-Adam gdzieś ty się szwędał po nocy? Według Neila spóźniłeś
się z powrotem z warty – ja go zamorduję, dlaczego wypaplał to ojcu?
-Tak, faktycznie się spóźniłem, ale …
-Zgubiłeś się?
-Nie, ja …
-Bałeś się?
-Nie, ja …
-Coś cię napadło?
-Nie, ja …
-A może …
-A może dasz mi się wypowiedzieć, co?!
Zaniemówił. Spojrzał na mnie i milczał, wyraźnie czekał na
to, co powiem.
-Więc mów.
-Dziękuję. Po prostu postanowiłem coś sprawdzić i za bardzo
się oddaliłem, do tego ten las jest taki
piękny … chciałem pospacerować i straciłem poczucie czasu.
-Oh tak masz rację, ten las jest piękny – rozmarzył się –
wyobraź sobie, że kiedyś był nasz na co dzień. Odbierzemy to, co nam się należy – uderzył pięścią w pień ściętego
drzewa, przy którym siedzieliśmy.
-Ale tato, po co to wszystko? Po co wszczynać wojnę?
-Bo nie pozwolę, żeby ci krwiopijcy bezcześcili las naszych
przodków.
-Tato … ale kiedy oni tu żyli.
-Żadne tato. Wyruszamy nocą i tyle.
-Jak to nocą? – zaniepokoiłem się. Nie spodziewałem się,
że będzie chciał wykorzystać to
zagranie.
-Normalnie. Teraz obmyślimy plan działania, potem idziemy
spać, wstaniemy po południu i wyruszymy. Nie ma co zwlekać.
-Ale …
-Żadnego ale, już postanowiłem, kto nie pójdzie z nami jest
przeciw nam, a kto jest przeciw nam, jest po stronie wampirów, a każdy, kto
przejdzie na stronę wampirów jest zdrajcą – po tych słowach odszedł.
„W takim razie już się mogę wynosić. Chyba dziś stracę
miejsce w rodzinie.” – pomyślałem.
Zachciało mi się płakać na myśl o tym, że może spędzam z nimi ostatnie
godziny, a potem nie będę ich widział już nigdy. „Nigdy” to cholernie mocne
słowo, podobnie jak „zawsze”, „nic” i „wszystko”. Trzeba uważać jak się ich używa. Eh, no ale mam Tommy’ego,
najcudowniejszego faceta jakiego poznałem. Poza tym wiem, co dobre, a co nie.
Zrobię to, bo mam nadzieję, że to coś
da, a jeśli będę mógł w ten sposób ochronić moją rodzinę zrobię to tym
bardziej.
Zamrugałem parę razy, żeby pozbyć się słonej cieczy spod
powiek, jednak parę kropel i tak spłynęło po moich policzkach. Odwróciłem się w
stronę wschodzącego słońca, by pomyśleli, że to ono mnie oślepiło. Zapowiadał
się naprawdę piękny dzień. Piękny i decydujący o całym naszym życiu. Czasem
trzeba robić to, co słuszne, na przekór, mimo że jest ciężko. Trzeba po prostu
wiedzieć co robić, a raczej czuć, bo jak się myśli za dużo można stworzyć problemy, których nie ma, zatracić się w
chwilach, które nie istnieją, zamiast korzystać z tych, które są nam dane.
Pogrążanie się w marzeniach jest piękne,
ale zatracanie się w nich całym sobą, zamiast ich spełnianie jest
przerażające.
-Adam! – usłyszałem głos matki. No tak, narada, muszę na niej być.
-Już lecę! – odrzekłem.
*Tommy*
Od kiedy spostrzegłem, że Adam już zniknął, znów zacząłem
biec, jednak wolniej niż zawsze. Nigdzie mi się nie spieszyło. Naprawdę nie cierpiałem
wracać, nienawidzę gdy ktoś krytykuje moje poczynania, choć tak naprawdę nie
wie, co mną kierowało.
Muszę pomyśleć jak się wytłumaczyć Lisie. Jeszcze muszę
pogadać z mamą. O Boże, czemu ja to wszystko zostawiłem na ostatnią chwilę?!
