środa, 20 lipca 2016

Forever one - Img #1 - cz.1 #Adommy

Serdecznie zapraszam na pierwszą część 3-częściowego imagina. Kolejna część prawdopodobnie już jutro, może w piątek. Zostaniecie o tym poinformowani na twitterze, na razie życzę przyjemnej lektury i ostrzegam tych o słabych nerwach, że jest to historia z lekkim dreszczykiem ^^ 

----------------------------------------------

Adam szedł wzdłuż torów. Właśnie stracił pracę, a w życiu i zawodowym i osobistym niezbyt mu się układało. Wyjechał z rodzinnego miasta znaleźć wspaniałą pracę i drugą połówkę, lecz i z jednego i z drugiego nici. Był załamany. Szare niebo pokrywały grube ciemne chmury, zanosiło się na deszcz. Lamberta na razie jednak nic nie obchodziło, deszcz byłby mu nawet na rękę, ponieważ nikt nie byłby w stanie dostrzec jego łez, które spływały mu po policzkach, znacząc słone wilgotne ślady. Uważał, że za długo był silny, każdy ma czasem chwile słabości, a jak widać jego właśnie nastała.
Zbliżał się wieczór, na okolicznych polach, które przecinały tory kolejowe, pojawiła się mgła. Z minuty na minutę stawała się coraz gęstsza, a temperatura zaczęła spadać. Adam miał na sobie Skórzany płaszcz, który chronił go i przed zimnem i przed deszczem, więc nie widziała powodu, by wracać do domu, w którym i tak siedziałby samotnie. Mokre włosy przykleiły mu się do czoła, a makijaż, który pokrywał jego twarz zaczął spływać.
-Nawet jak ktoś by mnie spotkał, to by się wystraszył i uciekł, więc nie jestem narażony na niechciane towarzystwo – burknął pod nosem.
Ulewa przybierała na sile, a on tracił widoczność, gdyż grube krople zalewały mu oczy, przez co był zmuszony je przymykać. W pewnym momencie przed nim zamajaczyło jakieś drzewo, a za nim budynek. Wyglądał na opuszczony.
Lambert otworzył oczy szerzej i przysłonił oczy ręką, by móc się przyjrzeć tej scenerii. Niski zniszczony domek, z dziurawym dachem i wyłamanymi drzwiami i oknami z wybitymi szybami. Na ścianie dało się również dostrzec przyrdzewiałą pomalowaną na niegdyś biało tabliczkę, na której obdrapanymi czarnymi literami pisało „stacja”. Pewnie kiedyś zatrzymywały się tu pociągi wysadzając ludzi. Dziwne jednak było to, że w pobliżu nie było żadnego domu, czy oznak życia, więc trochę dziwne miejsce na wysiadkę. Na stację prowadziła tylko zniszczona asfaltowa dróżka, ciągnąca się przy torach, którą Adam tu dotarł, więc którędy ludzie tu przychodzili, którędy odchodzili, no i po co mieli by się tu w ogóle znaleźć? Brunet oczami wyobraźni ujrzał piękne słoneczne letnie popołudnie, czarną lśniącą lokomotywę, z której komina buchała biała para, a za nią rząd wagonów, z których wysypywali się ludzie, a wsiadali następni. Podszedł bliżej budynku i dopiero teraz dojrzał więcej szczegółów, których z daleka nie było w stanie się dopatrzyć. Na tabliczce z napisem „stacja” były dopisane czarnym wyblakłym od słońca spray’em jeszcze dwa słowa. „Opuszczona” i „nawiedzona”. Adam poczuł jak całe jego ciało pokrywa się gęsią skórką, a na plecach poczuł zimne dreszcze. Dopiero teraz dostrzegł dziwność tej sytuacji.
Samotny przygnębiony mężczyzna, zmierzający przed siebie w deszczu po nieudanym już kolejnym dniu. Wokoło tylko gołe pola, z których unosi się podeszczowa para i gęsta mgła. Szare ciężkie chmury pokrywające niebo, nadchodząca noc oraz przypruchniałe drzewo przy zniszczonym budynku opuszczonej stacji kolejowej, która podobno jest też nawiedzona. Był sam, a znikąd żadnej pomocy. Ściemniało się.
Na raz poczuł się dość dziwnie, jakby nagle nie był już taki sam, jednak wcale nie poprawiło mu to humoru. Jak na złość jego telefon rozładował się jakiś czas temu, nie mógł sprawdzić, która godzina, a nawet, gdyby chciał zadzwonić nie miał do kogo ani nie wiedział jak wyjaśnić gdzie jest, bo sam nie do końca wiedział jak tu trafił.
Kuźwa, sceneria rodem z horroru – przemknęło mu przez myśl.
Do tej pory stał przodem do budynku i pól ciągnących się wokół, lecz gdy zdało mu się, że usłyszał jakiś szmer za sobą natychmiast obrócił się w drugą stronę. Nadal padał gruby deszcz, a przez to, że się ściemniało ciężko było mu cokolwiek dostrzec. Zaczęła go ogarniać panika, jednak starał się zachować trzeźwy umysł i nie dać się zwariować wyrzutom sumienia po co tu przyszedł i bujnej wyobraźni, która w tej chwili pod wpływem adrenaliny szybko przeistaczała otaczającą go rzeczywistość.
Schował się pod blaszany daszek budynku, który dawał choć minimalne schronienie, lecz coś kazało mu powrócić wzrokiem do drzewa,  na które chwilę temu spoglądał. Gdy to zrobił od razu tego pożałował. Poczuł jak po jego plecach spływają lodowate dreszcze, a strach paraliżuje jego ciało. Z przerażenia otworzył szerzej oczy, a serce przyspieszyło swój rytm. Nogi miał jak z waty, więc bojąc się, że upadnie oparł się ręką o ścianę, a następnie przysiadł na murku, który znajdował się obok paru schodków, prowadzących do drzwi wejściowych do budynku. Pod drzewem ktoś stał. Dokładniej stała zakapturzona postać, która zwrócona była twarzą w jego stronę, wyraźnie mu się  przyglądając, lecz żadnej twarzy nie było widać. Długi do ziemi czarny płaszcz powodował, że ten ktoś wyglądał jak zjawa. Sekundę później błysnął piorun, który oślepił Adama, tak, że musiał przymknąć oczy. Gdy otworzył je ponownie postać zniknęła tak, jakby nigdy jej tam nie było.
Lambert nie wiedział co o tym myśleć.
Czyżbym zwariował już do tego stopnia? – spytał w myślach sam siebie.
Zakrył twarz dłońmi. Nie chciał patrzeć przed siebie. Poczuł się wykończony i wyczerpany nadmiarem emocji. Uspokajał się jednak cały czas był spięty, a jego ciało gotowe do ucieczki. Najmniejszy szelest wydawał mu się teraz podejrzany, mimo że był wywołany przez kroplę która spadła z dachu do kałuży niedaleko jego stopy.
-Ty idioto, po coś tu przyszedł? – szepnął do siebie.
Nadeszła burza. Co chwila błyskało się, a nad ziemią przetaczał się ogłuszający grzmot. Jeszcze nigdy nie był na dworze w tak fatalną pogodę. Był daleko od domu, nawet nie wiedział, gdzie się dokładnie znajduje. Nie mógł nigdzie zadzwonić, czy choćby sprawdzić godziny, bo nie ubrał dziś zegarka, a telefon się rozładował. Ogarnęło go jeszcze większe przygnębienie i poczucie beznadziejności. Był sam na jakimś odludziu, zmarznięty, a gdyby nie płaszcz byłby całkowicie przemoczony. Do tego miał jakieś zwidy, które przyprawiały go o zawał. Nie miał zamiaru ruszać się stąd ani dalej, ani w drogę powrotną, jednak siedzenie tutaj również nie napawało go optymizmem. Nie pozostawało mu nic innego jak spędzić tu noc, a rano wrócić skąd przyszedł. Zastanawiał się jak przetrwa długie godziny na tej stacji podczas takiej pogody.
Zapragnął być teraz w swoim ciepłym, suchym i przytulnym domku. Ochraniany ścianami od deszczu, pod kołdrą, czytając książkę lub siedząc na laptopie przy lampce nocnej z kubkiem gorącej czekolady pod ręką. Najlepiej z kimś do kogo mógłby się przytulić w razie chłodnej nocy, gdyby koc nie wystarczał.
 Jego ciałem wstrząsnął szloch, a po policzkach ponownie zaczęły spływać łzy. Miał dość. Jego załamanie weszło na nowy poziom, było mu już wszystko jedno. Zaczynał wariować i nie miał ku temu wątpliwości. Podobno z samotności można oszaleć, jego to chyba właśnie spotkało.
-Boże, jestem taki beznadziejny – szlochał.
W tym momencie stało się coś, że jego serce na pewno zatrzymało się na kilka chwil. Cały znieruchomiał, nabrał gwałtownie powietrza, lecz już nie był w stanie go wypuścić. Oczy miał szeroko otwarte, bał się podnieść głowę, bał się tego co zobaczy.
Na ramieniu czuł czyjś dotyk. Czyjaś dłoń spoczywała na jego ciele, była tak zimna, że Adam myślał, iż zamarzł. Był tego prawie pewien. Po chwili usłyszał syczący głos.
-Dlaczego tak uważasz?
Tego już było za wiele. Czy on naprawdę zwariował? A może stał się aktorem jakiegoś horroru wbrew jego woli. Co tu się do cholery działo?! Jego myśli pędziły w zawrotnym tempie w dosłownie wszystkich możliwych kierunkach. Przełknął ślinę, która zebrała się w jego ustach, a następnie opuścił dłonie i powoli otworzył oczy. Ujrzał czarny materiał bardzo podobny do tego, z którego uszyta była szata zjawy, którą widział pod drzewem.
Może ja śnię, a to tylko realistyczny koszmar? – zadał sobie w myślach pytanie.
-Nie – odezwał się głos nad nim, jakby czytał mu w myślach.
W tym momencie znieruchomiał jeszcze bardziej, choć nawet nie przypuszczał, że to możliwe. Powoli zaczął podnosić głowę, sunąc wzrokiem po czarnym materiale znajdującym się przed nim. Kiedy dotarł do miejsca gdzie kaptur się rozstępował i powinna był szyja przełknął ponownie ślinę i uniósł głowę całkowicie móc przyjrzeć się postaci przed sobą. To była ta sama zjawa, którą widział pod drzewem, jednak z drobną różnicą. Teraz patrzył w jaskrawożółte tęczówki, stojącej przed nim mary. Niemy okrzyk, który zamarł na jego usta, pozostawiając je rozchylone uwolnił się, ogłuszając samego Adama, który odskoczył w tył przygważdżając się do ściany za nim. Postać ominęła murek i zbliżyła się do niego ponownie. Brunet dyszał ciężko, jego serce biło tak głośno, że to coś na pewno słyszało jego szybki rytm. Po pewnym czasie zjawa uniosła ramiona, a spod długich rękawów wysunęły się trupioblade dłonie. Sięgnęła kaptura, który miała zamiar zdjąć, jednak Lambert bojąc się tego, co zobaczy zacisnął szczelnie powieki. Sekundę później wyczuł lodowaty dotyk szczupłych palców i syk tuż koło ucha.
-Nie bój się mnie, nic ci nie zrobię.

W tym momencie emocje osiągnęły swoje apogeum. Serce biło zbyt szybko. Adam poczuł, że robi mu się słabo, a nogi uginają się pod nim. Pod powiekami widział ciemność i kolorowe plamy. Stracił grunt pod nogami i osunął się po ścianie budynku. Zemdlał.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz