przygryzając lekko skórę. Westchnął. Przyparłem go do pnia drzewa, przy którym wcześniej staliśmy i wplotłem palce w jego włosy, ciągnąc je delikatnie i z wyczuciem, czym powodowałem u niego jeszcze większą rozkosz.
-No kto by pomyślał? – zacząłem zadziornie.
-Co takiego? – wydyszał.
-Od kiedy cię zobaczyłem wyglądałeś mi na bardzo śmiałego i myślałem, że to ja się będę przed tobą cykał, a tu proszę.
-Zamknij się.
-Tommy przestań, przecież wiesz, że mnie podnieca ta twoja nieśmiałość.
-No to może ciebie, ale nie mnie.
-A nie wystarczy, że mnie? Mogę ci przez to niezłe cuda robić – po tych słowach przyssałem się do jego szyi i zacząłem powoli zdejmować z niego jego płaszcz.
-Co r-robisz?
-Robię sobie widoki mmm Tommy pragnę cię podziwiać … ale te ciuchy mi to utrudniają.
-O Bo… - nie zdążył dokończyć, gdyż gwałtownie obróciłem go przodem do pnia, a płaszcz wylądował na ziemi.
-Nie hamuj się, proszę.
-Adam co ty … ahhhh…
Nie był w stanie więcej z siebie wydusić. Opierał się o korę i zaciskał na niej palce ryjąc w niej płytkie koryta. No tak, siła wampira. Dotykałem go zmysłowo, szepcząc coś do ucha co chwila, chyba mu się podobało, syczał  z rokoszy. Opuściłem powoli jego spodnie i zwilżając dwa palce wsunąłem w jego wejście. Krzyknął i zerwał się natychmiastowo. Spiął się, kiedy zacząłem nimi w nim poruszać. Robiłem to najpierw powoli, potem coraz szybciej, zginając je i prostując. Wydawał z siebie takie cudne odgłosy.
-Rozluźnij się kochanie, będzie ci przyjemniej.
-Lambert do kurwy nędzy … co ty wyprawiasz …? – warczał przez zaciśnięte zęby, a potem westchnął gardłowo.
-Doprowadzam cię na szczyt w sposób o jakim pewnie nie sądziłeś, że istnieje.
-Bo myślisz, że za te pareset lat mało palcówek widziałem?
-Oh zamknij się – przyspieszyłem swoje ruchy palcy jak i ręki, którą wciąż bezustannie go dotykałem – może i widziałeś, ale głowę dam sobie uciąć, że nigdy czegoś takiego nie doświadczyłeś, mam rację?
W odpowiedzi usłyszałem tylko głośny jęk, gdy podrażniłem jego czuły punkt.  Mhmm muszę sobie to miejsce zapamiętać.
Cholera, znowu. Nie pomyślałem o tym, że sprawiając takie rozkosze jemu sprowokuję i siebie. No cóż. Wyjąłem palce z jego wnętrza i opuściłem swoje spodnie.
-Kurwa Adam serio?! Teraz?! Byłem już tak blisko! Jak mogłeś?! – wrzasnął, obracając się przodem do mnie. Zdenerwował się. Wiedziałem, że mu się spodoba, a tak się opierał.
-Ciii spokojnie kochanie, oszczędzaj głos, najlepsze jeszcze przed tobą – powiedziałem odwracając go tyłem do siebie i wchodząc w niego nie gwałtownie, lecz stanowczo. Ponownie z jego gardła wyrwał się krzyk.
Nie wiem ile czasu już minęło, szczęśliwi go nie liczą jak mówią ludzie, a ja w tym momencie byłem bardzo szczęśliwy. Odkąd zobaczyłem tego drobnego blondyna coś mnie ruszyło w jego kierunku, chciałem mieć go na wyłączność i proszę, nie musiałem długo czekać, mogę go wreszcie zaspokoić tak jak na to zasługuje. Nie ma udanego seksu bez miłości i czuję, że on ma podobnie. Inaczej byśmy tego teraz nie robili. Jeżeli dwoje ludzi się nie kocha … po co to robić?
Ciszę lasu przerywał śpiew ptaków, połączony z przeplatającymi się między nimi jękami Tommy’ego, moim stękaniem i dźwiękiem zderzających się ze sobą ciał. Otworzyłem usta na całą ich szerokość, nie potrafiłem się hamować. To, co teraz czułem przechodziło najśmielsze oczekiwania, czy cokolwiek innego. Jeszcze nigdy się tak nie czułem.
-Adam ja … zaraz … - zaczął urywanym głosem.
-Poczekaj jeszcze chwilę – szepnąłem, dysząc. Zwolniłem swoje ruchy, przedłużając nasze doznania.
-N-nie m-mogę …
Po tych słowach oboje poczuliśmy silne skurcze, a nasze po części obnażone ciała przeszły dreszcze. Rozlałem się po jego wnętrzu, a on zaznaczył swoją obecność na pniu drzewa i fragmencie skóry mojej dłoni. Oboje doświadczyliśmy boskiego orgazmu o jakim chyba żadne z nas nie marzyło. Po kilku chwilach wyszedłem z niego i łapiąc oddech oparłem się plecami o drzewo. Podciągnąłem spodnie i spojrzałem we wciąż jeszcze zamglone oczy Tommy’ego.
-Boże … co to było? – spytał szeptem.
-Najlepszy seks w twoim życiu.
-Taa … żebyś wiedział – mruknął również się ubierając.
-Naprawdę? – przygryzłem wargę, oblizując rękę, na której znajdowały się jeszcze resztki blondyna.
-Tak,  byłeś cudowny.
-No weź skarbie, bo się zarumienię.
-Adam, ja nie żartuję. Poważnie mówię.
-Wiem o tym spokojnie, tylko się droczę – potrząsnąłem lekko głową i uśmiechnąłem się do niego.
-Nie mogę się już doczekać aż będzie po wszystkim.
-Ja też.
-A wiesz dlaczego?
-Eee … nie – podrapałem się po głowie.
-Boo – podszedł do mnie kocim krokiem, kręcąc biodrami – będziemy mogli robić to częściej – zarzucił mi ręce na szyję – i już nikt nam nie przeszkodzi. Będziemy mogli być razem. Na zawsze.
Po tych słowach obdarzył mnie chyba najsłodszym, a zarazem najbardziej namiętnym pocałunkiem jakiego zaznałem od kogokolwiek kiedykolwiek. Ratliff miał w sobie to „coś”, czego brakowało jego poprzednikom. Tak się cieszę, że go znalazłem. Niestety moje myśli zostały zakłócone przez jego zwinny język, wkradający się pomiędzy moje wargi i zaczął bardzo dokładnie badać moje podniebienie. Westchnąłem prosto w jego usta.

*Tommy*
Miałem wrażenie, że ta chwila trwa wieczność, że nikt nie wie kiedy się zaczęła, a tym bardziej kiedy się skończy. Czas się zatrzymał byliśmy tylko my. Nikt nas nie powstrzyma. Ani nas, ani naszej miłości. To zbyt głębokie uczucie, mimo że znamy się tak krótko, to się czuje, po prostu.
Nie mieliśmy się zamiaru od siebie oderwać, chcieliśmy dalej się smakować, ale zostaliśmy zmuszeni. Nim się zorientowaliśmy usłyszeliśmy coś, czego nie powinniśmy byli usłyszeć. No właśnie. Skąd dochodziło to warczenie?



niedziela, 19 lutego 2017

Rozdział 8 - OZOPZZ

*Adam*
-Na początek proponuję wyruszyć około osiemnastej, najpóźniej dwudziestej pierwszej. Będziemy szli lasem jak najbardziej bezszelestnie. Pójdziemy prostą drogą, czasem będziemy manewrować, by rozsiać zapach, żeby nie zorientowali się skąd nadejdziemy. Zajmie nam to najprawdopodobniej całą noc, więc dotrzemy tam rano i zaatakujemy z zaskoczenia, potem …
Tata przedstawiał swój „genialny” plan. Niby go słuchałem, ale wiem tyle co nic. Nie mogłem przestać myśleć o Tommym. Eh muszę się skupić na planie, musimy wiedzieć jak się przygotować. Potem jeszcze spytam brata albo … nie, nie Neila. On jest zbyt niebezpieczny. Pogadam z siostrą. Brooke, gdzie ona jest? A tak. Siedziała obok matki. Po wyrazach ich twarzy łatwo dostrzegłem, że niezbyt pali im się do wszczynania wojny. Mnie zresztą też nie. Tylko ojciec był do tego skory. Neil siedział jeszcze bardziej przerażony niż  zwykle.
-… a wtedy wypadniemy prosto na ich obóz i zaatakujemy z zaskoczenia. Zanim się obejrzą skończą martwi, a my zajmiemy co nasze – żywo gestykulował.
-Fuj, nie mam zamiaru mieszkać w miejscu, gdzie będą trupy – rzekła Brooke.
-A zapach? Jak się go pozbędziemy? – spytała mama – poza tym wiesz, że nie jest łatwo zabić wampira.
-Czemu wy widzicie same przeszkody? Nie liczy się dla was to, że odzyskamy swoje?
-Ale jakim kosztem, tato – zabrałem głos.
-A ten znowu – mruknął do siebie pod nosem – Adam … kochany ty mój synu. Jeśli aż tak się boisz, nie musisz brać udziału w bitwie – powiedział z przesadnie przymilnym uśmiechem.
-Ale ja się  wcale nie boję – zaprotestowałem.
-Oh oczywiście, że nie – podszedł do mnie i poklepał mnie po ramieniu – jesteś po prostu odważny inaczej i …
Dobra, miarka się przebrała.
-A  byś się zdziwił. Mam już dość tego, że macie mnie za tchórza, bo nie lubię bezsensownej walki. I mam już dość krycia ciebie – wycelowałem palec oskarżycielsko w Neila – tchórzem tej rodziny jesteś ty i dobrze o tym wiesz. Mam ci przypomnieć twoją przygodę z warty?
-Adam, o czym ty mówisz? – zainteresowała się mama.
-Jak śmiesz obrażać najodważniejszego wilkołaka na tej planecie – w tym momencie zacząłem się śmiać jak jakiś idiota, naprawdę, nie mogłem się opanować, większej głupoty i kłamstwa nie słyszałem.
-Adam, co ty robisz? Umawialiśmy się na coś – syknął do mnie Neil.
-Przykro mi, ty mnie zdradziłeś, ja ciebie też w takim razie mogę. Skoro braterska obietnica nic dla ciebie nie znaczy, nie mogę jej dotrzymywać jednostronnie.
-Jaka obietnica? O czym ty pieprzysz?
-Nikomu nie wspominałem o tym, jaki wystraszony wróciłeś z warty, ty miałeś nie wspominać, że się spóźniłem. Ty wygadałeś o spóźnieniu, ja o twoim tchórzostwie. Znasz zasady, jesteśmy kwita.
-Zdrajca – prychnął
-I wice wersa.
-Chwila moment – przerwał nam ojciec – o czym wy w ogóle mówicie.
-Wtedy, gdy tu dotarliśmy wyznaczyłeś każdemu czas warty. Neil poszedł jako pierwszy, ale wrócił wystraszony przed czasem, bo spotkał coś w lesie, nie wiem, co to było. Według niego wampir. Poszedłem tam, ale nic nie zastałem. Zamyśliłem się i zostałem dłużej w lesie, on w tym czasie nie spał i układał historyjki w głowie. Kiedy wróciłem zachowywał się jakby nie było mnie pół wieku. Mieliśmy o tym nikomu nie wspominać, żeby nikogo nie martwić, ani żeby nie burzyć wizerunku odważnego Neila i tchórzliwego mnie, ale mam dość tego udawania. Przykro mi Neil, ja też mam swoje granice.
-Jak mogłeś?! A jak ty byś się czuł gdyby twojego brata, gdyby mnie! Nie było tyle czasu! Co?! Jak?! No gadaj mi jak?!
-Neil uspokój się – skarciłem go.
-Nie mów mi co mam robić!
-Gdybyś ty tak zniknął martwiłbym się, znając jak bardzo strachliwy jesteś, ale ja byłem planowany czas na warcie z lekkim opóźnieniem.
-Lekkim?! Wróciłeś o prawie godzinę później!
-Moment, moment. Czy chcesz mi powiedzieć, że cały ten czas byłeś chwalony niesłusznie? – tata zwrócił się do Neila.
-Ale … tato … to nie tak …
-Złamałeś świętą zasadę wilkołaków, bycie uczciwym. Powinienem cię wydalić z rodziny …
-Co?! – krzyknął przerażony.
-Nie tato, to nie będzie konieczne.
-Jak to?
-To ja odchodzę – powiedziałem beznamiętnie, ale w sercu czułem paskudne kłucie, gdy wypowiadałem te słowa. Nie wiem jak one przeszły przez moje gardło.
-Że co takiego?! – krzyknęli tym razem wszyscy i zwrócili się w moją stronę.
Nic nie odpowiedziałem. Wstałem i odszedłem. Nie byłem w stanie teraz z nimi przebywać i spojrzeć im w oczy. Nie teraz. Nie po tym co powiedziałem i co ma się zdarzyć.
Skierowałem się w stronę lasu. Słyszałem za mną krzyki. Nie reagowałem. Po chwili poczułem jak ktoś łapie mnie za rękę. Odwróciłem się gwałtownie, gdyż nie spodziewałem się tak nagłego  gestu. Dostrzegłem Brooke, która patrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami. Widziałem w nich smutek i troskę.
-Adam, co się dzieje? – spytała.
-Nic.
-Jak to nic, jak widzę, że coś jest nie tak.
-Eh dobra, dużo się dzieje, ale nie mam ochoty o tym mówić.
-Dlaczego? Przecież wiesz, że ze mną możesz porozmawiać o wszystkim.
-Wiem i dziękuję ci za to.
-Więc?
-Nie odpuścisz prawda?
-Nie – rzekła stanowczym tonem.
-Eh niech ci będzie. Męczy mnie  to, że ojciec ma mnie za tchórza.
-To, co mówiłeś o Neilu to prawda?
-Tak. Szczera prawda.
-Na splątany kłak, jak on mógł? Nie sądziłam, że byłby zdolny nas tak okłamać. I jeszcze ciebie tak wykorzystać to … nie to nie do pojęcia.
-Dokładnie.
-No, ale na pewno to nie wszystko. Co cię jeszcze trapi?
-Zakochałem się.
-To cudownie Adam – zapiszczała i uściskała mnie.
-Nie wiem, czy zareagujesz tak samo, jak się dowiesz, kto jest moim obiektem westchnień.
-E tam gadaj, nie może być tak źle.
-Wampir.
-Co?!
-Konkretnie Tommy Joe Ratliff.
-Czy ciebie coś powaliło?! Najgorszy z najgorszych?!  Ale ... Adam!
-Brooke, ja go kocham okay? Nie jest najgorszy, jest najlepszy. Nie znasz go, nie wiesz o nim tyle co ja.
A  co ty o nim wiesz? – przemknęło mi przez głowę. A tam, będziemy mieć czas, żeby się lepiej poznać, ona nie musi o tym wiedzieć.
-Ale … no … i to dla niego chcesz odejść?!
-Tak … niezupełnie … chcę odejść dla dobra rodziny. Nie pozwolę ojcu, żeby wystawił was na pewną śmierć.
-Ale …
-Brooke, ja już postanowiłem.
-Widzę, że nie mam już nic do gadania.
-Przykro mi. Nie mam zamiaru zmieniać decyzji. I tak jej podjęcie wiele mnie kosztowało, ale wasze dobro jest dla mnie ważniejsze.
-Nie dobro, a wygoda.
-Co? – nie wierzyłem w to, co słyszałem.
-Masz zamiar się zmyć. Pewnie przed bitwą. A oburzasz się, że ojciec ma cię za tchórza. I jeszcze masz czelność mówić, że nie pozwolisz, żebyśmy zginęli. Nie masz wstydu wiesz?
-Brooke, czy ty siebie słyszysz?
-Słyszę się idealnie.
-Chyba nie wiesz, o czym mówisz.
-Wiem doskonale. Nie chcę cię znać – odwróciła się ode mnie i odeszła w stronę, z której przyszliśmy.
Byłem zszokowany, nie spodziewałem się czegoś takiego. Zawsze jakoś się dogadywaliśmy, myślałem, że mogę jej ufać. Czyżbym się pomylił?
Potrzebowałem porozmawiać z Tommym, czułem wewnętrzną słabość, która ogarnęła mnie po odtrąceniu siostry. Przecież ja chcę dla nich jak najlepiej, jak ona może mnie o takie coś podejrzewać?
Niestety do Tommy’ego w drugą stronę, musiałem zawrócić. Chociaż … ja nawet nie wiem gdzie on jest, a i jaką mam pewność, że jest u siebie, poza tym tam raczej nie jest bezpiecznie. Nieważne. Byle dalej stąd.
Kiedy przechodziłem obok naszego obozu dopadła mnie mama.
-Co się z tobą dzieje?
-Nic się nie dzieje.
-Przecież widzę.
-Nie mam ochoty rozmawiać, naprawdę.
-Proszę cię, Adam, chcę twojego dobra.
-Przed chwilą  rozmawiałem z Brooke. Naprawdę mam już dość rozmów.
-Eh, ale Brooke to nie ja. Ja jestem twoją  matką, a nie siostrą i to młodszą.
-Niby tak.
-Oj kochanie – ujęła mój policzek – proszę cię.
-No dobrze, przejdźmy się.
-Dobrze. Opowiadaj co cię trapi. Dlaczego chcesz odejść?
-Tak jak mówiłem, mam już dość krycia Neila. Do tego ta bitwa, na którą ojciec się tak uparł.
-Eh rozumiem, też nie jestem zachwycona tym pomysłem.
-Nie rozumiesz mamo.
-Jak to?
-Zakochałem się – spuściłem głowę.
-Ależ kochanie, to wspaniała wiadomość – uściskała mnie – W kim? Kto to jest?
-No tu jest mały problem. On nie jest wilkołakiem.
-To kim? Centaurem?
-Mamo … jakim cudem miałbym być z centaurem?
-Nie wiem haha, jakoś tak mi przyszło do głowy. No więc? Kim on jest?
-Wampirem, to Tommy Joe Ratliff.
-Matko Adam coś ty powiedział?!
-Mamo, ja go naprawdę kocham.  On nie jest taki zły jak przedstawił go ojciec. Jest zupełnie inny, tak samo pokojowo nastawiony jak ja. Jest naprawdę wspaniały – to mówiąc ująłem jej dłonie we własne i patrzyłem głęboko w jej wypełnione strachem i nieufnością oczy.
-Adam … -zaczęła niepewnie – ale jesteś pewien tego uczucia? To dla niego chcesz odejść?
-Po części. Mam zamiar odejść, ale nie was porzucać. On sam powiedział mi, że opuszcza swoją rodzinę, bo nie czuje się tam dobrze, postanowiłem odejść z nim, żebyśmy mogli być razem, ale nie mam zamiaru odcinać się od rodziny.
-Ale słońce, jak ty sobie to wyobrażasz?
-Mam takie wyobrażenia o jakich ci się  nie śniło – po tych słowach wziąłem kobietę w ramiona i mocno przycisnąłem do siebie.
-Hah mój synek marzyciel. Jak ja cię kocham.
-A ja ciebie kocham mamo.
Wzmocniliśmy uścisk, lecz po chwili coś sobie przypomniałem.
-Mamo?
-Tak?
-Która jest godzina?
-Patrząc na słońce to około piętnastej.
-O wilczy pazur, przepraszam cię bardzo, ale muszę lecieć coś załatwić – wyswobodziłem się.
-Ale co z bitwą?
-Zaufaj mi, dotrę na czas, a bitwy nie będzie. Podążajcie zgodnie z planem taty. Proszę zaufaj mi – spojrzałem jej w oczy i jeszcze raz uchwyciłem za rękę,
-Dobrze skarbie, ufam ci, leć.
-Dziękuję – dałem jej całusa w policzek i pobiegłem w las, zbierając myśli, by móc skontaktować się z Tommmym.









sobota, 18 lutego 2017

Keep me in your memory - Img #9 #Adommy

Witajcie kochani! Dziś taki trochę inny imagin niż zazwyczaj, więcej w nim emocji, są sceny smutne (nie nikt nie umiera), ale mimo to mam nadzieję, że się Wam spodoba. Zanim będziecie chcieli mi coś zrobić doczytajcie do końca XD
Miłej lektury i soboty i do jutra, bo już jutro nowy rozdział :*
PS polecam włączyć piosenkę poniżej ;)

---------------------------------------

https://www.youtube.com/watch?v=2W3u5yXt9Zc

Siedziałem na łóżku po kolejnej kłótni. Adam wyszedł z domu trzaskając drzwiami, nie potrafiliśmy się dogadać. Ostatnio było coraz gorzej. Sprzeczki o byle co, to stawało się nie do zniesienia. Do niedawna myślałem, że to on jest problematyczny, ale nie. Głównym problemem między nami jestem ja. Ja chyba jednak nie potrafię się związać z facetem, to nie dla mnie. Mamy zupełnie inne charaktery i krzywdzimy się nawzajem. To był ostatni raz. Dziś raz na zawsze zniknę z jego życia i przestanę mu je zatruwać.
Otarłem łzy, które spływały po moim policzku i wstałem z łóżka, wziąłem walizkę i zacząłem się pakować. Chciałem się z tym uwinąć nim Adam wróci, więc szybko wrzucałem swoje rzeczy, nie chciałem się rozczulać. W końcu w moje ręce trafiło nasze wspólne zdjęcie robione po jednym z koncertów. Staliśmy razem, Adam obejmował mnie w pasie i dawał buziaka  policzek, a ja się uśmiechałem i trzymałem gitarę. Ponownie poczułem pieczenie pod powiekami, przytuliłem ramkę do siebie i wrzuciłem ją do walizki razem z resztą wspomnień.
Rozejrzałem się po pokoju, wszystkie moje rzeczy zniknęły. Ubrałem kurtkę i buty i już miałem wychodzić, kiedy przyszło mi coś do głowy. Wziąłem kartkę, ołówek, usiadłem przy stole i zacząłem pisać.
***
-Tommy? Mam chińszczyznę chcesz?! – wołałem od progu.
Musiałem się przejść. Nie wiem co się ostatnio dzieje między nami, ale wiecznie się o coś kłócimy i to najczęściej o jakieś głupoty. Muszę z nim porozmawiać, nie wyobrażam sobie życia bez niego, ale też nie wyobrażam sobie, że nasz związek dalej będzie tak wyglądać.
Nie zdziwiło mnie, że wszędzie było ciemno, Tommy lubi tak siedzieć i słuchać muzyki albo coś oglądać, no albo zwyczajnie spać. Chciałem go jak najszybciej wziąć w ramiona, przytulić mocno i pogadać, przeprosić za swoje zachowanie, zwalałem całą winę na niego, a sam święty nie byłem. Na szczęście już zebrałem myśli i byłem gotowy, by przyznać się do błędu. Wściekłość już przeszła teraz pozostała tylko chęć do zgody i wtulenia się w swojego ukochanego.
Jakież było moje zdziwienie, gdy zapalając światło w kolejnych pomieszczeniach nikogo nie znalazłem. Dom był zupełnie pusty, po Tommym nigdzie nie było śladu. Byłem pewien, że siedzi w naszej sypialni, ale gdy tam wszedłem i zapaliłem światło moje serce pękło na dwie części i rozsypało się w drobny mak. Jego rzeczy nie było. Odszedł i zostawił mnie samego.
Oparłem się o ścianę i zjechałem po niej w dół, ukryłem twarz w dłoniach i zacząłem płakać jak małe dziecko. Patrzyłem po pustych ścianach, na których jeszcze parę godzin temu wisiały plakaty z gitarami, zespołami, których słucha, na szuflad, gdzie zapewne nie było już jego ubrań. Nawet z szafki zniknęła połowa zdjęć. Pokój wyglądał tak, jakby go tu nigdy nie było.
Nie sądziłem, że ten blondyn zajmuje w moim sercu tyle miejsca, dopóki nie postanowił zniknąć z mojego życia. Drżącymi dłońmi wyciągnąłem telefon z kieszenie i wybrałem numer.
-Halo? Adam? – usłyszałem głos Monte z słuchawce.
-Przyjedź jak najszybciej – powiedziałem łamiącym się od płaczu głosem.
-Coś się stało? Adam mów!
-Po prostu przyjedź – rozłączyłem się.
Wykręciłem jeszcze  numer do Tommy’ego, ale jak podejrzewałem, nie odbierał. Nagrałem się.
Podwinąłem kolana pod brodę i oplotłem je ramionami, po czym ukryłem w nich twarz i ponownie pozwoliłem sobie na chwilę słabości.
-Jak mogłeś mi to zrobić Ratliff? – szeptałem sam do siebie, a mój głos odbijał się od jasnych ścian.
***
-Ale jak to zniknął? – dopytywał się Monte.
-Nie wiem, pokłóciliśmy się, wyszedłem z domu ochłonąć, a kiedy wróciłem już go nie było. Ani jego ani jego rzeczy. Chciałem go przeprosić, ale … - mój głos dostawał wariacji z nadmiaru emocji, nie potrafiłem nad nim zapanować.
- Adam wy się ostatnio non stop kłócicie. Co się dzieje? Przecież to nie jest normalne.
-Monte ja to wiem ehh sam nie wiem co się dzieje między nami…  chciałem z nim o tym pogadać i wszystko wyjaśnić, no to widzisz … nie ma go – usiadłem na łóżku i znowu łzy popłynęły po mojej twarzy. Cholera czy ja muszę być taki emocjonalny?!
-Przede wszystkim to się uspokój. Znajdziemy go, czy się mu to podoba czy nie. Będzie dobrze. Przecież nie zapadł się pod ziemię.
-A jak ty go chcesz znaleźć? Może być gdziekolwiek.
-Ile czasu temu się pokłóciliście?
-Jakieś cztery? Pięć godzin temu? Monte on może być wszędzie. Już za późno.
-Już pomijam to, że zachował się jak głupi dzieciak, bo zamiast stawić czoła odpowiedzialności to zwiał i zostawił problemy za sobą, olał zespół, olał fanów, ale do cholery jasnej to, że olał i zranił ciebie tego mu nie daruję i znajdę gnoja czy chce czy nie.
Wstał z łóżka, na którym siedział obok mnie i już chciał wyjść, kiedy go powstrzymałem.
-Monte?
-Tak?
-Ale jak ty tego chcesz dokonać?
-Na pewno nie mam zamiaru tu siedzieć i myśleć co by było gdyby tylko mam zamiar działać. Przecież nie wyparował w powietrzu, musiał zostawić jakiś ślad. Może tobie coś mówił?
-Nie…
-Cholera Lambert chcesz go znaleźć czy nie?!
-Jasne, że chcę, ale…
-Nie ma żadnego „ale”, uspokój się i skup, bo trzeba działać.
-Wiem, ale … - w tym momencie spojrzałem bok na stolik, na którym leżała kartka i ołówek. Podszedłem do niej.
-Co to jest? – spytał.
-Nie mam pojęcia.
Wziąłem papier do ręki i zacząłem czytać, a w miarę czytania moje serce bolało coraz bardziej. W pewnym momencie usiadłem na łóżku i dopiero wtedy dokończyłem. Był to list od Tommy’ego. Czegoś tak okropnego jeszcze w życiu nie przeżywałem.
-Adam co ci jest? – Monte zaniepokoił się tym jak zbladłem.
-Masz – podałem mu – jak przeczytasz to zrozumiesz.
Wziął ode mnie list i zaczął czytać.
„Adam,
Przepraszam Cię za wszystko. Nie powinienem był w ogóle pojawiać się w Twoim życiu. Zrujnowałem je i wywróciłem do góry nogami, raniąc Cię jak chyba nigdy nikogo. Jestem śmieciem, którego nigdy nie powinieneś poznać. Może tak byłoby lepiej. Nie wiem co się między nami stało, ja chyba nie jestem stworzony do związków, a już na pewno nie z facetem. Jestem niedojrzałym bachorem, który nie ma pojęcia co to miłość i rani wszystkich dookoła. Przepraszam, że musiałeś kogoś takiego poznać. Nie zasłużyłem sobie na to ci mam, na zespół, na fanów, na marzenia, na Ciebie. To nie jest dla mnie. Pewnie myślisz, że wyrządziłem Ci krzywdę moim odejściem, ale uwierz tak będzie lepiej dla nas obojga. Nie będziemy się już ranić. Ty rozwiniesz karierę, a ja będę tam, gdzie moje miejsce. Mam do Ciebie jedną ostatnią prośbę. Nie szukaj mnie, zapomnij wszystko złe co Ci wyrządziłem i zapamiętaj mnie jako mam nadzieję dobrego gitarzystę. Znajdź sobie kogoś z kim będziesz szczęśliwy. To ostatnie słowa jakie do Ciebie „wypowiadam” i nasze pożegnanie. Proszę uszanuj moją decyzję i żyj nowym życiem beze mnie. Czas goi rany, nasze cierpienie minie. Po durzy wychodzi zawsze słońce i teraz też tak będzie. Przetrwamy. Nie zapomnę Cię nigdy, ani tego jakim wspaniałym człowiekiem jesteś. Żegnaj i bądź szczęśliwy
Największy idiota jakiego poznałeś
Tommy”
Przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu, żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. Monte przeczytał list jeszcze raz, dopiero po dłuższej chwili się odezwał.
-Ja mu coś zrobię – bąknął pod nosem.
-Ciekawe co.
-Zdziwisz się. Ruszaj dupę, jedziemy.
-Dokąd? Mamy to uszanować, a ja go kocham …
-I dlatego, że go kochasz będziesz szanował jego głupotę? Nie rozśmieszaj mnie.
-Monte…
-Jedziemy! Ruszaj się księżniczko, a nie!
Niechętnie wstałem z łóżka i wyszedłem za nim z pokoju. Opuściliśmy dom i wsiedliśmy do samochodu. Pittman odpalił go i ruszyliśmy prze siebie. Nie miałem pojęcia dokąd jedzie, ale zdałem się na niego. Moją głowę rozrywała teraz masa wspomnień. Nie mogłem się opanować. Przycisnąłem czoło do szyby i zagryzłem wargi tak, że aż zaczęły mnie boleć. Ściemniało się.
„Oh Tommy gdzie jesteś?” – przemknęło mi przez myśl.
***
Szedłem wzdłuż peronu. Okazało się, że ostatni pociąg do Burbank odjechał godzinę temu. Kupiłem bilet na najwcześniejszy na jutro. Wciąż nie byłem pewny tego, co chciałem zrobić, ale wolałem działać niż się nad tym zastanawiać. Założyłem słuchawki na uszy i odsłuchiwałem wiadomości, które pozostawił mi Adam.
„Gdzie jesteś? Chciałem pogadać. Przepraszam cię! Oddzwoń proszę.”
„Tommy proszę odezwij się, odchodzę od zmysłów. Proszę…”
„Kocham cię … nie potrafię bez ciebie żyć … proszę wróć do mnie. Skarbie damy radę, tylko odbierz ten cholerny telefon!”
„Nie dam ci spokoju. Jeśli myślisz, że tak zrobię to się mylisz.”
Jego łamiący się od łez głos sprawiał, że i moje serce pękało ponownie. Kogo ja chciałem oszukać … przecież dopiero tym wbijałem nóż w plecy nam obojgu, ale nie mogłem się wycofać. Nie teraz. Nie, robię to dla niego, tak będzie lepiej, jestem pewien.
Tak słuchając poczty głosowej doszedłem do jakiegoś opustoszałego budynku, wyglądał jakby był jednocześnie stabilny i jednocześnie bliski zawalenia. Miałem to gdzieś. Rozejrzałem się czy nikt mnie nie widzi i wszedłem do środka. Rozejrzałem się. Było tam brudno, a gruz walał się wszędzie, ściany były pełne graffiti. Przez okna właziły gałęzie jakiś drzew i wysokie trawy. Swoją drogą jak ja się tu dostałem? Nieważne.
Odsłuchałem jeszcze ostatnią wiadomość sprzed kilkunastu minut. Ta była inna niż tamte.
„Jeśli myślisz, że miłość polega na zostawianiu kogoś w potrzebie to się mylisz. Nie mam zamiaru cię szukać ze względu na ciebie, ale po to, żeby ci prosto w twarz wygarnąć co o tobie myślę, potem możesz spierdalać.”
Nigdy nie przypuszczałem, że dostanę do niego taką wiadomość. Usiadłem pod ścianą, bo nogi się pode mną ugięły. Zabolało. Jak wiać dalej miałem nadzieję, teraz już nie, Wszystko prysnęło jak bańka mydlana. Co ja narobiłem…?
***
-Uhuhu kogo my tu mamy? Nowy jakiś? – zagwizdał jakiś facet, natychmiast się obudziłem.
-Jak widać. Albo zabłądził albo chce do nas dołączyć.
-Jeśli to pierwsze, to to miejsce będzie ostatnim jakie w życiu zobaczy.
Nie otwierałem oczu, ale gdy usłyszałem dźwięk noża ocierającego się o kurtkę zerwałem się natychmiast. Stanąłem na równe nogi i wyrzuciłem walizkę oknem. Następnie sam się wspiąłem na parapet, bo na szczęście nie było wysoko i sam skoczyłem.
Zawrócili, chcieli mnie dorwać, bo najwyraźniej widziałem coś czego nie powinienem. Wziąłem bagaż i wybiegłem przez dziurę w płocie, którą nagle zauważyłem. Gnałem przed siebie, kiedy zauważyłem jakieś kontenery na śmieci postanowiłem schować ją tam, a sam uciekałem dalej. Musiałem być jak najdalej stamtąd.
***
-Jesteś pewien, że go znajdziemy?
-Uwierz mi to Ratliff, przez swoją głupotę wpakuje się w kłopoty szybciej niż myślisz.
-A co jeśli się mylisz? Nie chcę, żeby coś mu się stało.
-Zaufa… co tam się dzieje? – wskazał na jakąś zacienioną uliczkę, przez którąś ktoś biegł.
-Za nim! Nie możemy go zgubić! – ktoś wrzeszczał.
Parę metrów przed nami biegł jakiś facet. Słaniał się na nogach, musiał długo biec. Zaraz zaraz czy to …
-Tommy? – wymamrotałem.
Wszędzie poznam tą blond czuprynę.
– Tommy! – wrzasnąłem głośniej – tutaj!
-Ratliff! – Monte się dołączył.
Zauważył nas i biegł wprost w naszą stronę.
-Co … wy … tu ro … robi … cie? – wydyszał.
-Ratujemy twoją chudą dupę – rzucił Monte,  po czym wzięliśmy go pod ręce i władowaliśmy do samochodu i odjechaliśmy.
-A gdzie twoje rzeczy? – spytałem.
-Zostawiłem gdzieś.., w jakiejś uliczce.
-Boże Ratliff ja ci łeb urwę kiedyś – westchnął Monte robiąc ostry zakręt. Teraz jechał w stronę, z której biegli ludzie ścigający Tommy’ego, ale już ich nie było. Bagaże znaleźliśmy bez problemu. Teraz przyszedł czas na powrót do domu i poważną rozmowę.
-Tommy? – spytałem podając mu kakao – co cię naszło, żeby uciec? Nawet nie wiesz jak się martwiłem.
-Przepraszam cię … po prostu jestem cholernym idiotą.
-To już wiemy. Do rzeczy – ponaglał go Pittman.
-Monte czy mógłbyś wyjść? – spytałem patrząc na niego.
-Okej tylko nie pobijcie się – po tych słowach wstał i wyszedł.
-No więc?
-Eh Adam ja cię kocham naprawdę, ale … ja sobie nie radzę z tym wszystkim. Ja tak nie potrafię, nie powinienem … nie mogę być z facetem – schował twarz w dłoniach i zaczął płakać.
-Tommy … ja wiem, że to wszystko jest dla ciebie nowe, ale co to znaczy, ze nie powinieneś? Według ludzi ja nie mam prawa żyć, bo jestem pedałem, który wszystko rucha.
-Nie mów tak o sobie.
-Więc ty też nie mów tak o sobie. Czy związek ze mną nie daje ci radości?
-Żartujesz sobie? Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało. Problem w tym, że ja chyba dla ciebie jestem najgorszym…
-Wcale nie. To, że się kłócimy nie znaczy, że do siebie nie pasujemy tylko, że się nie dogadaliśmy. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nigdy nikogo tak nie kochałem jak ciebie, nie chcę, żebyś odchodził … - również i dla mnie to była emocjonalna chwila – proszę, nie zostawiaj mnie już nigdy więcej. Proszę – chwyciłem go za ręce.
-Ale Adam …
-Inaczej. Czy to ci się nie podoba? – przycisnąłem usta do jego ust – Albo to? – wplotłem palce w jego włosy – A może to? – przytuliłem go i jeździłem warami po jego szyi – Kocham cię Tommy, ale jeśli teraz patrząc mi w oczy przyznasz, że ci ze mną źle, droga wolna i nie będę cię więcej trzymał – zgodnie ze słowami ująłem jego twarz w ręce i zmusiłem, żeby na mnie spojrzał.
-Nie potrafię – wyszeptał.
-Dlaczego?
-Bo cie kurwa kocham i nie mogę bez ciebie żyć.
Przytuliłem go mocno do siebie.
-Tak cię przepraszam – szlochał w moje ramię.
-Też cię przepraszam. Oboje zawiniliśmy, teraz będzie lepiej.
-Zdecydowanie.
Spojrzeliśmy sobie w oczy i złączyliśmy ze sobą usta, tonąc w namiętnym pocałunku, którego od tak dawna nam brakowało i który połączył nasze serca na nowo i sprawił, że nasza więź była o wiele silniejsza.



poniedziałek, 13 lutego 2017

Rozdział 7 - OZOPZZ

Przepraszam, że rozdział jest dziś, a nie wczoraj, ale miałam trochę na głowie, bo mi się ferie skończyły xd mam nadzieję, że wynagrodzę Wam opóźnienie rozdziałem :)
Miłej lektury :*
-------------------------------------------------------

-Dlaczego nie powiedziałeś mi, że planujesz odejść?
-Miałem pogadać z tobą o tym dzisiaj. Zdecydowałem się na to niedawno, tylko Lisa o tym jeszcze wiedziała.
-Ale nie raczyłeś poinformować własnej matki o tak ważnych planach jako pierwszej?
-Mamo, proszę nie zaczynaj.
-Eh Tommy, Tommy. Ciężki z ciebie przypadek.
-Właśnie dlatego chciałem odejść.
-To znaczy?
-Żeby już nikomu nie robić problemów.
-Nawet tak nie mów – przystanęła gwałtownie i chwyciła mnie za brodę – kocham cię i nawet sobie nie zdajesz sprawy z tego jak ważny dla mnie jesteś. Oboje jesteście – spojrzała na Lisę, a dłonie zsunęła na moje ramiona – ile szczęścia mi dajecie i jak dumna z was jestem. Zwłaszcza z ciebie Tommy.
-Ze mnie? A co ja takiego zrobiłem?
-Postawiłeś się ojcu, stanąłeś w obronie tego, co słuszne i nie pozwoliłeś sobą pomiatać. To dla ciebie mało?
-Planowałem zdradzić rodzinę – szepnąłem chicho, spuszczając głowę i zasłaniając się grzywką.
-Co takiego? Niby jak?
-To, co słyszysz. Nie mam zamiaru walczyć.
-Ja również, a co do rodziny, to to od dawna już nie jest rodzina, to tylko zbieranina osób połączonych więzami krwi, podzielona na dwa wrogie obozy. Takie coś nie można nazwać rodziną.
-Może i masz racje, ale nie rozumiesz mnie – spojrzałem na nią – planowałem uciec, pojawić się na bitwie z kimś innym,  zatrzymać walkę i odejść. Tyle. Nie jestem tak dobrym synem za jakiego mnie masz.
-Co ty wygadujesz, Tommy? – spytała słabym głosem.
-To, co słyszysz.
-Ale … jak to z kimś innym? O kogo ci chodzi?
Westchnąłem.
-Znalazłem kogoś.
-Ojeju Tommy to cudownie! – przytuliła mnie, spojrzałem na Lisę. Na jej twarzy malował się czysty szok – A kim jest ten szczęściarz?
-Lub nieszczęściarz – burknąłem.
-O weź tak nie gadaj i mów. Kto jest twoją wybranką?
-No i tu właśnie jest problem.
-To znaczy?
-Jakby się ojciec dowiedział, to nie dość, że chciałby mnie wyrzucić z rodziny tak czy tak, to jeszcze chciałby mojej śmierci.
-Ale ojca tu nie ma, mów o co w ogóle chodzi.
-Zakochałem się … w facecie …
-Jesteś gejem?! – spytała siostra.
-Lisa! – upomniała ją matka.
-Ch-chyba tak … mało  tego.
-Co jeszcze? – dopytywała matka.
-Lubisz trójkąty? – parsknęła Lisa.
-Ha ha bardzo śmieszne. Tak,  wezmę cię jak będę organizował.
-Tommy!
Oboje z siostrą wybuchnęliśmy śmiechem, matka z początku patrzyła na nas z oburzeniem, ale  w końcu i tak się uśmiechnęła, a po chwili śmiała się razem z nami.
-A tak na serio to nie wiem,  nigdy nie próbowałem.
-Mhm jasne. Tyle lat miałeś do dyspozycji i nigdy nie próbowałeś. Uważaj, bo ci uwierzę.
-No naprawdę. Słowo wampira.
-Pff – Lisa parsknęła i machnęła ręką.
-A ty?
-Co ja?
-No a może ty próbowałaś? – poruszyłem brwiami – Tak dociekasz, może masz jakieś doświadczenie i poddajesz mi pomysły co?
-No wiesz, jak możesz mnie o coś takiego podejrzewać? – udała teatralne zdziwienie – Ja? No wiesz co Tommy, zawiodłam się na tobie.
-Tak tak, uważaj , bo ci kiecka spadnie.
-Tommy! Lisa! Dość! Chcę się wszystkiego dowiedzieć kim jest ta osoba.
-Eh dobra. Zakochałem się w wilkołaku, którego poznałem niedawno – bo po co wspominać, że to było zaledwie wczoraj? – tylko, że on jest z rodu Lambertów.
-Co takiego?! – krzyknęła matka tak piskliwie, że stado ptaków poderwało się z korony najbliższego drzewa i wzleciało ku górze.
-Nie krzycz, proszę. I tak dziś odejdę i już nie będziecie musieli być ze mną kojarzeni. Mam inny styl bycia niż wy, nikt mnie nie rozpozna.
-Co ty w ogóle wygadujesz? Nie denerwuj mnie nawet.
-No ale …
-Żadnego ale, po prostu wiem jacy oni są, nie chcę  by cię zranił.
-Nic o nich nie wiesz, tak samo jak ja zresztą.
-Jak to?
-Znam tylko Adama.
-Tego tchórza? Oh Tommy naprawdę są lepsi niż …
-Nie mamo, ty nic nie rozumiesz. On nie jest tchórzem, tylko jego brat. Spotkałem go, spacerując nocą po lesie. Wystarczyło, że się przyczaiłem i zasyczałem, uciekł z krzykiem czym prędzej się dało.
-To niemożliwe …
-To możliwe, a ja kocham Aadama i zdania nie zmienię. Jeżeli ci nie odpowiada mój wybór, nie musisz się z nim zgadzać, ale ja zdania nie zmienię i nie zostawię go, kocham go i uważam temat za skończony.
Patrzyła na mnie zszokowana, natomiast na mojej twarzy malował się wyraz zaciętości. Miałem zaciśniętą szczękę. Dziwną ciszę przerwała Lisa.
-Więc to jego zapach wyczułam, kiedy uciekłeś? Pobiegłeś do niego?
-Może.
-Oh  Tommy … naprawdę cieszę się, że jesteś zakochany i że kogoś masz … ale czemu akurat on? Czemu Lambert?
-Moje serce go wybrało. Ono wie lepiej, to rozum stwarza uprzedzenia i buduje mury, tworzące granice, które istnieją tylko w naszym umyśle, które potem przenoszą się do realnego życia.
-Ale czy?
-On też zamierza opuścić rodzinę.
-Tommy, jeśli się dogadują, nie masz prawa ich rozdzielać …
-To jego decyzja, ja chciałem odejść sam, to jego i tylko jego wybór, nie wiem, co nim kierowało.
-Jeśli cię kocha, to nie dałeś mu wyboru.
-Dałem. Wiem lepiej.
-Eh nie będę się z tobą spierać. Ufam, że wiesz, co robisz.
-Nie wygląda to jakbyś mi ufała.
-Ale  ufam. Zmieńmy temat.
-Jestem za.
-Mam tylko jedno pytanie – odezwała się Lisa, siedząca na kamieniu ze złowieszczym uśmieszkiem.
-Nooo jakie? – spytałem – Już się boję.
-Kochaliście się już?
-Lisa! – zawołała mama.
-Oj no dobra dobra, po prostu jestem ciekawa.
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – odrzekłem.
-Przecież ja stamtąd pochodzę pff.
-Mamo? – zwróciłem się do matki, by odwrócić jej uwagę od córki, w której obudziła się dusza skora do żartów.
-Tak?
-Co to był za wiatr? Wiesz, kiedy biłem się z ojcem?
-Oh tak. Widzisz, nasza trójka dogaduje się tak dobrze nie bez powodu. Każde z nas ma moc jednego z żywiołów. Ja władam powietrzem, Lisa ziemią, a ty ogniem. Tylko jeszcze tego w sobie nie odkryliście.
-Co?! – krzyknęliśmy z Lisą jednocześnie.
-Tak, właśnie to.
-Ale przecież żywioły są cztery. Gdzie się podziała woda? I czemu ja władam ogniem?
-Wodą włada moja siostra. Tak macie ciotkę. Od jakiegoś czasu planowałam się odłączyć od ojca i udać do niej. Kiedy okazało się, że mamy te moce jasne było, że dzieci którejś z nas posiądą dwa pozostałe żywioły. Jako, że moja siostra nie ma dzieci cały ciężar spadł na mnie.
-Skąd wiesz, że ja mam moc ognia, a Lisa ziemi, skoro jeszcze tego sami nie odkryliśmy? Może jest na odwrót?
-Kiedy ma się wiedzę, odróżnienie kto jaką dzierży moc to dziecinna zabawa.
-To znaczy?
-Powietrze charakteryzuje się lekkością.  Zawierania nowych kontaktów, podejmowania decyzji, postępowania w życiu, nawet lekkomyślnością.
-Przecież ty nie jesteś lekkomyślna – oburzyła się Lisa.
-Nawet nie wiesz jak lekkomyślna byłam kiedyś. Myślisz, że czemu związałam się z waszym ojcem? Bo oferował wiele, a ja uwierzyłam bardzo szybko i dałam się odciągnąć od rodziny na wrogie tereny. Poza wami i pogardą dla własnych dzieci nie otrzymałam nic.
Nie mogliśmy uwierzyć w to, co usłyszeliśmy. Mama pierwszy raz opowiadała nam swoją historię. Nigdy nie spodziewałem się, że tak to wszystko wygląda. Czyli naprawdę to nie są nasze tereny, to temu czułem się u obco i chciałem uciec, a wilkołaki chcą odzyskać to, co należy się im. Już wszystko jasne.
-Kontynuuj, proszę – błagała siostra.
-Woda to łagodność i uległoś, ale także stanowczość kiedy potrzeba. Zazwyczaj przyjmuje kształt naczynia w którym jest uwięziona, podporządkowuje się, lecz przychodzą chwile jak sztorm, kiedy to ona ma władze nad innymi, a nie inni nad nią. Ciebie Liso łatwo odgadnęłam. Gdy byłaś mniejsza uwielbiałaś zrywać kwiaty, zwłaszcza suche, a na ich miejscu wyrastały nowe, świeże, ale ty tego nie widziałaś. Szybko biegłaś dalej. Jesteś troskliwa i odpowiedzialna. Jak ziemia.
-Co? – westchnęła dziewczyna i natychmiast poderwała się z głazu, na którym był lekko przygnieciony mech – Przecież tego tutaj nie było!
-No właśnie, odkryłaś swoją moc. Jeśli jesteś dobra dla natury i o nią dbasz, natura jest dobra dla ciebie i o ciebie dba. Nie pozwoliłaby ci na niewygodę.
-Jak … - patrzyła zszokowana to na matkę, to na głaz, to na mnie. Przejechała dłonią po zielonej plamie, a ta przybrała intensywniejszy odcień. To, co było zgniecione podniosło się. Oboje patrzyliśmy na to z niedowierzaniem. Tylko matka pozostawała niewzruszona jakby wiedziała, że to się wydarzy.
-Ty Tommy, może się zdziwisz, ale byłeś najprostszy do odgadnięcia. Nawet ze mną i z siostrą nie poszło rodzicom tak łatwo. Kiedy zaobserwowałam jak lubisz znikać, długo nie wracać. To charakterystyczne dla ognia. Czułeś  się pewnie inny, niebezpieczny, miałeś wrażenie, że nie pasujesz do swoich tak?  No właśnie.
Nie mogłem uwierzyć, czy to się dzieje naprawdę? To by wyjaśniało moją fascynację samotnością, upodobanie do straszenia ludzi. Ale coś mi nie pasowało.
-Ale … przecież ogień jest okrutny … trawi wszystko, co spotka na swojej drodze, trudno go okiełznać. Ja taki nie jestem.
-To nie tak. Kiedy ogień zostawi się w spokoju nikomu nie wadzi, nie zagraża, sam bez pomocy zgaśnie. Ogień potrzebuje kogoś kto  roznieci w nim żar, kogoś kto będzie podtrzymywał go w swoim cieple i jasności. Ogień jest dobry, stworzono go, by pomagał i służył ludziom. Z tego wynika, że nie spotkałeś jeszcze nikogo, kto byłby w stanie podtrzymać w tobie ogień i dlatego byłeś zimny i opanowany, co może zrobić płomyczek? Podmuch silniejszego wiatru i go zgasi. Podczas kłótni z ojcem wykazałeś się dużą siłą i odpornością na obrażenia, zraniłeś ty jego, a nie on ciebie, ognia nie można zranić, to ogień rani. Dlatego wydawało ci się, że zranisz nas odejściem, tak by było. Ojciec wzbudził  w tobie zły ogień, posiadający żądzę niszczycielską. Kiedy trafisz na kogoś właściwego, na prawdziwą miłość, a to poczujesz wewnątrz swojego serca, rozpali się w tobie żar, który rozpali cię całego ciepłem miłości, będzie potrafił go okiełznać, dbać o niego i pielęgnować go, by trwał już na zawsze i rozświetlał innym drogę.
Nie, nie. To są chyba jakieś żarty. Jestem w stanie uwierzyć w wiele, ale nie w to … chociaż ta historia, choć tak dziwna tyle tłumaczy. Może to prawda?
-Wow … ale … eee nooo …
-Tak skarbie?
-No bo wiesz … eee no ten … tego i te sprawy.
-Hahaha nie, nie poniesie cię tak bardzo, że kogoś spalisz, nie martw się. Ogień jest tylko w twoim wnętrzu i potrafisz go wyzwolić tylko w sytuacjach gdy chcesz się ochronić lub kogoś dla ciebie ważnego, ewentualnie, gdy bardzo chcesz kogoś skrzywdzić. W innych sytuacjach ogień nie potrafi się uzewnętrznić.
Dobra tyle wystarczy, o więcej nie chcę pytać. Oparłem się o najbliższe drzewo i zsunąłem się po nim.
-Kochanie wszystko w porządku? – matka i Lisa podbiegły do mnie.
-Tak tak, wszystko okay.
Wolę jej nie mówić, że to co opisała o ukochanej osobie … że ja dokładnie to wszystko odczuwam przy Adamie …









niedziela, 5 lutego 2017

Rozdział 6 - OZOPZZ

-Adam gdzieś ty się szwędał po nocy? Według Neila spóźniłeś się z powrotem z warty – ja go zamorduję, dlaczego wypaplał  to ojcu?
-Tak, faktycznie się spóźniłem, ale …
-Zgubiłeś się?
-Nie, ja …
-Bałeś się?
-Nie, ja …
-Coś  cię napadło?
-Nie, ja …
-A może …
-A może dasz mi się wypowiedzieć, co?!
Zaniemówił. Spojrzał na mnie i milczał, wyraźnie czekał na to, co powiem.
-Więc mów.
-Dziękuję. Po prostu postanowiłem coś sprawdzić i za bardzo się  oddaliłem, do tego ten las jest taki piękny … chciałem pospacerować i straciłem poczucie czasu.
-Oh tak masz rację, ten las jest piękny – rozmarzył się – wyobraź sobie, że kiedyś był nasz na co dzień. Odbierzemy to, co nam się  należy – uderzył pięścią w pień ściętego drzewa, przy którym siedzieliśmy.
-Ale tato, po co to wszystko? Po co wszczynać wojnę?
-Bo nie pozwolę, żeby ci krwiopijcy bezcześcili las naszych przodków.
-Tato … ale kiedy oni tu żyli.
-Żadne tato. Wyruszamy nocą i tyle.
-Jak to nocą? – zaniepokoiłem się. Nie spodziewałem się, że  będzie chciał wykorzystać to zagranie.
-Normalnie. Teraz obmyślimy plan działania, potem idziemy spać, wstaniemy po południu i wyruszymy. Nie ma co  zwlekać.
 -Ale …
-Żadnego ale, już postanowiłem, kto nie pójdzie z nami jest przeciw nam, a kto jest przeciw nam, jest po stronie wampirów, a każdy, kto przejdzie na stronę wampirów jest zdrajcą – po tych słowach odszedł.
„W takim razie już się mogę wynosić. Chyba dziś stracę miejsce w rodzinie.” – pomyślałem.  Zachciało mi się płakać na myśl o tym, że może spędzam z nimi ostatnie godziny, a potem nie będę ich widział już nigdy. „Nigdy” to cholernie mocne słowo, podobnie jak „zawsze”, „nic” i „wszystko”. Trzeba uważać jak się  ich używa. Eh, no ale mam Tommy’ego, najcudowniejszego faceta jakiego poznałem. Poza tym wiem, co dobre, a co nie. Zrobię to, bo mam nadzieję, że  to coś da, a jeśli będę mógł w ten sposób ochronić moją rodzinę zrobię to tym bardziej.
Zamrugałem parę razy, żeby pozbyć się słonej cieczy spod powiek, jednak parę kropel i tak spłynęło po moich policzkach. Odwróciłem się w stronę wschodzącego słońca, by pomyśleli, że to ono mnie oślepiło. Zapowiadał się naprawdę piękny dzień. Piękny i decydujący o całym naszym życiu. Czasem trzeba robić to, co słuszne, na przekór, mimo że jest ciężko. Trzeba po prostu wiedzieć co robić, a raczej czuć, bo jak się myśli za dużo można stworzyć  problemy, których nie ma, zatracić się w chwilach, które nie istnieją, zamiast korzystać z tych, które są nam dane. Pogrążanie się w marzeniach jest piękne,  ale zatracanie się w nich całym sobą, zamiast ich spełnianie jest przerażające.
-Adam! – usłyszałem głos matki.  No tak, narada, muszę na niej być.
-Już lecę! – odrzekłem.

*Tommy*
Od kiedy spostrzegłem, że Adam już zniknął, znów zacząłem biec, jednak wolniej niż zawsze. Nigdzie mi się nie spieszyło. Naprawdę nie cierpiałem wracać, nienawidzę gdy ktoś krytykuje moje poczynania, choć tak naprawdę nie wie, co mną kierowało.
Muszę pomyśleć jak się wytłumaczyć Lisie. Jeszcze muszę pogadać z mamą. O  Boże, czemu ja  to wszystko zostawiłem na ostatnią chwilę?! Puściłem się pędem, zręcznie omijając drzewa stojące na mojej drodze.
-Tommy gdzie cię  wywiało?! Na biały kieł  tak się martwiłam – Lisa podbiegła do mnie, gdy tylko znalazłem się na miejscu i oplotła mnie rękami wtulając swe oblicze w mój płaszcz. Rozpłakała się. Jak ja nienawidzę jak ktoś mi bliski płacze.  Zwłaszcza gdy płacze przeze mnie. Akurat jestem istotą, za którą  nie warto płakać, więc tym bardziej tego nie rozumiem, ale cieszę się, że są osoby, którym na mnie zależy. Szkoda tylko, że muszę wbić im nóż w plecy i odejść.
-Lisa, proszę cię nie płacz – szeptałem, opierając swój podbródek o jej głowę i gładząc jej włosy. Były miękkie, bardzo o nie dbała. Chciała się komuś spodobać, dlatego bardzo o siebie dbała. Niestety na razie nikt  tego nie docenił, a szkoda. Lisa jest naprawdę wspaniałą  dziewczyną, nie dość, że piękna, to ma złote serce, gotowe do wybaczenia najgorszych krzywd. Zawsze ją za to podziwiałem. Wiem o niej dużo, a ona o mnie już nie tak wiele. Nie zna własnego brata … Jestem okropny naprawdę.  Mam nadzieję, że jak odejdę będzie im lepiej beze mnie.
-Kocham cię ty durniu, jak mam nie płakać?! – zaszlochała głośniej – Do tego chcesz nas … mnie … opuścić na zawsze – dodała już szeptem, ale zdołałem usłyszeć jej cichy głos.
Naprawdę w tym momencie pękało mi serce, gdy trzymałem w objęciach własną siostrę, którą zamierzałem zranić jak nigdy nikogo i to niezamierzenie. Może da się coś  jeszcze zrobić …
-Lisa, dobrze wiesz, że muszę. Tak będzie lepiej.
-Gówno, a nie lepiej.
-Lisa nie zaczynaj, proszę.
-Dobra – odsunęła się ode mnie i szybko spojrzała mi w oczy. Dostrzegłem w nich gniew, smutek i rozpacz jednocześnie. To nie wskazywało na nic dobrego.
-Hej? – złapałem ją  za rękę – Wszystko gra?
-Czy wszystko gra? Ty jeszcze masz czelność  pytać?! O tak jest zajebiście! Brat, którego kocham i jest dla mnie największym wsparciem chce odejść, bo tak! Naprawdę jest wręcz zajebiście Ratliff!
-Co tu się dzieje? – o nie, przyszedł ojciec, jeszcze jego tu brakowało … dzięki siostro, wielkie dzięki …
-Nic – burknąłem.
-Dobrze słyszałem? Chcesz odejść?
-A nawet jeśli, to co? Zatrzymasz mnie? Szczerze w to wątpię.
-Pff oczywiście, że nie. Idź, droga wolna. Tylko bądź na bitwie.
-Bo co? To wasza bitwa.
-To nasza bitwa, bo jesteśmy rodziną.
-Ty sobie chyba żartujesz?! Słyszysz co ty gadasz w ogóle?! – nigdy nie dawałem się  ponieść emocjom przy ojcu, ale teraz miarka się przebrała – Każdego dnia dajesz mi do zrozumienia jak bardzo mnie nienawidzisz i jak bardzo żałujesz, że przyszedłem na świat, bo nie podążam ślepo za tobą jak twój synalek Brad!
-Uważaj na słowa – pogroził mi palcem.
-A teraz mówisz mi, że jestem częścią rodziny?! – kontynuowałem niewzruszony jego uwagą.
-Tommy – rzekł ostrzegawczo.
-Ty chyba nie słyszysz, co ty mówisz!
-Tommy.
-Chyba śnisz, jeśli naprawdę się łudzisz, że przyjdę na tą pierdoloną bitwę!
-Thomas!
-Nie  wymawiaj mojego imienia – wycedziłem.
-Niestety los chciał, że jesteś moim synem … więc mam prawo go używać …
-Los może i chciał, nie my. Tak bardzo żałujesz, że jesteś ze mną  spokrewniony? Proszę bardzo, choć raz pójdę ci na rękę. Odchodzę. Zobaczysz mnie jeszcze tylko raz. Potem nie musisz mnie już więcej oglądać.
-Wolałbym mieć pewność, że mówisz prawdę.
-Mam na twoich oczach dać się zabić, żebyś miał pewność?
-Być może.
-Co tu się dzieje? – usłyszałem słaby głos matki. Nawet nie zauważyłem kiedy przyszła. Jak wiele słyszała? Wolę nie wiedzieć. Lisa trzymała ją pod ramię, a ona dodatkowo opierała się o drzewo, była cała blada,  bardziej niż zwykle.
-Mamo to nie tak … - chciałem wyjaśnić zaistniałą sytuację. Kurwa, to nie tak miało wyglądać.
-Kochanie, mam dobre wieści. Jeden kłopot mniej. Nasz Tommy chce być samodzielny i odchodzi od rodziny – powiedział ojciec z wyraźną kpiną w głosie.
-Co takiego? – spytała.
-To co słyszysz, jeszcze się własnemu ojcu odgraża.
-Niemożliwe, przyznałeś, że jestem twoim synem i to aż tyle razy w ciągu paru minut. Nawet za całe życie tyle razy tego nie przyznałeś.
-Jeszcze potrafię rozpoznać głos własnego syna i to nie on się tobie odgrażał, ale ty jemu – zwróciła się w jego kierunku.
-Mamo, ja … - znowu podjąłem próbę wyjaśnienia tej chorej sytuacji.
-Cicho Tommy.
-Oh Eleno daj spokój, przecież mnie znasz i wiesz, że chcę dobra naszych dzieci.
-Hahaha przepraszam co? Czyś ty się czymś upił? Czy cię podmienili? Cały czas narzekałeś na Tommy’ego i uprzykrzałeś mu życie i teraz nagle mam wierzyć, że się o niego martwisz? Dobre sobie. Właśnie dlatego, że cię znam, to ci nie wierzę w to, co mówisz.
-Coś ty powiedziała?
-To, co powinnam była powiedzieć już lata temu.
Jeszcze nigdy nie widziałem rodziców w takiej sytuacji. Oboje byli wściekli, ale matka jeszcze nigdy nie była taka stanowcza. Chyba, że coś przegapiłem przez to moje durne znikanie. Ja chyba serio nie pasuję do tej rodziny, a może tak naprawdę cała nasza rodzina do siebie nie pasuje i jesteśmy tu razem poprostu z czystego przypadku? Nie wiem … i pewnie nigdy się nie dowiem.
-Już dawno temu powinnam była zabrać  Lisę i Tommy’ego i poszukać lepszego życia bez ciebie!
-A co ze mną?! – oburzył się Brad.
-A ty jesteś kopią swojego ojca, nawet nie wiem, czy ty czasem myślisz samodzielnie. Nie kogoś takiego chciałam wychować. Widać kto się tobą zajął. Tommym i Lisą zajęłam się ja, a tobą twój ojciec i właśnie widać tego efekty.
-Może tak uważaj na słowa żonko.
-A to niby czemu? Tommy odchodzi, ja też mogę, każdy pójdzie w swoją stronę. Nic mnie już przy tobie nie trzyma. Dziwię się, że wytrzymałam tyle czasu z kimś takim jak ty.
Byłem w niemałym szoku, nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę świadkiem takiej wymiany zdań między matką a ojcem.  Naprawdę jej na mnie zależy … nie ja nie potrafię się nawet wysłowić, to za dużo nawet jak na mnie.
-A temu, że może ci się coś stać – wycedził przez zęby.
-Nie  waż się tak odzywać do mamy – odrzekłem równie cicho jak on, a mój syczący głos odbijał się jeszcze chwilę od pni drzew i lekkiej mgły, która utworzyła się w naszym zakątku.
-A to niby czemu? Kto mnie powstrzyma? – zaczął się do mnie powoli zbliżać, słyszałem kpinę w jego głosie.
-Hmm pomyślmy? Ja?
-Co? – parsknął – Ty? Taki knypek jak ty? Oh daj spokój i oszczędź mi tego kabaretu, próbuję być poważny.
-Myślisz, że nie dam rady?
-Tak … mniej więcej tak, jak patrzę na takiego chuderlaka jakim jesteś. Widać, że głodujesz. Jakbyś  trzymał się nas …
-Nie jestem mordercą jak ty.
-Jesteś wampirem. Już to nazywa cię mordercą. To po prostu synonim.
-Ja … nie jestem … tobą.
-A szkoda, przynajmniej nie musiałbym się ciebie wstydzić.
-Może ty nie, ale ja tak.
-Jesteś dziwny – teraz stał ze mną  twarzą w twarz.
-Tylko tyle jesteś mi w stanie powiedzieć? Czyżby obleciał cię strach?
-Nie sprowokujesz mnie.
-Tyle lat plułeś mi otwarcie w twarz, kiedy jedynym świadkiem tego był Brad. A teraz, gdy masz wokół całą  rodzinę … tchórzysz? O tak, prawdziwy wampir. Masz z czego być dumnym.
Po tych słowach odwróciłem się  z zamiarem odejścia w stronę matki, chciałem z nią  porozmawiać. Nie zdążyłem. Usłyszałem warknięcie i poczułem silne uderzenie w plecy, potem w głowę, gdy już leżałem na ziemi. Co do cholery? Matka z siostrą wołały moje imię. Słyszałem to jak przez mgłę. Jedyne co do mnie dotarło to …
-Nie powinieneś istnieć.
I te słowa ojca sprawiły, że podniosłem się z prędkością światła i popchnąłem go z całej siły, tak, że wpadł na najbliższe drzewo z takim impetem, że aż się przekrzywiło, a kilka ptaków skrzecząc opuściło jego gałęzie. Teraz już każdy chyba był wściekły i nikt nad sobą nie panował, a zwłaszcza ja i ojciec.
-Jak śmiesz …
-A ty? Jak ty śmiesz?!
Ponownie skierował się w  moją stronę, a ja przyjąłem postawę gotowości, by w razie potrzeby odeprzeć atak. Tak jak przewidywałem, ruszył prosto na mnie. Wysunął kły jakby chciał mnie ugryźć, więc zrobiłem unik, jednak złapał mnie za płaszcz przyciągając mnie bliżej, by zadać cios. Odwróciłem się szybko, przez co oberwał moim łokciem w policzek. Kiedy ponownie się zamachnął, poczułem silny podmuch wiatru, który sprawił, że musieliśmy się od siebie odsunąć.
Spojrzałem w kierunku, z którego nadszedł wicher i ku mojemu zdziwieniu dostrzegłem matkę z zaciętą miną i rękami złączonymi tak, że stykały się nadgarstkami, natomiast dłonie wewnętrzną częścią były skierowanie na mnie i ojca. Spomiędzy jej palców wydostawały się cieniutkie wstążki jakby białego dymu lub mgły. Co to było?
Ojciec leżał pod drzewem, siła odrzutu spowodowała, że uderzył głową w pień, Brad już przy nim był i trzymał go za ramię, łypiąc groźnie na matkę.
-Jak mogłaś?
-Nie mów mi co mogę, a czego nie mogę. O wielu rzeczach nie wiesz synu, więc proszę  cię, nie osądzaj moich zachowań, jeśli nie wiesz, co mną kierowało.
-Mamo, co to było? – odważyłem się wreszcie spytać. Westchnęła.
-Chodź – machnęła na mnie ręką, przywołując do siebie – chyba musimy porozmawiać.
-Tak. Zdecydowanie. Lisa, ty też chodź.
-Ja może  lepiej zostanę tutaj.
-Nie. Idziesz z nami – powiedziała stanowczo matka – niewiadomo kiedy wrócimy.







sobota, 4 lutego 2017

Happy Birthday Adam! - Img #8 #Adommy

Witajcie kochani! Wybaczcie, że wstawiam to dopiero dziś. Imagin miał się pojawić w poniedziałek, ale moja wena postanowiła wyjechać na parę dni na wakacje i dopiero dziś wróciła haha. Tak czy tak. Przepraszam za opóźnienia i mam nadzieję, że się wam spodoba. Jutro kolejny rozdział ff ;)

---------------------------------

-Tommy gdzieś ty jest?
-Spokojnie na jutro wrócę. Wiesz, że musiałem pojechać do siostry.
-Eh tak wiem, ale tęsknię za tobą.
-Ja za tobą też skarbie. Muszę lecieć, papa.
-Papa.
Adam odłożył telefon obok łóżka. Było koło dwudziestej. Jutro jego urodziny. Już się nie mógł doczekać, gdyż wiedział, że zobaczy się wtedy ze swoim chłopakiem i resztą przyjaciół. W tym roku miał wolne i mógł na spokojnie poświętować, więc zaprosił każdego, kto był dla niego ważny i bliski jego sercu.
Siedział na kanapie w salonie i przeskakiwał z kanału na kanał, szukając czegoś, co by można było obejrzeć, ale nie znalazł nic takiego. Po godzinie bez czynnego siedzenia udał się pod prysznic, by zmyć z siebie trudy całego dzisiejszego dnia. Był zmęczony.
Zdjął ubrania i wszedł do kabiny, odkręcając ciepłą wodę. Strumienie od razu zaczęły spływać po jego skórze, dając ukojenie stresów i odświeżenie. Uwielbiał tą formę relaksu. Wziął trochę szamponu na dłonie i zaczął go wcierać w swoje włosy, nucąc pod nosem słowa swojej piosenki. „My heart is a host town” mieszało się z szumem wody, gdy Adam spłukiwał pianę ze swoich niedawno pofarbowanych włosów. Kiedy już umył się w całości zakręcił kurki z wodą i owinął się puszystym ręcznikiem, który wisiał przy wyjściu z kabiny. Wytarł się, a następnie opasał się nim w biodrach i tak poszedł do swojego pokoju przymierzyć strój na jutrzejsze przyjęcie.
Kiedy już miał się przebierać jego wzrok padł na naszyjnik stylizowany na popularną „obrożę”. Uniósł jedną brew i zbliżył się do biżuterii. Wziął do ręki i zapiął na swojej szyi. Włączył spokojną muzykę i przeglądał się w lustrze, gdy nagle:
-Uhuhu ale ja mam widoki.
Podskoczył na dźwięk słów Tommy’ego, który na palcach wkradł się na piętro. Odwrócił się błyskawicznie i w drzwiach ujrzał swojego chłopaka, którego nie widział od kilku dni.
-Rany Boskie Tommy jak mnie wystraszyłeś …  chwila, miałeś wrócić jutro.
-Wiesz, to miała być taka mała niespodzianka na urodziny. Haha no jedna z nich.
-Matko jak ja cię kocham – podbiegł do niego i natychmiast wtulił się w drobne ciało blondyna. Wdychał zapach swojego ukochanego. Stęsknił się za nim.
-Czekaj ale jak to jedna z nich?
-Myślisz, że ja tak o pustych rękach przyjechałem?
-Przecież dla mnie prezentem jest sama twoja obecność Tommy – Adam spojrzał mu w oczy, a ten się uśmiechnął.
-Możliwe ale chcę, żebyś zapamiętał ten dzień na długo.
-Dlaczego?
-Bo to twój dzień kretynie.
-Hahaha ciebie nie idzie ogarnąć. Najpierw mówisz, że chcesz, żebym zapamiętał ten dzień, a potem nazywasz mnie kretynem. Oj Tommy, jesteś jedyny w swoim rodzaju wiesz?
-Haha dziękuję. A teraz wystawiaj rękę.
-Co takiego? – zdziwił się Adam.
-Zamknij oczy i wystaw przed siebie rękę. No nie bój się, nie odgryzę ci jej.
-Haha okaayy – zawahał się, ale wykonał polecenie.
Po chwili poczuł jak coś zaciska się na jego nadgarstku. Jakby jakiś pasek. Zdziwił się, nie wiedział o co może chodzić.
-No. Możesz otworzyć oczy.
Adam powoli skierował swój wzrok na rękę, przy której parę sekund temu majstrował Tommy. Ujrzał czarny skórzany pasek ze złotymi sterczącymi kolcami. Była to bransoletka, którą widział parę dni temu w sklepie, gdy szli razem przez miasto, a która bardzo mu się spodobała.
-Pod spodem coś jeszcze jest.
Lambert zdziwił się. Blondyn już i tak mocno go zaszokował. Odpiął biżuterię i spojrzał na miejsce wskazane przez Tommy’ego. Widniał tam napis, ich imiona obok siebie połączone sercem.
Kiedy tak wpatrywał się w napis oczy zdążyły wypełnić mu łzy. Nie wierzył własnym oczom. Każdego dnia zastanawiał się czym sobie zasłużył na tego drobnego chłopaka u boku, ale najwyraźniej musiał zrobić coś wspaniałego, że otrzymał taką nagrodę.
Nie wiedział ile tak stał. Ocknął się dopiero kiedy poczuł jak ktoś obejmuje go w pasie. Tommy przylgnął do jego ciała i zaczął całować jego szyję. Adam westchnął uwielbiał ten gest.
-Kocham cię wiesz? – Ratliff wyszeptał mu do ucha – I nie mam zamiaru cię nigdy opuścić.
-A wiesz, że też cię kocham? – odpowiedział – I nawet nie mam zamiaru ci pozwolić, żebyś się ode mnie gdziekolwiek ruszał.
-Haha i bardzo dobrze – wymruczał Tommy, zarzucając mu ręce na szyję i przyciągając bliżej.
Adam położył bransoletkę obok lustra i sam oplótł go rękami w pasie i przyciągnął bliżej siebie. Ich ciała stykały się na całej długości, a oni stali po prostu patrząc sobie w oczy.
-Będziemy  tak stać i się na siebie gapić, czy mnie w końcu pocałujesz? – niecierpliwił się Tommy.
-Hah umiesz zepsuć atmosferę – zaśmiał się Adam.
-Pff i tak wiem, że tak nie myślisz.
-Skąd taka pewność PrettyKitty?
-Bo cię znam.
-Oh doprawdy? – Adam poruszył brwiami i uśmiechnął się zadziornie.
-Tak, doprawdy. Znam twoje słabe punkty kochanie – mówiąc to zbliżył się do jego szyi i lekko przygryzł jego ucho – i uwielbiam tą wiedzę wykorzystywać.
-Ahh Tommy…
-Mmm nie przestawaj, wiesz, że to kocha…
Nie dokończył, gdyż poczuł jak w jego usta wpijają się pełne wargi Adama. Uwielbiał ich smak. Całowali się namiętnie do utraty tchu, tak jak uwielbiali. Nie chcieli się od siebie oderwać. Kochali być blisko siebie.
-Kochanie? Mam dl ciebie jeszcze jeden prezent – wyszeptał Tommy.
-Jaki?
-Pomóż mi się pozbyć tych ciuchów, to ci pokażę jaki.
Już po paru minutach leżeli w łóżku wtuleni w siebie nie odstępując na krok swoich ust. Kiedy Adam  składał pocałunki na bladej skórze szyi blondyna, Tommy w tym czasie jeździł ręką po jego klatce piersiowej.
-Chciałbyś więcej? – mruknął Tommy.
-Tylko z tobą – usłyszał w odpowiedzi.
Po tych słowach podniósł się na łokciach i uklęknął przed Adamem, uśmiechając się przebiegle. Ten od razu zrozumiał o co chodziło. Również zmienił pozycję i obrócił się tyłem do ukochanego podpierając się na rękach.
-Gotowy na rozkosz? – spytał Ratliff powoli wsuwając się w mężczyznę przed nim.
Pokój wypełniła symfonia jęków i westchnień, przeplatających się z krzykami rozkoszy i ich własnymi imionami wypowiadanymi raz po raz w przypływie rozkoszy. Oboje siebie pragnęli, nie musieli długo czekać na skurcze świadczące o zbliżającym się szczycie. Jeszcze parę ruchów i opadli obok siebie, dysząc ciężko i próbując złapać oddech.
-Byłeś wspaniały wiesz? – rzekł Adam, gdy zaczął odzyskiwać normalny oddech.
-Dziękuję, ale ty także byłeś cudowny – odpowiedział Tommy, odwracając się na bok, by móc podziwiać swojego ukochanego.
-Naprawdę?
-Tak.
-Hah dziękuję ci – powiedział Lambert, wtulając się w jego ciało.
Kiedy już zasnął blondyn cicho rzekł „A nawet nie wiesz jak ja ci dziękuję za to, że jesteś”. Po tych słowach on również odpłynął do krainy snów.
***
Rano obudził ich nieprzyjemny dźwięk telefonu.
-H-haaalooo? – odebrał Tommy, ziewając. Nie był zadowolony, że ktoś przerywa mu sen.
-Wow stary nie mów, że właśnie wstałeś? – w słuchawce usłyszał głos Monte.
-Jeszcze śpię, ale w tym momencie mi przerywasz – odburknął blondyn.
-Dzwonię, żeby spytać, czy pomóc wam przygotować dom. Impreza za jakieś trzy godziny.
-Nie n… co?!
-Chłopie jest czternasta. Coście wy … aha . Nie było tematu.
-Ha ha bardzo śmieszne. Jasne, że przyjeżdżaj!
-Okej okej robaczki już jadę.
-Nie przeginaj…
-Pały?  Ty chyba przegiąłeś wczoraj.
-Spadaj.
-To mam wpaść czy nie?
-Tak.
-Boże z tobą gorzej niż z babą – powiedział Monte i zakończył połączenie nim Tommy zdążył mu odpowiedzieć.
-Co się dzieje? – ziewnął Adam.
-Impreza jest za trzy godziny trzeba wstać.
-Niemożliwe.
-To spójrz na zegar.
Adam chwile rozglądał się po pomieszczeniu, lecz dopiero po chwili jego wzrok spotkał się ze wskazówkami zegara ściennego, który wyraźnie wskazywał godzinę czternastą dziesięć.
-O kurwa… - powiedział i wypruł z łóżka z prędkością światła.
-Eh cały Adam – westchnął Tommy i również zaczął się zbierać.
Do czasu przyjazdu Monte oboje biegali po mieszkaniu jak szaleni zbierając z podłogi różne śmieci i ubrania, które dziwnym sposobem się tam znalazły.  W biegu wrzucili coś do żołądka i pracowali dalej. Na szczęście Pittman pomyślał za nich i sprowadził jeszcze dodatkową pomoc w postaci Brooke i Sauliego, a także cały serwis z jedzeniem, dzięki czemu nie musieli się bać o to, że goście będą głodować.
-Matko Monte co ja bym bez ciebie zrobił – uściskał go Adam.
-No gdybyś polegał tylko na Tommym to zapewne nic byś nie zrobił.
-Uważaj na słowa – burknął blondyn.
-No a nie? Mieliście się zając domem i jedzeniem, no ale wyszło jak wyszło.
-E tam nie było źle – rzekł Adam, patrząc na blondyna, który pod wpływem jego wzroku schował się za swoją grzywką i uśmiechnął się nieznacznie.
-Oj nasze słodziaki się zabawiły i tyle, co się ich czepiasz – w obronie zakochanych stanęła Brooke.
-Dokładnie Monte, daj spokój – wtrącił się Sauli – noooo chyba, że im zazdrościsz?
-Weź się – burknął Pittman na co wszyscy pozostali wybuchnęli śmiechem.
***

Punktualnie o siedemnastej pierwsi goście zaczęli pukać do drzwi. Adam poszedł otworzyć i powitać swoich przyjaciół. Wszyscy bawili się wspaniale i siedzieli do późnej nocy. Każdy znalazł rozrywkę dla siebie. Dostał masę różnych prezentów, gdyż i liczba ludzi, którzy go odwiedzili była dość pokaźna. Dla niego jednak wciąż największą wartość miała bransoletka, która teraz spoczywała na jego nadgarstku, a którą otrzymał od kogoś, kto teraz siedział na jego kolanach i komu dawał soczystego całusa w policzek.