*Adam*
-Na początek proponuję wyruszyć około osiemnastej, najpóźniej
dwudziestej pierwszej. Będziemy szli lasem jak najbardziej bezszelestnie.
Pójdziemy prostą drogą, czasem będziemy manewrować, by rozsiać zapach, żeby nie
zorientowali się skąd nadejdziemy. Zajmie nam to najprawdopodobniej całą noc,
więc dotrzemy tam rano i zaatakujemy z zaskoczenia, potem …
Tata przedstawiał swój „genialny” plan. Niby go słuchałem,
ale wiem tyle co nic. Nie mogłem przestać myśleć o Tommym. Eh muszę się skupić
na planie, musimy wiedzieć jak się przygotować. Potem jeszcze spytam brata albo
… nie, nie Neila. On jest zbyt niebezpieczny. Pogadam z siostrą. Brooke, gdzie
ona jest? A tak. Siedziała obok matki. Po wyrazach ich twarzy łatwo
dostrzegłem, że niezbyt pali im się do wszczynania wojny. Mnie zresztą też nie.
Tylko ojciec był do tego skory. Neil siedział jeszcze bardziej przerażony
niż zwykle.
-… a wtedy wypadniemy prosto na ich obóz i zaatakujemy z
zaskoczenia. Zanim się obejrzą skończą martwi, a my zajmiemy co nasze – żywo
gestykulował.
-Fuj, nie mam zamiaru mieszkać w miejscu, gdzie będą trupy –
rzekła Brooke.
-A zapach? Jak się go pozbędziemy? – spytała mama – poza tym
wiesz, że nie jest łatwo zabić wampira.
-Czemu wy widzicie same przeszkody? Nie liczy się dla was
to, że odzyskamy swoje?
-Ale jakim kosztem, tato – zabrałem głos.
-A ten znowu – mruknął do siebie pod nosem – Adam … kochany
ty mój synu. Jeśli aż tak się boisz, nie musisz brać udziału w bitwie –
powiedział z przesadnie przymilnym uśmiechem.
-Ale ja się wcale nie
boję – zaprotestowałem.
-Oh oczywiście, że nie – podszedł do mnie i poklepał mnie po
ramieniu – jesteś po prostu odważny inaczej i …
Dobra, miarka się przebrała.
-A byś się zdziwił.
Mam już dość tego, że macie mnie za tchórza, bo nie lubię bezsensownej walki. I
mam już dość krycia ciebie – wycelowałem palec oskarżycielsko w Neila –
tchórzem tej rodziny jesteś ty i dobrze o tym wiesz. Mam ci przypomnieć twoją
przygodę z warty?
-Adam, o czym ty mówisz? – zainteresowała się mama.
-Jak śmiesz obrażać najodważniejszego wilkołaka na tej
planecie – w tym momencie zacząłem się śmiać jak jakiś idiota, naprawdę, nie
mogłem się opanować, większej głupoty i kłamstwa nie słyszałem.
-Adam, co ty robisz? Umawialiśmy się na coś – syknął do mnie
Neil.
-Przykro mi, ty mnie zdradziłeś, ja ciebie też w takim razie
mogę. Skoro braterska obietnica nic dla ciebie nie znaczy, nie mogę jej
dotrzymywać jednostronnie.
-Jaka obietnica? O czym ty pieprzysz?
-Nikomu nie wspominałem o tym, jaki wystraszony wróciłeś z
warty, ty miałeś nie wspominać, że się spóźniłem. Ty wygadałeś o spóźnieniu, ja
o twoim tchórzostwie. Znasz zasady, jesteśmy kwita.
-Zdrajca – prychnął
-I wice wersa.
-Chwila moment – przerwał nam ojciec – o czym wy w ogóle
mówicie.
-Wtedy, gdy tu dotarliśmy wyznaczyłeś każdemu czas warty.
Neil poszedł jako pierwszy, ale wrócił wystraszony przed czasem, bo spotkał coś
w lesie, nie wiem, co to było. Według niego wampir. Poszedłem tam, ale nic nie
zastałem. Zamyśliłem się i zostałem dłużej w lesie, on w tym czasie nie spał i
układał historyjki w głowie. Kiedy wróciłem zachowywał się jakby nie było mnie
pół wieku. Mieliśmy o tym nikomu nie wspominać, żeby nikogo nie martwić, ani
żeby nie burzyć wizerunku odważnego Neila i tchórzliwego mnie, ale mam dość
tego udawania. Przykro mi Neil, ja też mam swoje granice.