Puściłem się pędem, zręcznie omijając drzewa stojące na mojej drodze.
-Tommy gdzie cię
wywiało?! Na biały kieł tak się
martwiłam – Lisa podbiegła do mnie, gdy tylko znalazłem się na miejscu i
oplotła mnie rękami wtulając swe oblicze w mój płaszcz. Rozpłakała się. Jak ja
nienawidzę jak ktoś mi bliski płacze.
Zwłaszcza gdy płacze przeze mnie. Akurat jestem istotą, za którą nie warto płakać, więc tym bardziej tego nie
rozumiem, ale cieszę się, że są osoby, którym na mnie zależy. Szkoda tylko, że
muszę wbić im nóż w plecy i odejść.
-Lisa, proszę cię nie płacz – szeptałem, opierając swój
podbródek o jej głowę i gładząc jej włosy. Były miękkie, bardzo o nie dbała.
Chciała się komuś spodobać, dlatego bardzo o siebie dbała. Niestety na razie
nikt tego nie docenił, a szkoda. Lisa
jest naprawdę wspaniałą dziewczyną, nie
dość, że piękna, to ma złote serce, gotowe do wybaczenia najgorszych krzywd.
Zawsze ją za to podziwiałem. Wiem o niej dużo, a ona o mnie już nie tak wiele.
Nie zna własnego brata … Jestem okropny naprawdę. Mam nadzieję, że jak odejdę będzie im lepiej
beze mnie.
-Kocham cię ty durniu, jak mam nie płakać?! – zaszlochała głośniej
– Do tego chcesz nas … mnie … opuścić na zawsze – dodała już szeptem, ale
zdołałem usłyszeć jej cichy głos.
Naprawdę w tym momencie pękało mi serce, gdy trzymałem w
objęciach własną siostrę, którą zamierzałem zranić jak nigdy nikogo i to niezamierzenie.
Może da się coś jeszcze zrobić …
-Lisa, dobrze wiesz, że muszę. Tak będzie lepiej.
-Gówno, a nie lepiej.
-Lisa nie zaczynaj, proszę.
-Dobra – odsunęła się ode mnie i szybko spojrzała mi w oczy.
Dostrzegłem w nich gniew, smutek i rozpacz jednocześnie. To nie wskazywało na
nic dobrego.
-Hej? – złapałem ją
za rękę – Wszystko gra?
-Czy wszystko gra? Ty jeszcze masz czelność pytać?! O tak jest zajebiście! Brat, którego
kocham i jest dla mnie największym wsparciem chce odejść, bo tak! Naprawdę jest
wręcz zajebiście Ratliff!
-Co tu się dzieje? – o nie, przyszedł ojciec, jeszcze jego
tu brakowało … dzięki siostro, wielkie dzięki …
-Nic – burknąłem.
-Dobrze słyszałem? Chcesz odejść?
-A nawet jeśli, to co? Zatrzymasz mnie? Szczerze w to
wątpię.
-Pff oczywiście, że nie. Idź, droga wolna. Tylko bądź na
bitwie.
-Bo co? To wasza bitwa.
-To nasza bitwa, bo jesteśmy rodziną.
-Ty sobie chyba żartujesz?! Słyszysz co ty gadasz w ogóle?! –
nigdy nie dawałem się ponieść emocjom
przy ojcu, ale teraz miarka się przebrała – Każdego dnia dajesz mi do
zrozumienia jak bardzo mnie nienawidzisz i jak bardzo żałujesz, że przyszedłem
na świat, bo nie podążam ślepo za tobą jak twój synalek Brad!
-Uważaj na słowa – pogroził mi palcem.
-A teraz mówisz mi, że jestem częścią rodziny?! –
kontynuowałem niewzruszony jego uwagą.
-Tommy – rzekł ostrzegawczo.
-Ty chyba nie słyszysz, co ty mówisz!
-Tommy.
-Chyba śnisz, jeśli naprawdę się łudzisz, że przyjdę na tą
pierdoloną bitwę!
-Thomas!
-Nie wymawiaj mojego
imienia – wycedziłem.
-Niestety los chciał, że jesteś moim synem … więc mam prawo
go używać …
-Los może i chciał, nie my. Tak bardzo żałujesz, że jesteś
ze mną spokrewniony? Proszę bardzo, choć
raz pójdę ci na rękę. Odchodzę. Zobaczysz mnie jeszcze tylko raz. Potem nie
musisz mnie już więcej oglądać.
-Wolałbym mieć pewność, że mówisz prawdę.
-Mam na twoich oczach dać się zabić, żebyś miał pewność?
-Być może.
-Co tu się dzieje? – usłyszałem słaby głos matki. Nawet nie
zauważyłem kiedy przyszła. Jak wiele słyszała? Wolę nie wiedzieć. Lisa trzymała
ją pod ramię, a ona dodatkowo opierała się o drzewo, była cała blada, bardziej niż zwykle.
-Mamo to nie tak … - chciałem wyjaśnić zaistniałą sytuację.
Kurwa, to nie tak miało wyglądać.
-Kochanie, mam dobre wieści. Jeden kłopot mniej. Nasz Tommy
chce być samodzielny i odchodzi od rodziny – powiedział ojciec z wyraźną kpiną
w głosie.
-Co takiego? – spytała.
-To co słyszysz, jeszcze się własnemu ojcu odgraża.
-Niemożliwe, przyznałeś, że jestem twoim synem i to aż tyle
razy w ciągu paru minut. Nawet za całe życie tyle razy tego nie przyznałeś.
-Jeszcze potrafię rozpoznać głos własnego syna i to nie on
się tobie odgrażał, ale ty jemu – zwróciła się w jego kierunku.
-Mamo, ja … - znowu podjąłem próbę wyjaśnienia tej chorej
sytuacji.
-Cicho Tommy.
-Oh Eleno daj spokój, przecież mnie znasz i wiesz, że chcę
dobra naszych dzieci.
-Hahaha przepraszam co? Czyś ty się czymś upił? Czy cię
podmienili? Cały czas narzekałeś na Tommy’ego i uprzykrzałeś mu życie i teraz
nagle mam wierzyć, że się o niego martwisz? Dobre sobie. Właśnie dlatego, że
cię znam, to ci nie wierzę w to, co mówisz.
-Coś ty powiedziała?
-To, co powinnam była powiedzieć już lata temu.
Jeszcze nigdy nie widziałem rodziców w takiej sytuacji.
Oboje byli wściekli, ale matka jeszcze nigdy nie była taka stanowcza. Chyba, że
coś przegapiłem przez to moje durne znikanie. Ja chyba serio nie pasuję do tej
rodziny, a może tak naprawdę cała nasza rodzina do siebie nie pasuje i jesteśmy
tu razem poprostu z czystego przypadku? Nie wiem … i pewnie nigdy się nie
dowiem.
-Już dawno temu powinnam była zabrać Lisę i Tommy’ego i poszukać lepszego życia
bez ciebie!
-A co ze mną?! – oburzył się Brad.
-A ty jesteś kopią swojego ojca, nawet nie wiem, czy ty
czasem myślisz samodzielnie. Nie kogoś takiego chciałam wychować. Widać kto się
tobą zajął. Tommym i Lisą zajęłam się ja, a tobą twój ojciec i właśnie widać
tego efekty.
-Może tak uważaj na słowa żonko.
-A to niby czemu? Tommy odchodzi, ja też mogę, każdy pójdzie
w swoją stronę. Nic mnie już przy tobie nie trzyma. Dziwię się, że wytrzymałam
tyle czasu z kimś takim jak ty.
Byłem w niemałym szoku, nie spodziewałem się, że
kiedykolwiek będę świadkiem takiej wymiany zdań między matką a ojcem. Naprawdę jej na mnie zależy … nie ja nie
potrafię się nawet wysłowić, to za dużo nawet jak na mnie.
-A temu, że może ci się coś stać – wycedził przez zęby.
-Nie waż się tak
odzywać do mamy – odrzekłem równie cicho jak on, a mój syczący głos odbijał się
jeszcze chwilę od pni drzew i lekkiej mgły, która utworzyła się w naszym
zakątku.
-A to niby czemu? Kto mnie powstrzyma? – zaczął się do mnie
powoli zbliżać, słyszałem kpinę w jego głosie.
-Hmm pomyślmy? Ja?
-Co? – parsknął – Ty? Taki knypek jak ty? Oh daj spokój i
oszczędź mi tego kabaretu, próbuję być poważny.
-Myślisz, że nie dam rady?
-Tak … mniej więcej tak, jak patrzę na takiego chuderlaka
jakim jesteś. Widać, że głodujesz. Jakbyś
trzymał się nas …
-Nie jestem mordercą jak ty.
-Jesteś wampirem. Już to nazywa cię mordercą. To po prostu
synonim.
-Ja … nie jestem … tobą.
-A szkoda, przynajmniej nie musiałbym się ciebie wstydzić.
-Może ty nie, ale ja tak.
-Jesteś dziwny – teraz stał ze mną twarzą w twarz.
-Tylko tyle jesteś mi w stanie powiedzieć? Czyżby obleciał
cię strach?
-Nie sprowokujesz mnie.
-Tyle lat plułeś mi otwarcie w twarz, kiedy jedynym
świadkiem tego był Brad. A teraz, gdy masz wokół całą rodzinę … tchórzysz? O tak, prawdziwy wampir.
Masz z czego być dumnym.
Po tych słowach odwróciłem się z zamiarem odejścia w stronę matki, chciałem
z nią porozmawiać. Nie zdążyłem.
Usłyszałem warknięcie i poczułem silne uderzenie w plecy, potem w głowę, gdy
już leżałem na ziemi. Co do cholery? Matka z siostrą wołały moje imię.
Słyszałem to jak przez mgłę. Jedyne co do mnie dotarło to …
-Nie powinieneś istnieć.
I te słowa ojca sprawiły, że podniosłem się z prędkością
światła i popchnąłem go z całej siły, tak, że wpadł na najbliższe drzewo z
takim impetem, że aż się przekrzywiło, a kilka ptaków skrzecząc opuściło jego
gałęzie. Teraz już każdy chyba był wściekły i nikt nad sobą nie panował, a
zwłaszcza ja i ojciec.
-Jak śmiesz …
-A ty? Jak ty śmiesz?!
Ponownie skierował się w
moją stronę, a ja przyjąłem postawę gotowości, by w razie potrzeby
odeprzeć atak. Tak jak przewidywałem, ruszył prosto na mnie. Wysunął kły jakby
chciał mnie ugryźć, więc zrobiłem unik, jednak złapał mnie za płaszcz
przyciągając mnie bliżej, by zadać cios. Odwróciłem się szybko, przez co
oberwał moim łokciem w policzek. Kiedy ponownie się zamachnął, poczułem silny
podmuch wiatru, który sprawił, że musieliśmy się od siebie odsunąć.
Spojrzałem w kierunku, z którego nadszedł wicher i ku mojemu
zdziwieniu dostrzegłem matkę z zaciętą miną i rękami złączonymi tak, że stykały
się nadgarstkami, natomiast dłonie wewnętrzną częścią były skierowanie na mnie
i ojca. Spomiędzy jej palców wydostawały się cieniutkie wstążki jakby białego
dymu lub mgły. Co to było?
Ojciec leżał pod drzewem, siła odrzutu spowodowała, że uderzył
głową w pień, Brad już przy nim był i trzymał go za ramię, łypiąc groźnie na
matkę.
-Jak mogłaś?
-Nie mów mi co mogę, a czego nie mogę. O wielu rzeczach nie
wiesz synu, więc proszę cię, nie osądzaj
moich zachowań, jeśli nie wiesz, co mną kierowało.
-Mamo, co to było? – odważyłem się wreszcie spytać.
Westchnęła.
-Chodź – machnęła na mnie ręką, przywołując do siebie –
chyba musimy porozmawiać.
-Tak. Zdecydowanie. Lisa, ty też chodź.
-Ja może lepiej
zostanę tutaj.
-Nie. Idziesz z nami – powiedziała stanowczo matka –
niewiadomo kiedy wrócimy.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz