Zapraszam na drugą część imagina ;)
Miłego czytania :*
-----------------------------------------------------
Poczuł, że leży na czymś miękkim. Zaczynał odzyskiwać
przytomność. Powoli otworzył oczy i ku jego zdziwieniu ujrzał nad sobą wyblakłą
czerwień baldachimu. Rozejrzał się, znajdował się na wysokim łóżku z
drewnianymi kolumienkami. Był przykryty materiałem o tym samym kolorze co ten
nad nim. Materac na którym leżał był twardy, jednak miększy niż podłoga. W
pokoju panował chłód i lekki półmrok. Naprzeciw łoża znajdował się od dawna nie
rozpalany kominek, a obok niego ciemne drewno, chyba już przeżarte przez
korniki. Okno było osłonięte, dzięki czemu dało się dostrzec szare chmury
pokrywające niebo. Na szybach były widoczne smugi, jakby od dawna były niemyte.
Podłoga i regały stojące pod ścianami oraz znajdujące się na nich książki były
pokryte grubą warstwą kurzu. Na ciemnych drewnianych deskach dostrzegł ślady
butów, co spowodowało, że ostatnie wspomnienia powróciły do niego. Dokąd
zabrało go to coś? Podniósł głowę, jednak pożałował tego, bo natychmiast poczuł
ból w czole i zawroty.
-Gdzie ja jestem? – szepnął do siebie. Jego głos był
zachrypnięty. No tak, od niewiadomo jakiego czasu go nie używał. Odchrząknął i
po chwili usłyszał skrzypienie podłogi w korytarzu.
Jego ciało zdrętwiało i pokryło się gęsią skórką. Poczuł dreszcze, spływające mu po
plecach i zimne poty na czole. Nieruchomy wzrok utkwił w lekko uchylonych
drzwiach, zza których do pokoju wsunął się znajomy czarny materiał. Przysłonił
twarz kołdrą, gdy w pomieszczeniu pojawiła się czarna zjawa. Patrzyła wprost na
niego, lecz teraz, gdy było jaśniej dało się dostrzec skrawek twarzy, na którą
padał cień z kaptura. Jednak przynajmniej to coś miało twarz. Nie było widać
jaskrawych tęczówek.
-Cz-czego chcesz? – spytał Adam trzęsącym się głosem.
-Nic ci nie zrobię, przestaniesz się wreszcie bać? – spytała
zjawa trochę zirytowanym głosem.
-A ty byś się nie bał?
-Nie, nie mam czego. Ah no tak, tyle, że ja nie mam już nic
do stracenia.
-Jak to? – zdziwił się brunet – Co chcesz przez to
powiedzieć?
-Nie jestem człowiekiem jak ty.
Adam znieruchomiał. Myślał i miał nadzieję, że się
przesłyszał. Musiał przetrawić słowa, które właśnie dotarły do jego uszu,
jednak nie miał na to czasu.
-C-co?
-To, co słyszysz – rzekła zjawa, a następnie sięgnęła dłońmi
do swojego kaptura, mając zamiar się go pozbyć.
Lambert automatycznie zakrył twarz materiałem, którym był
przykryty.
-Co się tak zasłaniasz? Myślisz, że co zobaczysz?
-Nie wiem – odrzekł przytłumionym głosem.
-To się nie bój, mówię ci. Nic nie mam w zamiarze ci zrobić,
tak ciężko zrozumieć?
-Tak.
-Aleś ty rozmowny. Spokojnie już możesz patrzyć.
Adam niechętnie posłuchał swojego rozmówcy i odsunął
materiał od twarzy. Spojrzał w miejsce, gdzie widział zjawę, lecz tym razem
zobaczył przeraźliwie bladego chłopaka o blond włosach wygolonych z jednej strony.
W uszach tkwiła mu masa kolczyków, a oczy pokryte były ciemnymi cieniami i
kredką do oczu. Usta krwiście czerwone z
czymś ciemniejszym przyschniętym w kąciku warg.
-Ktoś ty? – spytał niepewnie brunet.
-To chyba ja powinienem o to pierwszy spytać, nie uważasz?
Powinienem wiedzieć kogo sobie sprowadzam do domu.
-Mieszkasz tu?
-Tak. Co w tym takiego dziwnego?
-Bo to miejsce wygląda jakby od lat nikt tu nie mieszkał.
-W pokojach, w których przebywam rzadko to naturalne. Po co
mam sprzątać tam, gdzie nie siedzę? Strata czasu.
-Ale … to … Yyy … to znaczyyyy…
-No wyduś to z siebie.
W tym momencie wzrok Adama wyłapał coś co przeraziło o
bardziej niż cała ta sytuacja. Chłopak miał zęby jak u wampira. Czy to możliwe,
by rozmawiał z najprawdziwszym krwiopijcą? Jeśli tak, to był w poważnych
tarapatach. Przełknął ślinę, co nie uszło uwadze blondyna.
-Czego ty się znowu boisz?
-Kim ty jesteś?
-Jak ci powiem, będziesz panikować.
-Nie będę.
-Na pewno będziesz.
-Nie będę! – zarzekał się brunet, drżącym głosem.
-Wszyscy panikują i uciekają, a ty potrzebujesz wypocząć.
-Odpowiadaj.
Chłopak westchnął i zwiesił głowę.
-Jestem Tommy Joe Ratliff, miło poznać – wciągnął rękę, w
której paznokcie pokrywał czarny lakier.
-I?
-I teraz twoja kolej.
-Adam Lambert – podał mu niechętnie rękę, nie miał do niego
zaufania. Jego ciało ponownie przeszły dreszcze – Matko czemu ty jesteś taki
zimny?
-Bo jestem wampirem.
-Co?!
-To, co słyszysz, ale nie mam zamiaru cię zjeść, więc możesz
się już przestać wydzierać, bo
przyniosłem ci jedzenie.
-Co takiego?
Tommy przewrócił oczami i sięgną po co, co leżało na
kominku. Był to talerz kanapek.
-Pomyślałem, że po tygodniu bycia nieprzytomnym będziesz
głodny. Specjalnie sprawdzałem kalendarz, na ogół tego nie robię.
Gdy tylko zapach świeżego pieczywa z szynką dotarł do nosa
Adama, poczuł głód i burczenie w brzuchu. Nie miał zamiaru brać niczego od
nieznajomego, jednak nie miał innego wyboru. Organizm wyraźnie domagał się
jedzenia.
Blondyn przysiadł na łóżku, przez co materac ugiął się i podał mu talerz z
jedzeniem, na które Lambert spojrzał nieufnie.
-Możesz jeść, nie zatrułem ich. No chyba, że wolisz umrzeć z
głodu i wyświadczyć mi przez to przysługę.
-Ciekawa metoda zachęty do jedzenia.
-Taka prawda, nie będę cię okłamywał.
-Mówiłeś, że nic mi nie zrobisz.
-Bo to prawda, ale jak się wykończysz, to myślisz, że nie
skorzystam?
-W sumie – powiedział, biorąc kęs.
-Bałem się, że się już nie obudzisz.
-Co? Raczej spodziewałbym się słów, że miałeś nadzieję.
-Nie, bałem się.
-Niby czemu?
Blondyn nie odpowiedział, wzrok wbił w podłogę.
-Hej? Wszystko gra?
-Tak, tak. Ja już pójdę. Wrócę wieczorem – powiedział, po
czym podniósł się z materaca i wyszedł, zostawiając Adama samego.
-Cześć – powiedział w przestrzeń zdezorientowany brunet i
ponownie ugryzł kawałek kanapki, którą trzymał w dłoni.
***
Adam został w domu Tommy’ego parę dni. W tym czasie lepiej
się poznali. Blondyn codziennie go odwiedzał. Kiedy Lambert poczuł się lepiej i
swobodniej oprowadził o po domu, który okazał się starym opuszczonym
zamczyskiem, które zamieszkiwał od kilkudziesięciu lat. Ratliff pokazał brunetowi
najkrótszą drogę do jadalni, gdzie mógłby znaleźć jakieś jedzenie dla siebie
oraz do pokoju, w którym Tommy najczęściej przebywał. Wieczorami zawsze znikał,
a Adam zostawał sam z jakąś książką. W kominku jego pokoju trzaskał ogień,
który wypełniał pokój ciepłem. Lambert sprzątnął tu trochę, ponieważ mimo, że
miał spędzić tu tylko parę dni wolał nie mieć warstwy kurzu na podłodze i
plątaniny pajęczyn nad głową.
Ratliff przeważnie wracał między pierwszą, a drugą w nocy, raz w tygodniu
trochę później. Teraz miał w domu lokatora pełnego świeżej krwi, więc musiał
regularnie zaspokajać głód, by nie doprowadzić do sytuacji, że zapach Adama go
sprowokuje do ataku. Nie wybaczyłby sobie tego. Zamczysko znajdowało się w
środku gęstego Lau, do którego rzadko kto się zapuszczał. Do tego miał ogromną
powierzchnię, więc znalezienie miejsca jego pobytu graniczyło z cudem, a gdy
się to już komuś udawało, skutecznie wypłaszał nieproszonych gości.
Zbliżała się pełnia. Tommy musiał porozmawiać z Adamem. To
był jedyny dzień w miesiącu, którego szczerze nienawidził. Nie potrafił wtedy
nad sobą zapanować. Zaszywał się w swoim zamczysku i czekał aż księżyc zajdzie,
a on będzie mógł wrócić do swojego normalnego trybu życia.
Zapukał do jego pokoju.
-Proszę – usłyszał. Wziął głęboki oddech i wszedł do pokoju.
-Słuchaj Adam, musimy pogadać – brunet podniósł głowę znad
lektury i odłożył ją na szafkę nocną.
-Oh rozumiem, pewnie za długo ci siedziałem na głowie. Nie
martw się, mogę zniknąć stąd nawet dziś tylko …
-Nie, to nie o to chodzi. Wreszcie mam z kim rozmawiać.
-Więc o co chodzi?
-Zbliża się pełnia.
-I? – Tommy uniósł brwi i wskazał palcem na siebie – Co? …
Aha sorry.
-No właśnie. Chodzi o to, że zawsze wtedy zaszywałem się
tutaj, ale działy się ze mną dziwne rzeczy. Nie wiem co robiłem, zwyczajnie nie
pamiętam. Tak na mnie działa księżyc, kiedy tylko ujrzę choć trochę jego
blasku, zwyczajnie kasuje mi pamięć, a rano mam potworne bule głowy. Coś jak
kac. Jeśli nie ujrzę światła zachowuję świadomość, ale mało było takich przypadków,
zawsze mnie ciągnie do światła.
-Oh rozumiem.
-Aha jeszcze coś – westchnął ponuro.
-Co takiego?
Tommy rzucił mu przed nos gazetę sprzed paru dni, o której
zapomniał. Znalazł ją trzy noce temu w jakimś śmietniku. Na głównej stronie
widniało wielkie na trzy czwarte kartki czarno białe zdjęcie uśmiechniętego
Adama, drukowany nagłówek głosił „Zaginiony. Policja poszukuje świadków”. W
artykule były przytoczone wypowiedzi z pracy bruneta, którzy twierdzili, że
widzieli go jak wychodził bez zwykłego pożegnania około czternastej
trzydzieści, a także szefa i jakiś przypadkowych osób, mówiących, że widzieli
mężczyznę w czarnym płaszczu, samotnie przechadzającego się w czasie ulewy.
-Jesteś poszukiwany – powiedział wreszcie Tommy.
-Tak, widzę – rzekł Adam.
-Pewnie będziesz chciał wrócić, żeby to wszystko
naprostować. W opinii starszych pań z osiedla pewnie już dawno zostałeś
zgwałcony i poćwiartowany nożem.
-Hah pewnie masz rację.
-I jak? Wracasz? – dopytywał.
Miał ponury to głosu. Wiedział, że Adam kiedyś odejdzie, że
to tylko na chwilę, że nie będą żyli razem długo i szczęśliwie. W końcu Adam
był człowiekiem. Zdrowym, mądrym przystojnym mężczyzną, za którym pewnie
szalała nie jedna kobieta, no a przede wszystkim był żywy. Miał przed sobą
przyszłość, którą Tommy miał już dawno za sobą. Był zimny, przerażający,
samotny, był wampirem, bezdusznym krwiopijcą i maszyną do zabijania. Teraz jego
celem było wysysanie życia z tych istot, które miały przed sobą jeszcze trochę
czasu. Pluł sobie w brodę, że pomógł Adamowi, mógł go zostawić, nie zbliżać
się. Rano poszedłby tam, skąd przybył, niepotrzebnie mieszał mu w głowie.
Niepotrzebnie mieszał sobie i robił sobie nadzieje. Niepotrzebnie ożywił
uczucia dla kogoś, z kim nie mógł być, z kim nie miał prawa być.
-Hej wszystko w porządku? – spytał Adam.
-Tak, tak, mówiłem ci, jak zbliża się pełnia, to gorzej się
czuję.
-Aha. No tak.
-Więc? Kiedy wracasz?
-Dlaczego ci tak na tym zależy? Dlaczego tak bardzo chcesz,
żebym sobie poszedł skoro sam mówiłeś, że wreszcie masz z kim rozmawiać. Widzę,
że coś cię trapi, po prostu to powiedz.
Tommy bardzo chciał wyznać Adamowi o co tak naprawdę chodzi,
ale nie wiedział jak brunet zareaguje na tą wiadomość. Tak źle i tak niedobrze.
Jeśli mu powie, być może już nigdy go nie spotka, a Adam znienawidzi go do
końca swojego życia. Prawda taka, że już nigdy nie powinni się spotkać. W ogóle
nie powinni, ich spotkanie nie powinno mieć miejsca. W spotkaniu potwór
człowiek, druga strona zawsze przegra. Obie te myśli napełniały Ratliffa
smutkiem. Z drugiej strony, jeśli mu nie powie, będzie gryzł się całą
wieczność, że mu tego nie wyznał. Postanowił zaryzykować, przyznać się, jednak
nim to zrobił, Adam przemówił.
-Nie, nie wracam.
-Słucham? Co?
-To, co słyszałeś.
-Nie odgryzaj mi się w ten sposób. Ty chyba nie wiesz co
mówisz.
-Doskonale wiem, co mówię. Masz mnie za świra?
-Tak.
-Aha, dzięki.
-Skoro nie masz zamiaru odejść to jesteś świrem, a ja nie trzymam świrów pod swoim
dachem. Wynoś się – dodał ciszej.
-Słucham? Wyrzucasz mnie?
-Tak.
-A co jeśli ja nie mam zamiaru odchodzić?
-To jesteś głupi i tyle, wynoś się, ale już.
-Nie.
-Jaki nie?
-Normalne nie.
-Nie to dostaniesz w dupe.
-No to dajesz. Czekam a to odkąd tu jestem.
-…czy ty coś piłeś?
-Nie.
-No chyba tak. Wypad.
-Ale ja nie mam zamiaru się
stąd wynosić.
-Idioto, ja to robię dla twojego dobra! – wrzasnął Tommy,
nerwy dawały o sobie znać. Na ogół był spokojny, ale przed pełnią zawsze tak
było.
-Dla mojego dobra?! – Adam poderwał się z łóżka, na którym
leżał i podszedł do blondyna.
-Tak, dla twojego dobra! – Ratliff również wstał.
-A ja dla twojego dobra robię to! – rzekł brunet, po czym w
mgnieniu oka pokonał dzielącą ich odległość i wpił się w usta Tommy’ego.
Całował go z początku gwałtownie i łapczywie, lecz po chwili
zmniejszył nacisk na usta chłopaka, delikatnie muskając jego czerwone wargi.
Ratliff z początku oszołomiony takim „atakiem”, teraz zaczął oddawać każdy
pocałunek, jakim obdarzał go brunet. Co chwila przerywali na chwilę, by
zaczerpnąć tchu. Wzdychali w swoje usta, a ich języki ocierały się o siebie
wzajemnie. Przerwali dopiero po kilku minutach takich pieszczot.
-C-co to było? – wydyszał Tommy.
-Pocałunek.
-Ale dlaczego mnie całowałeś? Co z twoją dziewczyną? –
dopytywał się zszokowany blondyn.
-Dziewczyną? Nie mam dziewczyny. Jestem sam. Myślisz, że
gdybym kogoś miał poszedłbym się
wybeczeć na opuszczoną stację kolejową? Poza tym wolę facetów – powiedział i
walnął się na łóżko, biorąc wcześniej czytaną książkę do ręki.
-Co?
-To, co słyszysz. Jestem gejem.
-Proszę powiedz, że to żart.
-Przecież ci się podobało, dlaczego miałbym żartować z
czegoś takiego?
-Bo ty masz przed sobą przyszłość, a skoro mnie całowałeś to
ci się podobam …
-I to cholernie bardzo – Adam przygryzł wargę.
-Ja właśnie o tym mówię, nie możesz zmarnować dla mnie swojego
życia, Adam!
-No co?
-Ja cię mogę zabić – powiedział łamiącym się głosem – Jestem
bestią, nie możemy być razem.
-A co jeśli ja chcę?
-Nie pozwolę ci na to. Masz być szczęśliwy.
-Ale ja będę z tobą, Tommy zrozum …
-Nie! Nie przyłożę do tego ręki, nie ma mowy! – krzyczał.
-Nie musisz ręki, wystarczą twoje zęby.
-Człowieku, co ty pierdolisz?
-To, że chcę być taki jak ty.
Oczy Tommy’ego rozszerzyły się gwałtownie.
-Nie … nie nie nie nie! Ty nie wiesz, czego chcesz, o co
mnie prosisz!
-Doskonale wiem.
-Adam, to nie jest jak w tych głupich książkach. Życie nie
jest książką, a właściwie nie-życie. Adam kocham cię, nie pozwolę, żebyś
cierpiał.
-Problem w tym, że jestem dorosły i nie możesz podejmować za
mnie decyzji, Tommy.
-W porównaniu ze mną, jesteś gówniarzem.
-Możliwe, ale według prawa tego kraju od dawna jestem
pełnoletni.
-Tyle, że w moim świecie nie obowiązuje prawo tego kraju.
-Ale na razie jestem w moim świecie.
-I tam pozostaniesz. Dziś wieczór, gdy będę wychodził ma cię
tu nie być, zrozumiano?
-Nie.
-To masz problem. Pakuj się i spierdalaj – wysyczał przez
zęby i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
Adam leżał na łóżku z książką, którą czytał. Nosiła tytuł
„Ja wampir”, a jej autorem był Tommy. Był to jego własny rękopis, którego nie
rozpoznał w szale emocji. Opowiadał tam o swoim codziennym życiu, samotności,
zachowaniach podczas pełni. Ile tak naprawdę miał lat? Papier był pożółkły, a
miejscami atrament wyblakły. Okładka była twarda i przedstawiała pół twarzy
Tommy’ego i pół zakapturzonej zjawy, połączonej w jedną całość. Była malowana
farbami, a podpis w prawym dolnym rogu mówił, że jej autorem był Da Vinci.
-Masz niezłe znajomości Ratliff – powiedział do siebie pod
nosem Adam – Będziemy razem, choćby nie wiem co.