-Jak mogłeś?! A jak ty byś się czuł gdyby twojego brata,
gdyby mnie! Nie było tyle czasu! Co?! Jak?! No gadaj mi jak?!
-Neil uspokój się – skarciłem go.
-Nie mów mi co mam robić!
-Gdybyś ty tak zniknął martwiłbym się, znając jak bardzo
strachliwy jesteś, ale ja byłem planowany czas na warcie z lekkim opóźnieniem.
-Lekkim?! Wróciłeś o prawie godzinę później!
-Moment, moment. Czy chcesz mi powiedzieć, że cały ten czas
byłeś chwalony niesłusznie? – tata zwrócił się do Neila.
-Ale … tato … to nie tak …
-Złamałeś świętą zasadę wilkołaków, bycie uczciwym.
Powinienem cię wydalić z rodziny …
-Co?! – krzyknął przerażony.
-Nie tato, to nie będzie konieczne.
-Jak to?
-To ja odchodzę – powiedziałem beznamiętnie, ale w sercu
czułem paskudne kłucie, gdy wypowiadałem te słowa. Nie wiem jak one przeszły
przez moje gardło.
-Że co takiego?! – krzyknęli tym razem wszyscy i zwrócili
się w moją stronę.
Nic nie odpowiedziałem. Wstałem i odszedłem. Nie byłem w
stanie teraz z nimi przebywać i spojrzeć im w oczy. Nie teraz. Nie po tym co
powiedziałem i co ma się zdarzyć.
Skierowałem się w stronę lasu. Słyszałem za mną krzyki. Nie
reagowałem. Po chwili poczułem jak ktoś łapie mnie za rękę. Odwróciłem się
gwałtownie, gdyż nie spodziewałem się tak nagłego gestu. Dostrzegłem Brooke, która patrzyła na
mnie swoimi wielkimi oczami. Widziałem w nich smutek i troskę.
-Adam, co się dzieje? – spytała.
-Nic.
-Jak to nic, jak widzę, że coś jest nie tak.
-Eh dobra, dużo się dzieje, ale nie mam ochoty o tym mówić.
-Dlaczego? Przecież wiesz, że ze mną możesz porozmawiać o
wszystkim.
-Wiem i dziękuję ci za to.
-Więc?
-Nie odpuścisz prawda?
-Nie – rzekła stanowczym tonem.
-Eh niech ci będzie. Męczy mnie to, że ojciec ma mnie za tchórza.
-To, co mówiłeś o Neilu to prawda?
-Tak. Szczera prawda.
-Na splątany kłak, jak on mógł? Nie sądziłam, że byłby
zdolny nas tak okłamać. I jeszcze ciebie tak wykorzystać to … nie to nie do
pojęcia.
-Dokładnie.
-No, ale na pewno to nie wszystko. Co cię jeszcze trapi?
-Zakochałem się.
-To cudownie Adam – zapiszczała i uściskała mnie.
-Nie wiem, czy zareagujesz tak samo, jak się dowiesz, kto
jest moim obiektem westchnień.
-E tam gadaj, nie może być tak źle.
-Wampir.
-Co?!
-Konkretnie Tommy Joe Ratliff.
-Czy ciebie coś powaliło?! Najgorszy z najgorszych?! Ale ... Adam!
-Brooke, ja go kocham okay? Nie jest najgorszy, jest
najlepszy. Nie znasz go, nie wiesz o nim tyle co ja.
A co ty o nim wiesz?
– przemknęło mi przez głowę. A tam, będziemy mieć czas, żeby się lepiej poznać,
ona nie musi o tym wiedzieć.
-Ale … no … i to dla niego chcesz odejść?!
-Tak … niezupełnie … chcę odejść dla dobra rodziny. Nie
pozwolę ojcu, żeby wystawił was na pewną śmierć.
-Ale …
-Brooke, ja już postanowiłem.
-Widzę, że nie mam już nic do gadania.
-Przykro mi. Nie mam zamiaru zmieniać decyzji. I tak jej
podjęcie wiele mnie kosztowało, ale wasze dobro jest dla mnie ważniejsze.
-Nie dobro, a wygoda.
-Co? – nie wierzyłem w to, co słyszałem.
-Masz zamiar się zmyć. Pewnie przed bitwą. A oburzasz się,
że ojciec ma cię za tchórza. I jeszcze masz czelność mówić, że nie pozwolisz,
żebyśmy zginęli. Nie masz wstydu wiesz?
-Brooke, czy ty siebie słyszysz?
-Słyszę się idealnie.
-Chyba nie wiesz, o czym mówisz.
-Wiem doskonale. Nie chcę cię znać – odwróciła się ode mnie
i odeszła w stronę, z której przyszliśmy.
Byłem zszokowany, nie spodziewałem się czegoś takiego.
Zawsze jakoś się dogadywaliśmy, myślałem, że mogę jej ufać. Czyżbym się
pomylił?
Potrzebowałem porozmawiać z Tommym, czułem wewnętrzną
słabość, która ogarnęła mnie po odtrąceniu siostry. Przecież ja chcę dla nich
jak najlepiej, jak ona może mnie o takie coś podejrzewać?
Niestety do Tommy’ego w drugą stronę, musiałem zawrócić.
Chociaż … ja nawet nie wiem gdzie on jest, a i jaką mam pewność, że jest u
siebie, poza tym tam raczej nie jest bezpiecznie. Nieważne. Byle dalej stąd.
Kiedy przechodziłem obok naszego obozu dopadła mnie mama.
-Co się z tobą dzieje?
-Nic się nie dzieje.
-Przecież widzę.
-Nie mam ochoty rozmawiać, naprawdę.
-Proszę cię, Adam, chcę twojego dobra.
-Przed chwilą
rozmawiałem z Brooke. Naprawdę mam już dość rozmów.
-Eh, ale Brooke to nie ja. Ja jestem twoją matką, a nie siostrą i to młodszą.
-Niby tak.
-Oj kochanie – ujęła mój policzek – proszę cię.
-No dobrze, przejdźmy się.
-Dobrze. Opowiadaj co cię trapi. Dlaczego chcesz odejść?
-Tak jak mówiłem, mam już dość krycia Neila. Do tego ta
bitwa, na którą ojciec się tak uparł.
-Eh rozumiem, też nie jestem zachwycona tym pomysłem.
-Nie rozumiesz mamo.
-Jak to?
-Zakochałem się – spuściłem głowę.
-Ależ kochanie, to wspaniała wiadomość – uściskała mnie – W
kim? Kto to jest?
-No tu jest mały problem. On nie jest wilkołakiem.
-To kim? Centaurem?
-Mamo … jakim cudem miałbym być z centaurem?
-Nie wiem haha, jakoś tak mi przyszło do głowy. No więc? Kim
on jest?
-Wampirem, to Tommy Joe Ratliff.
-Matko Adam coś ty powiedział?!
-Mamo, ja go naprawdę kocham. On nie jest taki zły jak przedstawił go
ojciec. Jest zupełnie inny, tak samo pokojowo nastawiony jak ja. Jest naprawdę
wspaniały – to mówiąc ująłem jej dłonie we własne i patrzyłem głęboko w jej
wypełnione strachem i nieufnością oczy.
-Adam … -zaczęła niepewnie – ale jesteś pewien tego uczucia?
To dla niego chcesz odejść?
-Po części. Mam zamiar odejść, ale nie was porzucać. On sam
powiedział mi, że opuszcza swoją rodzinę, bo nie czuje się tam dobrze,
postanowiłem odejść z nim, żebyśmy mogli być razem, ale nie mam zamiaru odcinać
się od rodziny.
-Ale słońce, jak ty sobie to wyobrażasz?
-Mam takie wyobrażenia o jakich ci się nie śniło – po tych słowach wziąłem kobietę w
ramiona i mocno przycisnąłem do siebie.
-Hah mój synek marzyciel. Jak ja cię kocham.
-A ja ciebie kocham mamo.
Wzmocniliśmy uścisk, lecz po chwili coś sobie przypomniałem.
-Mamo?
-Tak?
-Która jest godzina?
-Patrząc na słońce to około piętnastej.
-O wilczy pazur, przepraszam cię bardzo, ale muszę lecieć
coś załatwić – wyswobodziłem się.
-Ale co z bitwą?
-Zaufaj mi, dotrę na czas, a bitwy nie będzie. Podążajcie
zgodnie z planem taty. Proszę zaufaj mi – spojrzałem jej w oczy i jeszcze raz
uchwyciłem za rękę,
-Dobrze skarbie, ufam ci, leć.
-Dziękuję – dałem jej całusa w policzek i pobiegłem w las,
zbierając myśli, by móc skontaktować się z Tommmym.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz