niedziela, 5 lutego 2017

Rozdział 6 - OZOPZZ

-Adam gdzieś ty się szwędał po nocy? Według Neila spóźniłeś się z powrotem z warty – ja go zamorduję, dlaczego wypaplał  to ojcu?
-Tak, faktycznie się spóźniłem, ale …
-Zgubiłeś się?
-Nie, ja …
-Bałeś się?
-Nie, ja …
-Coś  cię napadło?
-Nie, ja …
-A może …
-A może dasz mi się wypowiedzieć, co?!
Zaniemówił. Spojrzał na mnie i milczał, wyraźnie czekał na to, co powiem.
-Więc mów.
-Dziękuję. Po prostu postanowiłem coś sprawdzić i za bardzo się  oddaliłem, do tego ten las jest taki piękny … chciałem pospacerować i straciłem poczucie czasu.
-Oh tak masz rację, ten las jest piękny – rozmarzył się – wyobraź sobie, że kiedyś był nasz na co dzień. Odbierzemy to, co nam się  należy – uderzył pięścią w pień ściętego drzewa, przy którym siedzieliśmy.
-Ale tato, po co to wszystko? Po co wszczynać wojnę?
-Bo nie pozwolę, żeby ci krwiopijcy bezcześcili las naszych przodków.
-Tato … ale kiedy oni tu żyli.
-Żadne tato. Wyruszamy nocą i tyle.
-Jak to nocą? – zaniepokoiłem się. Nie spodziewałem się, że  będzie chciał wykorzystać to zagranie.
-Normalnie. Teraz obmyślimy plan działania, potem idziemy spać, wstaniemy po południu i wyruszymy. Nie ma co  zwlekać.
 -Ale …
-Żadnego ale, już postanowiłem, kto nie pójdzie z nami jest przeciw nam, a kto jest przeciw nam, jest po stronie wampirów, a każdy, kto przejdzie na stronę wampirów jest zdrajcą – po tych słowach odszedł.
„W takim razie już się mogę wynosić. Chyba dziś stracę miejsce w rodzinie.” – pomyślałem.  Zachciało mi się płakać na myśl o tym, że może spędzam z nimi ostatnie godziny, a potem nie będę ich widział już nigdy. „Nigdy” to cholernie mocne słowo, podobnie jak „zawsze”, „nic” i „wszystko”. Trzeba uważać jak się  ich używa. Eh, no ale mam Tommy’ego, najcudowniejszego faceta jakiego poznałem. Poza tym wiem, co dobre, a co nie. Zrobię to, bo mam nadzieję, że  to coś da, a jeśli będę mógł w ten sposób ochronić moją rodzinę zrobię to tym bardziej.
Zamrugałem parę razy, żeby pozbyć się słonej cieczy spod powiek, jednak parę kropel i tak spłynęło po moich policzkach. Odwróciłem się w stronę wschodzącego słońca, by pomyśleli, że to ono mnie oślepiło. Zapowiadał się naprawdę piękny dzień. Piękny i decydujący o całym naszym życiu. Czasem trzeba robić to, co słuszne, na przekór, mimo że jest ciężko. Trzeba po prostu wiedzieć co robić, a raczej czuć, bo jak się myśli za dużo można stworzyć  problemy, których nie ma, zatracić się w chwilach, które nie istnieją, zamiast korzystać z tych, które są nam dane. Pogrążanie się w marzeniach jest piękne,  ale zatracanie się w nich całym sobą, zamiast ich spełnianie jest przerażające.
-Adam! – usłyszałem głos matki.  No tak, narada, muszę na niej być.
-Już lecę! – odrzekłem.

*Tommy*
Od kiedy spostrzegłem, że Adam już zniknął, znów zacząłem biec, jednak wolniej niż zawsze. Nigdzie mi się nie spieszyło. Naprawdę nie cierpiałem wracać, nienawidzę gdy ktoś krytykuje moje poczynania, choć tak naprawdę nie wie, co mną kierowało.
Muszę pomyśleć jak się wytłumaczyć Lisie. Jeszcze muszę pogadać z mamą. O  Boże, czemu ja  to wszystko zostawiłem na ostatnią chwilę?! Puściłem się pędem, zręcznie omijając drzewa stojące na mojej drodze.
-Tommy gdzie cię  wywiało?! Na biały kieł  tak się martwiłam – Lisa podbiegła do mnie, gdy tylko znalazłem się na miejscu i oplotła mnie rękami wtulając swe oblicze w mój płaszcz. Rozpłakała się. Jak ja nienawidzę jak ktoś mi bliski płacze.  Zwłaszcza gdy płacze przeze mnie. Akurat jestem istotą, za którą  nie warto płakać, więc tym bardziej tego nie rozumiem, ale cieszę się, że są osoby, którym na mnie zależy. Szkoda tylko, że muszę wbić im nóż w plecy i odejść.
-Lisa, proszę cię nie płacz – szeptałem, opierając swój podbródek o jej głowę i gładząc jej włosy. Były miękkie, bardzo o nie dbała. Chciała się komuś spodobać, dlatego bardzo o siebie dbała. Niestety na razie nikt  tego nie docenił, a szkoda. Lisa jest naprawdę wspaniałą  dziewczyną, nie dość, że piękna, to ma złote serce, gotowe do wybaczenia najgorszych krzywd. Zawsze ją za to podziwiałem. Wiem o niej dużo, a ona o mnie już nie tak wiele. Nie zna własnego brata … Jestem okropny naprawdę.  Mam nadzieję, że jak odejdę będzie im lepiej beze mnie.
-Kocham cię ty durniu, jak mam nie płakać?! – zaszlochała głośniej – Do tego chcesz nas … mnie … opuścić na zawsze – dodała już szeptem, ale zdołałem usłyszeć jej cichy głos.
Naprawdę w tym momencie pękało mi serce, gdy trzymałem w objęciach własną siostrę, którą zamierzałem zranić jak nigdy nikogo i to niezamierzenie. Może da się coś  jeszcze zrobić …
-Lisa, dobrze wiesz, że muszę. Tak będzie lepiej.
-Gówno, a nie lepiej.
-Lisa nie zaczynaj, proszę.
-Dobra – odsunęła się ode mnie i szybko spojrzała mi w oczy. Dostrzegłem w nich gniew, smutek i rozpacz jednocześnie. To nie wskazywało na nic dobrego.
-Hej? – złapałem ją  za rękę – Wszystko gra?
-Czy wszystko gra? Ty jeszcze masz czelność  pytać?! O tak jest zajebiście! Brat, którego kocham i jest dla mnie największym wsparciem chce odejść, bo tak! Naprawdę jest wręcz zajebiście Ratliff!
-Co tu się dzieje? – o nie, przyszedł ojciec, jeszcze jego tu brakowało … dzięki siostro, wielkie dzięki …
-Nic – burknąłem.
-Dobrze słyszałem? Chcesz odejść?
-A nawet jeśli, to co? Zatrzymasz mnie? Szczerze w to wątpię.
-Pff oczywiście, że nie. Idź, droga wolna. Tylko bądź na bitwie.
-Bo co? To wasza bitwa.
-To nasza bitwa, bo jesteśmy rodziną.
-Ty sobie chyba żartujesz?! Słyszysz co ty gadasz w ogóle?! – nigdy nie dawałem się  ponieść emocjom przy ojcu, ale teraz miarka się przebrała – Każdego dnia dajesz mi do zrozumienia jak bardzo mnie nienawidzisz i jak bardzo żałujesz, że przyszedłem na świat, bo nie podążam ślepo za tobą jak twój synalek Brad!
-Uważaj na słowa – pogroził mi palcem.
-A teraz mówisz mi, że jestem częścią rodziny?! – kontynuowałem niewzruszony jego uwagą.
-Tommy – rzekł ostrzegawczo.
-Ty chyba nie słyszysz, co ty mówisz!
-Tommy.
-Chyba śnisz, jeśli naprawdę się łudzisz, że przyjdę na tą pierdoloną bitwę!
-Thomas!
-Nie  wymawiaj mojego imienia – wycedziłem.
-Niestety los chciał, że jesteś moim synem … więc mam prawo go używać …
-Los może i chciał, nie my. Tak bardzo żałujesz, że jesteś ze mną  spokrewniony? Proszę bardzo, choć raz pójdę ci na rękę. Odchodzę. Zobaczysz mnie jeszcze tylko raz. Potem nie musisz mnie już więcej oglądać.
-Wolałbym mieć pewność, że mówisz prawdę.
-Mam na twoich oczach dać się zabić, żebyś miał pewność?
-Być może.
-Co tu się dzieje? – usłyszałem słaby głos matki. Nawet nie zauważyłem kiedy przyszła. Jak wiele słyszała? Wolę nie wiedzieć. Lisa trzymała ją pod ramię, a ona dodatkowo opierała się o drzewo, była cała blada,  bardziej niż zwykle.
-Mamo to nie tak … - chciałem wyjaśnić zaistniałą sytuację. Kurwa, to nie tak miało wyglądać.
-Kochanie, mam dobre wieści. Jeden kłopot mniej. Nasz Tommy chce być samodzielny i odchodzi od rodziny – powiedział ojciec z wyraźną kpiną w głosie.
-Co takiego? – spytała.
-To co słyszysz, jeszcze się własnemu ojcu odgraża.
-Niemożliwe, przyznałeś, że jestem twoim synem i to aż tyle razy w ciągu paru minut. Nawet za całe życie tyle razy tego nie przyznałeś.
-Jeszcze potrafię rozpoznać głos własnego syna i to nie on się tobie odgrażał, ale ty jemu – zwróciła się w jego kierunku.
-Mamo, ja … - znowu podjąłem próbę wyjaśnienia tej chorej sytuacji.
-Cicho Tommy.
-Oh Eleno daj spokój, przecież mnie znasz i wiesz, że chcę dobra naszych dzieci.
-Hahaha przepraszam co? Czyś ty się czymś upił? Czy cię podmienili? Cały czas narzekałeś na Tommy’ego i uprzykrzałeś mu życie i teraz nagle mam wierzyć, że się o niego martwisz? Dobre sobie. Właśnie dlatego, że cię znam, to ci nie wierzę w to, co mówisz.
-Coś ty powiedziała?
-To, co powinnam była powiedzieć już lata temu.
Jeszcze nigdy nie widziałem rodziców w takiej sytuacji. Oboje byli wściekli, ale matka jeszcze nigdy nie była taka stanowcza. Chyba, że coś przegapiłem przez to moje durne znikanie. Ja chyba serio nie pasuję do tej rodziny, a może tak naprawdę cała nasza rodzina do siebie nie pasuje i jesteśmy tu razem poprostu z czystego przypadku? Nie wiem … i pewnie nigdy się nie dowiem.
-Już dawno temu powinnam była zabrać  Lisę i Tommy’ego i poszukać lepszego życia bez ciebie!
-A co ze mną?! – oburzył się Brad.
-A ty jesteś kopią swojego ojca, nawet nie wiem, czy ty czasem myślisz samodzielnie. Nie kogoś takiego chciałam wychować. Widać kto się tobą zajął. Tommym i Lisą zajęłam się ja, a tobą twój ojciec i właśnie widać tego efekty.
-Może tak uważaj na słowa żonko.
-A to niby czemu? Tommy odchodzi, ja też mogę, każdy pójdzie w swoją stronę. Nic mnie już przy tobie nie trzyma. Dziwię się, że wytrzymałam tyle czasu z kimś takim jak ty.
Byłem w niemałym szoku, nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę świadkiem takiej wymiany zdań między matką a ojcem.  Naprawdę jej na mnie zależy … nie ja nie potrafię się nawet wysłowić, to za dużo nawet jak na mnie.
-A temu, że może ci się coś stać – wycedził przez zęby.
-Nie  waż się tak odzywać do mamy – odrzekłem równie cicho jak on, a mój syczący głos odbijał się jeszcze chwilę od pni drzew i lekkiej mgły, która utworzyła się w naszym zakątku.
-A to niby czemu? Kto mnie powstrzyma? – zaczął się do mnie powoli zbliżać, słyszałem kpinę w jego głosie.
-Hmm pomyślmy? Ja?
-Co? – parsknął – Ty? Taki knypek jak ty? Oh daj spokój i oszczędź mi tego kabaretu, próbuję być poważny.
-Myślisz, że nie dam rady?
-Tak … mniej więcej tak, jak patrzę na takiego chuderlaka jakim jesteś. Widać, że głodujesz. Jakbyś  trzymał się nas …
-Nie jestem mordercą jak ty.
-Jesteś wampirem. Już to nazywa cię mordercą. To po prostu synonim.
-Ja … nie jestem … tobą.
-A szkoda, przynajmniej nie musiałbym się ciebie wstydzić.
-Może ty nie, ale ja tak.
-Jesteś dziwny – teraz stał ze mną  twarzą w twarz.
-Tylko tyle jesteś mi w stanie powiedzieć? Czyżby obleciał cię strach?
-Nie sprowokujesz mnie.
-Tyle lat plułeś mi otwarcie w twarz, kiedy jedynym świadkiem tego był Brad. A teraz, gdy masz wokół całą  rodzinę … tchórzysz? O tak, prawdziwy wampir. Masz z czego być dumnym.
Po tych słowach odwróciłem się  z zamiarem odejścia w stronę matki, chciałem z nią  porozmawiać. Nie zdążyłem. Usłyszałem warknięcie i poczułem silne uderzenie w plecy, potem w głowę, gdy już leżałem na ziemi. Co do cholery? Matka z siostrą wołały moje imię. Słyszałem to jak przez mgłę. Jedyne co do mnie dotarło to …
-Nie powinieneś istnieć.
I te słowa ojca sprawiły, że podniosłem się z prędkością światła i popchnąłem go z całej siły, tak, że wpadł na najbliższe drzewo z takim impetem, że aż się przekrzywiło, a kilka ptaków skrzecząc opuściło jego gałęzie. Teraz już każdy chyba był wściekły i nikt nad sobą nie panował, a zwłaszcza ja i ojciec.
-Jak śmiesz …
-A ty? Jak ty śmiesz?!
Ponownie skierował się w  moją stronę, a ja przyjąłem postawę gotowości, by w razie potrzeby odeprzeć atak. Tak jak przewidywałem, ruszył prosto na mnie. Wysunął kły jakby chciał mnie ugryźć, więc zrobiłem unik, jednak złapał mnie za płaszcz przyciągając mnie bliżej, by zadać cios. Odwróciłem się szybko, przez co oberwał moim łokciem w policzek. Kiedy ponownie się zamachnął, poczułem silny podmuch wiatru, który sprawił, że musieliśmy się od siebie odsunąć.
Spojrzałem w kierunku, z którego nadszedł wicher i ku mojemu zdziwieniu dostrzegłem matkę z zaciętą miną i rękami złączonymi tak, że stykały się nadgarstkami, natomiast dłonie wewnętrzną częścią były skierowanie na mnie i ojca. Spomiędzy jej palców wydostawały się cieniutkie wstążki jakby białego dymu lub mgły. Co to było?
Ojciec leżał pod drzewem, siła odrzutu spowodowała, że uderzył głową w pień, Brad już przy nim był i trzymał go za ramię, łypiąc groźnie na matkę.
-Jak mogłaś?
-Nie mów mi co mogę, a czego nie mogę. O wielu rzeczach nie wiesz synu, więc proszę  cię, nie osądzaj moich zachowań, jeśli nie wiesz, co mną kierowało.
-Mamo, co to było? – odważyłem się wreszcie spytać. Westchnęła.
-Chodź – machnęła na mnie ręką, przywołując do siebie – chyba musimy porozmawiać.
-Tak. Zdecydowanie. Lisa, ty też chodź.
-Ja może  lepiej zostanę tutaj.
-Nie. Idziesz z nami – powiedziała stanowczo matka – niewiadomo kiedy wrócimy.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz